Poprzednie częściKukułcze Gniazdo część 1

Kukułcze Gniazdo część 4

Okno komnaty wychodziło na zachód. Zawsze, gdy miesiąc był w pełni, nadchodził moment, że wypełniał całe okno jasną poświatą. Był to chyba jedyny czas, w którym Palatyn nie siedział zwrócony w stronę drzwi, skąd mogło przyjść niebezpieczeństwo, lecz wpatrywał się w księżyc. Przypominał mu srebrną monetę. Czasami zdawało mu się nawet, że widzi postać wybitą na tej monecie. Postać o znajomej twarzy. Głęboko wierzył, że w czasie pełni, wszelakie siły nieczyste są najpotężniejsze. Jakby na potwierdzenie jego słów, przez dysk księżyca przeleciał jak błyskawica ciemny kształt. Sokół. Te ptaki nie polują nocą! Ostatnio wszystko zdawało się naznaczone czarną magią. Wszystkie te wydarzenia. Susza, bunt, a nawet zniknięcie Radomira. Wiedział, że coś się za tym kryje. Księżyc był tylko znakiem tej siły., toporem nad jego głową, a jednak nie czyniło go to mniej pięknym.

 

Stare zawiasy zaskrzypiały i do komnaty wpadło żółte światło, rzucane przez pochodnie w korytarzu.

 

Palatyn przymknął oczy. Choć królowa tego nie okazywała, to już dawno wydała na niego wyrok. Skala porażki była zbyt duża. Nie znalazł królewny, nie zapobiegł rebelii i stracił swojego najbardziej zaufanego wojownika. Słowem, zawiódł tak, jak poprzedni palatyn. Każdy w końcu zawodzi i każdy kończy tak samo.

 

Rozległ się odgłos kroków. Nie były to jednak kroki, jakie zazwyczaj tu słyszał. Ciężkie marszowe albo ciche, bojące się urazić osobę palatyna nieproszonym dźwiękiem. To były kroki kogoś, kto wchodził jak do siebie. Kogoś, kto przyszedł po swoje. Tej nocy, to palatyn był tu gościem. Gościem nieproszonym.

 

- Dalej. Masz tylko zabić palatyna. Dowódcę drużyny królowej. Wielkiego wodza i zwycięzcę dziesiątek bitew – powiedział, nie odwracając się od okna. - Pomnij jednak moje słowa. Kiedyś sam podzielisz ten los. Chwała królowej. – Zastygł w oczekiwaniu na cios.

 

– Nie tym razem ojcze.

 

Palatyn odwrócił się napięcie. Jego twarz rozjaśniała się mieszaniną radości, strachu i zdumienia.

 

– Jak się tu…

 

– To nieistotne. Potrzebuję, byś dał mi pieczęć. – Nie mogło być wątpliwości, jak mocno jest zdeterminowany. Jego czekan odbijał światło księżyca i oświetlał twarz. Nie było na niej już ani kpiny, ani służalczości. Był zaczerwieniony, jak podczas biegu, a oczy błyszczały z przejęcia.

 

– Po moim trupie. – Palatyn chciał sięgnąć po sztylet na stole, ale machnięcie czekanem omal nie pozbawiło go placów.

 

– Czy ty zdajesz sobie sprawę, co się dzieje!? Gród jest oblężony. Nasi ludzie są w zamku. Za niedługo królowa zginie, a kiedy Sława obejmie władzę, będzie się liczyć tylko ten, kto służył jej w przełomowej chwili. Dlatego proszę po dobroci. Oddaj pieczęć. Dla dobra dynastii. – Głos Radomira pozornie wyrażał prośbę, ale nie było w nim ani krzty cierpliwości.

 

– Nie zdajesz sobie sprawy, co żeś uczynił.

 

– To co należało. Wreszcie skończą się te szubienice i batożenia. Skończy się wszechobecne donosicielstwo i strach przed własnymi myślami. Ten kraj zasługuje na lepszą władczynię.

 

– Ty sam nie wiesz, komu służysz. Dałeś się oszukać i poszedłeś za słodkimi słowami.

 

Radomir stracił cierpliwość, chwycił starca za koszulę i podetknął ostrze pod szyję.

 

– Daruj sobie czcze gadanie. Popatrz lepiej, gdzie ty jesteś. Samotny. Porzucony przez swoich ludzi i swoją królową. Za mną jest lud, prawowita następczyni tronu i…

 

– Tomira.

 

– Co?

 

– Tak się nazywa wiedźma, która wam pomogła. – Wykorzystując zdumienie, palatyn uwolnił się z uścisku i spokojnie wskazał na miejsce do siedzenia. – Znam ją na tyle, by poznać, że ta susza to jej dzieło.

 

Radomir odtrącił krzesło, ale nie zaatakował ponownie.

 

– Chyba najwyższy czas, bym opowiedział ci o twojej matce.

 

***

 

– Zapomniałam ci podziękować – rzekła Mścisława, gdy tylko wiedźma odzyskała przytomność.

 

– Nie zapomniałaś. Po prostu nigdy cię tego nie nauczono. – Głos miała słaby jak szum trawy. Twarz bladą, a oczy lekko zamglone. Mimo to nie zrezygnowała z pouczającego tonu. Leżąc w spichlerzu z głową na kolanach Mścisławy, nadal czuła się jej mentorką.

 

– Owszem. Nie nauczono. Królowa nie może nic nikomu zawdzięczać.

 

– Otóż to.

 

Zamilkły na moment, bo zza ściany doszły je kroki tarczowników.

 

– Uważasz, że będę dobrą władczynią? – spytała Mścisława, pomógłszy Tomirze usiąść.

 

– Lepsze pytanie brzmi: „Po co chcesz nią być"?

 

Mścisława nie zastanawiała się ani przez moment.

 

– By ją powstrzymać. Ukarać za wszystko co zrobiła.

 

–To dobra intencja, ale co potem? Rządzenie nie polega wyłącznie na niszczeniu i karaniu.

 

Tym razem królewna potrzebowała chwili, by odpowiedzieć.

 

– Nie wiem, czy sobie poradzę. Nie wiem czy w ogóle powinnam… – Odwróciła twarz, ale Tomira i tak spostrzegła łzy. Delikatnie położyła jej dłoń na ramieniu.

 

– Taki twój obowiązek. To ogromny ciężar. Niewielu byłoby w stanie unieść go samemu. Myślę jednak, że tobie zostanie to oszczędzone. – Zaczerpnęła tchu. – Nie zostawię cię. Będę cały czas służyć ci radą i magią, jeśli będzie trzeba. Przekażę swą mądrość. Kiedyś będziesz miała dość wiedzy i umiejętności, ale tego wszystkiego musisz się dopiero nauczyć. Teraz zaś, nie oszukujmy się, potrzebujesz pomocy.

 

Mścisława już nie ukrywała swoich łez. Wtuliła się w ramiona Wiedźmy. Ta, nieco zaskoczona, odwzajemniła uścisk.

 

– Wiesz. Matka zawsze była okrutna dla wszystkich, nie wyłączając mnie. Kazała oglądać egzekucje i tortury. Męczarnie ludzi, których lubiłam. Którzy mnie lubili. Za płacz mnie bito, za współczucie zamykano w wieży… Przygotowywała sobie godną sukcesorkę.

 

– Dobrą, według niej…

 

– Niemniej wyróżniła mnie na jeden sposób. Zawsze była ze mną szczera.

 

Tomira zauważyła zmianę w jej głosie. Brakowało w nim goryczy i żalu.

 

– Opowiedziała mi o was i o waszym planie…

 

Chciała wymówić zaklęcie, ale było już za późno. Sztylet wszedł między żebra i sięgnął serca. Tomira zajęczała głucho. Jej ciało przeszył gorący ból jakby z piersi wyskoczyła wiązka błyskawic.

 

Zabójczyni niespiesznie położyła ją na ziemi.

 

– Nie prosiła cię o pomoc. To był twój pomysł, by książę się w niej zakochał. Potem ona-nowa księżna miała wprowadzić cię na dwór, a stamtąd już było blisko tronu. Sprytnie. Jednak moja Matka okazała się sprytniejsza. Obawiała się ciebie i twoich czarów. Nie chciała być marionetką w twych rękach i ja też nie zamierzam!

 

Tomira próbowała wziąć oddech, ale nie miała już siły. Ostatnie zaklęcia wyczerpały jej moc i tylko dzięki wpływowi księżyca, mogła jeszcze walczyć.

 

Mścisława stanęła nad nią i z wyrazem ulgi wytarła sztylet o własną szatę.

 

– Nie rozumiem tylko jednego. Do czego potrzebna ci była moja matka? Czemu sama nie poszłaś za księcia?

 

Tomira obróciła głowę i wypluła krew zalegającą w ustach.

 

– Byłam zakochana – powiedziała ostatnim wysiłkiem woli i znieruchomiała. W jej martwych oczach odbijał się księżyc.

 

***

 

– Nie była zwykłą dziewczyną. To wiedziałem od początku. Nie unikała trudów. Nie bała się marzyć. Bardzo ambitna. Niemal tak ambitna jak ja. Nie wiedziałem wtedy, że para się magią. Podejrzewałem, że coś ukrywa, bo żyła w odosobnieniu, ale cóż. Każdy ma swoje sekrety.

 

Palatyn snuł swą opowieść tak płynnie, jakby opowiadał ją już setki razy. Najpewniej powtarzał ją w głowie przez te wszystkie lata.

 

Ciężkie to czasy były. Plemiona walczyły. Co raz najazdy, wojny, grabieże. Ludzie powątpiewali, czy warto siać zboża, skoro i tak spalą je przy zbiorach. My zaś jako nieliczni, nie myśleliśmy wyłącznie, jak przeżyć. Godzinami rozmawialiśmy o możliwościach jakie daje władza. O tym, jak dzięki naszym rządom zapanował by wreszcie porządek.

 

Westchnął, obracając się w stronę okna.

 

– Chciałem zapewnić jej dostatnie życie. Wolne od ciągłego widma śmierci. Dlatego zaciągnąłem się na służbę u księcia. Jednak co zwykły kmieć może znaczyć w książęcej drużynie? Jedynie chyba kolczugę może nosić za swym panem. Lecz pewnego dnia Tomira powiedziała, że wszystko się zmieni. Wystarczy, że skłonię orszak władcy, by przejechał przez pewną wieś nieopodal. Było ciężko, nie powiem, ale dałem radę.

 

– Nie pytałeś w jakim celu? – Radomir słuchał ojca tak uważnie, jak nigdy dotąd. Nie spuszczał jednak oczu z dłoni starca, a w pogotowiu trzymał czekan.

 

– Musiała mnie zaczarować. Człowiek w tym stanie zachowuje się jak dureń. W każdym razie, książę niespodziewanie znalazł sobie we wsi żonę. Tydzień później mój pan był już martwy, a ja awansowałem od razu na setnika. Nowa królowa szukała zdolnych ludzi, którzy nie mieli powiązań z możnymi.

 

– To tobie zleciła zabójstwo męża. Prawda? – Nie musiał już udawać, że popiera działania ojca, za to palatyn musiał znieść jego oskarżycielki ton.

 

– Ręce królowej zawsze pozostają czyste.

 

Radomir stracił cierpliwość. Podniósł czekan i za całej siły wbił go w stół, tak że cały blat przecięła szczelina.

 

– Tylko dlaczego akurat jej oddałeś duszę!

 

Palatyn się podniósł. Miał dosyć duszenia w sobie prostej prawdy.

 

– Bo ona dostrzegła mój potencjał! Ktoś wreszcie zauważył, ile jestem wart! Bo nie chciałem być nikim! Kochałem Tomirę, ale dla niej właśnie musiałem piąć się w górę! A tylko królowa mi to umożliwiła!

 

– Na bogów!

 

– Moim następnym zadaniem było odszukanie pewnej wiedźmy. Wiedźmy, co miała rozpuszczać oszczercze plotki i nastawać na życie mojej nowej pani.

 

– I ją odszukałeś.

 

Palatyn spuścił wzrok.

 

– Zajęło to sporo czasu, ale w końcu połączyłem fakty. Zrozumiałem, dlaczego Tomira tak nagle zniknęła i kogo ścigam. – Potrząsnął głową, jakby chciał wyrzucić z niej natrętną myśl. – Byłem tylko częścią jej planu. Zaczarowała mnie, jak później księcia, ale uwolniłem się od uroku. W końcu znalazłem ją samotną i zrezygnowaną. Chciała, bym pomógł jej zabić królową. Przezwyciężyłem jednak jej czary.

 

– Nie przyszło ci na myśl, że naprawdę ją kochałeś tak, jak ona ciebie?

 

Ojciec zaśmiał się szyderczo.

 

– A to mnie oskarżałeś o wiarę w bajdy.

 

– W takim razie, dlaczego jej nie zabiłeś?

 

Palatyn minął stół i położył dłonie na ramionach syna.

 

– Bo trzymała cię na rękach. Przekazała mi ciebie, a ja pozwoliłem jej odejść. Wiedziałem, że to tylko złudzenie, ale na wszystkie świętości… nie mogłem inaczej.

 

– Dowódca gwardii okazał łaskę. Niebywałe.

 

– Popełniłem błąd, ale nie żałowałem nigdy. – Spojrzał mu w oczy, tak podobne do zamarzniętej rzeki. Podobne do jej chłodnych oczu, z którymi potrafił iść w parze ciepły uśmiech. – Przysięgała nigdy nie używać na tobie magii.

 

Radomir wykrzywił usta.

 

– Chyba złamała obietnicę. Na moje wyraźne życzenie.

 

– Więc sam widzisz, że ciągle kłamie i manipuluje! Proszę. Musimy ją powstrzymać. Za wszelaką cenę. Skoro może panować nad umysłami, to jest w stanie zniewolić wszystkich.

 

W głowie Radomira toczył się zażarty bój. Prym wiodła w nim jedna myśl tratująca cały jego świat. Czy zawsze będzie tylko pionkiem w czyiś planach?

 

– Mylisz się. To nie ona jest zagrożeniem. – W jego głosie zabrakło już przekonania, z którym tu wchodził.

 

– Tak myślisz? Złożę się, że nie od razu cię poznała. Jestem pewien, że dopiero to skłoniło ją do działania. Ta twoja królewna będzie tylko marionetką w jej rękach. Jak myślisz? Co z nią zrobi, gdy przestanie być potrzebna?

 

Radomir spojrzał przez okno. Księżyc powoli zakrywały chmury, mimo to był w stanie zobaczyć pusty spichlerz na placu. Stał w cieniu rzucanym przez wieżę męki…

 

– Daj pieczęć.

 

– Zachowujesz się jak dureń. Muszę ci jednak to wybaczyć. Sam też byłem zakochany.

 

Nie zdążył sięgnąć po czekan. Był chowany a rycerza, zaś ojciec wywodzący się z ludu wiedział, jak bić się w karczmach i grać nieczysto. Zanim Radomir zdążył odskoczyć, palatyn uderzył go prosto w ciemię. Pięścią z pierścieniem na palcu. Następnie chwycił głowę przeciwnika i uderzył nią o ścianę. Świat Radomira stracił kontury, a ból rozsadzał czaszkę.

 

Dostrzegł, jak ojciec idzie ku niemu z czekanem w dłoni. Chwiejąc się na nogach, porwał za jeden z mieczy wiszących na ścianie. Ledwo zdołał zablokować cios, który miał zgruchotać mu kości. Palatyn uderzał tępą stroną. Nie chciał go zabić. Gdy obraz przed oczami nabrał bardziej wyrazistych kontur, Radomir wyprowadził pchnięcie. Zbyt wolno. Przeciwnik nie tylko sparował atak, lecz także zakleszczył ostrze trzonkiem czekana, po czym je wykręcił, wytrącając mu broń z ręki.

 

– Czekan zawsze był moją ulubioną bronią – stwierdził palatyn, przykładając Radomirowi krawędź broni do szyi – Czy ona też jest w grodzie?

 

– Tylko ja.

 

– Czyli tak. Gdzie konkretnie się ukrywa?

 

Odpowiedziało mu milczenie, które Palatyn próbował złamać kolejnym ciosem z pięści. Radomir padł na podłogę, czując w ustach smak krwi.

 

– Nie mam czasu na twoją upartą szlachetność. Muszę uratować królestwo, bo inaczej…

 

Nie zdążył powiedzieć, co będzie inaczej, bo drzwi do komnaty rozwarły się ponownie. Tym razem nie ostrożnie, lecz gwałtownie i na oścież. Stał w nich ten sam olbrzym, który zdawał im raport jakiś miesiąc temu. Nie giął się już jednak jak drzewo podczas huraganu. Od Palatyna nie wiało już tą władzą, która uprzednio zmuszała go do ukłonu.

 

– Twój czas minął. – Obwieścił triumfalnie. Wzrok miał wbity w starca. Zdawał się nie dostrzegać niczego poza nim. Zwłaszcza, że Radomira przysłoniły drzwi.

 

– Poczekaj! – Zdążył zakrzyknąć Palatyn, zanim drużynnik złapał go za rękę i pozbawił broni. Drugą zaś ścisnął mu gardło i przygwoździł do ściany. Nogi Palatyna zaczęły wierzgać, jak na szubienicy, oczy wyszły z orbit, a dłonie rozpaczliwe próbowały rozerwać mocarny uścisk.

 

– Pewnie chciałeś uraczyć mnie jakaś przemądrzałą mową, ale nie chce mi się tego słuchać. Królowa ma dosyć twojej niekompetencji! Zajmuję twoje miejsce! I powiem jeszcze, że jak dorwę tego twojego bękarta, każę obedrzeć go ze skóry! – W oczach swej ofiary usiłował znaleźć strach. Przez to za późno spostrzegł w nich odbicie czekana spadającego na jego kark.

 

Kości chrupnęły nieprzyjemnie i mocarz padł jak marionetka, której odcięto sznurki. Palatyn zaś leżał na podłodze i zacięcie walczył o każdy oddech.

 

Radomir stał na nim, spoglądając z pogardą. Jego twarz była poobijana, a ust sączyła się krew. Splunął soczyście.

 

– Nie ma za co – skwitował i przeszedł nad ciałem drużynnika. Bezceremonialnie złapał za dłoń z pierścieniem. Nie sposób było go jednak zdjąć. Palatyn nie zdejmował pierścienia władzy ani na chwilę od dwóch dekad. Nie miał czasu. Nie zważając na jęki oraz prośby, przedeptał dłoń i krótkim machnięciem czekana uciął palec wraz z pieczęcią.

 

Palatyn jęknął głucho.

 

– Teraz mogę wprowadzić armię królowej w pułapkę! Mogę otworzyć bramy miasta! Mogę wprowadzić chaos w państwie i złożyć go w nowy porządek. Teraz mogę wszystko! – Radomir tryumfalnie założył zakrwawiony pierścień.

 

– Nic nie rozumiesz – odparł palatyn, trzymając krwawiącą dłoń.

 

Radomir już go nie słuchał. Miał po co przyszedł. Lecz gdy chciał opuścić komnatę, rozległ się dzwon i krzyki nawołujące do zbiórki. Wyjrzał przez okno. Oddziały tarczowników oraz drużyna zmierzały w stronę głównej bramy. Łucznicy wybiegli na wały. Proporce i pochodnie zakwitły na wieżach i innych punktach oporu. Gród zwierał szyki.

 

Nie było czasu. Radomir zasiadł za stołem i wyciągnąwszy iknaust, napisał kilka krótkich rozkazów na pergaminie. Następnie ostemplował je królewską pieczęcią i wyszedł nie oglądając się za siebie.

 

Palatyn leżał obok ciała olbrzyma i rzeczy strąconych ze stołu. Próbował uspokoić oddech i zatamować krwawienie. Ból uderzał pulsacyjnie w rytmie dzwonu. Nie miał już siły wstawać. Dla królowej był skazańcem, dla pretendentki - wrogiem, a jego syn…

 

Spojrzał jeszcze raz na księżyc. Srebrna moneta miała wizerunek, ale nie była to twarz jego królowej. Przynajmniej nie tej, której się zazwyczaj kłaniał.

 

– Mira…, co myśmy narobili?

 

***

 

Dwóch strażników stało przy ognisku pod jedną z baszt. Zapewne mieli przerwę podczas obchodu. Gdy tylko zauważyli zbliżającą się postać, pochylili włócznie. Choć przybysz nadchodził od strony grodu, nie można było zaniedbać rozkazów. Nie, kiedy trwa oblężenie i dosłownie każdy może być szpiegiem.

 

– Stać kto idzie! Gniazdo jest puste!

 

– Darujcie sobie, nie znam odzewu.

 

Wartownicy popatrzeli po sobie. Choć grzał ich żar ogniska, zimny pot spłynął im po czołach. Po tym, jak dostali publiczną chłostę, ludzie woleli się z nimi nie zadawać. Zwłaszcza, że w każdej chwili mogli dostać jeszcze gorszą karę. Królowa nigdy nie zapomina.

 

– Ani drgnij. – Zawołał pierwszy, z brodą przypominającą miotłę i wielką blizną z boku głowy. Drugi niższy, z blond włosami, zaszedł przybysza od tyłu.

 

– Ktoś ty za jeden!?

 

Mścisława zdjęła hełm i obróciła twarz, tak że mogło oświetlić ją światło ogniska.

 

– Na wszystkich bogów! Toż to niemożliwość. – Zagrzmiał brodacz, a blondyn zagwizdał z zadowoleniem.

 

– Zapłacisz nam za wszystko, a królowa przebaczy i wynagrodzi! – Ryknął blondyn. Z przejęcia aż przebierał nogami.

 

– Jeśli utrzyma się na tronie. – Mścisława wsunęła dłoń w rękaw, by ukryć jej drżenie.

 

– Nie gadamy z jeńcem. Taka zasada. Oddaj broń.

 

Królewna ostrożnie wyciągnęła sztylet i uniosła go nad głowę.

 

– Posłuchaj Włodzisławie – rzekła patrząc w oczy brodatemu.

 

Ten zmarszczył brwi.

 

– Skąd znasz moje imię?

 

– Nie słuchaj tej wiedźmy! - Blondyn, który stał z tyłu, oparł grot o jej szyję, gotów zablokować każde słowo.

 

Mścisława wiedziała jednak, że potrzebują jej żywej

 

– Znam je od twej córki. Milki. Piękne jasnowłose dziewczę. Poszła służyć do świątyni na południe stąd. Byłam tam. Spokojnie. Kapłankom nic się nie stało. Mimo, iż sprzyjały moim wrogom. Jeśli coś mi się stanie, ten błąd ma zostać naprawiony. Wiesz, że wojna to czas, gdzie ludzie nie szanują świętości. Także tej kapłańskiej. A ja wydałam stosowne rozkazy. Jeśli ich nie odwołam do południa, cóż… – Starała się mówić jak jej matka. Beznamiętnie, jakby opisywała komuś nieznane miejsce, z lekkim pobłażaniem, ale też z mściwym uśmiechem. Nigdy tego wcześniej nie próbowała, ale wiedziała jedno. To niemożliwe, kiedy się tylko blefuje.

 

Włodzisław stał przerażony. Jego towarzysz coś do niego mówił, ale on nie słuchał. Patrzył tylko w te oczy. W oczy, które już kiedyś widział. Gdy składał przysięgę gwardzisty. Podobnie jak wtedy spojrzenie zmieniało go w kamień. Skóra plecach wymęczona batożeniem przestała boleć. Myśl o Milce pochłonęła go bez reszty. Opuścił włócznie.

 

– Zdrada! – Zawył Blondyn, próbując zranić Mścisławę. Ta skoczyła do przodu i uderzyła o mur palisady.

 

Włodzisław rzucił się do ataku. Włócznie na nic się zdały, gdy chwycili się za bary i potoczyli po ziemi. Mścisława podeszła do nich ze sztyletem, ale nie potrafiła znaleźć luki w kolczudze. Zwłaszcza, że cały czas szamotali się w żelaznym uścisku. Impas przerwał Włodzisław, który wykorzystał okazję i gdy przez chwilę głowa przeciwnika zawisła nad płomieniami ogniska, wepchnął ją w ogień. Na nic dały krzyki towarzysza, choć z miny Wodzisława można było sądzić, że cierpi niemal tak samo, jak jego były towarzysz. Kiedy nogi blondyna przestały wierzgać, Włodzisław powstał i ciężko dysząc, spojrzał spode łba na Mścisławę.

 

– Jeśli coś się stanie mojej córce, przysięgam, że cię zabiję.

 

Mścisława nie dała się zbić z tropu. Podała mu włócznię.

 

– Jeśli zdołamy otworzyć bramy, Milka zostanie córką kasztelana.

 

Przyjął oręż i ruszył przed siebie.

 

– Niedługo ma być moja warta. Pójdziesz ze mną i wtedy otworzymy bramy. Jeśli będziemy mieli szczęście, nikt nas nie zatrzyma. Pamiętaj, hasło to „Gniazdo jest puste", zaś odzew brzmi „I tak się coś wykluje".

 

***

 

Cały gród wrzał jak ul i tak, jak w ulu, pszczoły robiły wszystko, by uchronić królową przed wrogim rojem. Pszczoły jednak tym różnią się od ludzi, że nie ma wśród nich zdrajców.

 

Zaczęło się od bramy. Jak tylko opadła z głuchym trzaskiem, do grodu ruszyły siły buntowników niczym rzeka, która znalazła przejście między skałami. Nie było czasu się zastanawiać, jak właściwie to się stało. Obrońcy grodu obsadzili barykady i stanęli zwartym szeregiem przeciw fali atakujących. Choć tych było niemal trzykrotnie więcej, nie byli tak dobrze przygotowani. Dzięki uporowi zdołali zaledwie zdobyć bramę oraz fragment wałów, ratując przy okazji dwójkę dywersantów - Swoją przywódczynię i Wodzisława. Po pierwszych sukcesach, atak jednak spowolnił, aż ostatecznie zatrzymał się w wąskich uliczkach. Wydawało się, że sytuacja jest opanowana.

 

Oczywiście, jak tylko szturm się rozpoczął, gońcy pobiegli do wewnętrznego grodu, prosząc o wsparcie. Setnicy byli świadomi, że jak tylko przybędzie większość drużyny, z łatwością wyprą atakujących z powrotem na drugi brzeg jeziora. Ku ich zaskoczeniu, goniec zamiast z posiłkami, wrócił jedynie z prostym rozkazem - „Odwrót". Cóż było robić? Rozkaz wydawał się bez sensu, ale nie czas kwestionować polecenia, gdy wróg już za bramami. Ściany tarcz zaczęły więc posuwać się do tyłu ku radości atakujących, w których wstąpił bojowy duch, ponieważ do ataku powiodła ich teraz waleczna królewna.

 

Główne siły cofały się, odpierając nasilające się ataki motłochu. Ulice zasłały się ciałami poległych, a po ścianach domów spłynęła krew. Ktoś zaprószył ogień i kilka budynków stanęło w płomieniach. Ci z mieszkańców, którzy jeszcze nie uciekli, próbowali ratować swoje domostwa, ale czym tu gasić, jak od kilku tygodni trwa susza?

 

Część oddziałów królowej została okrążona, bo nie wiedzieć czemu, zabezpieczający tyły tarczownicy, dostali nagle rozkaz do ataku. W końcu już nikt już nie wiedział, co się wyprawia. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Oto konnica wyjechała z wewnętrznego grodu. Ziemia drżała od kopyt, a sam brzęk żelaza mógł z łatwością zachęcić motłoch do ucieczki. Jednak ci najlepsi wojowie zamiast po obrzeżach grodu, zostali posłani w sam środek wycofujących się oddziałów. Wpadli z rozpędu na własnych piechurów, których w ciemności wzięli za wroga. Wykorzystały to siły buntowników, które zalały obrońców, zanim ci mogli ponownie się zorganizować. Wtedy zamilkły nawoływania setników, a obrońcy rzucili się do ucieczki. Nikt już nie dowodził. Nikt nie ufał rozkazom. Kto był zbyt blisko, rzucał broń i błagał o litość. Bywało nawet, że ją otrzymywał. Drużynnicy zaś, jeśli jeszcze siedzieli w siodle, pognali z powrotem do grodu wewnętrznego. Jeśli koń padł, ginęli sławiąc imię królowej. Drużynnikowi nie wypadało się poddawać jak byle kmiot.

 

Wkrótce w całym zewnętrznym grodzie zostało jedynie kilka bastionów. Siły Mścisławy same zdawały się być zaskoczone, jak łatwo udało im się zając gród i z uwielbieniem wpatrywały się w swoją przywódczynię. Ta ponownie włożyła zbroję i wskazywała im kolejne cele do zdobycia, sama zaś raziła wrogów z łuku. Wewnętrzny gród pozostał jednak niezdobyty. Naostrzone pale skutecznie powstrzymywały szturm, a masywne figury trzech wież pokazywały, że walka nie zakończy się tak łatwo. Tuziny kmieci chwyciło za drabiny i topory, lecz rażeni zewsząd strzałami, padali na ziemię podobni do jeży.

 

Niezrażona tym Mścisława popędziła z najlepszym oddziałem prosto pod bramę. Mierząc z łuku, dostrzegła rudą czuprynę pośród hełmów.

 

Tymczasem na wałach, przy jedynej bramie łączącej gród wewnętrzny z resztą miasta, drużynnicy wiązali pętlę dla jeńca, wyrzucając z siebie setki przekleństw. Przeklinali jego, jego ojca, matkę oraz trzy pokolenia do tyłu i do przodu. Denerwowało ich, że Radomira zdaje się to bardziej bawić niż martwić. Gdyby to od nich zależało, zadźgali by tego zdrajcę na miejscu, ale nie można było stracić okazji. Akurat zdążyli założyć mu linę na szyję, gdy pod bramę dotarła Mścisława, posyłając im strzałę na powitanie.

 

– Odstąp albo twój rycerzyk zawiśnie! – zakrzyknął jeden z drużynników. Rosły brodacz, wiking sądząc po akcencie.

 

– Życie za życie! – odkrzyknęła królewna, gestem nakazując rozstąpić się tłuszczy.

 

Na ziemi klęczeli ludzie. Przy każdym stał jeden wojownik, który trzymał pojmanemu miecz na gardle. Zakładników było mnóstwo. Byli to głownie mieszkańcy miasta, ale też kilku drużynników, których los wydał żywych w ręce atakujących. Korowód ciągnął się przez całą drogę na wzgórze.

 

Nawet wiking wydał się na moment zbity z tropu. Radomir chciał coś krzyknąć, ale zasłoniono mu usta.

 

– Nie odważysz się! - zagrzmiał wreszcie brodacz. – Ten pomiot włamał się do wieży i ukradł pieczęć! Zdołał wydać tuzin bzdurnych rozkazów, zanim złapaliśmy sukinsyna. Kurwa jego mać! To jemu zawdzięczasz zwycięstwo i winnaś mu wdzięczność! Poza tym wiemy, że cię chędożył! – Szarpnął za linę, tak że Radomir znalazł się na krawędzi wału.

 

Mścisława nie zamierzała okazywać słabości. Przejechała palcem po szyi i pierwszemu z zakładników poderżnięto gardło. Rozległ się chrypliwy bulgot, a strumień krwi popłynął w dół, obmywając kolana pozostałych jeńców.

 

Na murach ponownie zagrzmiały wyzwiska.

 

– To był byle tarczownik. Następni będą wasi towarzysze z drużyny, a jeśli będzie trzeba, mieszkańcy. Macie tu zapewne krewnych? Nie martwcie się. Dojdziemy i do nich. – Królewna mówiła swobodnie, jakby rozmawiała ze swoim sługą.

 

– Mienisz się ich władczynią, a zarzynasz ich jak barany! Myślisz, że będą się ciebie słuchać! - Wiking nie zamierzał okazywać słabości, ale Mścisław zauważyła, że się zawahał.

 

Kolejny gest i kolejny jeniec padł za ziemię z przebitym gardłem. Herb królowej na jego piersi, zaplamiła krew pomieszana z gliną.

 

– Masz rację. Wiele mu zawdzięczam i bardzo mi na nim zależy. Pytanie jednak brzmi, jak bardzo tobie zależy na nich? – Potoczyła ręką po klęczących.

 

W odpowiedzi wiking plunął i przyłożył miecz do pleców Radomira, tak że jedynie piętami stał na krawędzi, przed sobą mając przestrzeń nocy i dziesięć metrów do ziemi.

 

– Moim honorem jest moja wierność. Chwała królowej! – Zagrzmiał wiking, plując w stronę Mścisławy.

 

– Jak wolisz.

 

Już podniosła dłoń, by przypieczętować los kolejnego skazańca, kiedy Radomir postanowił, że nie będzie mimowolnym grabarzem tych ludzi. Nie. Raczej nie chciał, by Mścisława nim była z jego powodu. Nie był pewien, czy to lina, czy strach tak ściska mu gardło, ale wiedział, że ani jedno, ani drugie go nie powstrzyma. Wystarczył tylko jeden krok. Poleciał w dół. Słyszał okrzyki. Zdumienia? Radości? Strachu? Widział, że Mścisława nie krzyczy. Ona jedynie patrzyła. Nie, to nie Mścisława. To Tomira! Widział jej twarz, zatroskaną i smutną. Coś mówiła, on coś odpowiedział. Pęd powietrza zagłuszał jednak wszystko. Wiedział jednak, co musi zrobić. Nie tak dawno myślał, że to niemożliwe. Rozłożył ręce i był blisko księżyca. Bliżej niż ktokolwiek na ziemi.

 

Nie pamiętał, co konkretnie się stało. Wszystko zdawało się snem, z którego nie zostały niemal żadne obrazy, a jedynie wrażenia. Pamiętał, że obudził się na ziemi. Nadal była noc i nadal zewsząd dobiegały go odgłosy bitwy. Rozgwieżdżone niebo przesłaniały twarze. Mścisławy, która na tle księżyca wyglądała jak istota z niebios. Niemowy ze strużką krwi spływającą z zabandażowanej głowy oraz jakiegoś rosłego brodacza bez ucha, którego nie znał.

 

– C… Co się stało? – Radomir wsparł się na łokciach. Wokół zarówno wojownicy, jak i jeńcy wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi oczami. Coś szeptali, ale nie mógł usłyszeć, co dokładnie.

 

– Sami chcielibyśmy to wiedzieć – powiedział brodacz, pokazując trzy palce, co było gestem odpędzającym demony.

 

– Gdzie Tomira?

 

Oczy przybocznych zwróciły się na Mścisławę.

 

– Zaskoczyli nas strażnicy. Rozdzieliłyśmy się podczas ucieczki. Mam nadzieję, że nic jej nie jest.

 

– To była ona. Widziałem ją. Musiało jej się udać.

 

Przez moment zdawało mu się, że królewna pobladła jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Nic jednak nie rzekła, lecz szybko się oddaliła wykrzykując rozkazy.

 

– Powie mi ktoś wreszcie, co się stało? – Radomir nie dawał za wygraną.

 

W odpowiedzi Niemowa uczynił parę gestów. Radomir znał już go na tyle długo, by zrozumieć.

 

– Poleciałem? Ale jak? Czy…

 

Nie skończył pytania. Mścisława bowiem ponownie ruszyła w stronę bramy i napięła łuk.

 

– Widzisz teraz komu sprzyjają bogowie i demony! Królowa sprowadziła suszę i teraz idzie po nią sprawiedliwość! Dlatego albo otworzysz bramy, albo zginą wszyscy zakładnicy!

 

– Pocałuj mnie w rzyć! Jeśli twoje demony są tak potężne, to niech same otworzą bramę!

 

– Straciłam cierpliwość.

 

Najbliższy z jeńców próbował się wyrwać z uścisku kmieci i zaczął błagać o litość. Zanim jednak Mścisława uczyniła śmiertelny gest, ktoś chwycił ją za nadgarstek.

 

– Nie zrobisz tego. – Radomir nie próbował jej nawet przekonać. Po prostu wydał polecenie, jak wtedy gdy zabrał ją z karczmy.

 

Królewna rozejrzała się dookoła. Oczekiwała, że ktoś zareaguje na tak bezczelne znieważenie ich przywódczyni. Nic takiego jednak nie dostrzegła. Nawet niemowa i Włodzisław stali z założonymi rękami, patrząc, jak rozwinie się sytuacja. Choć nie mogła ruszyć jedną ręką, bez trudu mogła dosięgnąć sztyletem jego boku, który naiwnie odsłonił. Jak jednak zareagowaliby ludzie? Za kim by poszli?

 

– Zakładam, że nikt nie chce umierać podczas zdobywania wałów – powiedziała Mścisława tak głośno, jak to możliwe.

 

Ludzie wprawdzie drgnęli, ale nie wyglądali na przekonanych. Woleli poczekać, co powie Radomir. Ten jednak rzekł słowa, tylko do uszu Mścisławy.

 

– Oni nie chcą zabijać swoich braci tak samo, jak ja nie chcę. Nie każ im wybierać między nami, bo dobrze wiesz kogo posłuchają.

 

Mścisława posłała mu gniewne spojrzenie. Zdawało się być ostrzejsze od jej sztyletu, jednak na Radomirze nie zrobiło już wrażenia.

 

– Jeńców z drużyny odesłać do obozu, a każdy kto przeklnie imię królowej, może iść wolno! – Obwieściła rozkaz, który kmiecie ochoczo wykonali.

 

– Zapominasz się. Zaufałam ci i jak się odpłacasz? – rzekła do Radomir, gdy ten puścił wreszcie jej nadgarstek.

 

– Odpłacam się, powstrzymując cię przed tobą samą.

 

Radomir nakazał odstąpić od wewnętrznego grodu i opatrzyć jeńców. Miał już plan.

 

***

 

Choć drużynnicy byli zmęczeni przedłużającą się walką, nadal mieli nadzieję. Trupy buntowników zasłały ziemię i nie wyglądało na to, by motłoch potrafił coś więcej, niż rzucać się na naostrzone pale. Czy wilki powinny się niepokoić, jak liczne są barany? Zwłaszcza gdy pozbyli się zdrajców ze swoich szeregów. Nie dostrzegli jednak, że tym razem barany poszły za prawdziwym lwem i prawdziwym lisem zarazem.

 

Gdy obrońcy zauważyli, że w miejscu, gdzie pożar strawił większość domów, stoją teraz drabiny, tarany i katapulty, poczuli się zdecydowanie mniej pewnie. Któż by się spodziewał, że motłoch tak szybko zbuduje machiny? Część musieli skonstruować wcześniej, część zdobyli podczas szturmu, a resztę właśnie tworzyli z opuszczonych domostw. Atakujący spieszyli się. Rozstawili się dookoła, gotowi uderzyć z każdej strony, gdy tylko w wałach powstanie wyrwa. Radomir kierował wszystkim, wiedząc, że musi zdążyć przed wrogą odsieczą. Jeśli zaskoczą ich podczas szturmu, nie będą mieli najmniejszych szans. Słońce miało być teraz ich największym wrogiem, gdyż armia królowej mogła przybyć najwcześniej o świcie.

 

Sztukę prowadzenia oblężeń wyjaśnił mu ojciec, ale niechcący wyjawił mu coś jeszcze. Gdy jako dziecko bawił się między rusztowaniem, na którym wznoszono kolejną wieżę, ojciec chodził i zamartwiał się nad najsłabszymi punktami obrony, których nie dało się lepiej zabezpieczyć. Lekceważąc dziecko zajęte zabawą, palatyn zdradził, jak zdobyć warownię. Dlatego wschodni wał otrzymał najwięcej trafień od katapult. Następnie wysłał kmieci, by podkopali wały, chronieni przez dachy zdjęte z zabudowań. Taran zaś uderzał nieustępliwie w bramę, trzaskając drzwi i skupiając największą uwagę obrońców. Radomir mimo nalegań Mścisławy, zwlekał ze szturmem. Zdobył wśród ludzi wielki autorytet, ale był świadom, że jeśli opór będzie zbyt silny, mogą pierzchnąć jak dmuchawce na wietrze. Czekali w ten sposób kilka godzin, aż księżyc zaczął zlewać się z kolorem nieba, a gwiazdy poczęły gasnąć. Wtedy to belki palisady zatrzeszczały i legły na ziemię jak niegdyś sosny z których je zrobiono. Podkop spełnił swe zadanie. Radomir czekał jeszcze chwilę. Wiedział, że drugiej szansy już nie będzie i dopiero, gdy przybiegł goniec z wiadomością, że brama została wyważona, założył hełm i wydał rozkaz do ostatniego szturmu.

 

Razem z Mścisławą i ich najlepszymi wojownikami, rzucili się w wir walki. Cała armia buntowników ruszyła na wały z dzikim okrzykiem. Nie powstrzymały ich ani strzały, ani oszczepy, ani tym bardziej klątwy. Choć obrońcy dwoili się i troili, nie mogli skutecznie zabezpieczyć wszystkich wyłomów. Pod komendą Radomira, kmiecie nacierali także w większym porządku, nie opuszczając tarcz i nie wybiegając przed szereg.

 

Za wyważoną bramą natychmiast uformował się mur tarcz. Atakujący zaś ustawili się w klin i natarli wymachując żelastwem. Odbili się jednak od drużynników jak żwir od metalowej płyty. Radomir nie zamierzał dać im wytchnienia. Razem z żołnierzami zdjął z ich maszyny taran, którym wyważyli bramę i osobiście poprowadził ich do ataku. Przed taką siłą gwardziści musieli ustąpić. Szyk został złamany, a pod bramą zapanował chaos. Drużynnicy starli się wręcz z liczniejszymi choć gorzej opancerzonymi kmieciami. Ci otaczali rycerzy jak wataha wilków otacza niedźwiedzia i kąsa go, dopóki ten nie padnie. Jeden z niedźwiedzi zdawał się jednak nic nie robić sobie z przewagi liczebnej wroga i dwoma ruchami topora zmiótł grupę tarczowników.

 

– Choć tu pomiocie demonów! – ryknął wiking ruszając na Radomira. Ten zdołał uskoczyć przed toporem i próbował cięcia na nogę jednak źle wyważony miecz trafił w kolczugę, a wiking zdołał kopnąć go w bark. Rycerz chciał się odczołgać, ale wróg był już przy nim.

 

– Teraz spróbuj zmienić się w sokoła! – rzekł wiking, następując na jego napierśnik.

 

Coś świsnęło w powietrzu i drużynnik zamarł z uniesionym toporem. Tylko na sekundę. Broń przeważyła i wojownik runął do tyłu ze strzałą w oczodole.

 

– Jednak walcz czekanem. Miecze zostaw prawdziwym władcom. – Mścisława podała mu koniec łuku i pomogła wstać.

 

– Myślałem, że cię rozgniewałem. Czyżbyś przebaczyła?

 

Królewna uśmiechnęła się.

 

– Powiedzmy, że na chwilę zapomniałam. – Podciągnęła go, ratując przed pociskiem z wieży. Stracił równowagę i ich twarze przez moment znalazły się blisko siebie. Czuł jej pot i oddech. Widział krople na rzęsach. Czyżby płakała, gdy nie wychodziła z namiotu przez ostatnie kilka godzin? Nie było jednak czasu na pytania.

 

W międzyczasie bowiem, ich siłom udało się zdobyć wały. Drużynnicy, widząc, że zaraz będą otoczeni, odstąpili od wyłomów i ponownie uformowali szyk. Tym razem pod samymi wieżami. Atak ponownie się załamał, ponieważ byli tak blisko wież, że lecące z nich bełty dziesiątkowały ich szeregi i utrudniały zwarcie formacji. Po chwili jednak kmiecie znowu stworzyli sklepienie z tarcz i niczym żółw posuwali się nieubłaganie do przodu. Wszyscy wiedzieli, że przed nimi ostatnia linia obrony, a przełamanie jej jest tylko kwestią czasu.

 

– Stać! Stać! – Między walczących wbiegł starzec w poplamionej krwią szacie i opatrunkiem na dłoni. Gdy jego słowa nie odniosły skutku, nabrał powietrza i zadął w róg. Odgłos przyciągnął uwagę wszystkich, a strzały przestały lecieć z okien.

 

– Wstrzymać się! – wrzasnął Radomir, unosząc miecz. Żołnierze stanęli, nie opuściwszy jednak tarcz.

 

Dwie armie zamarły w oczekiwaniu na słowa przywódców. Dzieliło ich tylko kilkanaście metrów, usiane trupami, porzuconym orężem i strzałami pokrywającymi wszystko jak młoda trawa.

 

– Jeśli proponujesz pojedynek palatynie, by w ten sposób rozstrzygnąć wojnę, to wiec, że się zgadzam. Wystaw swego najlepszego wojownika, a gdy go pokonam, złożycie broń. – Radomir wystąpił przed szereg nie bacząc na to, że wystawia się na cel dla łuczników. Miał nadzieję złamać ich ducha walki, zanim dojdzie do najkrwawszego starcia. Do takiego, gdzie nie ma już dokąd uciekać.

 

– Królowa prosi ciebie oraz swoją córkę na audiencję – odrzekł spokojnie Palatyn.

 

Na chwilę zapadła cisza. Po chwili wśród szeregów buntowników rozległ się szyderczy rechot. Pomału dołączały do niego kolejne głosy, aż zlały się w jedną salwę śmiechu.

 

– Naprawdę? – Mścisława wolała pozostać za osłoną tarcz. – Moja Matka myśli, że damy się złapać jak szczury w potrzask i po prostu wejdziemy do wieży, gdzie posiekają nas na strzępy?

 

Twarz Palatyna pozostała nieprzenikniona

 

– W wieży nie pozostanie nikt oprócz was. – Ponownie zadął w róg i zaraz potem ze środkowej wieży zaczęli wychodzić łucznicy.

 

– Dam także zakładników. Co drugi wystąp i rzucić broń! – O dziwo drużyna posłuchała. Połowa wojowników oddała broń towarzyszom i posłusznie zaczęła iść w stronę buntowników z uniesionymi wysoko rękoma. Kmiecie patrzyli po sobie, nie wiedząc co począć. Ktoś uniósł do góry włócznię, by zadać cios, ale Radomir go powstrzymał.

 

– Przyjmujemy warunki…

 

– Co? – Mścisława nie mogła uwierzyć własnym uszom. Przemogła się i dołączyła do niego. – Poskradałeś zmysły? Na pewno za drzwiami stoi jeden z nich, by skręcić nam karki – rzekła, spoglądając ukradkiem na mijających ich drużynników.

 

– Dała zakładników.

 

– Nie liczy się z ich życiem. Za to nas pragnie widzieć martwych, za wszelaką cenę. Mamy przewagę. Zmiażdżmy ich i zakończmy to.

 

– To jak będzie? – Palatyn nie dawał za wygraną.

 

– Ziemowit! – Zawołał Radomir, na co niemowa od razu się stawił. – Jeśli nie wrócimy, wyrżnąć wszystkich, a królowej, możesz odwdzięczyć się osobiście. - Były drużynnik pokiwał głową, uśmiechając się mściwie.

 

– W porządku. – Radomir zawołał w stronę palatyna. – Idziemy!

 

– Ale nie oddamy broni. – Dodała Mścisława. – W tej sytuacji, Królowa nie powinna obrazić się, za naruszenie obyczaju.

 

– Oczywiście. Zapraszam. – Palatyn ukłonił się dworsko, jakby przyjmował prawdziwych posłów.

 

Drużynnicy się rozstąpili i Mścisława z Radomirem zaczęli iść ramię przy ramieniu, gotowi zareagować na każdy niepokojący ruch. Jedyny takowy wykonał Palatyn, gdy w jego zdrowej broni błysnęło coś srebrnego.

 

– Spokojnie, to dla ciebie. – Podał synowi czekan, który zabrali mu wartownicy, gdy spostrzegli się, skąd przychodzą rozkazy. – Powodzenia. Cokolwiek zdecydujesz.

 

Radomir przyjął podarek, jednak ten gest sprawił, że udzielił mu się niepokój Mścisławy. Dlaczego nagle chce negocjować? Czy zdała sobie sprawę z porażki? Chce abdykować? A może to naprawdę podstęp, którego żaden śmiertelnik nie jest wstanie przejrzeć?

 

Wieża północna pozornie wyglądała jak pozostałe. Dało się jednak wyczuć zupełnie inną atmosferę. Większe okna, w których mógłby zmieścić się człowiek, wpuszczały poranne światło, tworząc refleksy na posadzce. Kamienie były gładkie, niemal śliskie od nieustannego mycia, a wszechobecne tkaniny na ścianach, przedstawiające głównie sceny polowań i wojny, dawały pomieszczeniu dodatkowy wymiar. Wszędzie roznosił się migdałowaty zapach kadzideł i miodu. Królowa bowiem miała swoje upodobania i bogactwo, by je realizować.

 

Nie spieszyli się. Ich kroki odbijały się echem po wieży i dawały wrażenie, że nie są tu sami. Jednak żaden zabójca nie wyskoczył z ciemnych zakamarków i żadna strzała nie zleciała z góry.

 

Sala tronowa mieściła się na pierwszym piętrze i prowadziły do niej wąskie, lecz bogato zdobione drzwi. Mścisława pamiętała, jak kolejki poddanych ciągnęły się stąd, aż po gród zewnętrzny, a królowa rozpatrywała sprawy zwykłych ludzi. Potem, gdy zaprzestała tego zwyczaju, znalazła wreszcie czas i dla niej. Niestety.

 

– Gotowa? – spytał Radomir, oparłszy rękę o wrota.

 

– Pamiętaj, by nie zważać na jej słowa i… słuchaj, musisz coś wiedzieć… – Po raz pierwszy wyczuł w jej głosie wahanie.

 

– Co takiego?

 

Jednak nie usłyszał odpowiedzi. Królewna jedynie zgryzła wargi i ścisnęła jego dłoń.

 

– Nieważne. Teraz skupmy się na naszej przyszłości. – Choć nie wiedział o jaką przyszłość jej chodzi, gdy powiedziała o nich w liczbie mnogiej, jego serce uderzyło mocniej.

 

Weszli, a ich oczom ukazała się sala tronowa.

 

Przepych był przytłaczający. Najdroższe tkaniny z wyhaftowanym herbem królowej wisiały w przerwach między wąskimi oknami. Na podłodze wyryto motyw, który pewnie miał przypominać słońce, ale Radomirowi przywodził na myśl pajęczynę. W dwóch kominkach po bokach palił się ogień, dając ciepło i rozsiewając zapachy najprzedniejszych ziół i migdałów. Dywan tłumiły odgłos kroków i wytyczał drogę do tronu na końcu sali. Ten od razu przyciągał wzrok. Ciężkie dębowe drewno zdążyło zczernieć, lecz złoto jedynie zmatowiało, świadcząc o długim powodzeniu poprzedniej dynastii. Jednak teraz stał pusty.

 

Nieco dalej na uboczu, tam gdzie ledwo sięgały promienie słońca i ciepło kominka, siedziała kobieta przy krośnie. Miała na sobie prostą suknię, a siwe włosy opadały warkoczem na ramiona. Otwarta korona na głowie i twarz Mścisławy przybrana w płytkie zmarszczki dawały znać, że mają do czynienia z królową.

 

Z początku nie zwróciła na nich uwagi zajęta szyciem. Stary kołowrotek skrzypiał w rytm jej naciskania na pedał, a purpurowa tkanina formowała się w ubranie. Otaczały ją zerwane nici i nieudane hafty, które jednak wkomponowały się w ornament na posadzce.

 

„To pająk" pomyślał Radomir. „To tutaj tka swą sieć, pozostając w ukryciu".

 

– Zapraszam w moje skromne progi. – Powitała ich z czułym uśmiechem, gdy podeszli bliżej. – Dobrze cię wreszcie widzieć córko. Ciebie również Rado.

 

Głos miała zgrzytliwy, jakby mechaniczny. Gdy mówiła, kładła szczególny nacisk na ich imiona.

 

– Co to za podstęp? – odwarknęła Mścisława, kładąc dłoń na rękojeści miecza.

 

Królowa przerwała swą pracę i spojrzała w ich stronę.

 

– Zwykłe negocjacje Mścisławo. Wierzę, że możemy się porozumieć.

 

– Za późno. Jeżeli naprawdę byłaś tak głupia, by odprawić straże, to zabijemy cię bez trudu, a głowę wyrzucimy przez okno tuż pod nogi twoich drużynników.

 

Na królowej nie zdawało się to robić wrażenia. Choć siedziała przed nimi bezbronna, to nadal dumna i wyprostowana, jakby naprawdę przyjmowała audiencję.

 

– Tak spieszno ci do tronu, a przecież i tak szykowałam go dla ciebie.

 

– Nie! Szykowałaś MNIE dla twojego tronu! Ale gardzę nim niemal tak samo jak tobą!

 

Chciała dobyć miecza, ale w porę zatrzymał ją Radomir. Królowa podziękowała mu dostojnym skinieniem głowy.

 

– Dobrze, że ktoś jeszcze potrafi zachować etykietę Radomirze. Jak to się jednak stało, że z mojego wiernego sługi zostałeś buntownikiem? Ty, prawy rycerz, syn palatyna, pchnąłeś ludzi na rzeź. Powiesz mi, dlaczego?

 

– Żeby zakończyć twoją tyranię.

 

Królowa wydała z siebie urywany chichot.

 

– Och Rado. Traktujmy się poważnie. Chodzi o nią? – Wskazała na swoją córkę.

 

Odpowiedziało jej milczenie.

 

– Aaa. Ty sam nie wiesz, czy zakochałeś się w niej, czy w obrazie, który sam sobie stworzyłeś.

 

– Dosyć strzępienia języka. Jeśli masz jakiś powód, dla którego mielibyśmy cię oszczędzić, to przedstaw go teraz, albo proś bogów o łaskę.

 

Królowa sięgnęła za siebie i podała im list z przełamana pieczęcią.

 

– Ja niepiśmienna. Chłopka z pochodzenia. Może wy przeczytacie?

 

Radomir sięgnął po pergamin. Przełamana pieczęć przedstawiała herb graniczącego z nimi państwa oraz krzyż z poprzeczną belką - symbol zachodniego boga. W środku były dwa arkusze pergaminu zapisane drobną, lecz wyraźną, głagolicą.

 

„Wasza, wysokość. Na wstępie spieszymy z podziękowaniami za dary, które przesyłasz i dziękujemy Bogu za to, że zachciał udzielić Ci błogosławieństwa wiary chrześcijańskiej. Ufamy, że choć nie dostąpiłaś jeszcze łaski chrztu, to twoja szczera wola sprawi, że Pan pomoże ci wygrać z buntownikami i wspierającymi ich szatańskimi siłami. Jeśli jednak wyroki niebios okażą się odmienne, wiedz, że przystajemy na twoją propozycję. Zgodnie z twoją ostatnią wolą, jeśli polegniesz z ręki twych wrogów, weźmiemy ten kraj w posiadanie, wymierzymy sprawiedliwość twym zabójcą i zaprowadzimy wiarę w jedynego Boga. Z jego pomocą oraz z pomocą wiernych ci wojów, z pewnością nam się uda. Niech Ojciec Niebieski ma cię w swojej opiece. Podpisano

 

Rościsław, syn Mojmira, władca Moraw oraz Patriarcha Cyryl.

 

– Wspomniałam, że w razie mojej śmierci, armia, która teraz idzie na odsiecz, ma przystać do Rościsława i spalić wszystkie zapasy zboża w grodach, które jeszcze kontroluję? – Królowa uśmiechnęła się jadowicie.

 

Radomir przełknął ślinę.

 

– Zabijesz nas. To jedyne zboże na zasiewy, a Morawy mają dwa razy więcej wojska. Jeśli jeszcze twoje siły dołączą do nich to… o bogowie!

 

– Wierzysz jej? – prychnęła Mścisława. – Chce nas zwieść. Umie grać tak, by skłócić wrogów.

 

– Owszem, wiem jak grać. Jednak, jak często powtarzałam, trzeba patrzeć na całą szachownicę, a ona nie kończy się na granicach mojego państwa. Nie słuchałaś mnie dość uważnie.

 

– Zwyczajnie łżesz! - Mścisława chciała wyrwać list, ale Radomir trzymał go dość mocno więc pergamin rozerwał się na pół.

 

– Pieczęć jest autentyczna – stwierdził Radomir, czując, jak krew odpływa mu z twarzy. – I ten german, którego złapaliśmy! Teraz wiadomo jaką wiadomość przekazał.

 

– Nawet jeśli to prawda, poradzimy sobie. – Mścisława ruszyła w stronę królowej.

 

– Jak?! Bez wojska?! Bez Żywności?! – Radomir stanął między nią a jej matką.

 

– Musimy zdjąć klątwę. Dopóki ona żyje, deszcze nie zaczną padać. Zaufaj mi!

 

– Ufać? Jej? – Królowa znowu zaśmiała się sztucznie, aż dreszcz przeszedł po plecach rycerza. – Myślisz, że moja córka pozwoli żyć komuś, kto może zagrozić jej pozycji? Nie. Postąpi tak, jak ja i przeskoczy każdy stopień w drodze do władzy, nie bacząc, czy któryś stopień jej wybaczy.

 

Radomir wziął głęboki oddech.

 

– Bez ziarna nic nam po deszczu. Tomira znajdzie jakiś sposób…

 

– Nie znajdzie – powiedziała królewna, a słowa te zawisły w powietrzu jak topór nad głową skazańca.

 

Mimo, że powiedziała to tak dobitnie, Radomir zdawał się nadal nie wiedzieć, o co jej chodzi.

 

– Nie wtajemniczyła cię? – Królowa uniosła brwi. – Cóż. Myślałam, że ten stopień przeskoczycie razem.

 

– Ona tylko czekała, by nas zaczarować lub zabić. – Mścisława mówiła powoli, nie spuszczając wzroku z czekana. – Po prostu ją wyprzedziłam. Była żądna władzy. Była wiedźmą. Była…

 

– Moją matką – powiedział to niemal szeptem, a mimo to słowa te odbiły się w głowie królewny prawdziwym krzykiem.

 

– Tej jednej rzeczy nie przewidziałaś. Prawda? – Królowa klasnęła w dłonie, a z jej twarzy nie znikał ten jadowity uśmieszek. – Nie martw się, ja też nie. Dopiero przed chwilą mój Palatyn wyznał swe winy. To tłumaczy jego wieloletnią nieudolność…

 

– Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Nawet jej nie znałeś. Manipulowała nami. Chciała cię wykorzystać do swoich celów. - Mścisława pomału sięgała do miecza, nie spuszczając wzroku z Radomira.

 

– Chciała posadzić mnie na tronie. - Spojrzał prosto w jej ciemne oczy. Tego samego koloru co tron tuż obok, jednak bez złotego blasku.

 

Mścisława dobyła miecza.

 

– Zatem postąpiłam słusznie.

 

Uderzył pierwszy, wyprowadzając pchnięcie czekanem. Zbroja złagodziła cios i królewna zdołała uskoczyć do tyłu. Szybko odturlała się na drugi koniec sali, a Radomir jej nie ścigał.

 

– Wiesz, że nie masz ze mną szans. To otwarta walka. - stwierdził rycerz.

 

Zamiast odpowiedzieć, sięgnęła po łuk. Radomir dostrzegł swój błąd, lecz Mścisława zdążyła napiąć cięciwę i wypuścić strzałę. Prosto w jego ramię. Grot wyszedł z drugiej strony ciała. W końcu strzelała z bliska. Bez celowania.

 

Siła trafienia zmusiła Radomira do cofnięcia się, a wtedy Mścisława uderzyła mieczem. Ranny ledwo zdołał zablokować cięcie na głowę, ale nie zdążył uchylić się przed kopniakiem. Padł na ziemię jak długi, a strzała zadała dodatkowy ból, tak że nie mógł powstrzymać się od krzyku.

 

Zanim Mścisława zdążyła nacieszyć się tryumfem, spadł na nią grad ognia. Jedno z pasm tkaniny było w rzeczywistości batem. Skórzanym batem z metalowymi rzemieniami wbijającymi się w ciało. Gdy królewna poczuła je na skórze przy szyi, skuliła się mimowolnie. Kiedyś skuliłaby się na sam świst bata. Tym razem jednak ból był niewielki, gdyż zbroja chroniła jej plecy. Poza tym w dłoni miała miecz i nie była już więźniem czy uciekinierką. Była mścicielką. Mścicielką jej krzywd. Jej i wszystkich innych.

 

Gdy Królowa wzięła kolejny zamach, Mścisława zasłoniła się mieczem, a bicz owinął się wokół ostrza. Wyraz okrutnej radości na twarzy władczyni ustąpił miejsca strachowi. Próbowała wyszarpnąć miecz, a Mścisława czując, że ten wysuwa jej się z rąk, po prostu go puściła. Miecz uderzył Królową, na jej szczęście, płazem ostrza. Padła na posadzkę ogłuszona ciosem. Mścisława skoczyła do niej, wyjmując sztylet zza paska. Już uniosła rękę, by zadać ostateczny cios, gdy coś uderzyło w nią i wytrąciło z równowagi. Radomir nie mając wyjścia, rzucił się na nią jak szarżujący byk. Z rozpędu dotarli do okna, a następnie spadli w dół spleceni w uścisku.

 

Bogowie jednak bywają przewrotni i lubią, gdy leje się krew. Nie byli bowiem wysoko, a upadek załagodziła dodatkowo sterta siana. Okno, przez które wypadli, nie wychodziło na plac, lecz na tyły wieży. Tuż obok wału graniczącego jeziorem. Z tego powodu nie było nikogo, kto mógłby im przeszkodzić lub stanąć po ich stronie. Ciągle walcząc, wygrzebali się z kopy siana. Radomir trzymał czekan, a Mścisława sztylet. Lewych rąk używali do trzymania nadgarstków rywala. Gdyby rycerz nie był ranny, już by pewnie wygrał. Rana jednak wciąż dawała o sobie znać. Nie zdołał utrzymać Mścisławy. Gdy ta się wyszarpnęła z jego uścisku, przez przypadek zahaczył końcem czekana o jej twarz.

 

Stanęli o trzy kroki od siebie, dysząc z bólu i zmęczenia. W oczach Mścisławy widział tylko nienawiść. Był jednak pewien, że odbijają jego spojrzenie.

 

Przez cały policzek, od brody, aż po skroń miała rozcięcie które obficie krwawiło. Królewna zacisnęła jednak zęby, nie dotykając nawet rany. Krew spłynęła po twarzy, zatrzymała się na podbródku, a potem wielka kropla spadła na ziemię. Potem kolejna i kolejna. Usłyszeli dawno zapomnianą melodię. Pojedyncze nuty kropel zlały wkrótce się w jeden szum deszczu, który oblewał wszystko pod niebem. Przyniósł im niewielką ulgę, obmywając zranienia i zwilżając wyschnięte usta, jednak nie zwracali na to uwagi. Radomir przypominał sobie słowa Tomiry. „Krew przelana w imię zemsty".

 

Twarz Mścisławy, choć pełna gniewu, wyglądała pięknie w deszczu. Nie mógł się powstrzymać przed tą myślą. Nie był pewien, ale zdawało mu się, że w kroplach deszczu skryły się jej łzy. Szczery płacz rozpuszcza każdą maskę.

 

Krzyknęła rozpaczliwie i natarła na niego. W pierwszym odruchu chciał się zasłonić, ale ręka odmówiła mu posłuszeństwa. Upuścił czekan, a pęd mścicielki obalił na ziemię. Sztylet znalazł się tuż nad jego szyją. Złapał go zdrową ręką za ostrze.

 

Mścisława jednak nie odpuszczała, dołożyła siły i oburącz próbowała wbić sztylet w jego pierś. W końcu położyła się całym ciałem na rękojeści, by własnym ciężarem docisnąć broń do jego gardła.

 

Radomir, choć silny, wiedział, że nie da rady. Ostrze pomału, lecz nieubłaganie, zjeżdżało w dół. Deszcz go oślepiał. Rana pulsowała rwącym bólem. Ledwo czuł palcami rękojeść czekana, nie mówiąc o jego użyciu. Obraz przed oczami miał rozmazany, ale nadal był w stanie dostrzec na niebie srebrną poświatę księżyca. Przypomniał sobie matkę. Jakie były jej ostatnie słowa do niego? Zapytał się ją o czary. Ona coś powiedziała. Coś o mocy jaką ma w sobie i coś o czystych intencjach. O nieoszukiwaniu samego siebie. Poczuł na gardle chłód ostrza. Wykrzesał z siebie ostatek sił, by go odsunąć. Jakie są jego intencje? O co walczy?

 

„Chcę uratować tych ludzi. Uratować państwo. Jestem za nich odpowiedzialny".

 

Metal ponownie oparł się o jego skórę.

 

„Musze pomścić matkę. Odpłacić za moją krzywdę".

 

Nie mógł już nabrać powietrza, by nie ranić szyi. Mięśnie złapał skurcz. Zamknął oczy. Miał poczucie, jakby przełknął coś gorzkiego i ostrego jednocześnie. Coś tak do niego niepasującego, a jednak będącego jego częścią.

 

„Będziesz moja. Odkąd cię zobaczyłem, przysiągłem sobie, że będziesz moja”.

 

Ostrze zatrzymało się. Choć Mścisława włożyła całą siłę, nie ruszało dalej. Radomir uniósł je do góry. Miał poczucie, jakby jakaś siła obok niego pomagała mu trzymać sztylet z dala od siebie. Ta siła zacisnęła mu palce na trzonku czekana i wymierzyła cios. Nie za mocy. Idealny by nie zabić, lecz ogłuszyć. Oczy Królewny zaszły bielmem i padła bez czucia.

 

Gdy powstał ziemi, zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Był otoczony przez tłum kmieci i drużynników. Najbliżej stała jednak królowa, trzymając w rękach purpurowy płaszcz. Dalej stał niemowa wraz z Wodzisławem. Obaj nie wiedzieli jednak co począć i wpatrywali się w Radomira.

 

– Poddani! Nie chowam do was urazy. – Królowa podeszła do niego i złapała za chorą rękę. – Zwiodła was bowiem wiedźma! Rzuciła klątwę, zarówno na naszą krainę, jak i na moją córkę. Jednak ten rycerz. - Uniosła jego rękę do góry, tak że znowu poczuł jakby krojono mu mięśnie - Zdołał przejrzeć sieć jej kłamstw i przełamał zaklęcia. Mianuję go zatem palatynem i oddaję moją córkę za żonę! – Nałożyła płaszcz na jego ramiona. Nadal jednak milczał, więc Królowa szturchnęła go, pokazują głową na Ziemowita, który już szykował swój oszczep.

 

– Dziękuję ci o Pani za ten zaszczyt i błagam o wybaczenie w imieniu nas wszystkich. Od teraz pozostaniemy twoimi najwierniejszymi sługami. – Radomir ukłonił się królowej.

 

Wśród zebranych rozszedł się pomruk niedowierzania. Wodzisław odebrał oszczep niemowie i również uklęknął, wcześniej łapiąc towarzysza za kark i zmuszając do tego samego. Pozostali poszli w ich ślady.

 

– Kto wątpi, niech spojrzy w niebo. Czy nie pada deszcz? Czy to nie znaczy, że klątwa zdjęta, a ziemia znów zacznie rodzić? - mówił dalej Radomir.

 

– Jak tego dokonałeś? – spytał ktoś z tłumu.

 

– Zbiłem wiedźmę – powiedział, ustawiając rękę ta, by mniej bolała. – Zabiłem ją, gdy zaklęciami opętała królewnę.

 

Wtedy właśnie Mścisława się przebudziła. Próbowała coś rzec, ale jeszcze nie doszła do siebie, więc tylko mamrotała niezrozumiale. Radomir stał tak, wpatrując się w jej nieudolne próby przemówienia. Królowa rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie. Zdawała się mówić. „Dalej, zwyciężyłeś. Teraz ty jesteś u władzy".

 

– Ty i ty. – Wskazał na dwóch drużynników. – Zanieście ją do wieży. Do jej komnaty. I opatrzcie. Tylko cały czas pilnować. Czary mogły nie ustać zupełnie.

 

Gdy wzięli ją pod ramiona, próbowała się opierać. Wyła w niebogłosy i zaniosła się szlochem, utwierdzając zebranych, że postradała rozum. Zanieśli ją do wieży, skąd podobno jeszcze długo potem słychać było jej łkania.

 

Zebranym jednak nie dane było być świadkami innej rozpaczy. Stary palatyn wszedł do magazynu na zboże i znalazł ciało Tomiry. Starzec kompletnie się rozkleił i żadna siła nie mogła zmusić go do zostawienia zmarłej. W końcu ciało zabrano na rozkaz nowego palatyna. Spłonęło na polanie, gdzie kiedyś rósł święty gaj.

 

– Pamiętaj – rzekła Królowa, gdy została sama na sam z Radomirem. – Władzą się dzielimy po równo. Jeśli jedno spróbuje ruszyć drugie, upadnie całe państwo.

 

– A ty pamiętaj, że nie masz już do czynienia z naiwnym rycerzykiem.

 

– Wiem. Moja córka, takich nie znosi.

 

Wkrótce na nowo zapanował porządek. Opowieść o tym, jak Wiedźma rzuciła klątwę na kraj i królewnę oraz jak ta została odczarowana, była powtarzana wszędzie. O tym, co dokładnie się wtedy wydarzyło, nie mówiono niemal wcale. Martwi nie odzywali się ze swego zwyczaju, a żywi woleli milczeć niż podzielić los.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania