Łajka
– Towarzysze! – krzyknął porucznik Komarow, otwierając z rozmachem drzwi. Skrzydła z litego drewna odbiły się z trzaskiem od ścian, ściągając uwagę dwóch uzbrojonych w kałasznikowy gwardzistów. Zebrani przy stole z ciemnego drewna mężczyźni w mundurach spojrzeli na przybyszy z zainteresowaniem.
– Amerykanie wysłali kolejnego szympansa w kosmos! – rzekł Komarow, wchodząc głębiej do pomieszczenia.
Gwardziści, zorientowawszy się w sytuacji, zamknęli za nim drzwi, z szacunkiem kiwając głowami mężczyznom przy stole.
– Przeżył? – spytał któryś z siedzących.
– Nie…
– Jak niby miałby przeżyć? Sam? W kosmosie? Przecież to Amerykanin…
Wśród pozostałych zapanowało poruszenie, jeden parsknął, drugi trzeciego szturchnął, zapanowała wesołość, wymieniono dowcipy na tematy ogólnoamerykańskie. Siwy mężczyzna, którego bujne, krzaczaste brwi przegrywały z podkrążonymi oczami nierówną walkę o hegemonię na pomarszczonej twarzy, uniósł rękę. Żarty i chichoty ucichły.
– Dobrze, dobrze, towarzysze, spokojnie. Komarow przyszedł nam coś powiedzieć, a my zachowujemy się niepoważnie. – Podniósł wzrok na Komarowa. – Co z tym szympansem?
Porucznik obciągnął poły munduru, chrząknął.
– Nie przeżył. Kapsuła zaryła w glebę i małpę, towarzysz sekretarz wybaczy, szlag trafił.
– W kosmosie czy na ziemi?
Wszyscy nadstawili uszu, zaś Komarow rozłożył ręce.
– Jeszcze nie wiadomo.
Wszyscy zebrani wypuścili powietrze zawiedzeni, że porucznik nie zdradził najważniejszej informacji. Ale jeśli nie zdradził, to znaczy, że nie wiedział. A jeśli nie wiedział, to znaczyło że Amerykanie też jeszcze nie wiedzieli.
Sekretarz wstał, zaczął chodzić wokół stołu.
– Towarzysze…– zaczął. – Amerykanie nie pierwszy raz wyskakują z podobną głupotą. Poprzednie ich małpiszony również nie przeżyły. I tu – uderzył palcem w stół – jest problem Jankesów! I tak właśnie udowodnimy im, że Związek Radziecki góruje nad nimi w każdym calu!
– Jak? – spytał kapitan z wąsem.
– Jak? – powtórzył za nim sekretarz.
– Zdradźcie nam, towarzyszu!
Sekretarz złapał ręce za plecami.
– Amerykanie wysyłają małpy, bo nie chcą wysyłać ludzi? A może właśnie wysyłają ludzi, tylko udają, że wysyłają małpy? A co jeśli… wysyłają ludzi? Samotnych, zagubionych, w kosmos? No, towarzysze? Co jest naszym obowiązkiem, jako druhów narodów świata?
Naszym obowiązkiem jest zapewnić im towarzystwo! Komarow!
Wywołany stanął na baczność.
– Tak jest!
– Wyślecie w kosmos psa, najlepszego przyjaciela człowieka! Pójdzie Amerykańcom w pięty!
– Ależ towarzyszu sekretarzu, nie mamy jeszcze takiej technologii…! – odezwał się szczupły pułkownik, siedzący niemalże w kącie.
– To ją zróbcie! – Sekretarz uniósł palec w natchnieniu. – Pies ma polecieć w kosmos, odśpiewać hymn związku socjalistycznych republik radzieckich… i wrócić!
– Wrócić? – zdziwił się kapitan z wąsem.
– Tak jest! – kontynuował stary. – Wrócić, żeby opowiedzieć jak było!
Pozostali wymienili spojrzenia. Sekretarz zauważył to i uniósł ręce w geście pojednania.
– No, albo nie! Lepiej nie! Ma zdechnąć w przestrzeni kosmicznej, żeby dotrzymać niejako towarzystwa amerykańskim kosmonautom, samotnym w bezkresnej głuszy kosmosu. Rozumiemy się?
Upewnił się, że wszyscy pokiwali głowami.
– A teraz, towarzysze, wybaczcie, muszę iść się wysrać. Komarow, skołujcie psa i wypieprzcie go w kosmos jeszcze przed rozpoczęciem trzeciej wojny światowej, dobra?
– Tak jest!
I wyszedł.
Przez kilka chwil nikt się nie odzywał.
– Ale draka… – powiedział szczupły pułkownik.
– Ales wyskoczył z tym szympansem… teraz musisz wysłać psa w kosmos… masz psa, Komarow?
– Nie – odparł zapytany. A nawet jakbym miał, zmieściłoby się na nim mniej pcheł, niż na tym twoim wąsie, dodał w myślach.
– Nie szkodzi, jakiegoś się złapie na mieście, zapakujemy go do rakiety i zrobimy z tego zwycięstwo związku radzieckiego, zanim amerykanie zdążą wysłać prawdziwego człowieka – odpowiedział wąs.
– Tak myślicie, towarzysze? – spytał skołowany Komarow.
Pozostali pokiwali głowami, machnęli rękami uspokajająco.
– Jasne.
– Pewnie.
– A jakby co, nie miej mi za złe, jak będę pukał twoją żonę, kiedy trafisz do gułagu, dobra? – odezwał się jeden z młodszych oficerów.
– Ty polecisz w kosmos pierwszy, Jurij! – Szturchnął go siedzący obok.
– Tam przynajmniej nie zbałamucisz niczyjej małżonki! – któryś oficer puścił do niego oko.
– Aha, na pewno – mruknął sucho Gagarin.
– No tak, tak – rzekł szczupły pułkownik. – Najpierw wypieprzymy kundla, psina wróci albo nie wróci, a potem zaraz lecisz ty. Ci to już teraz mówię, żebyś się nie zdziwił, jak przyjdzie co do czego.
Jurij żachnął się.
– Nawet jeśli to prawda, to towarzysz sekretarz na pewno będzie chciał wysłać w kosmos wszystkie sobaki z całej Moskwy, więc zanim do mnie dojdzie…
– Cztery! – krzyknął pułkownik, wyrywając tamtego z rozmarzenia.
– Co cztery? – zdziwił się Jurij.
Pozostali uczestnicy spotkania odwracali głowy to ku jednemu, to ku drugiemu.
– Oceniam cierpliwość towarzysza na cztery sobaki w kosmosie, pokazówy jedna za drugą, a potem zaraz ty, Jurka.
Oficerowie pokiwali głowami, żegnając się z siedzącym obok Gagarinem, każdy na swój sposób i z własnych powodów. Jurij uniósł ręce, wyprostował się.
– Ej no, żartowałem z tą żoną, ja bym jej nawet… towarzysze!
Pułkownik uciszył go gestem.
– A ja nie żartowałem. Ciągnęliśmy wszyscy losy i wyciągnąłeś najkrótszą słomkę. Tak było, towarzysze?
– Tak było – potwierdzili unisono pozostali, wyłączając skołowanego Komarowa i Gagarina, z oczywistych powodów.
– To ciągnęliśmy losy, czy słomki? – spytał, szczerząc zęby.
Pułkownik nie był w nastroju do żartów. Siedział przy tym stole już dostatecznie długo, żeby wiedzieć, kiedy trzeba stulić mordę, a kiedy działać. Teraz był czas, żeby Gagarin stulił mordę, tylko jeszcze o tym nie wiedział. Spojrzał znacząco na siedzącego obok wąsatego kapitana.
– Chcesz do gułagu już teraz? – spytał wąs.
– Za co? – spytał Komarow ze ściśniętym gardłem.
– Za co? – powtórzył za nim Gagarin.
Pozostali zaszemrali. Pułkownik położył ręce na stole, zacisnął je w pięści, wreszcie wycelował jedną w Jurija i wyprostował palec tuż przed jego twarzą.
– No to inaczej: chcesz polecieć w kosmos ze złamanym nosem?
Drzwi otwarły się cicho i sekretarz wślizgnął się bezszelestnie z powrotem do pomieszczenia.
– Co tu się dzieje, Komarow?
Komarow strzelił obcasami.
– Towarzyszu sekretarzu, Gagarin zgłosił się na ochotnika na pierwszy lot w kosmos!
Siwy mężczyzna uniósł brwi, pochylił się ku wspomnianemu.
– Naprawdę, Gagarin? – Odwrócił się do Komarowa, krzaczaste brwi i zmarszczki odjechały na brzegi jego twarzy. – To wspaniała wiadomość!
– Do… doprawdy, towarzyszu sekretarzu? – wykrztusił przyszły kosmonauta. – Ja… nie mogę powiedzieć, żebym posiadał się ze szczęścia, ale… auć! – umilkł, kiedy wąs wbił mu łokieć pod żebro.
– Przewiduję cztery, maksymalnie pięć psów, żebyśmy dopracowali technologię, a potem… Fruuu! Pierwszy człowiek w kosmosie, Jurij Gagarin! Tak! – starszy mężczyzna wyszczerzył się i zaklaskał. – Tylko sobie to wyobraźcie, w każdej gazecie, w każdej encyklopedii, obywatel związku radzieckiego… – zawiesił głos, pozwalając wszystkim na chwilę zadumy na zadany temat. – No, Pietrow, dałeś mu już przydział? – spytał po chwili.
– Czekaliśmy tylko na was, towarzyszu sekretarzu.
Chudy pułkownik, nie przestając się opierać o stół, zręcznie wyciągnął zza pazuchy opieczętowaną kopertę i podał ją skołowanemu Jurijowi.
– Towarzyszu Gagarin, otrzymaliśmy wasze zgłoszenie w sprawie lotu w kosmos…
– Nic nie pisa… auć!
– I rozpatrzyliśmy je pozytywnie! – skończył, unosząc głos pułkownik.
– Tak! – zawołał podekscytowany sekretarz, unosząc obie pięści.
– Lecisz w kosmos, Gagarin! – potrząsnął nim kapitan z wąsem.
– Tak!
– Brawo!
– Ku chwale ojczyzny!
– Na pohybel Amerykańcom!
Siwy sekretarz odwrócił się ku stojącemu na baczność Komarowowi, który przyglądał się temu wszystkiemu z otwartymi ustami.
– Jeszcze tu jesteś, Sasza?
– Towarzyszu sekretarzu?
– Trzeba znaleźć psa, żeby Jurij mógł polecieć w kosmos. Natychmiast – dodał z naciskiem.
– Już lecę, towarzyszu sekretarzu! – Zasalutował i sprężystym krokiem oddalił się, stukając obcasami na wypolerowanych deskach parkietu. Gdy doszedł do drzwi, zawołali go.
– Komarow!
– Tak? – odwrócił się. Tuż za nim stał już siwy sekretarz z dobrotliwą miną wujka, który zadrwił sobie z siostrzeńca.
– Chodź, nie wydurniaj się.
Wskazał mu miejsce przy stole tuż po swojej prawicy. Na blacie stały już wyciągnięte nie wiadomo skąd tace z flaszkami "Stolicznej" i prostymi szklankami ze stołówki.
– Trzeba przecież opić sukces Gagarina.
– A, ale pies…? – nie nadążał Komarow.
– Daj spokój, Sasza. Pies nie zając, nie ucieknie. A wódka tak, jak ją zostawić przy niektórych oficerach z wąsami! – powiedział ostatnie zdanie tak, by wszyscy przy stole słyszeli.
Zimna jak cholera, pomyślał Komarow, przełykając pierwsze pół szklanki. Zimna jak kosmos. Wzniósł toast.
– A żeby Gagarin odmroził sobie dupę w tej rakiecie! Zdrowie!
Ale oby wrócił, dodał w myślach, kiedy pozostali przekrzykiwali się wesoło i poklepywali po plecach. Jak nie wróci, to gówno będzie, a nie chwała związkowi sowieckiemu. A tego byśmy przecież nie chcieli.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania