Lady Makbet mceńskiego powiatu
Łzawa jest pustka tundry, zimny śnieg na wzgórzach, lód w rzece, lecz twoje oczy są jeszcze zimniejsze. Miłość karmiona samotnością, na dnie wąwozu zdradziecki lichtarz. Jeszcze trup mojego męża nie ostygł, a już łączy nas na zawsze. We mgle szybuje daleki brzeg: tam szczęście, dom pełen dzieci. Nawet car nie odmawia miłości kochankom, ale wolisz wdzięczyć się do innej. Ściągnęłam rajstopy, żebyś ogrzał sobie dłonie, a ty podarowałeś je Sonietce. Żegnaj luby, wolę umrzeć, niż patrzeć jak mnie zdradzasz. Wypchnę ją do wody. Łańcuchem, którym skuto mi nogi, oplączę jej szyję, niech pociągnie nas na dno. Nam śmierć, tobie katorga!
Komentarze (50)
Taki eksperyment. Napisałem to jako drabble, ale gdy zapanował trend na japońską poezję, usiłowałem przerobić w haibuna, co mi się nie udało, ponieważ haibun jest statyczny i kontemplacyjny, a oryginalny tekst bardziej dynamiczny i dramatyczny. Nie dziwota, Japończycy odizolowani siedzieli na wyspach, nie niepokojeni przez nikogo, to nie mieli nic innego do roboty tylko podziwiać krajobraz i przyrodę. A u nas wojny, potopy, rozbiory. Dlatego wyrzuciłem końcowe haiku, wygładziłem resztę i zostawiłem jak jest. A Ty ucieszyłaś mnie swoim komentarzem :)
To było haiku, które odrzuciłem, bo niezbyt przyrodniczo-krajobrazowe:
Wieczna zmarzlina
Porwała ciała nurtem
Żywemu katorga
Dzięki wielkie za pokazanie.
Fajne jest w tym tekście to, że postawiłeś czytelnika na końcu historii, pomijając wszystkie wcześniejsze wydarzenia, ale pozostawiłeś wyraźne tropy. Czytając, nawet jeśli ktoś historii nie kojarzy, może domyślić się wielu "pominiętych" informacji. Jest więc nieostygnięty trup męża, gdy się go połączy z łańcuchem na nogach (oraz wzmianką o katordze), można się domyślić, że bohaterka być może przyłożyła się do tej śmierci, a celem wspólnej drogi była zsyłka i katorga. Potem zdrada w drodze i obie kochanki jako topielice – kara dla niewiernego kochanka i wspólnika w zbrodni... Jakby się przyłożyć do znaków, można cały zarys fabuły odtworzyć. I to bardzo mi się podoba.
Do napisania skłoniła mnie opera Dymitra Szostakowicza o tym samym tytule. Według mnie jest w tej historii więcej niż w sztuce Szekspira: niespełnione, bezdzietne małżeństwo, samotność, miłość, zbrodnia (aż trzy), potem zesłanie, zdrada, a w ostatecznej walce między dobrem i złem, wybór pada na śmierć i samobójstwo. Urodzona morderczyni, czy nieszczęśliwy przypadek?
Ponadto z libretta emanuje seksem. Nie mogłem uwierzyć, że w roku 1934 w ZSRR pozwalano na coś takiego. Nic dziwnego, że w trakcie premiery Stalin wyszedł z teatru, a wkrótce prasa okrzyknęła operę „chaos zamiast muzyki”. Pamiętajmy, był to okres wielkiego głodu na Ukrainie, poprzedzający czystki w Armii Czerwonej i terror Jeżowa.
Oczywiście dla kogoś nie znającego tematu, treść może się wydawać równie chaotyczna. Z tego względu pisałem z myślą o takich wytrawnych czytelniczkach co Ty :)
O. Opery nie wzięłam pod uwagę (niestety nie miałam okazji się z nią zapoznać.) Myślalam o pierwowzorze, czyli książce Leskowa albo o filmie Wajdy. Ponoć Leskow poskładał historię z drobnych inspiracji, które połączył w jedną mrożącą krew w żyłach fabułę. I ponoć sam czuł się źle pisząc, obiecał sobie, że nigdy już takimi historiami zajmować się nie będzie.
Jestem ciekawa opery. Znaczy ciekawe czy by mi się spodobała. Szostakowicza nie znam dokładnie. Ale z tego co znam, uwielbiam Suitę jazzową. Walc nr 2 jest genialny. Jak się go zestawi z hopsasa walcami Straussów... no nie ma porównania. Zawarł w tym utworze całą słowiańską duszę. Opera jakoś pod uszy mi nie wpadła. Warto nadrobić?
Walc nr. 2 stanowił część muzyki do filmu „Pierwszy eszelon” z roku 1955. Akcja filmu rozgrywa się w stepach Kazachstanu, a tematem jest romans sekretarza Komsomołu, Michaiła i kołchozowej traktorzystki, Anny.
Dla mnie muzyka Szostakowicza jest przyjemna w odbiorze ze względu na łatwe do wyłapania, ostre kontrasty, groteskowe zestawienie tematów, sprzeczne, konfliktujące sceny.
Moim ulubionym utworem jest V symfonia, opatrzona przez kompozytora podtytułem: „kreatywna odpowiedź radzieckiego artysty na słuszną krytykę”. Legenda (oczywiście nieprawdziwa) głosi, że sam Stalin przez telefon dyktował Szostakowiczowi poprawki do partytury.
"Walc nr. 2 stanowił część muzyki do filmu „Pierwszy eszelon” z roku 1955. Akcja filmu rozgrywa się w stepach Kazachstanu, a tematem jest romans sekretarza Komsomołu, Michaiła i kołchozowej traktorzystki, Anny." Kurczę, to musiała być rzeźnia :D. Chyba poszukam z ciekawości :))
Jak lubisz walc Szostakowicza, to się chyba również spodoba walc „Maskarada” Chaczaturiana. Przy tej muzyce tańczyłem na studniówce, to mi dziewczyna zemdlała w rękach. O, tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=1WGJ_QtyVus
Znany motyw, owszem mają podobną dynamikę, jednak u Szostakowicza znajduję znacznie więcej. A słyszałeś "wersję" Michała Bajora, do tekstu Kofty? :)
https://youtu.be/kWSUvotrIFE
>>>>słyszałeś "wersję" Michała Bajora, do tekstu Kofty?
Ciekawa aranżacja. Śpiewa bardzo czysto, można zrozumieć każde słowo, co dziś jest rzadkością.
Czasem sama poezja nie wystarczy. Potrzebna jest muzyka, żeby słowom nadać głębszego sensu, podnieść emocje, wydobyć coś, czego się nie da powiedzieć.
Tak, dykcję miał zawsze świetną. Kiedyś go bardzo lubiłam, dziś wracam z sentymentem do wielu utworów. Jako że to portal literacki, to jeszcze zamieszczę link do piosenki do słów Marii Konopnickiej.
https://youtu.be/-97A55AK09I
https://youtu.be/yEIde4Zp1tk
Z panów chyba tylko Grechuta tak pięknie śpiewał poezję, chociaż miał inny głos i muzycznie sporo tych dwóch artystów dzieli.
Wiersz tak wzruszający, że pozwoliłem sobie zacytować początek:
A kto ciebie, ty wierzbino, wychował
A kto twoje fujareczki czarował
Wychowywał mnie mój rodzic, ciemny las
Kędy stoję w chłodnej rosie, aż po pas
Ale na Opowi by nie przeszedł, bo rym częstochowski ☹️
Dziękuję za link.
To by dopiero było nieszczęście, gdyby Konopnicka żyła dziś. Nie mielibyśmy tej wspaniałej poezji.
Wcale nie uważam, że się rozwijamy, wprost przeciwnie. Wystarczy przeczytać, jak kiedyś pięknie pisano listy. To, że posiadamy nową technologię, nie oznacza, że jesteśmy mądrzejsi. Po prostu każda generacja stoi na barkach poprzedniej, zaczyna w miejscu dokąd doszli ich rodzice. Ludzie żyjący tysiące lat temu musieli być bardziej pomysłowi od nas, właśnie dlatego, że nie mieli tylu wynalazków.
Ależ nie powiedziałam, że jesteśmy mądrzejsi ?. Ani lepsi. Ale jestem pewna, że wielcy pisaliby dziś inaczej. Zresztą, przecież oni w też w swoich czasach byli awangardowi. Gdyby wszyscy pisali jak mistrzowie sprzed wieków, literatura nie doszłaby nawet do renesansu. Każda dziedzina się rozwija. Dlaczegóż literatura miałaby stać w miejscu?
Od listów do smsa... Minimalizm do którego sprowadzamy komunikację faktycznie nie wygląda na rozwój... ale mimo wszystko nim jest. Po prostu nie wszystkie zmiany są dobre. Albo trafniej: nie wszystkie zmiany są dobre z każdego punktu widzenia.
W rankingu muzyki poważnej:
1. Ludwig van Beethoven (1770 - 1827)
2. Johann Sebastian Bach (1685 - 1750)
3. Wolfgang Amadee Mozart (1756 - 1791)
To gdzie postęp?
Zapytaj koleżankę w pracy ile jest 25 razy 25. Bez kalkulatora nie policzy, a kiedyś takie działania z łatwością rozwiązywano w pamięci. Gdyby zahibernować dzisiejszego człowieka, za 200 lat uznano by go geniuszem.
Od momentu kiedy Ewa poczęstowała Adama jabłkiem, świat zmierza do ruiny. Bóg stworzył go doskonałym, ale człowiek chce zmieniać, ulepszać, a rezultaty są widoczne.
To twoja subiektywna ocena twórczości. Rota dla przyjemności? Nie mam pytań.
PS Ten post upewnił mnie w rozumieniu, czemu piszesz poezję.
Zasady interpunkcji znasz na poziomie wczesnej podstawówki.
Herberta dziś też nie ma.
Próbowałeś może wiersze poetów współczesnych?
4. Erik Satie
5. Fransisco Tarrega
6. Karol Szymanowski
7. Claude Debussy
8. Igor Strawiński
9. Bela Bartok
10. Steve Reich
itd.
5
Gdzie jest dużo nieszczęścia, tam często dochodzi do okrucieństwa, a wtedy o klimat nietrudno. Dziękuję za przeczytanie i komentarz.
Skondensowane, bo to streszczenie libretta do opery trwającej blisko trzy godziny. Filharmoniczny wieczór w pigułce. Większość historii, których akcja rozgrywa się w Rosji są mocne, bo nigdzie indziej na świecie tak się nie znęcano nad ludźmi.
Dziękuję za piątaka.
Moja refleksja przeczytaniu dotyczy kwestii, czy gdy zabijamy z zazdrości, to czy nadal jest miłość, czy próżność, bo uznaliśmy drugą osobą za własną wartość, za niewolnika, którego woli wcale nie powinniśmy brać pod uwagę. Pozdrawiam serdecznie dobrze się czytało. :)
A tak właśnie miało smakować, jak na wpół surowy stek. Podobno taka kobieta prawdziwy orgazm przeżywa jedynie mordując swojego partnera. Syndrom modliszki.
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
Przypomniała mi się historia z Polski północno-wschodniej, z moich okolic. Z czarnej Białostockiej. Nauczycielka zabija jedenastoletniego syna swojego kochanka, po tym, jak kochanek od niej odchodzi:
"Mariola przyszła do pracy rano, choć zajęcia ze swoją klasą zaczynała dopiero po południu.
O godz. 9.30 poprosiła dwóch uczniów, aby przekazali Piotrusiowi, że wzywa go pielęgniarka. Chłopiec wyszedł z lekcji plastyki. W gabinecie nie zastał ani pielęgniarki, ani lekarza. Była tylko nauczycielka Mariola M.
Po kilku minutach nauczycielki przechodzące korytarzem zauważyły wypływające spod drzwi gabinetu strugi krwi. Usłyszały także dobiegające stamtąd odgłosy uderzeń. Drzwi były zamknięte.
Krzyki kobiet usłyszał nauczyciel wf-u. Jednym kopnięciem wywalił drzwi. Z gabinetu wybiegła Mariola M. Na podłodze nauczyciele ujrzeli skulone ciało chłopca w ogromnej kałuży krwi. Zanim dotarło pogotowie, Piotruś zmarł.
(...)
Badania psychiatryczne wykazały, że w chwili popełnienia zbrodni była poczytalna".
https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/zamordowala-syna-swojego-kochanka/qft4z8n
Koszmarny wypadek, ale motyw całkiem logiczny — zabijając chciała usunąć jedyną przeszkodę na drodze do mężczyzny, którego kochała do szaleństwa. Czymże jest jedna ofiara w porównaniu z wojną trojańską, rozpętaną również z miłości? A przecież miłość wszystko wybaczy.
Dziękuję za podzielenie się ciekawą i równie okropną historią.
Poza tym dobry chłop po obcych babach nie lata, tylko trzyma się własnej ?
Tereny Konopielki, o których Edek Redliński pisał „z bagien i traw żeśmy wzlecieli”. Ponoć w tamtych stronach wciąż widują diabła, a wieczorami w sieni czuć siarką. Nic dziwnego, że ludzie dopuszczają się niepoczytalnych czynów. Ale 25 lat to zbyt dużo. Szkoda ładną kobietę zamykać za kratą, gorszą niż klasztorna. Powinni jej dać szansę poprawy, a jeśli ją zmarnuje, zamknąć dopiero gdy będzie stara i brzydka.
Lubię takie zwięzłe komentarze. Nie trzeba główkować nad odpowiedzią :)
Nie trza było z powiatową Lady pogrywać.
Streszczenie w 100 znakach takiego tematu, dodajmy z opisem przyrody!, to wyższa szkoła jazdy, lecz uczciwie rzecz podsumowując, jest co jest: krótki tweet popularyzatora sztuk śpiewanych.
Tak na marginesie: nie cierpię opery. Sztuczny, przerysowany dramat.
A najmocniejsza Kaśka szczecinianka, z domu Anhalt-Zerbst!
„nie cierpię opery. Sztuczny, przerysowany dramat.”
Ja też nie cierpiałem, dopóki nie poznałem dziewczyny, która była operową snobką. Za każdym razem gdy szliśmy do łóżka puszczała jakąś arię, na cały regulator. "Moje serce otwiera się na twój głos" Saint-Saënsa, "Nie zasypiaj" Pucciniego, a gdy była szczególnie napalona, „Cwał Walkirii” Wagnera. Tyle lat jej nie widziałem, zapomniałem jak wygląda, ale operę wciąż kocham. Dzięki niej!
Ale nie zazdroszczę! :D
Caryca, wiadomo, potwierdza regułę.
Nie ma to jak opinia ekspertki. Jestem wniebowzięty :)
Chociaż od zarania dziejów i jednostki i narody całe rozwiązują swoje problemy właśnie za pomocą przemocy i zbrodni i jakoś ten świat się do przodu toczy. Tylko, że wygląda to jak kulka toczona przez żuczka gnojarka do której dolepiają się coraz nowsze elementy i coraz trudniej je upchnąć w tej kulce. Zaczynaja przeszkadzać od nowa i powodują kolejny problem, a potem kolejny konflikt. I tak do momentu, aż osiągniemy masę krytyczną. Wówczas wszystko się rozsypie na części. Dopiero wtedy może jako ludzkość zmądrzejemy i zaczniemy rozwiązywać problemy metoda dyplomatyczną. Może to mniej efektowne, ale kto wie czy nie okaże się skuteczne.
W opisywanym przypadku też można było się porozumieć, ale nikt nie chciał odpuścić, bo każdy uważał tylko na to, by zgarnąć sobie, nawet to co nienależne i nawet to, czego drugi nie bardzo chciał dać, choć udawał że niby jest skłonny. Każdy się zaperzył, wpienił i stało się – jednym śmierć, innym katorga. Ktoś postawił na swoim. Ktoś wygrał?
Bardzo rozsądna opinia.
Zbrodnia niczego nie rozwiązuje, tylko pomnaża nieszczęścia. To czemu do niej dochodzi? Może kiełkuje w umyśle powoli, gdy jeszcze nie wiadomo co przyniesie? Albo jest aktem bezsilności i szaleństwa? Droga do zła najczęściej jest banalna. Z początku nawet trudno ją odróżnić. Wpierw grzybami otruła teścia, żeby się do niej nie dobierał, później wspólnie z kochankiem mężowi przyłożyła w głowę, żeby nie dochodził prawdy, na końcu, gdy już nie widziała przyszłości, postanowiła popełnić samobójstwo, pociągając ze sobą rywalkę.
Oczywiście ta historia jest fikcyjna, ale co powiesz o wypadku przytoczonym przez TrzyCztery w powyższym linku? Rozpacz i zemsta? A może po prostu nosiła w sobie demona i musiała go nakarmić?
Zgadzam się z Twoim komentarzem — każdy zbrodniarz chce coś wygrać, przegrywają wszyscy, również niewinni.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania