Lacrymansa

Stał z boku chodnika wsparty o laskę, jak hibernatus, jak gatunek endemiczny z tropikalnych wysp imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi. Stał i uśmiechał się do mnie z kpiną zrodzoną z mojego zmieszania. Na głowie miał melonik i kiedy podszedłem bliżej, podniósł rękę i przejechał palcami po rondzie.

- Witam pana szanownego - powiedział. Jeszcze ta bahdajowska maniera.

- Rozumiem że to z panem rozmawiałem przez telefon - powiedziałem zrezygnowany, wyciągając rękę z kieszeni i podając jemu. Skinął głową, a razem z nim skinęło całe ciało, niby dżinn, niby kot w portkach, niby Totoro. - Proszę... - zatoczyłem dłonią półokrąg, odwracając się w ślad za nią. Ruszył, trzymając laskę oburącz przed sobą. Szalony kapelusznik.

- Czy często się to zdarza? - rzuciłem przed ramię, nie spoglądając mu w oczy, w obawie. Cały czas uśmiechał się kpiąco i dobrodusznie, nie do zniesienia. Czułem przy nim wszystkie mięśnie twarzy, jakby ktoś przeciągnął po niej ręką i rozmazał w podłużną smugę. Wydawało mi się, że mam ciągle minę kota, który kątem oka zauważył zbliżające się niebezpieczeństwo, ale duma zabrania mu się ruszyć.

Wzruszył ramionami.

- Tak - odparł po prostu.

Weszliśmy do klatki, schodami w górę. Zaczął choć przez chwilę iść jak normalny człowiek, z laską przy prawej nodze, stuk, cisza, stuk.

Otworzyłem drzwi, wpuściłem go przodem. Stanął w przedpokoju rozluźniony i rozejrzał się ciekawie dookoła. Urękawiczoną dłonią wskazał drzwi od łazienki, skinąłem głową przy upartym zamku. Ujął klamkę w dwa palce jak maestro i nacisnął, znowu tym ruchem całego ciała. Drepcząc za nim zapaliłem mu światło i krzyżując ramiona na piersi, oparłem się o framugę.

Chwilę studiował szary, nakrapiany napis. Grzyb nierównymi literami wypisał nad prysznicem: "SEGREGUJ ODPADY". Na prawo zaczynało wyrastać coś pionowego, co mogło być tylko wykrzyknikiem.

- Nie segreguje pan odpadów? - zapytał mój zjawiskowy dezynfektor w zdumieniu.

- Mam tylko jeden kosz na śmieci - odpowiedziałem przestępując z nogi na nogę.

- Musi pan zacząć - z klaśnięciem odwrócił się do mnie i uśmiechnął się jeszcze szerzej. - To zorganizowana akcja - dotknął uchem do ramienia w geście figlarnego pouczenia. - Grzyby są specjalnie trenowane. Mógłbym im wyperswadować wprawdzie ekologię, ale istnieje obawa, że przyjęłyby jakąś szkodliwą ideologię. Dlatego radzę zastosować się do polecenia i zacząć segregować odpady, a po tygodniu - dwóch problem sam się rozwiąże.

- Mam wytrzymać z tym jeszcze dwa tygodnie!? - oburzyłem się bezsensownie.

- Panie szanowny - powiedział protekcjonalnie, przeciągając pierwsze a. - Widziałem na ścianach sceny kaźni, gwałtów, katastrof i takie wyrazy, zdania, od których wszystko się jeży na ciele - pochylił się w moją stronę, a jego żółte od słabej żarówki oblicze poważniejąc nagle skryło się w mroku. - Bluźnierstwa, najgorsze symbole, nawet kształty, które nic nie znaczyły, a jednak wdzierały się w duszę i zatruwały ją na resztę życia. Musiałem toczyć wielogodzinne boje, ale każdy grzyb zawsze dał się przekonać - potrząsnął laską. - W tym grzyby są lepsze od ludzi - uśmiechnął się na koniec, zaglądając mi kpiąco w oczy.

Westchnąłem ciężko, ale myślałem wtedy tylko o tym, gdzie zmieszczę trzy dodatkowe kosze na śmieci.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • anat dwa lata temu
    Opowiadanie warsztatowo dobre tylko, że o niczym. Chyba, że niedokończone?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania