Kung fu panda: Góra Dziesięciu Tysięcy Demonów - Rozdział 1

Poranne pokrzykiwania, stukanie młoteczków i hałas pił dochodzący z Jadeitowego Pałacu obwieściły Po, że jeżeli dalej będzie ociągał się z pobudką, najpewniej ominie go śniadanie. I to pomimo tego, że zazwyczaj to on je przygotowywał.

Zerwał się z łóżka jak porażony prądem, choć zaraz potem miał ochotę położyć się znowu. Wielkim wysiłkiem woli zwalczył znużenie, ominął przewróconą kukłę treningową i zatoczył się do drzwi, mało ich przy tym nie wyłamując.

Ostatnie tygodnie były dla Po bardzo pracowite – organizował zajęcia z panowania nad Chi dla mieszkańców Doliny Spokoju, zaglądał do ojców, gotował, „nauczał” Potężną Piątkę, a na dodatek zaczynano uważać go za następcę Oogwaya, co zresztą pierwszy zrobił sam Oogway. Wiązało się to, a jakże, z dodatkowymi obowiązkami związanymi z pałacem oraz reprezentowaniem go na zewnątrz. Po często był zapraszany do pobliskich miast, a jego sława rosła, pomimo że on sam do tej pory nie wiedział jak podczas takich wizyt powinien się zachować. Ostatecznie najlepiej wychodziło mu bycie sobą, co Shifu nie zawsze popierał, ale mistrz Jadeitowego Pałacu dobrze wiedział, że przymuszanie Smoczego Wojownika do godnego zachowania przyniesie efekt odwrotny do zamierzonego.

Zresztą Shifu, mimo wszystko, wydawał się coraz spokojniejszy o przyszłość Jadeitowego Pałacu i kung-fu w ogóle. Od jakiegoś czasu odgrażał się nawet, że dzięki Po niedługo będzie mógł zamknąć się w jaskini, by medytować tam przez trzydzieści lat i odkryć nowe tajemnice kung-fu. Na początku wydawało się to dla Po całkiem dobrym żartem, jednak po jakimś czasie baczniej obserwował, czy mistrz aby na pewno nie rozgląda się za jakimiś pieczarami.

Panda wyszedł na korytarz, w którym panowała całkowita cisza. Na papierowych drzwiach do jednego z pokoików, zobaczył cień sylwetki Żurawia.

– Żuraw jeszcze śpi? – zapytał siebie.

W końcu każdy członek Potężnej Piątki wstawał wcześniej od niego i nie omieszkiwał o tym codziennie przypominać. Nie chcąc obudzić przyjaciela, przeszedł na palcach do kuchni, ukradkiem dostrzegając, że w jadalni także nikogo nie było.

– Wszyscy jeszcze śpią – zauważył podekscytowany i nawet trochę dumny z siebie. – Tak, Smoczy Wojownik nawet we wcześniejszym wstawaniu osiąga mistrzostwo.

Już całkowicie rozbudzony ułożył drwa i rozpalił ogień pod kamiennym piecykiem. Zaraz potem w ruch poleciały garnki, noże i deski do krojenia. Warzywa zmieniały się w plasterki w ekspresowym tempie, ciemną kuchnię po chwili wypełnił przyjemny zapach przypraw, a w garnkach gotowały się kluski oraz zupa.

Tygrysica weszła do kuchni i stanęła w progu jak wryta.

– Po? Co ty tu robisz o tej porze? Stało się coś? – zapytała, choć brzmiało to bardziej jak „Co żeś znowu zepsuł?”.

– Oczywiście, że nie – odparł poważnie. – Po prostu Smoczy Wojownik i Mistrz Chi w jednym powinien dawać sobą przykład, co nie? Także wczesnym wstawaniem. – Pokręcił chochlą w garnku.

– Wiem, że znowu coś kręcisz, ale niech ci będzie. Wyrazy szacunku Smoczy Wojowniku i Mistrzu Chi w jednym – lekko się ukłoniło, a kącik jej ust delikatnie się uniósł.

Po nie miał pojęcia, czy robiła to na poważnie, czy żartowała. Nie umiał się przyzwyczaić do bycia liderem Potężnej Piątki, do niepotrzebnych honorów i ukłonów. On wolał, by traktowano go jak na początku… No, może nie jak na samym początku.

Tygrysica wyciągnęła z szafki kostkę „energii wszechświata”, jak Po pieszczotliwie nazywał kawałek sera, który wystarczał kocicy na cały poranek. Kocica chwilę zastanawiała się, czy położyć go na talerzyku, jednak gdy wciągnęła jeszcze raz unoszący się w kuchni zapach, w milczeniu odłożyła mikroskopijny posiłek z powrotem na półkę.

Wiedziałem, że nie będzie mogła się oprzeć – pomyślał zadowolony Po.

Tym razem w progu zatrzymał się Małpa.

– Po? Ty już na nogach? Słyszałem jakiś upiorny łomot przed chwilą, ale myślałem, że to budowniczym kolumna się przewróciła. – Zaśmiał się głośno ze swojego dowcipu. Sprawnym susem skoczył na belkę obok szafki i wziął sobie ukryte tam ciastko. Przynajmniej on traktował Po tak samo, jak przed potyczką z Kaiem.

– Ha, będziesz się musiał przyzwyczaić, bo Smoczy Wojownik zamierza teraz być wzorem sumienności. Znaczy ja zamierzam, wiesz… rozumiesz, prawda?

– Jasne – odparł nieco skonsternowany. – Skoro coś takiego zamierzasz, to chyba nie ma sensu, bym proponował, żeby przesunąć trening na późniejszą godzinę? Zawsze byłoby więcej czasu na jedzenie, ale… cóż.

Uśmiechnął się podstępnie. Panda dołożył drew do paleniska i zamyślił się na moment. Więcej czasu na jedzenie… ciężko walczyć z takim argumentem.

– Nawet o tym nie myśl – upomniała go Tygrysica. – Ostatnio mamy więcej zajęć, to prawda, ale nikt nie obiecywał, że kung-fu to droga usłana różami.

– No pewnie, że o tym nie myślałem – prychnął Po. Takie lekkie kłamstewko chyba nikomu nie powinno zaszkodzić. – Spanie to przeżytek.

Do kuchni wszedł modliszka. Nie zwrócił specjalnej uwagi na Po, a jedynie ostentacyjnie ziewnął.

– Ta odbudowa Pałacu kiedyś mnie wykończy. Modliszka wejdź tam, jesteś taki mały, to na pewno przeciągniesz ten sznur. Modliszka, chodź tu, pomalujesz te szparki między deskami. Mam już tego dość. O, cześć Po.

– Nie tylko ty pomagasz – zauważył Małpa. – Ja, Tygrysica, Żmija i Żuraw także tam chodzimy. Tylko Po nie musi, choć akurat z nim to nie chciałbym się zamienić.

– Wiem o tym, ale to mnie wołają najczęściej. Ktoś w ogóle wie dlaczego dzisiaj zaczęli wcześniej?

– Wcześniej? – zapytała Tygrysica i nagle coś zrozumiała. – Czyli dlatego wstałeś, Po? Tu nie chodzi o żadne dawanie przykładu, a po prostu budziłeś się, gdy budowniczowie zaczynali pracę, bo to był ostatni moment, żeby się wyrobić ze śniadaniem.

– Może – odparł nieśmiało. – Co w tym złego? Uwierz mi, tamten dzień, w którym zaspałem, był najgorszym dniem w moim życiu. Nie mogłem pozwolić by się to powtórzyło.

– Domyślam się – powiedziała, ale niezbyt złośliwie. – Cały dzień bez śniadania. To musiało być straszne.

Panda zachichotał, zakrywając usta. Po uśmiechnął się zakłopotany i dodał przyprawy do zupy. Tak, może pokonał Tai Lunga, Lorda Shena i Kaia. Może trafił do świata duchów, spotkał Oogwaya i wrócił, mianowany jego następcą. To nie przeszkadzało w tym, by Tygrysica nadal potrafiła go zawstydzić.

Do kuchni wpełzła Żmija i powitała wszystkich ciepłym uśmiechem.

– O, Po, teraz wiem, kto mnie obudził wcześniej – rzuciła jowialnie. Od razu prześlizgnęła się na blat szafki, by podejrzeć, co przyrządza Panda. Wciągnęła powietrze i, czując przyjemny zapach, długim językiem oblizała pyszczek. – Jak zawsze pachnie przepysznie.

– Potwierdzam – rzucił w drzwiach Żuraw. – Nie obudził mnie remont, ani skradający się Po, ale gdy pomyślałem, że może mnie ominąć coś, co tak pięknie pachnie...

– Dajcie spokój – Panda zbył komplementy machnięciem ręki.

Pokroił natkę pietruszki kilkoma sprawnymi cięciami i wsypał ją do garnka. Ostatni raz gotowało mu się tak przyjemnie w knajpie u taty, znaczy przybranego taty. Naprawdę powinien spróbować częściej wstawać wcześniej. Do tej pory wszyscy go pośpieszali, a w takich warunkach ciężko się nie pomylić przy składnikach czy pozwolić, by zupa odpowiednio naciągnęła smakiem.

– Skoro już jesteśmy wszyscy, to zapytam was o coś: co sądzicie o tym, by dziś wypróbować mój autorski program treningu? Myślałem nad nim od tygodnia, Shifu pewnie nie będzie miał nic przeciwko, gdy…

– Może pomóc ci przy tej zupie? – uciął szybko Modliszka, a wszyscy w kuchni konspiracyjnie poparli tę zmianę tematu.

– No dobra… zrozumiałem. I nie trzeba, Modliszko, zaraz będzie gotowe – rzucił, zadowolony z siebie. – Możecie nakryć do stołu.

Zupa, choć Po nie miał zamiaru się przechwalać, jak zawsze wyszła mu przepyszna. A może była nawet lepsza, bo wszyscy jedli ją w milczeniu, które przerwał dopiero gąsior z obsługi pałacu. Wciągnął unoszący się w jadalni zapach i wyraźnie się rozmarzył.

– Smoczy Wojowniku, będziemy mieli gościa – zaanonsował, z trudem odzyskując powagę. – Jako że mistrza Shfiu nie ma, to właśnie Smoczy Wojownik powinien go przyjąć. – Zamilkł na moment, choć wyraźnie miał coś na języku. W końcu nie wytrzymał. – Na wszystkie świętości, mogę spróbować tej waszej zupy?

– Oczywiście – odparł Panda i nagle coś do niego dotarło. – Zaraz, jak to nie ma Shifu?! Gdzie jest? Nie mów, że poszedł do jaskini. Proszę, nie mów, że poszedł do jaskini.

Piątka oraz Po wlepili spojrzenia w gąsiora, oczekując wyjaśnień. Ten przełknął ślinę speszony.

– Nie, nie, skądże. Mistrz Shifu nie poszedł do jaskini, tylko pojechał nadzorować zakup jadeitu. Podobno musi mieć odpowiednią fakturę, by pasował do zniszczonej ściany w Auli Bohaterów, a ten pod pałacem takiej nie posiada. Przy okazji powiedział robotnikom, że mogą zacząć pracę wcześniej. Wróci jutro, a do tego czasu jego obowiązki ma pełnić Smoczy Wojownik.

Wszyscy przy stole odetchnęli z ulgą. Nawet Po, który zdecydowanie wolał opiekować się pałacem przez jeden dzień niż trzydzieści lat.

– Całe szczęście. A ten gość? – zapytał nieśmiało Panda, nalewając porcję gąsiorowi. – Kto to? Ktoś z wioski?

– Gdyby to był ktoś z wioski, nie zajmowałbym głowy mistrzowi Jadeitowego Pałacu. To ktoś obcy, dopiero wchodzi po schodach, więc ciężko go rozpoznać, a podlatywanie na dół byłoby chyba zbyt ostentacyjne. Jednak sądząc po stroju, wydaje się, że to ktoś znaczny. – Spróbował zupy i od całej tej wspaniałości doznań smakowych niemal wyciągnął się jak długi na stole. – To jest cudowne.

– Aha… – powiedział Po, dokonując w głowie szybkich obliczeń. – Dobra, skoro jest na dole, to w takim razie chyba jeszcze zdążę z dokładką. Szybko pobiegł do kuchni po następną porcję.

Tygrysica podrapała pazurem podbródek, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.

– Skoro nie mogłeś go rozpoznać, to skąd pewność, że to ktoś obcy? – zapytała.

– Z tego co mi wiadomo nikt w Dolinie Spokoju nie ma ogona zakończonego błyskawicą.

 

***

 

Zapowiadał się kolejny słoneczny dzień. Pomiędzy szczytami Gór nie było nawet jednej chmurki, a dach Jadeitowego Pałacu lśnił zielonkawym blaskiem. Cieśle, malarze i rzeźbiarze pracowali na rusztowaniach przy niemal już odbudowanej ścianie. Do zrobienia zostały im tylko prace wykończeniowe, jak smocze zdobienia na marmurowych kolumnach, czy malunki na drewnianych gzymsach. Po walce Shifu z Tai Lungiem budowniczowie mieli już wprawę w odbudowywaniu Pałacu – jeszcze kilka tygodni i może nawet środek budynku będzie już gotowy.

Po poszedł na arenę, gdzie znajdowała się główna brama do zespołu pałacowego. Jak powinien się zachować? Czekać, aż gość sam otworzy drzwi? Samemu je uchylić i oczekiwać w bramie? A może zacząć trening z piątką, by udawać, że wcale nie został poinformowany o wizycie nieznajomego? Zajrzał przez okienko w murze, ale schody były tak strome, że nie widział, gdzie znajdował się przybysz. Gdyby Po wiedział, że miał jeszcze tyle czasu, mógłby zjeść jeszcze czwartą dokładkę. Więcej i tak nie chciał, w końcu jadł dopiero śniadanie, nie było powodu, by się obżerać.

– O co chodzi? – zapytała Tygrysica, która przyszła zaraz po nim. – Stresujesz się?

– Ja? Skąd. W końcu… no jasne, że się stresuje – wyrzucił z siebie. Zaczął mówić coraz szybciej i gestykulować coraz bardziej. – A co jak się okaże, że to jakiś mistrz? Że będzie chciał się spotkać z Shifu, a ze mną nie zamieni nawet słowa i będzie stał tu, i czekał? Ja do niego będę gadał, a on dalej będzie milczał i tak cały czas, dopóki Shifu nie wróci?

– Eeee… chyba przesadzasz.

– Jasne – zadrwił i pobiegł znowu w stronę okienka w murze. – Idzie! Idzie, idzie, idzie.

Wrócił do Tygrysicy, wyprostował się, postarał się zachować powagę. Widział go. Niezbyt duży przybysz nosił na sobie pewnie warty fortunę beżowy szlafrok, zdobiony srebrnymi, florystycznymi wzorami oraz przewiązany czarnym pasem. Po obu stronach bambusowego kapelusza wystawały dziwne, jakby napompowane, żółte uszy. Na plecach wędrowiec nosił schowany w futerale miecz, ale największą uwagę i tak skupiał ogon z wielką błyskawicą, która, ze względu na rozmiar, powinna wlec się po schodach, ale jakimś cudem z lekkością utrzymywała się w powietrzu.

W myślach Po już nazwał przybysza mistrzem Myszoskoczkiem. Tylko skoro był mistrzem, to dlaczego go nie rozpoznał. Znał wszystkich mistrzów, wszystkie historie o mistrzach i wszystkie style, którymi walczyli.

Chyba że to jakiś nowy mistrz! – pomyślał nagle i poczuł się źle z tym, że stoi na środku areny jak kołek. Powinien przecież zrobić wrażenie odpowiednie do swojej pozycji.

– Szybko, zróbmy coś, udawajmy, że będziemy walczyć, trenować, cokolwiek…

– Uspokój się – warknęła Tygrysica. – To tylko gość, w dodatku niezapowiedziany. Nie będzie spodziewał się nie wiadomo czego.

– Trzymam cię za słowo – rzucił i wskazał ją palcem.

Drzwi uchyliły się i do środka wszedł niepozorny gość. Przy wielkich drzwiach wydawał się jeszcze niższy i krępy.

– Dzień dobry. – Ukłonił się i zdjął kapelusz. Wyglądał jak duża, jasnobrązowa mysz z białymi kołami na pulchnych policzkach i błękitnymi oczami, które wydawały się trochę nieobecne. Na swój sposób był uroczy, w taki sposób, w jaki potrafią być tylko naleśniki w słodkiej polewie. – Ty musisz być Po, Smoczy Wojownik. A ty, młoda damo, zapewne jesteś Tygrysica, mistrzyni stylu tygrysa. Nawet do moich skromnych uszu doszła sława wasza i pozostałych wojowników z Jadeitowego Pałacu. To zaszczyt was poznać. Nazywam się Shandian.

– Witaj Shandianie – odrzekli niemalże chórem Tygrisica i Po, trochę onieśmieleni manierami przybysza.

Po chwili przywitali się także pozostali członkowie Piątki, którzy początkowo woleli przyglądać się zajściu z daleka. Shandian dla każdego znalazł odpowiedni komplement. Po chwili ciszy i zakłopotanym uśmiechu Po, Tygrysica gestem nakazała, by Smoczy Wojownik coś powiedział.

– Eeemm… Bardzo ładny strój. I miecz. Mogę go zobaczyć? – zapytał podekscytowany.

Nie miał zamiaru go brać, jednak delikatnie wysunął łapy. Przybysz na ten widok odskoczył metr do tyłu, robiąc przy tym salto. Zrobił to z łatwością, która zupełnie nie pasowała do jego puszystego wyglądu. Akurat ciebie nie powinno to dziwić – upomniał się w myślach Panda. Jednak już inną sprawą było to, że przybysz nawet przez moment nie miał zadyszki, a tym mało kto mógł się poszczycić po przejściu wszystkich stopni prowadzących do pałacu.

To musiał być mistrz, nie było innego wyjścia.

– Przepraszam – rzucił zakłopotany Shandian. – Technicznie rzecz biorąc, to szabla. Przez moment myślałem, że mógłbyś chcieć mi ją odebrać. Miesiące wędrówki zmusiły mnie to ograniczenia swojego zaufania. Nie mogę też jej niestety pokazać, ta broń wiele dla mnie znaczy. Ale może, za jakiś czas, oddam ją do waszej Auli Bohaterów, jeżeli uznacie, że jest godna tak honorowego towarzystwa.

– Także przepraszam, mistrzu Shandianie.

– Och nie jestem żadnym mistrzem, ale dziękuję za komplement.

To kim w takim razie jesteś? – zapytał w myślach panda. Bo na wędrownego kupca nie wyglądasz.

– Może zechcesz w takim razie skorzystać z naszej gościny? – zaproponowała w końcu żmija, widząc, że nikt kwapi się z podobnymi deklaracjami.

– Naprawdę dziękuję, ale przyszedłem tu w bardzo konkretnym celu. Chciałbym odwiedzić mistrza Oogway.

Piątka i Po zakłopotali się. Naprawdę istniał w Chinach ktoś, kto nie słyszał ostatnich wydarzeniach w Jadeitowym Pałacu?

– Niestety, ale mistrz Oogway opuścił ten świat jakiś czas temu – odrzekł poważnie Po. Nie powiedział „nie żyje”, bo przecież widział go miesiąc temu. Dla niego legendarny żółw ciągle istniał, tylko że w Świecie Duchów.

– Proszę o wybaczenie, nie wiedziałem. Zawsze myślałem, że mistrz Oogway będzie żył wiecznie, a na pewno dłużej niż ja. To naprawdę niepowetowana strata.

– Jaka strata? – szepnął Po do Tygrysicy.

– Wielka – odpowiedziała nieco zażenowana.

– Tak, zdecydowanie niepowetowana – rzucił ponuro panda.

– W takim razie, jeżeli oczywiście to nie będzie kłopot, prosiłbym o pokazanie miejsca jego spoczynku, gdzie mógłbym zmówić krótką modlitwę. Mistrz Oogway był moim dość bliskim przyjacielem. Ale wcześniej chciałbym się zapytać, czy w takim razie w pałacu jest może mistrz Shifu?

– Nie ma – odparł Po, powoli czując, że spełniają się jego wcześniejsze obawy. – Oczywiście żyje, ale wyjechał, a ja pełnię jego obowiązki. Ale wróci jutro. Oczywiście, tak jak wspominała mistrzyni Żmija, możesz tu zostać i na niego poczekać.

Po chciał nieśmiało dodać, „albo stać sobie tutaj”, ale w porę ugryzł się w język.

– Nie, nie chcę się narzucać – odparł zdecydowanie Shandian. – Zdecydowanie lepiej będzie, gdy znajdę sobie jakiś skromny pokoik w wiosce. Właściwie, to tak teraz sobie myślę, że może jednak mógłbym do ciebie pokierować moją prośbę. Nie owijając w bawełnę. Chciałbym otrzymać dostęp do waszego skromnego archiwum. Bardzo mi zależy na jednym zwoju, który się tam znajduje.

Zacisnął grube łapki na rąbku kapelusza. Jego błękitne oczy nagle dziwnie krępowały Po.

– Z tym może być problem – odrzekł szczerze Panda. – Po pierwsze, dużo zwojów zostało zniszczonych…

– Och, ten na pewno przetrwał. – Machnął lekceważąco łapą.

– Skąd ta pewność? – zapytała podejrzliwie Tygrysica.

– Po prostu wierzę w przeznaczenie – powiedział otwarcie Shandian, po czym zwrócił się do Po. – A drugi problem? Bo na pewno jakiś jest, prawda?

– Ta… Wydaje mi się, że nie powinienem nikogo tam wpuszczać. Wolałbym, żeby zdecydował o tym mistrz Shifu, zresztą chyba nawet nie wiem, gdzie są klucze – zaśmiał się nieco sztucznie. – W każdym razie to bardzo cenne zwoje, a ja tak naprawdę nic o tobie nie wiem, Shandianie. Oczywiście bez urazy.

„Mistrz Myszoskoczek” rozluźnił się nagle, pozwolił sobie nawet założyć kapelusz. W cieniu okrycia głowy jego oczy zdawały się niemalże świecić.

– Ależ całkowicie cię rozumiem. Dobrze znam wartość tych zwojów, sam niektóre tu przyniosłem, a ty jesteś w końcu tylko zastępcą i nie chcesz brać na siebie niepotrzebnej odpowiedzialności. W takim razie jutro porozmawiam więc z Shifu. Mogę teraz się dowiedzieć, gdzie spoczywa Oogway? Czy też nie możesz o tym zdecydować, Smoczy Wojowniku? – powiedział dość łagodnie, lecz z błyskiem w oku. Jeżeli całą wypowiedź była uszczypliwością, to Po ledwie ją wyczuł.

– Jeżeli ktoś z nas chce porozmawiać z Oogwayem, idzie do starej brzoskwini – powiedziała Tygrysica, uprzedzając Po. Panda znał to spojrzenie, którym częstowała teraz przybysza. Nie oznaczało ono niczego dobrego.

– Na pewno zostanie wysłuchany – dodała.

– Zabawne – powiedział Shandian. – Czyli przez te lata właściwie nic się nie zmieniło.

 

***

 

– Nie podoba mi się – powiedział Po, gdy odprowadzał wzrokiem Shandiana, schodzącego ku Dolinie Spokoju. – Jest jakiś dziwny.

– To znaczy? – dopytała Tygrisica.

– No w ogóle… cały ten Shandian. Słyszał o mnie i o tobie, a nie wiedział, że Oogway nie żyje?

– Tak. Ciężko też uznać go za dobrego przyjaciela Oogwaya czy Shifu. W najlepszym wypadku miał kilka lat więcej od nas, więc jest trochę za młody na dobrego przyjaciela, szczególnie, że nigdy wcześniej go nie widziałam. Poza tym trzy razy właściwie cię obraził. Gdyby rozmawiał z Shifu, mistrz pewnie by go wyprosił.

– Obraził mnie? Trzy razy? To znaczy, eee… tak, oczywiście. Przecież mówiłem, że mi się nie podoba. – Tygrysica już nawet nie zwracała uwagi na podobne tłumaczenia Po. – A poza tym widzałaś ten jego mie… jego szablę? Nie ufam nikomu z ostrymi, metalowymi przedmiotami.

– Raczej nie używa tego miecza – zauważyła Tygrysica. – Miał za krótkie łapy, by do niego dosięgnąć, a zdejmowanie futerału z pleców może być nieco kłopotliwe podczas walki.

– To po co miałby go nosić? Przyznam, że ja dla samego mocarnego efektu mógłbym sobie założyć coś takiego, ale Shandian nie wyglądał na kogoś, kto zwraca uwagę takie rzeczy.

– Też mi się to wydaje dziwne. Lepiej żebyśmy wszyscy mieli oczy szeroko otwarte. Mam przeczucie, że Shandian nie będzie czekał do jutra.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania