Księżycowa księzniczka 9
— To ta czarownica o wielkiej mocy. Ty musisz chronić mnie przed ludzmi, a ja musze ich chronić przed nią. Dlatego muszę jechać z tobą.
Gruther nie pytał. Nie wiedział dlaczego, ale miał pewność, że tak musi być. Czuł sympatie do tej miłej złotowłosej dziewczyny. Nie pamiętał, że ją kocha. Kalija czuła podobne odczucie do Gruthera. Nie stała za tym Gaja. To była sprawka Deriji.
*
Słońce stało nisko nad horyzontem, kiedy dojechali do wsi. Gruther wysłał kilku ludzi po jadło. Zapalili ogniska i zaczęli szykować się do spania. W oddali wyły wilki.
Gruther dostrzegł sylwetki swoich żołnierzy.
— Panie, nie mamy żadnego jedzenia. Wieś stoi nienaruszona. Nie spotkaliśmy żywego ducha. Człowieka, krowy, psa. W chatch wszystkie sprzęty. Ani jedzenia ani picia. Wyschniete studnie. Co się mogło stać?
— Derija — szepneła blada Kalija. Nie możemy tu zostać. Powiadom ludzi, niech gaszą ogień. Musimy jechać.
— Ludzie są zmęczeni. Potrzebuja odpoczynku.
— Musimy jechać. Chcesz rano zastać same trupy?
— Gdzie są ludzie i zwierzeta z wioski?
— Zawołaj tego człowieka.
Gruther zawołał żołnierza, który opowiadał co zastał w wiosce.
— Tak, panie?
— Widziałes coś dziwnego? Nie znaleźliście nikogo, tylko sprzęty?
— Nie było nic dziwnego, tylko dziwny pył. Srebrny. Wszędzie. W domostwach i na podwórzu.
— Możesz odejść — rzekł do rycerza.
— Ten sam pył zostawia zawsze. Nie dotykała tylko naszej rodziny. Kiedy przechodzi, pozostawia tylko śmieć.
— Czemu ma tyle nienawiści?
— To nie jest nienawiść. To jej ból.
— Czy można ją zabić?
— Nie wiem.
— Czego chce?
— Nie wiem.
— Wiesz, Kalijo. Czuję do ciebię sympatię. Nie rozumiem dlaczego. Nie rozmawialiśmy wiele. Zobaczyłem cię, kiedy przybyłem z twoim ojcem i braćmi. A potem kiedy skończyła się walka. Nawet nie pamietam kto zaczął. Moi ludzie?
— Nic nie pamietasz? Twoi ludzie się zbuntowali. Kiedy wróciłeś z Terlachem, związali ciebie i Terlacha. I wszystkich, co nie chcieli walczyć. Nasi ludzie ich zabili. Moi bracia i inni z osady was rozwiązali. A ja jadę jako gwarancja, że to prawda.
— A czego chce ten demon?
— Nikt tego nie wie. Pojawia się i znika. Zabija wszystko. Mężczyzn, kobiety, dzieci. Wszystkie zwierzęta. Jadło. Pozostawia tylko pył, który wyglda jak srebrny pył.
— Czy ktoś ja widział?
— Mój ojciec. Kiedy ją zobaczył jego włosy stały się białe jak śnieg. W jednej chwili. Mówił, że nie wie czemu zosawiła go przy życiu. Ma czarne włosy i srebrne oczy.
— A jak ma na imię?
— To jest bardzo dziwne. Kiedy byłam dziewczynką moja siostra zginęła w lesie. Nigdy nie znaleziono jej ciała. Miała na imię Derija. I ta postać powiedziała, że ma tak na imię. Ale to nie jest moja siostra. Moja siostra miała pięć lat, jak ja. A postać, którą spotkał ojciec wygladała na dorosłą.
*
Wyruszyli jak tylko pogasili ogień. Drużyna była zmęczona, ale strach przed nieznaną, złowrogą siłą był silniejszy niż ich wyczerpanie. Jechali całą noc. Dotarli do rzeki. Wszyscy uzupełnili worki na wodę. Konie był nie tak zmęczone, jak ludzie. Niektórzy kąpali się w rzece. Konie skubały trawę.
— Tam jest las. Może coś upolujemy. Mamy jeszcze cztery dni drogi. Ludzie musza coś jeść. Ja nie jem mięsa.
— O tak? To co będziesz jadła, Kalijo.
— W lesie są jagody i maliny.
— Ale to ci nie wystarczy.
— W osadzie miałam chleb, ser i mleko. Mieliśmy jarzyny i inne owoce. Nie jem wiele. Może znajdziemy jakąś inną osadę.
— Poczekaj, zdaje mi się, że jeden z moich ludzi pochodzi z tych stron.
Gruther oddalił się do żołnierzy. Wrócił po małej chwili.
— Jest tam mała wioska. Ale ostatnio grasuję tu banda. Musimy nadrobić jeden dzień, może warto spróbować.
— Zrobisz to, Gruther?
— Tak. Muszę znaleźć dla ciebie jedzenie. Poza tym moi ludzie są zmęczeni. Spałaś kiedy na sianie?
— Bardzo często. Kiedy byłam dziewczynką mieliśmy żniwa. A i później lubiłam leżeć w sianie.
Gruther wydał nowe polecenia. Człowiek, który znał okolicę miał ich poprowadzić. Ale mieli wyruszyć dopiero jutro. Grupa wybrała się do lasu.Wrócili po trzech godzinach. Upolowali trzy króliki i dzika.
O ile króliki miały miękie mięso, to dzik był łykowaty. Gruther zaproponował Kaliji, ale odmówiła.
— Gdybyś umierała z głodu, też byś nie zjadła?
— Nie umrę z głodu. Przyniosłeś mi dość owoców lasu. Do jutra mi starczy.
Rozłożyli posłania ze skór. Gruther pomyślał, ze Kalija jest bardzo dzielna. Na wszelki wypadek spał blisko jej. Rozstawił straże, ale ze zgłodniałymi kobiety mężami nigdy nie wiadomo. Widział niektóre spojrzenia swoich ludzi. No cóż. Kalija była naprawdę piękna.
Wyruszyli skoro świt. Pod wieczór dotarli do wsi. Na szczęście wszyscy tu byli. Dali im jadło i picie. Cała drużyna wyspała się w kilku stodołach. Ponieważ wieś była mała i nie było karczmy. Był za to mały kościół.
Gruther wypytał o sytuację. Wieś nachodziła dwa razy duża grupa bandytów i uciekinierów. Ponieważ mieszkańcy byli ubodzy, bandyci wzięli tylko duży zapas jedzenia. Niestety porwali cztery dziewczyny. Zabili jednego z mieszkańców, narzeczonego jednej z dziewek.
Wyspali się i najedli. Dopiero wówczas wyruszyli w drogę.
Gruther podzielił się myślami z Terlachem. Rozmawiali o bandytach.
— To i tak lepiej niż by je zabrali turcy, czy mongołowie.
— Los na tej ziemi nie jest lekki. Ale mężom jest łatwiej — przyznał Terlach.
— To przez grzech w raju — powiedział Gruther.
— Naprawde tak myślisz, czy tylko tak mówisz? — zapytała Kalija.
— Sam już nie wiem. Jest tyle niesprawiedliwości.
Na horyzoncie pokazała się grupa jezdnych.
— To nie mogą być bandyci. Tamtych było około trzydziestu.
— To Połowcy — wyszeptał Gruther. Jest ich dwie setki. Nieustannie plądrują tutejsze ziemie. Mają szybkie konie. Nie zdołamy uciec.
Jeźdźcy na małych koniach zbliżali się szybko. Gruther miał rację. Wojownicy mieli wygolone głowy i długie warkocze zaplecione z tyłu. Byli już w odległości mniejszej niż strzał z łuku. Ponieważ wiedzieli, że mają przed sobą małą grupę nie marnowali strzał. Ich zakrzywione szable za chwilę dokonaja rzezi. I nagle, kiedy wszyscy widzieli już śmierć, stało się coś dziwnego. Jak z pod ziemi wyrosła czarna postać pomiędzy wojskiem Gruthera, a pięciokrotnie liczniejszymi napastnikami. Połowcy nie zatrzymali sie w pędzie. Czarna postać zniknęła w srebrnej chmurze. Po chwili srebrny pył opadł na ziemie. Na ziemi leżały łuki, kołczany i szable. Ani koni, ani ludzi. Ale nie! Ktoś tam był.
Gruther, który miał dobry wzrok dostrzegł cztery kobiety. Zapłakane podbiegły do żołnierzy. Ale zanim dotarły do nich, ciemna postać pojawiła sie przed Grutherem. Była to kobieta. Rycerz nie zastanawiał sie ani chwili kim jest postać. Miała czarne długie włosy, prawie do ziemi. Ciemnobłękitną suknię, przepasaną srebrnym sznurem. Podeszła do Gruthera i Kaliji.
— Uratowałam cię Gruther i jeszcze nieraz to zrobię. Masz szczęście, że jej nie dotknąłeś. Jesteś mój.
Patrzyła na nich swoimi srebrnymi oczami.
— Nie cieszysz się siostro, że mnie widzisz?
— Nie jesteś moją siostrą, demonie — powiedziała cicho Kalija.
Derija puściła jej słowa bez komentarza.
— Tamta wieś była i tak obłożona klątwą. Oszczędziłam im tortur ze strony świętych ludzi. Wiesz, Gruther, ze kiedy jechałeś do Kaliji, wysłali chłopca, żeby ich zawiadomił, że jedziecie ich wyciąć. Ale i tak nie mieliście szans. Powiedz swoim ludziom, żeby odesłali dziewczyny z powrotem. Te skośnookie ludziki wycięły w pień bandę, co je porwała ze wsi. Jestem blisko. Jeśli któryś z nich je ruszy, wiesz co będzie. Derija zaśmiała się upiornie i znikła. Zapłakane dziewczyny dobiegły. Teraz Gruther dostrzegł cztery konie, ocalałe ze zniszczenia.
— Ona nie jest taka zła — powiedział Gruther.
— Jak możesz tak mówić, ma setki ofiar na swoim sumieniu — uniosła się Kalija.
— Ja też mam — burknął Gruther.
— Ale ty nie zabijałeś dzieci!
Młodzieniec znowu zobaczył twarz dziewczynki.
— Nie celowo, ale tak. Obraz tego dziecka chyba mnie nigdy nie opuści.
— Nie wiem o czym mówisz!
— Lepiej, że nie wiesz.
Gruther nie chciał opóźniać powrotu.
— Który z was nie chce już zabijać w inieniu Chrystusa?
Te słowa były mocne, ale prawdziwe.
Wystapiło dwóch jego ludzi.
— Nic o tym nie wiem. Odwieźcie je nienaruszone. Możecie potym zrobić co chcecie. Możecie zostać we wsi, jeśli was przyjmą.
Żołnierze pomogli dziewczynom wsiąść na konie. Po chwili się oddalili.
Kalija spojrzała na Gruthera z miłością, ale po chwili posmutniała. Nie powiedziała jednak słowa.
Przez następne kilka dni jechali bez żadnych niespodzianek. Minęli kilka wiosek, które udzieliły im jadła i schronienia. W połowie czwartego dnia dostrzegli w oddali zabudowania. Dojechali do miasta. Zanim tam dotarli poczuli zapach. Gruther się przyzwyczaił. Ale po dłuższych wyprawach jego nozdrza stały się bardziej wyczulone. Kalija robiła wrażenie, że nic jej nie przeszkadza. Patrzyła na budynki. Szczególnie zainteresował ją kościół. Był wielki. A kiedy dzwon zaczął bić na południe stała zapatrzona.
— Co robi, że to wydaje taki dźwięk?
—To dzwon. Pokażę ci. I tak jedziemy w tym kierunku.
Jeszcze tego samego wieczoru Gruther rozpuścił swoich ludzi. Wiedział, że większość z nich spędzi dwa dni w kilku karczmach. Sam udał się do budynku znajdującego się niedaleko kościoła. Z tego miejsca i od tych ludzi otrzymał rozkazy.
Rozmawiał z dwoma możnymi i jednym przedstawicielem władz kościelnych.
— Musimy rozważyć twoje słowa, Gruther. Do tej pory nie traciłeś ludzi. Pozostań w mieście.
— Potrzebuję żołd dla moich ludzi.
— Otrzymasz go jutro. Dla tych co żyją. A co to za białogłowa?
Jeden z możnych wyraźnie przyglądał się Kaliji.
— To mieszkanka pogan. Jednak jest wyznawczynia Pana. Ma znajomość Słowa. Przywiozłem ją bo chciała zaświadczyć swoim słowem, że wszystko co mówiłem jest prawdą.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania