Kwiaty karmione nieszczęściem
Merlot cierpiał na rozdwojenie jaźni, ale nie tak pożądane jak w przypadku Supermana, który na co dzień był zwykłym dziennikarzem, ale czasami ubierał majtki na kalesony w wyniku czego dostawał supermocy. Merlot bowiem od czasu do czasu zmieniał się osobowościowo w kilkumiesięcznego dzieciaka, który tylko krzyczy, płacze i non stop trzeba go przewijać. Na szczęście jego szef, Herloh, był na tyle dobry i wyrozumiały wobec nieszczęścia innych, że zaopiekował się nim. Okazało się, że ma w swojej rezydencji znacznie więcej dziwolągów przy których Merlot był zupełnie zwyczajnym człowiekiem. Większość z nich została zabrana z terenów, gdzie testowano bomby atomowe i skażenie było tak duże, że ludzie zmieniali się w zwierzęta i na odwrót. Wielu z utrzymanków Herloha pracowało w jego zakładach chemicznych, gdzie w wyniku wycieku trujących substancji trwale stracili zdrowie.
Byli tam matematyczni geniusze z dziesięcioma głowami, szaleńcy o twarzach aniołów, żołnierze z płaskostopiem i inni mutanci. Najdziwniejszym z nich był Pantok, który urodził się z dodatkową setką oczu. Kilka miał nawet w ustach, co powodowało utrudnione porozumiewanie się i komunikował się ze światem w wyjątkowo nietypowy sposób poprzez język mrugnięć. Odpowiednio dozowanymi mrugnięciami poszczególnych oczu, którym odpowiadały kolejne litery alfabetu, można było się z nim dogadać tak, choć wymagało to czasu i talentu tak jak w przypadku pisania na klawiaturze bez patrzenia na nią.
W tym kręgu dziwaków Merlot znalazł miłość. Była nią Helizabet, która sadziła kwiaty i uprawiała je złymi uczynkami. Cokolwiek ktoś zrobił złego, roślina rozkwitała, jeśli zbyt dużo było dobrego, marniała i usychała. Z tego też powodu dziewczyna dbała by jej luby ciągle popełniał małe grzeszki, a to podłożył nogę kulawemu, a to nasikał do łóżka czyściochowi. Merlot robił to z przyjemnością, gdyż nie tylko znalazł miłość, ale także opiekunkę, której nie przeszkadzało, że raz na jakiś czas trzeba było go przewijać i dawać smoczka albo klapsa.
Niestety nic nie trwa wiecznie. W końcu nastał ciężki czas, kłótnia, która doprowadziła do tragedii. Merlot tak zatracił się w złych uczynkach, iż nawet nie zauważył, kiedy zaczął krzywdzić swoją ukochaną, aż w końcu doprowadził ją do śmierci. Wtedy zakwitły wyjątkowo piękne kwiaty, ale Merlot nie mógł na nie patrzeć. Próbował zniszczyć roślinę karmioną złem, ale ona nie miała zamiaru się poddać, co gorsza rosła jeszcze większa i silniejsza, gdyż ludzki gniew ją wzmacniał. W końcu zajęła swym ogromem całą rezydencję i przegoniła jej mieszkańców na ulicę. Źle się działo w całym kraju, wojna, zaraza, głód trawiła okolicę, przez co rośliny nie dało się już zniszczyć. Rosła i rozrastała się w nieskończoność.
Komentarze (8)
Twój tekst przeczytałam sobie już dawno, jako pierwszy dzisiaj. Później poszukałam wśród książek "Kwiatów zła" Charles’a Baudelaire’a, Przeczytałam kilka wierszy, żeby znaleźć "najgorszy", i znalazłam jeden oraz pół drugiego, które zaraz tu wpiszę. Chciałam też przepisać kawałek wstępu autorstwa Anny Janko, bo mam książeczkę akurat przez nią zredagowaną - jej osobisty wybór wierszy, w tłumaczeniu różnych autorów. Ale nie wiem, czy nie odechce mi się w trakcie przepisywania. ten kawałek wstępu jest końcowym kawałkiem i mówi o umierającym w szpitalu, w wieku 46 lat, autorze "Kwiatów zła".
Kto się człowiekiem słusznie zwie
Ten chowa w sercu żółtą żmiję,
Co tam niby na tronie żyje,
Na każde „Chcę” odpowie „Nie!”.
Niech da ci chwilę zapomnienia
Wzrok nimfy pośród lasu cienia -
Gad mówi: „Do swej pracy idź!”
Płódź dzieci, drzew zasadzaj sznury,
Cyzeluj wiersze, kuj marmury -
Gad mówi: „Długoż będziesz żyć?”
Po wszystkie życia dni naszego
Gdy błyśnie myśl, nadziei skra,
Wnet nam zwątpieniem w duszy drga
Głos Gada nieznośnego.
Albatros
Czasami dla zabawy uda się załodze
Pochwycić albatrosa, co śladem okrętu
Polatuje, bezwiednie towarzysząc w drodze,
Która wiedzie przez fale gorzkiego odmętu.
Ptaki dalekolotne, albatrosy białe,
Osaczone, niezdarne, zhańbione głęboko,
Opuszczają bezradnie swe skrzydła wspaniałe
I jak wiosła zbyt ciężkie po pokładzie wloką
O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska,
Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko!
Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska
Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!
Poeta jest podobny księciu na obłoku,
Który brata się z burzą, a szydzi z łucznika;
Lecz spędzony na ziemię i szczuty co kroku -
Wiecznie się o swe skrzydła olbrzymie potyka.
Interesujące.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania