Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kwiatki - część pierwsza

CZĘŚĆ PIERWSZA

Na zawsze pozostanie mi w pamięci dzień w połowie wakacyjnej

przerwy międzysemestralnej, kiedy na ulicy Taborowej w Warszawie

zakwitły właśnie czereśnie, upał wyjątkowo dokuczał, a ja pierwszy raz

byłem świadkiem rytualnego morderstwa. Nigdy tego nie zapomnę, a

przynajmniej tak mi się wydaje. Wstaje z materaca, który służy mi za

łóżko w niewielkiej kawalerce wynajmowanej na obrzeżach Ursynowa,

podchodzę do lustra w przedpokoju i widzę w odbiciu kogoś kogo nie

lubię. Niedoszłego farmaceutę, który jeszcze niedawno zarabiał na życie

wciskając na hotelowych pokazach pościele z lamy dla seniorów, a

obecnie ku zmartwieniu rodziców początkującego szkoleniowca, coacha,

trenera rozwoju osobistego i drobnego oszusta. Trzydziestolatka z

nadwagą, dużymi tatuażami na przedramionach i zegarkiem z

aliexpressu na nadgarstku. Raz zbyt późno zauważyłem, że kolejny raz

skończył się mi żel pod prysznic to pod prysznicem użyłem płynu do

mycia naczyń, za to był z balsamem do rąk. Nazywam się Klaudiusz, nie

lubię tego imienia, przerabiałem już w życiu robienie tostów za pomocą

żelazka i gotowanie jajek w czajniku więc rodzice i babcia mieli trochę

racji mówiąc, że to na studiach nauczę się życia. Trochę ich zawiodłem,

choć nigdy mi tego nie powiedzieli, w ich oczach miałem być w

przyszłości kierownikiem apteki, najlepiej jakiejś dużej i koniecznie

własnej. Ja jednak od pościeli z lamy sprzedawanych seniorom

wabionym na te pokazy telefonicznie obietnicami cennych nagród,

którzy z nich wychodzili z niewiele wartą pościelą oraz umową

kredytową na sumę siedmiu czy ośmiu tysięcy złotych. Dobra, ale teraz

koniec z tym, jestem coachem i trenerem rozwoju osobistego i już nigdy

nie zawiodę rodziców sprzedając komukolwiek wyposażenie sypialni

ubrany w garnitur z wyprzedaży w Vistuli i gestykulując do ludzi w sali

konferencyjnej taniego dwugwiazdkowego hotelu na peryferiach polski

B. Wiecie jak to mówią, żeby bogu opowiedzieć o swoich planach jeśli

chcę się go mocno rozbawić. Zanim przyszła ta wiadomość starałem się

zebrać do pracy. Był już wieczór, a ja musiałem na jutro mieć gotową

prezentacje na poranne szkolenie, a jeszcze nawet nie zacząłem, więc

musiałem brać się do pracy, która często wyglądała tak, że robiłem

kopiuj-wklej z jakich portali branżowych, blogów i tym podobnych ,

dodawałem jakieś obrazki z całkowitym pogwałceniem tego co w Polsce

nazywamy prawami autorskimi. Wtedy nie wiedziałem jak bardzo moje

poranne plany nie wypalą. Usłyszałem sygnał, który ustawiłem kilka dni

temu jako dźwięk sygnalizujący nadejście sms’a. Nie spodziewałem się o

tej godzinie aby ktokolwiek chciał zawracać mi głowę, poza tym nie

miałem zapisanego numeru nadawcy. Odczytałem. Treść odklejona od

rzeczywistości.

„Idziemy zbier kogo masz prz sobie melo”

Zlekceważyłem to, pomyślałem, że pewnie to pomyłka i tyle. Ktoś,

zapewne pijany patrząc na treść sms’a pomylił nie tylko wybierane znaki,

ale również numer telefonu. Wróciłem do wyszukiwania treści do tej

prezentacji na jutrzejsze szkolenie i właśnie wpisywałem w chomikuj

czyli taki portal do wymiany pirackich treści filmów, zeskanowanych

książek i innych takich „Coaching biznesu prezentacja ppt” i wtedy

właśnie numer od wiadomości zadzwonił. Nie lubiłem gdy wydzwaniali

do mnie ludzie z niezapisanych numerów, to prawie zawsze zwiastowało

jakiś przypał. Co prawda rok temu sprzedałem ostatnie kołdry i pościele

na prezentacji, ale niekończących się pretensji i wyzwisk od rodzin tych

starszych gości co zawarci umowę pożyczki na pokazie i kupili pościel po

której mieli się już nigdy nie pocić w nocy nie jestem w stanie zliczyć.

Jedni straszą znajomościami w psiarni, inni grożą, że mnie dojedzie jakiś

ich zaprzyjaźniony osiedlowy bandyta. A czy to moja wina? Czy ja te

kołdry wymyśliłem, uszyłem, a potem zmusiłem ich dziadka czy babcie

do podpisania się na umówię pożyczki? Absolutnie nie! Nie mniej jednak

gdy wieczorem dzwonił do mnie numer, którego nie znam to zanim go

odbiorę wpisuje od tamtej pory w Google, tylko tym razem wyniki nie

wskazywały na nic konkretnego. Ktokolwiek to był już mnie zdążył srogo

zdenerwować bo dzwonił już trzeć raz. W końcu nacisnąłem zieloną

słuchawkę.

- Halo!

- Klaudiusz jest grubo pakuj się i lecimy na miasto!

Mój rozmówca był wyraźnie podekscytowany co było słychać w jego

głosie pomimo tego, że wiatr w tle strasznie szumiał. Podekscytowany ale

też jakby trochę wystraszony.

- Mirek?

- No Mirek Mirek, pakuje się gdzie jesteś i idziemy w melanż

- Teraz kurwa?

- Teraz albo nig..

Usłyszałem trzask w słuchawce, który na sto procent świadczył o tym, że

telefon uderzył o podłogę. Połączenie się urwało. Oddzwoniłem, ale

abonent był już nieodstępny. Kurwa mać! Mirek to mój kolega, który w

odróżnieniu ode mnie skończył studia na wydziale farmaceutycznym

Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, drogiej prywatnej uczelni

słynącej z tego, że słynącej z tego, że duża część jej studentów dostała na

swoje osiemnaste urodziny Porsche 911 lub inny sportowy samochód o

wartości dwupokojowego lokum w centrum Mokotowa. Studiowaliśmy

na warszawskiej uczelni dla snobów. Mirek skończył studia, ja nie. Żaden

z nas nigdy nie mógł być za to nazwany snobem, on jak fan hip-hopu

jedyne czym mógł się pochwalić na akademickim parkingu to

dwudziestoletni seat z naklejką Paktofonika na mocy paktu na tylnej

szybie. Przez całe studia palił LMy, a ja wiecznie korzystałem z jego fajek

bo sam prawie zawsze zostawiałem je w schowku mojego garbusa, a

przerwy podczas wykładów były zbyt krótkie żebym dobiegł tam i z

powrotem za co zbierałem czasami solidny opierdol od Mirka. On studia

skończył, jego obecna żona Gabrysia, która studiowała razem z nami w

jednej grupie też skończyła i to nawet w wyróżnieniem. Oboje pracowali

w jednak aptece na Woli. Ja wybrałem drogę kariery w branży

pościelowej, co tu dużo gadać pomimo różnic w dalszej drodze

zawodowej ja i Mirek od czasu do czasu spotykaliśmy się, żeby pogadać o

czasach studiów i napić się wódeczki. I teraz ten telefon, niby z natury

nie byłem panikarzem, ale to brzmiało jakby mój kumpel wywrócił się

podczas rozmowy ze mną i rozwalił swój telefon o podłoże, a to nie było

do niego podobne. Zadzwoniłem raz jeszcze i usłyszałem, że abonent

wciąż jest tymczasowo niedostępny. Co jest grane? Myśląc gorączkowo

co mogło się stać przypomniałem sobie, że Gabrysia opowiadała na

ostatniej imprezie mojej nowej koleżance Patrycji o tym, że wybierają się

na jakieś wesele czy tam poprawiny. Zapamiętałem to bo pomyślałem, że

to idiotyczny pomysł, że ktoś robi tego typu imprezę w środku tygodnia.

Chociaż pewnie to dlatego, że to taniej. Uderzyłem się nagle otwartą

dłonią w czoło. Gabrysia! Przecież żona kumpla musi wiedzieć gdzie jest

Mirek i co robi. Wybrałem numer i czekam na sygnał. Kurwa. Ten

abonent też jest czasowo niedostępny. Temperatura w moim ciasnym

pokoju jakby nagle wzrosła o parę stopni. Co mam robić? Może to olać,

mam przecież prezentacje robić, a jutro prowadzić o rana szkolenie. Ja

pierdole jak się coś stało złego to sobie nie daruje. Postanowiłem

zadzwonić do Pati, chociaż dla świętego spokoju napisałem jej jakąś

godzinę temu wiadomość, że idę spać bo to była jedyna metoda by skupić

się na prezentacji zamiast na wieczornych rozmowach na messengerze.

- Klaudiusz? Nie miałeś iść spać?

- Mnie też miło cię słyszeć

W tle były słyszalne odgłosy jakiejś imprezy, ktoś coś krzyczał, a w tle

była słyszalna rockowa muzyka.

- Nie miałaś uczyć się do sesji? Gdzie jesteś?

- Przecież mówiłam, że idę z koleżankami z pracy na grilla, znów mnie

nie słuchałeś, tak?! Powiedziała tonem, który sugerował, że kłótnia

wisi już w powietrzu

- Dobra nieważne, to gdzie teraz jesteś. Mogę podjechać?

- Yyy, jestem na imprezie z ludźmi z pracy, a ty nie miałeś szkolenia

jutro od rana?

- Czy ty coś przede mną ukrywasz czy jak? Zapytałem podniesionym

głosem

- Nie no luz, to podjedź na ogródki działkowe przy Nadrzecznej, ale

skąd ta zmiana planów? Nie masz roboty rano?

- Muszę cię zapytać o to o czym gadałaś z Gabi, to znaczy gdzie oni z

Mirkiem mieli dziś jechać?

- No dobra, ale to po to mnie wyciągasz z grilla? Zapytała niepewnie

- Dokładnie dlatego! Odpowiedziałem poirytowany

Dotarcie moim autem na miejsce zajęło mi dwadzieścia minut z

kawałkiem.

- To co ten narciarz znów odwalił? Zapytała mnie czekając na parkingu

przed starą bramą z zielonym napisem Rodzinne Ogródki Działkowe,

zapewne pamiętającym czasy Gierka.

- Nie mam pojęcia. Skwitowałem krótko, co z resztą nie mijało się z

prawdą.

Patrycja nazywała Mirka narciarzem od momentu gdy jako jedna z

nielicznych pozafarmaceutycznych koleżanek poznała pewną historię z

czasów studenckich, gdy ten mieszkał jeszcze w akademiku. Otóż Mirek

pochodził z Wisły, a do Warszawy przeprowadził się na studia. Jak każdy

mieszkaniec Wisły posiadał conajmniej jeden zestaw nart, przy czym mój

kolega nie wiedzieć czemu swój zestaw trzymał nad swoim łóżkiem we

wspomnianym już akademiku. Tuż po obronie pracy magisterskiej, czego

jak jak wiecie sam nie doświadczyłem Mirek urządził w swoim pokoju

akademickim pożegnalną imprezę, która delikatnie mówiąc wymknęła

się z pod kontroli co na wydziale farmaceutycznym stanowiło normę.

Podpuszczony przez współbiesiadników, którzy zarzucili mu, że nie

potrafi jeździć na nartach, a te które ma nad łóżkiem na ścianie służą mu

wyłącznie do podrywania koleżanek na studiach. Ten niewiele myśląc

zebrał wszystkie poduszki z pokoju w którym mieszkał oraz z kilku

sąsiednich i zaczął je targać wysypując z nich całe pierze. Następnie

założył na nogi swoje narty i nie słuchając kolegów z imprezy, którzy w

pewnym momencie zaczęli go powstrzymywać od zamiaru zjechania po

schodach akademika w towarzystwie pierza z poduszek. Ten mimo coraz

głośniejszych protestów zrobił to i … wpadł zderzenim czołowym na

schodach na jakąś studentkę, która wyszła z łazienki owinięta

ręcznikiem. Po kilkunastu minutach zabrali ją sanitariusze z karetki bo

mieli podejrzenie wstrząśnienia mózgu. Mirka nie zabrali, więc jak tylko

odzyskał trzeźwość umysłu, stanął na nogi i usłyszał o karetce i szpitalu

czego żywo nie pamiętał wsiadł w tramwaj z kupionym na szybko

bukietem kwiatów i ruszył do najbliższego szpitala szukając

poszkodowanej dziewczyny. Szukał na pogotowiu - nic, pobiegł na

oddział chirurgii - dalej nic. Nie było mu też łatwo uzyskać jakąkolwiek

informacje ponieważ nie był osobą najbliższą, ostatecznie ubłagał jedną z

rejestratorek, a ta zdradziła mu niechętnie, że owszem karetka z

poszkodowaną dotarła, ale ta obecnie jest pacjentką oddziału psychiatrii.

Pobladły Mirek z przerażeniem w oczach usłyszał, że obrażenia nie były

duże czy też groźne, jednak na psychiatrię trafiła bo z uporem maniaka

twierdziła, że w środku lata przy wyjściu z łazienki potrącił ją narciarz.

Tak Mirek został dla niektórych narciarzem.

- To co ten narciarz znów odjebał? Ponowiła pytanie wyrywając mnie z

zabawnych wspomnień.

- Mówiłem przecież, że nie …

Urwałem bo właśnie jakiś czarny mercedes W220 uderzył w hydrant sto

metrów obok miejsca w którym rozmawialiśmy. Wysiadł z niego

chwiejnym krokiem wysoki mężczyzna w dłuższymi siwymi włosami i

zaczął niepewnie zbliżać się w naszym kierunku.

- — -

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • słone paluszki dwa lata temu
    Część pierwsza rozbudza czytelniczy apetyt na dokładkę, więc liczę, że najem się do syta.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania