Poprzednie częściLas kości 1/8

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Las kości 2/8

Mick chciał jak najprędzej wprowadzić auto na twarde podłoże. Niestety, do głównej miał jeszcze około kilometra. Kiedy jechał tędy ostatnio, jakoś mniej bujało, a koła lżej pokonywały delikatne nierówności. Co rusz zerkał w lusterko, wyczuwając czyjaś obecność. Nikogo tam jednak nie było. Pustka nie uspokoiła wzburzenia, które coraz silniej oddziaływało na organizm. Zimny pot na plecach wywoływał gęsią skórkę, a palce zbielały, tak mocno ściskał kierownicę. Wóz po generalnym przeglądzie zaczął szwankować. Dwójka, zanim naskoczyła na trybiki, zgrzytała, a światła gasły przy większym uskoku.

Ciszę rozgromił dźwięk telefonu. Omiótł wzrokiem stronę pasażera. Był pewien, że kiedy wsiadał, rzucił go na siedzenie – pusto. Rammstein nadal rozbrzmiewał, ale skąd dochodziło źródło? Nie był w stanie wyłapać. Najprawdopodobniej spadł, kiedy przyhamował, omal nie wpadając na łanię z małymi.

– By to szlag. – Hamulce zapiszczały; autem zarzuciło. Kurz wzleciał w powietrze, osiadając na szybach.

Głusza.

Odpiął pas i wsunął rękę pod siedzenie pasażera.

– Kurwa, jak teraz, to milczysz – fuknął i zaczął przeszukiwać zakamarki.

Coś uderzyło w dach, zamarł z oddechem pod nosem. Zaczął wodzić wokół rozbieganymi oczyma. Księżyc świecił w całej okazałości, rozświetlając mroki. Jasny migoczący w oddali punkcik na chwilę przykuł jego uwagę.

Odwrócił wzrok i powrócił do poszukiwań.

– Jest – rzucił z ulgą i podświetlił ekran.

Telefon zawibrował – upuścił go, lecz szybko podniósł. Dźwięk „Sonne” ponownie dotarł do bębenków. Odebrał.

– Mick, kurwa – głos rozmówcy był przepełniony powietrzem i urywany; sapał. – Mia zniknęła.

– Na pewno poszła w krzaki. Szukaliście?

– Tak, ale mgła jest taka gęsta, że gówno widać. Ktoś krzyczał. Może ona. Mick, przyjeżdżaj po nas. Tutaj naprawdę coś śmierdzi. Holly jest bledsza, niż towar, który mam w kieszeni. Ja pier… – Blondyn był na bezdechu i chyba naprawdę miał pietra.

– Ron! Co jest?

– Ja pierdolę… aaaa… Holly… – Po drugiej stronie było słychać jedynie jakieś charczenie; brak sygnału.

– Ron, do cholery! Ron! – nie odpowiadał.

Tym razem wcisnął telefon do kieszeni bluzy i przekręcił kluczyk – nie zatrybił. Spróbował raz jeszcze – nic. Uderzył rękoma w kierownicę, przeciągnął dłońmi po twarzy i zaczął gorączkowo myśleć. Wyjął telefon – rozładowany.

– O co tutaj chodzi? Przecież bateria była pełna.

Gruby, uschnięty pień spadł metr od maski – chłopak wcisnął plecy w siedzenie, światła zgasły. Coś krążyło wokół wozu. Wcisnął guzik blokujący drzwi i wstrzymał oddech. Nie mógł opanować drżenia ciała, a serce tak mocno kołatało w piersi, że bał się poruszyć, aby przypadkiem nie stanęło.

– Mówiłem, mówiłem – powtarzał cichym drżącym głosem. – Nie, zapewne niedźwiedź.

Samochodem zabujało. Spojrzał w lusterko i wytrzeszczył oczy. Nagle zapragnął mieć w ustach fajkę. Pochwycił leżącą pomiędzy nogami paczkę i wyjął jednego. Zapalniczka nie odpaliła, a działającą oddał kumplowi. Wypluł używkę. Przymknął powieki – zimny dotyk krążył po jego przedramieniu. Wzdrygnął się i skrzyżował ręce na piersi, serce nadal szalało. Kątem oka dostrzegł piwo leżące na podłodze. Podniósł – psyk – i chłodny trunek wilżył wyschnięte gardło.

Wierzchołki drzew zaczęły przechylać ciężar na prawo. Ciemne chmury nadciągały, zwiastując deszcz. Zaczynał żałować, że po raz kolejny mu odjebało i tkwił tutaj sam. Spojrzał w szybę – ciemny cień przemknął po gładkiej tafli.

– O ja… – Trwogę miał wymalowaną na twarzy, a oczy tak wytrzeszczone, że tylko patrzeć, kiedy wypadną.

Od puszki odbijał jasny blask. Dziwne, pomyślał, dopił i wcisnął do kieszonki w drzwiach. Kiedy przekręcał głowę, zobaczył go. Kufer, którego niedawno poszukiwał, spoczywał na środku tylnego siedzenia.

– Pieprzony kawalarz – syknął i odwrócił wzrok. – Kiedy zdołał go tutaj wsadzić, skoro cały czas był na widoku? Nie, to niemożliwe.

Przetarł przekrwione oczy. Usłyszał szepty. Ktoś rysował czymś ostrym po dachu. Odgłos wywracał bebechy. Podwinął kolana pod brodę i skulił ciało, wciskając głowę pomiędzy kolana. Tkwił tak dłuższą chwilę, walcząc ze wzburzonym oddechem. Nastała głusza. Wszystko, co słyszał, odeszło. Zaczął zachodzić w głowę, czy przypadkiem nie za dużo palił ostatnimi czasy. Nowy towar od początku mu nie podszedł.

Spuścił nogi i pochwycił klamkę. Uderzenie w drzwi – cofnął dłoń i przeskoczył do tyłu. Światełko, które wcześniej wyłapał, było jakby bliżej.

– Słyszałem o nawiedzonych lasach w Japonii, lecz tutaj. Takie coś to jedynie w filmach.

Nagle dostrzegł zapalniczkę kumpla – leżała na skrzyneczce. Wziął ostrożnie, paliła. Wyjął fajkę i po chwili koił nerwy, wciągając do płuc gęsty dym. Oświetlenie powróciło. Z wrażenia przygryzł czubek języka i wnętrze policzka. Przed autem ktoś stał. Głowa zwisała bezwładnie, a ciało, latało na boki jak w transie.

– Kurwa mać. To na pewno nie niedźwiedź. – Ślina spłynęła wyschniętym przełykiem.

Poczuł zapach spalenizny. Nawet nie zauważył, kiedy wypuścił niedopałek. Zagasił zarzewie ognia dłonią i ponownie spojrzał przed siebie. Po dziwnym zjawisku nie było śladu.

– Aaaa…! – wrzasnął, gałąź spadła na prawy bok auta, szyba popękała.

Zamarł. Zgrzyt wypełnił eter w aucie. Oblizał wargi i odskoczył od kufra, który stanął otworem. Uderzył głową w podsufitkę. Syknął i patrzył na stare kartki. Przemawiały do niego, aby ich dotknął.

– Nigdy więcej nie wezmę tego gówna do ust – wydukał.

Zatrzasnął skrzyneczkę. Nie zdążył cofnąć dłoni; klapa opadła. Zaczął walczyć z klamką. Pragnął jak najszybciej wywlec tyłek z auta i pobiec byle jak najdalej stąd. Pod wpływem strachu zapomniał o tym, co na zewnątrz. Ponownie zawiesił oczy na kufrze. Kusił. Kierowany wewnętrzną pokusą, sięgnął po zwoje. Ręka sama się po nie rwała. Nie panował nad ciałem i umysłem.

Powyciągał kartki i poukładał na siedzeniu. Na dnie było coś jeszcze. Mały, czerwony kamień. Palce już go prawie miały – prawie. Ręka zawisła bezruchu. Drzewo legło na dachu, wgniatając jego część do środka. Mick odzyskał czucie i odruchowo wlazł pomiędzy siedzenia.

– To nie jest zabawne! – ryknął. – Czego chcesz, popaprańcu?!

Odpowiedział mu porywisty powiew wiatru i krople deszczu uderzające o karoserię.

– Wyłaź, cwaniaku! – huknął; papierosy wypadły z paczki. Wsadził jednego do ust.

Próbował odpalić, niestety zesztywniałe palce nie były w stanie uruchomić zapalniczki.

– Jeszcze to – fuknął i cisnął nią na siedzenie kierowcy. – Trafiłem do piekła?

Szurgot tuż nad głową. Dach skrzypiał; ktoś po nim chodził. Wybrzuszenie było na tyle nisko, że już nie był w stanie zmienić pozycji. Nogi drętwiały, a kark rwał.

„Przeczytaj mnie”, usłyszał w głowie. „Przeczytaj”. Włosy u nasady głowy stanęły dęba. Był w pułapce, a na domiar złego miał omamy. Zaczął przeciskać plecy przez niski pułap. Nieważne, że piekły, kiedy skóra tarła o szorstki materiał. Zdołał umknąć z klatki. Przygarbił mocniej posturę i z trudem przelazł na miejsce pasażera. Nogi były jak z waty.

„Czytaj”!

Ani drgnął. Nie był w stanie.

Pisnął, widząc jedną z kartek na kolanach. Spuścił oczy i wlepił je w czarny atrament. Odręczne pismo. Przygryzł wargę do krwi.

Przeczytał… sam nie wiedział, jakim cudem rozszyfrował te kreski i kropki, jednak podołał. Poczuł coś zimnego pomiędzy palcami. Zapalniczka świeciła, ogrzewając zesztywniałą dłoń. Zaczął machać ręką – przedmiot nie miał zamiaru spaść.

– Co, do chuja? Chcesz czegoś? Jestem na jakimś cmentarzysku, świętej ziemi?

Zapalniczka wróciła na siedzenie.

Więcej z buzi nie wyleciało nic. Zaniemówił, a na usta wpełzł szeroki uśmiech. Sekundy później z gardła wylatywał szyderczy śmiech. Namacał zapalniczkę, odpalił fajkę tkwiącą pomiędzy zębami, przeskoczył na siedzenie kierowcy i przekręcił kluczyk – machina była gotowa do drogi. Zanim wcisnął gaz, sięgnął kufer, wyjął kamień i wsadził do kieszeni bluzy. Cisnął pustą skrzynkę do tyłu i wcisnął wsteczny.

Zawrócił z piskiem opon i pomknął w drogę powrotną. Zerkając w lusterko, widział jasny punkcik, który za nim podążał. Przejechał paręnaście metrów i przydusił hamulec. Zarzuciło nim do przodu. Wyszedł z pokiereszowanego auta i strzelił drzwiczkami. Nabrał powietrza do płuc i pokręcił głową. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyjął woreczek z białym proszkiem. Wysypał połowę na maskę auta, pochylił się i wciągnął. Potarł dziurkę od nosa, przejechał palcami po włosach i palił dalej.

Zaczął brechtać na całe gardło, zapominając o strachu. Uniósł rękę i wsparł ciało o stary, podpróchniały pniak. Do uszu doleciał krzyk. Uniósł brodę, zwrócił twarz w kierunku odgłosu i zamaszystym krokiem ruszył przed siebie. Mijał przeszkody i wyłapywał świecące w oddali ślepia.

– Zobaczymy, czy tym razem mówiłeś prawdę, przyjacielu – wyrzucił przez zaciśnięte zęby. Po chwili dostrzegł jasną łunę tańczącą pomiędzy krzakami. Odgarnął gałęzie sprzed twarzy i wszedł na otwartą przestrzeń.

Omiótł okolicę – żywej duszy.

Kąciki ust poszły do góry – pet wypadł i zgasł na mokrej powierzchni. Źrenice zaświeciły, chociaż zasłonięty księżyc nie był tego powodem.

Nagle zaczął drżeć. Powróciły przebłyski: telefon, krzyk, znajomi.

Jednak ten stan trwał krócej niż wpadanie bili do łuzy przy dobrym nachyleniu kija.

Wsadził dłonie do kieszeni bluzy. Poza nimi było tam coś jeszcze i wystawało, ociekając czarną mazią. Zawartość kuferka również mu towarzyszyła, wepchnięta w tylną kieszeń spodni.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Dekaos Dondi 2 miesiące temu
    Joan Tiger↔Akcja przyspieszyła, może nieco zbyt szybko dozowana, ale fakt jest taki, że nadal nie wiadomo o co chodzi, w sensie→kto lub co i w jakim celu, tak ich zmartwił. I dobrze. Fajnie oddany klimat "wierzgającej muchy w pajęczynie" Szczegóły zachowacze, gdy człek z klaustrofobii lęku, uciec pragnie. I jeszcze tajemny kuferek itd... :)↔Pozdrawiam🤠:)
  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    DD, dzięki za przeczytanie i komentarz. Szybko dozuję, bo to będzie krótkie - mam nadzieję że się uda. 😁 DD ja jeszcze sama nie wiem co będzie i w którą stronę myśli pójdą... Nadejdzie bum, siadam i napisane. Pozdrawiam. ;)
  • Dekaos Dondi 2 miesiące temu
    Joan Tiger↔Miewam podobnie. Nachodzi mnie początek i zaczynam pisać, wymyślając na bieżąco, lub odwrotnie, mam zakończenie i tekst tak piszę, by zwieńczył owe
    Pozdrawiam😁:)
  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    Dekaos Dondi, na spontanie najlepiej. 😉

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania