Poprzednie częściKu równości! #1 - Początek

Ku równości! #3 - Szczęście

Katastrofa.

Może to jednak był błąd. Może nie powinna iść naprzód, nie teraz, nie tego dnia. Los sobie z niej zakpił. Wszystko przeciw marzeniu. Tak działa świat, tak eliminuje niepoprawnych marzycieli. Nie chciała się jeszcze poddać. Ona jedna przeciwko lasowi. Biedne dziewczę naprzeciw łowcom, myśliwym, prawdziwym strażnikom łańcucha pokarmowego. Do samotnego wilka dołączyli jego pobratymcy. Szły powoli, jakby pewne wygranej, pewne pochwycenia zdobyczy. Groźne, żółte ślepia mieniły się, zbliżały z każdą sekundą, rozświetlały wyimaginowanym blaskiem czeluść chłodnej, nieprzyjaznej nocy, która nie miała już nic wspólnego z lekkim, gwieździstym granatem, który było widać z wioski.

Egida w końcu też to dostrzegła. Ucichła momentalnie, twarz jej pobladła, powoli przesunęła się za plecy, kucającej, zamyślonej siostry.

— Hej, Riya, wymyśl coś — szepnęła jej na ucho z desperacją w głosie.

Nie straciła jeszcze swojej aury, strach nie przeszył jej myśli, lecz również wiedziała, że zbliża się nieuniknione, a rozwiązań brak. Riya starała się jednak nasłuchiwać, wymyśleć jakiś błyskotliwy plan. Jednak była zagubiona – jeszcze chwilę wcześniej potrafiła wychwycić pojedynczy skowyt, trzaśnięcie gałęzi, lecz teraz wszystkie dźwięki mieszały się, wirowały, wwiercały się w głowę, osłabiając trzeźwość myśli.

— Bronimy się tu — wyrzekła, starając się opanować głos. — Nie możemy biec. Od razu nas dogonią, rozszarpią. Tutaj, póki nas nie otoczą, możemy coś zrobić.

Trzęsącymi się rękoma zdjęła z pleców prowizoryczny worek, otworzyła go, wyjęła zawinięty w materiał nóż, który powinna mieć przy pasie. Wątpiła, że wiele jej to pomoże, ale przynajmniej będzie mogła spróbować spłoszyć drapieżniki, ranić śmiertelnie choć jednego z nich.

Podchody się skończyły. Ruszyły. Szybkie susy. Zjadały kolejne metry w niewyobrażalnym tempie. Trudno było określić ile ich biegło – pięć, może sześć. Stukot kolejnych kroków zlewał się, przeistaczał się jakby w szarżę jednego organizmu. Riya wstała pośpiesznie, odepchnęła Egidę, by nie plątała się pod nogami, by miała szansę uciec. Była gotowa zginąć w walce, zatopić lichą stal w pierwszym wilku, który się na nią rzucił. Blisko, coraz bliżej. Już zaraz. Warknięcie, kły, atak.

— Haaa!

Miecz. Wojownik. Dwa, trzy metry przed jej przerażonym obliczem. Pierwszy z nich padł. Skowyt, zwierzęca krew spływająca po srebrzystej głowni. Otoczyły go. Skupiły na nim swoją uwagę. Nie czekał na ich ruch. Szybkie cięcie, przeskok, zamach prawie przy ziemi. Kolejne dwa zakończyły swój żywot. Nie dał im się nawet zadrapać. Ostatnie tylko go okrążały, zataczały kółko, szczerzyły groźnie kły. Warknięcie, ucieczka. Odpuściły. Wilki przeraziły się człowieka.

— Nic ci nie jest? — zapytał miękkim, rycerskim głosem, nie odwracając się nawet w jej stronę.

— N-nie… — odparła Riya, czując ogromną ulgę.

Straciła siły. Tylko strach i determinacja trzymały ją na nogach. Opadła lekko na kolana, odrzuciła nóż, nie czując potrzeby, by w ogóle go jakoś sensownie chować. Egida, również na klęczkach, zbliżyła się, nieśmiało skryła się za plecami siostry, wlepiając wzrok w ledwie widocznego w mroku mężczyznę.

— Ktoś ty? — zapytała bezpardonowo.

Wybawca odwrócił się, podszedł bliżej. Światło księżyca oświetliło jego, jak im się wydawało, szlachetne oblicze.

— Will, syn Agada — odparł, jakby z dumą wypowiadając swoje imię. — Do waszych usług, miłe panie — Wyciągnął rękę, pomógł wstać nadal wstrząśniętej Riyi.

— Dziękuję — powiedziała, wstając na równe nogi.

Egida również wstała z ziemi, oczywiście samodzielnie, ustała po prawo od siostry, naprzeciw mężnej sylwetki Willa. Noc okazała się być dość łaskawa, światło przebiło się przez gałęzie, całkowicie oświetliło spory kawałek lasu. Wtedy się mu przyjrzała. Rude włosy, zadbana, dobrze przycięta broda, pogodne spojrzenie i przede wszystkim ubiór, który widziała wcześniej tylko w książkach, które uparcie skupowała na targu, pomimo protestów rodziny. Biało-niebieska kurtka wykonana z lśniącego, niezwykle gładkiego materiału, z herbem mewy wyszytym na piersi. Egida nie miała już wątpliwości. Uratował je ktoś naprawdę ważny i być może wysoko postawiony.

— Hej, hej — machnęła rękami gdzieś na wysokości oczu wojownika. — Jesteś herbu mewy, tak? Jesteś synem Wysokiego Hrabiego?

— Oczywistość – zawsze mnie o to pytają — Serdecznie się uśmiechnął Will. — Nie, daleko mi do głównej rodziny. Herb, tak, masz rację, się zgadza, ale nie jestem nikim ważnym, więc… — Spojrzał na rozemocjonowaną twarz Egidy. — ostudź swój zapał, miła pani.

Riya uśmiechnęła się, złapała siostrę za rękę, kiedy ta chciała już się burmuszyć lub kto wie, co tam chciała bezsensownego robić.

— Nazywam się Riya — powiedziała, zniżając głowę i szybkim mrugnięciem sugerując to samo siostrze. — A ta dziewczyna to moja siostra, Egida. Naprawdę dziękujemy za ratunek i proszę jej wybaczyć te niepotrzebne pytania.

„Absurd” – szybko przemknęło przez myśl Egidzie. To ona, jak jej się zawsze wydawało, była tą bardziej kulturalną, lepiej wychowaną i obytą w kulturze. Ta sytuacja, oczywiście niewinna, była dla niej pewnego rodzaju dyshonorem. Nawet jeśli nie było czasu na takie drobiazgi.

— Nie, nie ja nie z takich — odrzekł Will. — Nie musicie mi nawet dziękować — taka praca, od innych odbieram pochwały.

Riya już opanowała nerwy, poczuła się dużo pewniej, bezpieczniej. Musiała przyznać, obecność kogoś takiego jak ich niespodziewany wybawiciel, zdecydowania ją motywowała i dodawała otuchy po tych ciężkich wydarzeniach.

— Chodźcie ze mną — zasugerował, widząc lekkie niezdecydowanie na twarzach sióstr. — Niebezpiecznie jest podróżować nocą, szczególnie taką jak dziś, a ja mam niedaleko obóz. Znajdę wam jakieś posłanie, prześpicie się, uspokoicie, a rano pójdziecie ze mną do miasta.

— Do Vruny? — Naiwnie dopytała się Riya.

— Oczywiście. Żadnego innego w okolicy nie ma.

Ruszyli naprzód. Początkowo, jak zaczął tłumaczyć Will, pójdą normalnie drogą, potem zaś skręcą w głąb lasu, dalej jakimiś pokrętnymi ścieżkami i w końcu dojdą na miejsce. Tłumaczenia te nie były zbyt zgrabne i nawet pomimo tego, że Riya uważnie się w nie wsłuchiwała, była pewna, że gdyby miała sama tam dotrzeć, kierując się tylko tymi słowami, na pewno zgubiłaby się gdzieś w połowie. Mając przed sobą szerokie, okryte błękitem plecy mogła odetchnąć, zdać się choć na chwilę, czego w normalnych okolicznościach nie mogłaby znieść, na wolę kogoś innego, odpocząć mentalnie, wiedząc, że ktoś doświadczony, obeznany w świecie, prowadzi ją do celu. Zaczęła nawet odzyskiwać energię, znów chciało jej się jak najszybciej przeć przed siebie, lecz wiedziała, że nie pora już na to, że warto teraz trochę ochłonąć. Egida, jak można było się spodziewać, też powoli wracała do normalnego stanu, czyli człapała niemrawo za Riyą, przecierając co jakiś czas oczy, odganiając sen.

— Masz mi wiele do wytłumaczenia, wiesz? — powiedziała młodsza siostra, przypominając sobie, że tak naprawdę to ona jest tym najbardziej niepasującym elementem układanki.

Riya przytaknęła głową, nie miała teraz ochoty wszystkiego wyjaśniać.

— Mogłaś mi przynajmniej buty wziąć — dodała po chwili Egida — Nie lubię piasku pod stopami, i tu jeszcze igły leżą, szyszki… Bleeee, naprawdę, irytuje mnie to strasznie — Przyśpieszyła, wyprzedziła gdzieś o krok Riyę. Chichotała, zakrywając usta dłońmi. — Co się śmiejesz? To poważna sprawa. Riya, weeź…

 

***

 

Ciepłe ognisko. Dwa namioty. Koń przywiązany do pnia. Trudno było stwierdzić Riyi ile czasu minęło, ale w końcu dotarli. Egida zaraz po przyjściu rzuciła groźne spojrzenie, nie czekając nawet na polecenia Willa wślizgnęła się do większego namiotu rozłożonego naprzeciw ogniska, położyła się na posłaniu, zasnęła zanim ktokolwiek zdążył zwrócić jej uwagę. Oczywiście miał tam spać Will, ale nie miał jej tego za złe – łatwo było zauważyć, że Egida to dość specyficzna osoba i po takim przeżyciu lepiej zaakceptować pewne jej wybryki.

— Możesz spać z nią — powiedział, siadając na ziemi obok ogniska. — Ja sobie poradzę. Nie wiem nawet, czy będę spać.

— Dziękuję — odrzekła trochę nieśmiało Riya.

Nie miała póki co zamiaru dołączać do siostry. Nie czuła się zbyt zmęczona, blask ognia wydawał się być zachęcający do rozmowy, a pytać na pewno miała o co. Will jakby to wyczuł, rzucił zachęcające spojrzenie spod grubych brwi, zapraszając ją, by się przysiadła.

— Tak w sumie to jak nas znalazłeś? — spytała, przysiadając się obok.

Różnica wzrostu, gdy już tak była przy nim, wydawała się mniejsza niż wcześniej – spojrzenia mieli niemalże na tej samej wysokości, mogli rozmawiać twarzą w twarz.

— Tropiłem te wilki od pewnego czasu. Łut szczęścia w sumie. Wiedziałem, że kogoś znalazły, szykowały się do ataku. Wyczekałem odpowiedni moment i się udało. Szczęście. Mogłem przecież to zignorować. Nie śledziłem ich cały czas, ale coś czułem, że tym razem warto pójść.

— Polowanie na wilki to część twojej pracy? — zapytała po chwili.

— Powiedzmy — odrzekł lekko wzdychając. — Dostałem zgłoszenie, że wilki coraz częściej atakowały pobliskie farmy, zbliżały się nawet do murów miejskich. Kodeks mówi, że takie sprawy powinno się zostawiać myśliwym, ale nie odmówiłem. Nie powinienem tak czy siak tak długo siedzieć za miastem. Trzeci dzień już siedzę tu w lesie i stępiam miecz na tych futrzakach.

— Dlatego już wracasz…

— Tak. Myślę, że już wystarczy — Podrapał się w brodę. — Strasznie to męczące. Zdecydowanie wolę jednak pilnować porządku za murami, na ulicach.

— Czyli jesteś strażnikiem? — zapytała Riya, próbując sobie przypomnieć jakieś informacje o organizacji życia w szerokim świecie.

— Tak, coś w tym rodzaju — Spojrzał szybko na swoją rozmówczynię. — Wy pewnie jesteście ze wsi, możecie nie wiedzieć. BNB – Biuro Najemno-Broniące. Jestem kapitanem, więc tym bardziej powinienem siedzieć we Vrunie — Uśmiechnął się lekko.

— Nie wiedziałam, że szlachetnie urodzeni zajmują się takimi rzeczami — rzekła z ledwie wyczuwalnym zdziwieniem w głosie Riya.

— Jak już mówiłem, daleko mi do głównej rodziny. Majątek jest, dom jest i tak dalej, ale nie pozwala to na bezczynność. Ja przynajmniej tak nie chciałem. Wolę udowadniać swoją przydatność w praktyce, a nie siedzieć, pomnażać dochody i rozsyłać polecenia.

Mieli ze sobą coś wspólnego. Ambicja, chęć wyłamania, działania – Will zaszedł daleko, ona też może.

— Ciężko ci było to wszystko osiągnąć?

— Znaczy?

— No, opuścić dom, zostać członkiem biura i tak dalej… — Riya opierała się na swoim marzeniu, swoim doświadczeniu, chciała więc też poznać inną perspektywę. Spojrzenie kogoś, kto miał łatwiejszą drogę do spełnienia pragnień.

— Ojciec mnie zawsze wspierał — wyznał. — Bez niego byłbym kapryśnym szlachcicem, ale zasiał we mnie wolę walki. Mówił, że pokrewieństwem nic nie zwojuję, więc muszę walczyć, pokazać ludziom ile tak naprawdę znaczę.

No, nie zaskoczyło jej to jakoś szczególnie. Wielu jest takich on, no może bez takiego pochodzenia. Jednak to mężczyźni – oni zawsze mają łatwiej. Kobieta, dziewczyna walcząca, ryzykująca życie, niezależna – abstrakcja istniejąca tylko w legendach i zatarta przez historię.

— A czemu w ogóle byłaś w tym lesie? — zapytał w końcu Will, wyczuwając, o co chodzi Riyi. — Rozumiem, chcesz dostać się do miasta. Jednak takie podróże odbywają się w dzień, z lepszym ekwipunkiem.

— To była dość nagła decyzja — przyznała Riya. — Nie mogłam czekać. Musiałam ruszać natychmiast.

— Takie buty — Spojrzał na nią z lekką obojętnością. — Rozumiem, nie musisz mi o tym mówić. Jeśli wiesz, co robisz, poradzisz sobie beze mnie. A paszporty macie? — zapytał, szybko zmieniając temat.

— Nie — odparła bez zastanowienia Riya. — A potrzebne są do czegoś?

— No cóż… Jakoś sobie poradzimy z tym problemem. Macie szczęście, ze mną dacie radę wejść.

Riya niewiele z tego rozumiała, ale sytuacja nie wyglądała chyba zbyt kolorowo. Mogła jednak poświęcić trochę więcej czasu, by zdobyć wiedzę o świecie, do którego przecież dążyła. Czuła się trochę głupio, słuchając Willa i nie mogąc odpowiedzieć jakkolwiek sensownie. W Mirsku była panią świata, niezastąpioną, pewną swoich decyzji i wszystkiego, co ją otacza. Tutaj była obca, nieobeznana, zagubiona – powoli to do niej docierało.

— Idę spać — powiedziała, wstając z ziemi. — Dziękuję za rozmowę. Miłej nocy.

— Oczywiście. Idź, wypocznij. Miłej nocy.

Odeszła od ogniska, weszła do namiotu. Egida oczywiście nie mogła się położyć normalnie – rozwaliła się na całość materiału z gracją godną pijanej gęsi. Riya delikatnie ją przesunęła, zrobiła sobie trochę miejsca, wślizgnęła się w końcu pod prowizoryczny koc, wykonany, jak się domyślała, ze skóry wilka. Nie było tu zbyt przytulnie ani specjalnie ciepło, ale nie miała prawa marudzić. Musiała się przyzwyczaić. Sen nie przyszedł łatwo, miała wiele myśli do poukładania, ale jakoś sobie z tym poradziła. Musiała być twarda, nieustępliwa, pokonywać nawet takie przeciwności. Tylko w taki sposób będzie w stanie dosięgnąć legendy.

 

//troszku krótki ten rozdział, dalej będzie trochę treściwiej :)//

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Szpilka 13.04.2020
    "Ona jedna przeciwko lasu"

    Pan Buczybór, wydaje mi się, że powinno być - lasowi, ale mogę się mylić ?

    Polowanie na wilki, tajemniczy Will, ciekawie się zapowiada ?
  • Pan Buczybór 13.04.2020
    No, chyba powinno być "lasowi". Poprawię. A tak w ogóle dzięki za komentarz
  • illibro 15.04.2020
    No dzięki, dzięki:) Jest napięcie i ciekawość, co z tego wyniknie. I przyjemność z czytania też jest:) THX:)
  • Pan Buczybór 15.04.2020
    spoko, nie ma za co xd
  • Shogun 16.04.2020
    A już myślałem, że nasza wojowniczka pokaże efekty swoich treningów, a tu taki myk ze strażnikiem Willem. Tego się nie spodziewałem. Jest coraz ciekawej. Akcja się rozwija. Zobaczymy jak to dalej się potoczy.
    Czekam na kolejną część i pozdrawiam ;)
  • Pan Buczybór 16.04.2020
    efekty treningów jeszcze pokaże, choć wiadomo, że epickich walk póki co nie będzie :) Dziękuję za komentarz i pozdrawiam również

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania