Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Księżycowy Kochanek

Powszechnie uważa się, że siódmy rok małżeństwa jest przełomowy. U mnie to był trzeci rok. Rok 2048.

Nie mogłem jeszcze uwierzyć w to co się stało. Właśnie przed chwilą ogłoszono wyniki przetargu i okazało się, że wygrała nasza oferta. Razem z moim przyjacielem, Markiem, dostaliśmy kontrakt na wyposażenie i rozruch komputerowego systemu łączności na powstającej właśnie stacji księżycowej. ELA (European Lunar Agency - Europejska Agencja Księżycowa) zdecydowała się na naszą propozycję. Marek miał dużą, dobrze prosperującą firmę handlującą komputerami i najnowszą technologią, ja zaś niewielką, ale znaną firmę programistyczną. Razem tworzyliśmy zgrany duet, i po tak spektakularnym sukcesie jakim był kontrakt z ELĄ, pomyśleliśmy, że możemy dosłownie góry przenosić. Taka chwilowa euforia po tygodniach żmudnych negocjacji i nieprzespanych nocy. W każdym razie czuliśmy się tego dnia wspaniale. Postanowiliśmy uczcić nasz triumf butelką najlepszego szampana w najlepszej knajpie. Po drugim kieliszku emocje zaczęły powoli opadać. Zaczęliśmy rozmawiać o szczegółach kontraktu. Jednak sprawy zawodowe zeszły wkrótce na dalszy plan.

- Teraz już możesz powiedzieć Monice o naszym kontrakcie. - powiedział Marek patrząc na mnie wzrokiem, w którym najsilniej widać było naganę. - W końcu nic jej nie mówiłeś, żeby nie poczuła się rozczarowana, gdybyśmy przegrali. A właściwie co jej powiedziałeś o tym wyjeździe?

Powiedziałem, że jadę na targi. - Marek pokręcił tylko głową – No dobrze, zaraz zadzwonię. Pewnie siedzi sama w domu i się nudzi. - powiedziałem aby udobruchać przyjaciela.

Wiedziałem, że podkochiwał się kiedyś w mojej pięknej żonie, ale to mnie Monika wybrała. I - czego byłem całkowicie pewny - kochała nad życie. Wyciągnąłem telefon i wywołałem łącze domu. Na ekranie telefonu zobaczyłem Helgę - naszą wirtualną sekretarkę. Notabene produkt mojej firmy.

- Gdzie Monika? - zapytałem.

- Wyszła. - odparła Helga bezosobowo. Muszę dodać do programu trochę uczucia.

- Dokąd?

- Brak danych.

- Kiedy wróci?

- Brak danych.

- Mówiła coś? - zapomniałem sprecyzować pytanie, co spowodowało trzecią taką samą odpowiedź i automatyczne rozłączenie.

- Ciekawe jak jej powiesz, że wyjeżdżasz na rok. Na księżyc. - pokpiwał Marek

- Ale to dopiero za siedem miesięcy. - odparłem. Coś wymyślę, żeby złagodzić tę wiadomość.

- I jesteś całkowicie pewny, że przez ten rok jej nie stracisz? Młodej, pięknej, zdrowej dziewczyny? - słowa Marka wywołały lekki dreszcz niepokoju, bo choć byłem całkowicie pewien swojej żony, jednak rok to kawał czasu. Zwłaszcza, że nasze życie intymne było dość intensywne.

Właśnie braku tego najbardziej się obawiałem. Przeleciało mi przez głowę kilka pomysłów, ale żaden nie nadawał się do realizacji. No może oprócz jednego. Jeśli bym ostro wziął się do pracy, to może zdążyłbym stworzyć dal Moniki wirtualnego przyjaciela z moją twarzą. Podwaliny już są, bo można do tego wykorzystać programowy szkielet Helgi. A gdyby tak...

- Marek! Powiedz mi jak zaawansowane są prace nad robotem?

- No wiesz, nie jest jeszcze zbyt sprawny. Właściwie nie chodzi. Siedzi, leży, mówi, porusza wszystkimi kończynami. A co, chcesz sobie zafundować pomocnika?

- Chcę zbudować dla Moniki przyjaciela. I pokryć go imitacją mojej skóry. Powiedz mi jeszcze, czy można go przystosować do, powiedzmy oględnie, posług intymnych?

- Zwariowałeś??? - Oczy Marka wyrażały oburzenie, ale po chwili zmieniły wyraz. Znałem mojego przyjaciela na tyle dobrze, by wiedzieć, że jego analityczny umysł zajmie się jednak zagadnieniem. - No dobra, da się. Ale jak Monika wywali cię z domu, to ja nie przyznam się, że dołożyłem do tego ręki.

I w taki sposób powstał Księżycowy Kochanek.

Gdy następnego dnia wróciłem do domu, Monika powitała mnie chmurną miną.

- Cześć kochanie, - rzuciłem w progu - już jestem.

- Czemu nie zadzwoniłeś? Nie obchodzi cię, że ja się tu zamartwiam.

- Dzwoniłem, ale cię nie było. - odparłem zdziwiony.

Po minie mojej żony zobaczyłem, że się cokolwiek zmieszała, aż mi się głupio zrobiło. Jak mogłem spowodować, że poczuła się w mojej obecności niedobrze, zamiast wspaniale. Miała rację, mogłem zadzwonić później.

- Przepraszam. - powiedziałem, a jej oblicze złagodniało. - Mam dla ciebie dwie wiadomości, dobrą i złą. Nie pytam którą chcesz usłyszeć pierwszą, bo powiem ci tą dobrą. Otóż wygraliśmy z Markiem przetarg, który przyniesie nam tyle pieniędzy, że będziemy mogli żyć do końca życia bez pracy na poziomie wyższym, niż dzisiaj.

- Oczy Moniki zabłysły.

- Nie byłeś na żadnych targach. - bardziej stwierdziła, niż zapytała - Czułam, że nie mówisz mi prawdy. Nie ufasz mi? - serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłem łzy w jej oczach. - A ta zła wiadomość?

- Nie chciałem robić ci nadziei, bo gdyby nam się nie udało, to byłoby ci przykro. A stawka była ogromna. Przepraszam, ale wiesz, że cię kocham i bardziej wolę robić miłe niż przykre niespodzianki. - Oblicze Moniki trochę złagodniało - A ta zła wiadomość... - przełknąłem ślinę - Muszę wyjechać na dłużej.

- Na jak długo? - to już nie był smutek, to była rezygnacja.

Spuściłem wzrok i wypaliłem szybko:

- Na rok.

- Daleko?

- Na Księżyc.

- Gdzie???

- Wygraliśmy przetarg na wyposażenie pierwszej europejskiej bazy księżycowej. W styczniu lecimy z Markiem na Księżyc i będziemy nadzorować montaż i instalację sprzętu i oprogramowania.

Monika zmarszczyła brwi. Przekrzywiła lekko głowę, jak zawsze gdy chciała powiedzieć coś bardziej dobitnie.

- A jak sobie wyobrażasz moje życie tutaj? Niby co mam sama robić? Szydełkować? Może z samotności rozpić się? Dobrze wiesz, że mieszkamy w tym mieście dopiero dwa miesiące i nie mam tu żadnych przyjaciółek. - dosadnie podkreśliła słowo "przyjaciółek" (nie zwróciłem na to uwagi, ale wtedy szykowałem się do prezentacji pomysłu towarzyskiego robota). - Pomyślałeś o tym?

Spojrzałem jej prosto w oczy. Postarałem się, by mój głos zabrzmiał możliwie nisko.

- Kochanie, wyobraź sobie, że pomyślałem...

- ...Mam jechać do twoich rodziców. - sarkazm w jej głosie powaliłby słonia.

- Nie. Zrobię ci przyjaciela.

- Zrobisz? Jakiego przyjaciela?

- Robota z moim wyglądem, z moim głosem, który będzie z tobą rozmawiał na każdy temat, jaki sobie wymyślisz, i jeszcze będzie mógł się z tobą kochać. - mówiąc to powoli kierowałem się do drzwi, aby w momencie wybuchu móc szybko uciec, ale o dziwo, wybuch nie nastąpił.

Natomiast bardzo spokojnym głosem Monika powiedziała - Mój mąż kompletnie zwariował.

Tej nocy Monika miała "migrenę".

Następne dwie też. Nie narzekałem, tylko siedziałem przy komputerze, tworząc pana K.K. Najwięcej czasu zajęło mi uświadomienie sobie i sprowadzenie do poziomu algorytmów, własnych upodobań i reakcji. Kilka rzeczy musiałem siłą rzeczy uprościć, ale i tak szło całkiem nieźle. Wiedziałem, że koniec końców Monika zrozumie, że robię to dla jej dobra.

Pod koniec tygodnia w końcu nie wytrzymała i zapytała o robota. Jak mogłem najdelikatniej, wytłumaczyłem jej zasady działania Księżycowego Kochanka, ale nie wydawała się zbyt entuzjastycznie nastawiona do tej idei. Miałem nadzieję, że pozostałe pięć miesięcy jakoś ją do tego pomysłu przekona.

Czas leciał coraz szybciej, nasze uczucie rozwijało się bardzo intensywnie, podsycane wizją coraz bliższego rozstania. W łóżku też bywaliśmy coraz częściej, czasem kilka razy na dzień, gdy tylko

pozwalały na to okoliczności. Niestety, coraz więcej czasu pochłaniały też przygotowania do wyprawy na Księżyc, no i budowa Pana K.K.

Był gotowy na tydzień przed moim odlotem. Miałem akurat tyle czasu, by nauczyć Monikę obsługiwać robota. Nie chciałem tylko uczestniczyć w próbach łóżkowych - w końcu to niby ja, ale mimo wszystko obcy facet.

Dzień odlotu pamiętam jak przez mgłę, Czułe pożegnanie z żoną, pożegnalny pocałunek, błyszczące oczy Moniki i tyle. Potem zamieszanie związane z procedurą startową i lot, który trwał dwa dni. Lądowanie, zapoznanie z bazą, której surowe ściany nie miały w sobie nic przytulnego. Spartańskie warunki i rygory w iście wojskowym stylu, ciężka praca od świtu do nocy, naprawdę nie było zbyt wiele czasu, by myśleć o domu. Jednak, gdy po trzech tygodniach uruchomiliśmy system nadawczo odbiorczy do komunikacji z Ziemią, mogłem w końcu zadzwonić do domu. Dali mi tylko dwie minuty, bo transmisja była potwornie droga i zużywała masę drogocennej energii, ale i to było dla mnie dużo. Nasza oferta została wybrana między innymi dlatego, że oszczędzała energię. Dużo łatwiej jest przesłać zdigitalizowane słowa jako ciąg znaków a potem bazując na wzorcu głosu z bazy danych odtworzyć słowa. Intonacja słów dobierana była przez komputer na podstawie analizy znaczeniowej tekstu. Tworząc ten system zdawałem sobie sprawę, że może to czasami prowadzić do małych nieporozumień, ale dla celów naukowych było to całkowicie wystarczające.

Mogłem w końcu usłyszeć głos Moniki i znów powiedzieć, jak bardzo ją kocham.

Odebrała dopiero po dwudziestu sekundach.

- Cześć kochanie, to ja. Mam tylko dwie minuty. Jak w domu, jak się trzymasz?

- Na razie jeszcze się trzymam, choć brakuje mi ciebie. Ten twój cholerny robot jest jakiś... dziwny. Nie lubię go. - trochę się zaniepokoiłem, bo jeżeli nie wystarczy jej Pan K.K... - Za dużo gada.

Szkoda, że mieliśmy tak mało czasu na próby, skonfigurowałbym go lepiej. Ale nie martw się, on ma moduł sieci neuronowej, nauczy się, jeżeli powiesz mu co jest dobre, a co złe.

- Spróbuję, ale nie wiem, czy to się uda.

Kocham cię nad życie, muszę kończyć, pa kochanie. - powiedziałem gdy szef radia pokazał mi zegarek.

Pa. - odparła i zniknęła z eteru. Nie zdążyła mi powiedzieć, jak bardzo mnie kocha....

 

Monika nie wyszła po mnie na lotnisko, choć wiedziała, że przylatuję. Pomyślałem, że pewnie przygotowuje dla mnie uroczystą kolację. Gdy wysiadałem z taksówki pod domem, ogarnęło mnie rozrzewnienie. Po jakże długim czasie zobaczę i przytulę wreszcie moją ukochaną! Wprost wbiegłem do domu po schodach, tak niosło mnie pragnienie zobaczenia żony.

W przedpokoju potknąłem się o walizki. Monika powitała mnie miną co nieco zmieszaną. Bez słowa podała mi kopertę.

- Kochanie! Co to jest? - zapytałem, myśląc że wręcza mi na powitanie bilety na egzotyczną podróż we dwoje. To by wyjaśniało sprawę walizek.

- Pozew rozwodowy. - odparła

Krew odpłynęła mi z twarzy. Serce stanęło, a nogi się ugięły.

- Dlaczego? - wyjąkałem tylko.

- Wszystko jest w pozwie. - odparła tylko.

Przeczytałem pismo i oczom nie wierzyłem. To ja byłem winny, bo nakłaniałem ją do zdrady, co spowodowało rozpad pożycia.

- Zabierz rzeczy, są spakowane i do widzenia. - powiedziała Monika. - Spotkamy się w sądzie.

- O co chodzi, o robota? - zapytałem jeszcze w drzwiach. - Wolisz jego?!

- No pewnie, w łóżku jest lepszy od ciebie, i mówi tylko to co chcę usłyszeć.

Nie powiedziałem nic, tylko odwróciłem się i wyszedłem. Moja ukochana, cudowna, delikatna żona okazała się potworem. A ja dołożyłem jej do towarzystwa drugiego.

Moja sprawa rozwodowa stała się przebojem mediów, bo była pierwszą, w którą zamieszany był humanoid. Gazety, portale i wiadomości telewizyjne pełne były relacji z procesu, dywagacji na tematy moralno-światopoglądowe i kalkulacje kto wygra. Wynik procesu można było nawet obstawiać na portalach bukmacherskich. Gdy przed wyjściem do sądu sprawdziłem stawki, obstawiali 3:1 dla mojej żony. Nie było to zbyt pocieszające, ale mimo to miałem nadzieję na wygraną.

Nie wygrałem. Sędzią była kobieta, adwokatem żony także. Okazało się, że miałem szczęście, że nie oskarżono mnie o stręczycielstwo. Po rozprawie Monika spojrzała na mnie z politowaniem. Podszedłem do niej i zapytałem, czy naprawdę mnie nie kocha. Odparła, że nigdy mnie nie kochała. Że byłem tylko politowania godnym frajerem, którym można manipulować jak marionetką. Żona dostała dom, firmę, a ja zostałem bez środków do życia. Prawie. Po trzech tygodniach okazało się, że przysługuje mi zwrot podatku za rok poza krajem, więc zgarnąłem kasę i wyjechałem na drugi koniec świata.

Nasza historia wyniosła moją żonę do krainy celebrytów, zapraszano ją na wywiady, spotkania. Opowiadała, jak to robot wprowadził w jej życie nową jakość, że już nigdy nie będzie chciała żadnego faceta i że robot zaspokaja ją jak nikt inny na świecie. Organizacje feministyczne rozpoczęły akcję „Wyrzuć swego faceta, są lepsze rozwiązania”, którą firmowały zdjęciem Księżycowego Kochanka. Robot także robił furorę w mediach, podobno nawet miał wystąpić w filmie porno, ale Monika nie poszła na to, choć proponowano dużą sumę. Z firmą szło jej trochę gorzej, prawdę mówiąc źle. Po roku sprzedała ją za jedną trzecią wartości.

Jestem cierpliwy, ale nie zapominam łatwo. Odczekałem trzynaście miesięcy i dwadzieścia trzy dni, zanim wysłałem zaszyfrowaną wiadomość do robota. No cóż, programiści często zostawiają sobie furtki, by móc dostać się do stworzonych przez siebie systemów.

Dwa dni później po włączeniu komputera zobaczyłem krzyczący na całą stronę portalu informacyjnego nagłówek: „Awaria Księżycowego Kochanka przyczyną śmierci!”. A dalej: „Wczoraj wieczorem znaleziono zwłoki znanej celebrytki Moniki N. Według nieoficjalnych źródeł na skutek awarii słynnego robota, który doprowadził do głośnego rozwodu, Monika N. została doprowadzona do śmierci z powodu wyczerpania długotrwałym nieprzerwanym stosunkiem z robotem. Więcej wkrótce...”.

 

Gdańsk 2004

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Piotrek71 dwa lata temu
    Zazdrość i szukanie alternatywnego sposobu zabezpieczenia się przed zdradą. Związek bez zaufania nie ma szans i żaden cud techniki tego nie zmieni. Zakończenie nie podoba mi się fabularnie oczywiście bo jako całość i Twój pomysł jest dobre ale moim zdaniem konsekwencje powinien ponieść on. Ale to tylko moje odczucie i nie musisz sie z nim zgadzać. 5/5
  • Poncki dwa lata temu
    W rzeczy samej ciekawa historia. Co do bohaterów mam zdanie, że trafił swój na swego. Chłop który podstawie swojej żonie innego chłopa (cóż z tego,że robota) moim zdaniem nie szanuje swojej żony.
    Żona, która z takiego rozwiązania korzysta, również nie szanuje swojego męża, lecz może szanowała do puki nie usłyszała propozycji oddania jej w obce ręce.
    Równie dobrze możnaby go posadzić o zaplanowane morderstwo. Tylko plan kiepski, bo zakładał utratę majątku ?
    Jestem zdania, że się kiepsko podobierali, ale mordując ją przesadził, bo sam jej załatwił to zastępstwo.
    Przypomina mi się film "Jarhead" gdzie jeden z żołnierzy na długotrwałej misji, dostaje od żony kasetę, na której zdradza go z sąsiadem.
    Związki na odległość nie działają...
  • Poncki dwa lata temu
    A jeszcze jedno. Motyw z robotem żoną widziałem bodaj w jakiś serialu, ale stosunków świeżym więc ktoś mógł Ci zwędzić pomysł.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania