Kwiaty i okulary
Jak każdego dnia o wyznaczonej porze wyszedłem, a właściwie wybiegłem z domu w towarzystwie mojego czworonożnego przyjaciela. Ruch na świeżym powietrzu wymusiła na mnie moja praca, wykonywana stale w jednej pozycji siedzącej. Największą jej zaletą jest możliwość wykonywania jej w domu, wykorzystując do tego jedynie łącze internetowe. Samemu bardzo trudno jest zachować wewnętrzną dyscyplinę systematycznego wysiłku przy każdej pogodzie. Musiałem pokonać własne lenistwo i wyznaczyłem własną trasę biegową dokoła osiedla. Początkowo usprawiedliwiałem się przed jej pokonaniem, że jest za długa i pochopnie ją wytyczyłem. Postanowiłem zmniejszyć ją o połowę, następnie jeszcze o ćwierć i tak dalej. Zanim się zorientowałem, co robię, została nim do pokonania trasa pokój, kuchnia, łazienka, stacja końcowa i początkowa mojej długiej wędrówki to sypialnia. Ponaglenie konieczności aktywności fizycznej przyszło jak zawsze w takich przypadkach dość niespodziewanie, przez nadmierne opychanie się tabletkami przeciwbólowymi, w niedługim czasie koniecznie musiałem poddawać się serii zabiegów rehabilitacyjnych. Inaczej czekała mnie operacja i kosztowne leczenie pooperacyjne.
Postanowiłem zmusić się do aktywnego ruchu poprzez zakupienie psa haskiego. Początkowo nasze wspólne biegi rano i wieczorem wokoło osiedla wyglądały dość nietypowo. Pies biegł, a ja jedynie uczepiony smyczy, byłem ciągniony przez niego. Widok takiego relaksu musiał być dla postronnych obserwatorów dość komiczny, ponieważ szybko przestałem być osobą anonimową na naszym osiedlu. Kiedy byłem holowany przez mojego psa, w niedługim czasie bliżsi i dalsi sąsiedzi pozdrawiali mnie pierwsi, zawsze życzyli nowych butów do ślizgania po chodniku. Powoli stopniowo stawałem się godnym przeciwnikiem i szybko okazało się jak jesteśmy sobie potrzebni. Częstotliwość biegowych spacerów wzrosła do trzech, w zamian za dawaną miskę strawy, otrzymałem zdrowie i stałem się bardziej zorganizowany. Praca stała się dla mnie łatwiejsza i przyjemniejsza, finansowo też zyskałem.
Właśnie prawie skończyłem na dziś, gdy czworonożny przyjaciel jednak nie dał mi na to czasu. Swoim skomleniem przypomniał o porze wieczornego wyjścia. Mądry to piesek i doskonale wie, że moje „zaraz”, lub „chwileczkę” potraf trwać kilka godzin. Musiałem wstać z wygodnego krzesełka i przebrać się w strój sportowy. Zanim zmieniłem ubiór Mok już czekał w przedpokoju ze smyczą w zębach, wyszedłem z domu starannie zamykając drzwi. Nasze wyjścia zawsze rozpoczynaliśmy krótkim do furtki biegiem, za nią spacerkiem, następnie był szybki marsz, a po nim bieg. Jak tylko poczuję, że jestem rozgrzany powoli przyspieszam, a kiedy zaczynam odczuwać zmęczenie, zwalniam stopniowo do kroku spacerowego i wtedy kierujemy się w stronę domu. Ostatnio mamy stałą trasę. Dzięki temu zawsze wiem, o której wrócę do domu. Podobnie miało być i tym razem, wyszliśmy przed dom na świeżo wyremontowany chodnik. Obok chodnika przebiega droga dla rowerów. Pozostali mieszkańcy naszej ulicy zamieszkujący budynki trochę dalej od centrum, aż do granicy terenu zabudowanego są pozbawieni jednego i drugiego. Dlatego dalej chodzą poboczem jezdni, tylko znacznie zwężonym. Ulica została wyremontowana z dofinansowania unijnego i poszerzona tylko do skrzyżowania. Zaraz za nim postawiono barierki energochłonne trzydzieści centymetrów od pobocza, a samo pobocze zmniejszono z półtora metra do pięćdziesięciu centymetrów, na dodatek przechodziło w głęboki rów.
Nowo wyremontowana ulica zachęca cześć młodych kierowców do rozwijania dużych prędkości swoimi pojazdami. Zaledwie kilka dni po odbiorze drogi, jeden z wielu ścigających się z wiatrem, spowodował tragiczny wypadek. Samochód, choć nie najtańszy został kompletnie rozbity. Jeszcze tego samego dnia w tym miejscu pojawiły się znicze i po tygodniu postument upamiętniający to wydarzenie.
Minęły dwa miesiące i już społeczność zapomniała, co w tym miejscu się stało. Najprawdopodobniej i ja zapomniałbym o tym, tylko mój pies mijając to miejsce zawsze jeżył sierść. Widocznie coś czuł, czego ludzie nie dostrzegali.
Podbiegaliśmy do zatoczki parkingowej, przy której postawiono obelisk informujący o dofinansowaniu unijnym. Przed nim klęczał jakiś mężczyzna i rozpalał znicze. Przynajmniej rozświetli trochę okolice, pomyślałem sobie. Szarawo na dworze, zmierzcha się, a latarnie dalej ciemne. Druga myśl, która przyszła mi do głowy, była taka, że prawdopodobnie to jakiś krytyk unijny i w ten sposób protestuje. Jednak on nie zakończył na samych zniczach, dołożył do nich bukiet kwiatów, następnie klęknął i zaczął się modlić. Takiej formy protestu to nie widziałem, więc powodowany ciekawością, zatrzymałem się przed obeliskiem.
- Dobry wieczór – powiedziałem.
Mężczyzna teraz już zauważyłem, w podeszłym wieku, dalej się modlił i nic nie odpowiedział. Dopiero po dłuższej chwili skupienia, przeżegnał się i odparł.
- Dobry wieczór.
- Co pan robi – dodałem.
- Modlę się na miejscu śmierci mojego wnuka, mam wyrzuty sumienia, ten samochód to ja mu kupiłem. Może mogłem kupić lepszy, bardziej bezpieczny, jednak więcej pieniędzy nie miałem, wydałem wszystkie i teraz przeze mnie zginał – dodał ze smutkiem.
- To nie jest miejsce wypadku, ten obelisk tylko informuje o dotacji unijnej. Pana wnuk zginął sto metrów w tamtą stronę – powiedziałem i jednocześnie wskazałem ręką kierunek.
- Tak to jest jak jest ciemno i człowiek przy sobie okularów nie ma – dodał pan, pochylając się w celu zabrania zniczy i kwiatów.
Wraz ze swoim nietypowym bagażem udał się we wskazanym kierunku, stałem i patrzyłem na niego. Powoli garbiąc się szedł, a ja zastanawiałem się, po cholerę kupił nieodpowiedzialnej i lekkomyślnej osobie samochód. Pieniądze i to spore zostały wydane najpierw na auto, później na znicze. Jedynie w tej sytuacji to dobrze się stało, że nikt nie szedł w tym czasie chodnikiem.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania