Laureat

To była piękna jesień. Wiatr przeganiał po parku i chodnikach stosy złotych liści, a chociaż niebo było raczej szare i nie skąpiło deszczu, to było na tyle ciepło, że zamiast wiatroszczelnych szyneli można było zdecydować się lekki płaszcz, najlepiej prochowiec lub jak zwykło się mówić współcześnie, trencz.

Dni były coraz krótsze. Nastała właśnie ta charakterystyczna dla jesieni pora dnia, kiedy człowiek zastanawiał się czy to jeszcze popołudnie, czy już wieczór.

-Co za parszywa jesień – mruknął gniewnie Sebastian Wojtkowiak. Fatalne imię i jeszcze gorsze nazwisko dla pisarza. Wyglądał cokolwiek marnie, w powyciąganej marynarce i koszuli bez krawata pod szyją, bo krawat zwisał smętnie, wystając w połowie z kieszeni. Twarz szczupła, a nawet chuda, mocny zarys kości policzkowych i krótko ostrzyżone włosy składały się razem na podobieństwo do Młynarskiego w młodości. Mało kto ze współczesnych wiedział jednak, jak w młodości wyglądał ten wybitny tekściarz i wykonawca, więc Sebastian rzadko słyszał komplementy wynikające z tego podobieństwa.

Siedział nastroszony przy stoliku w kawiarni Bohema, łapczywie sięgając po kolejne kieliszki wódki, które zapijał szybko sokiem pomarańczowym. Oficjalnie i kłamliwie twierdził, że nie znosi wódki i że sięga po nią tylko w chwilach szczególnego upodlenia emocjonalnego. Gorycz lodowatej substancji przynosiła mu dziwne ukojenie. Pił więc i nie mógł się powstrzymać od tego doświadczenia na pograniczu masochizmu, krzywiąc się niemiłosiernie, gdy trunek rwał mu gardło i trzewia.

-Zaczynam rozumieć, co czuje kobieta, która lubi w łóżku dostać w pysk i usłyszeć, że jest brudną dziwką – pomyślał Sebastian. Nie podzielił się jednak tą refleksją ze swoim kompanem.

Kompanem tym był Hieronim Wojnar. Był to przystojny mężczyzna w średnim wieku, z którego ostro wyrzeźbionej twarzy biła inteligencja i pewna tajemniczość. Ubiór w postaci tweedowej marynarki, pasującej koszuli i krawata, wraz z sączoną powoli szklanką whisky i długą drewnianą fajką, którą sporo gestykulował, sprawiały, że wyglądał na przybysza z innej epoki. Gdyby posadzić go obok Witkacego, Tuwima i Słonimskiego, obserwator uznałby Wojnara za stałego członka takiej ekipy.

-Jesień, jak jesień - mało odkrywczo rzucił Wojnar – Przejdzie ta, za rok będzie następna i będzie to kolejny rok, który przecieknie mi przez palce...

-Och, grzeszysz narzekając – Sebastian zmrużył oczy z niechęcią – Pieniądze, niebrzydka i niegłupia żona, dzieci, zdrowie, uroda, kariera – wymieniał odginając palce.

-Zapamiętaj sobie, że życie to dziwka! - warknął Wojnar.

-Dla jednych, takich jak ja, na pewno, dla innych nie. No, a jeśli rzeczywiście, to dla niektórych taka naprawdę luksusowa dziwka – Sebastian spojrzał wymownie na towarzysza.

-Znowu wracamy do tej samej rozmowy. Różnimy się co do pryncypiów postrzegania świata – odpowiedział Hieronim i machnął lekceważąco dłonią.

-To ty do niej wracasz, próbując się za wszelką cenę unieszczęśliwić. Powtórzę jeszcze raz: kasa, kobieta, rodzina, morda jak z żurnala, serce jak dzwon i popularność. Żyjesz w bajce dla artystów, pierdolony pisarski Kopciuszku! - powiedział Sebastian.

-Do cholery, artysta musi cierpieć, rozumiesz?! Wszystko to co wymieniłeś jest moją tragedią – rozemocjonował się Hieronim.

-Dobre sobie – mruknął Sebastian odpalając papierosa i zaciągając się aż do dna płuc i machnął pustym kieliszkiem do kelnerki, która zaraz uzupełniła zapas płynnego szczęścia.

-Oczywiście, że tak – zdenerwował się Wojnar – Artysta musi być samotny, bo rodzina odciąga cię od twojej jedynej prawdziwej miłości, muzy! Miłości, która musi być nieszczęśliwa, aby była spełniona – zamyślił się – Dzieła muszą powstawać w męczarniach, musisz rwać swoją duszę na strzępy, umrzeć i zmartwychwstać! Dopiero wtedy możesz coś osiągnąć...

-Łatwo przychodzi narzekać komuś, kto pisze świetne książki, jedna za drugą i sprzedaje ich sto, dwieście tysięcy rocznie!

-Świetne książki?! - obruszył się Wojnar – Ja tworzę śmieci dla idiotów! Seria kryminałów? Książki obyczajowe o miłości w wielkim mieście? Banał, banał, banał! To jest płaskie jak stepy w Mongolii! No właśnie – zreflektował się – Widzisz, nawet metafory mam płaskie...

Wojnar faktycznie był jednym z najpoczytniejszych pisarzy w Polsce, ulubieńcem czytelników: gospodyń domowych, młodzieży, korporacyjnego prekariatu a nawet sporej części proletariatu. Szczerze jednak nienawidził swojej twórczości. Próbował wszelkich technik, by osiągnąć efekt o jakim marzył, a marzył o tym, by stać się pisarzem, którego dorobek przetrwa pokolenia. Chciał dostać się do panteonu Bogów Słowa, a uważał, że nie osiągnie się tego poprzez masową popularność, tylko przez dotknięcie "istoty". Pewnego dnia, gdy siadł do pisania, wpadł w furię, wyrzucił komputer przez okno, a zaraz za nim pofrunęła jego kolekcja maszyn do pisania.

Wziął ryzę dobrego papieru i zaczął pisać piórem ze stalówką, które trzeba co chwilę maczać w kałamarzu. Od tego momentu jego książki powstawały wyłącznie w formie rękopisu. Wojnar wierzył, że w ten sposób uda mu się uzyskać bardziej bezpośrednią relację ze swoim dziełem. Wydawnictwo uznało to za dziwactwo artysty, któremu odbiło z powodu popularności, ale zarabiali dzięki niemu tyle pieniędzy, że nie robili mu wymówek. Wymówki zaczęli mu robić dopiero wtedy, kiedy w następnym przypływie szału spalił rękopis dopiero co ukończonej powieści, zanim wydawnictwo przekazało go zabiedzonemu stażyście do przepisania na komputerze. Wojnar spalenie dzieła uzasadniał tym, że była to literacka prostytucja, a on jest tanią kurwą. Wydawnictwo przystało na stwierdzenie o byciu kurwą, jednak stanowczo zaprzeczyli temu, jakoby był tani.

Wojnar przypatrywał się przez chwilę w milczeniu Wojtkowiakowi i poczuł nagły przypływ obrzydzenia do swojego kompana. Lustrował uważnie niedokładnie ogoloną gębę, podkrążone oczy i niechlujny ubiór kolegi po fachu. Tego dnia rano gotował się ze wściekłości, gdy czytał recenzje najświeższej powieści Sebastiana. To właśnie recenzje krytyków literackich były powodem ich spotkania tego wieczoru, bo również Sebastian wpadł w szał, kiedy przeczytał co krytycy napisali o jego powieści „Na wzgórzach Mandżurii”.

***

Tego dnia rano natarczywe dzwonienie do drzwi wyrwało Sebastiana z apatii w jaką popadł nad talerzem zimnej jajecznicy i kubkiem podłej kawy. Podniósł się zza stołu w ciasnej kuchni swojego mieszkanka, poprawił szlafrok by zakryć zszarzałe w praniu, niegdyś białe gacie i podszedł do drzwi wejściowych, w międzyczasie przepraszając się z niedopaloną wczoraj połówką papierosa, zgaszonego w pijanym widzie na kuchennym blacie. W kieszeni szlafroka odnalazł zapałki i postanowił, że zanim otworzy drzwi i zruga nieproszonego gościa, spokojnie odpali papierosa. Zaciągnął się i od razu, mieszanina kaca oraz smrodliwego kiepa skręciła jego żołądek tak, że od drzwi rzucił się do toalety gdzie oddał do systemu miejskiego przedsiębiorstwa wodociągów i kanalizacji zarówno jajecznicę, jak też i kawę. Dzwonek w tym czasie odzywał się co chwilę, wiercąc Wojtkowiakowi swym natarczywym dźwiękiem dziurę w czaszce.

Sebastian zwlókł się znad muszli klozetowej i zatoczył do umywalki, łapczywie płucząc usta ciepłą wodą. Podniósł się od kranu i nachylił się do lustra, by ocenić straty. Wyglądał więcej niż marnie. Gdyby sam siebie zobaczył na ulicy, to odruchowo dałby sobie dwa złote na piwo. Miał bowiem wrażenie, że granica oddzielająca żywot niespełnionego literata od losu menela coraz bardziej się zaciera. Z zamyślenia wyrwało go kolejne rozbrzmienie dzwonka.

-Noż do kurwy nędzy, idę! - wydarł się ochryple, dopadł do wejścia i ze wzniesioną pięścią, gotową do zadania ciosu otworzył drzwi. Już miał walić przybysza w pysk, gdy zamarł w pół ruchu. Jego oczom ukazał się bowiem Fircuś. Był to ktoś na kształt jego sekretarza, na poły agenta, a w całości ani jedno, ani drugie.

Fircuś, dosyć młody, niski człowiek o twarzy niegodnej zapamiętania wyminął skamieniałego Sebastiana i wszedł do środka.

-Zobacz, mój ty królewiczu literatury! - wyciągnął spod pachy gazetę – Zobacz! - otworzył gazetę, odnalazł dział „kultura”, złożył papier na cztery i podetknął pod nos Sebastiana.

-Recenzje literackie! - uśmiechnął się. Sebastian niepewnie wziął pismo i mrużąc oczy zaczął czytać. Jego oczy robiły się coraz większe, a brwi sięgnęły połowy czoła.

-Do kurrrrrrrwy nędzy, znowu to samo! - miotnął gazetą o ścianę. Dopadł do lodówki i wyciągnął niedopitą butelkę wódki. Otworzył ją i już miał przytknąć ją do ust, gdy nagle zreflektował się, warknął jak wściekły pies i butelka poszła w ślady gazety, roztrzaskując się w drobny mak.

-Jezu, Seba! Co z tobą!? Ty pieprzony wariacie! - skrzywił się Fircuś. Podniósł gazetę mokrą od wódki, strzepnął z niej odłamki szkła i z powrotem odnalazł recenzję.

-Powieść „Na wzgórzach Mandżurii” to kolejny kamień milowy w dziejach światowej literatury, który postawił Wojtkowiak – zaczął czytać na głos – Autor przywraca do życia ducha carskiej Rosji, tworząc portrety bohaterów tak autentyczne i o takiej głębi charakterologicznej, że stawia go to w jednym rzędzie z Dostojewskim, Kafką i Beckettem...

-Błagam, nie czytaj dalej! - gorzkie łzy spłynęły po policzkach Sebastiana. Nagle ożywił się i spojrzał na Fircusia – Słuchaj, może to tylko ta jedna recenzja? Może reszta napisała co innego? - Sebastian położył Fircusiowi dłoń na piersi, a na twarzy pisarza widać było, że wściekłość ustąpiła dużo gorszemu szaleństwu: nadziei.

-Muszę cię rozczarować, Seba! - kwaśno uśmiechnął się Fircuś, wyciągając z kieszeni kilka zwiniętych gazet i unosząc dłoń – Recenzja, którą ci przeczytałem to właśnie jedna z tych bardziej krytycznych... Tutaj są te pochlebne – zaczął przeglądać zawartość następnych gazet szukając interesującego go fragmentu.

Wojtkowiak opadł ciężko na kuchenne krzesło i zapatrzył się na kuchenkę, którą zdecydowanie częściej powinien czyścić.

-Znowu będzie to samo. Piękne recenzje i parę nagród, których nie zamierzam odbierać. Jakoś przeturlam się, przebieduję przez najbliższy rok, aż wydam następną książkę – Sebastian oparł się łokciem o blat, zakrywając twarz dłonią.

-Coraz gorzej to wszystko znosisz, Seba. Autentycznie zaczynam się martwić. Te napady furii i ustawicznie uprawiana autodestrukcja? No i mógłbyś przestać tyle chlać – Fircuś spojrzał na resztki butelki po wódce leżące na kuchennym linoleum.

-Fircuś, od lat próbuję się wybić, a zamiast tego trzymam się tylko jakoś na powierzchni – Wojtkowiak pokręcił głową z rezygnacją – I chyba masz rację – spojrzał na Fircusia – moja łajba zaczęła nabierać wody.

***

Tak więc siedzieli wieczorem we dwóch w kawiarni, dwaj pisarze, Wojnar i Wojtkowiak.

Ich relacja była szczególna. Nie była to typowa przyjaźń, chociaż mogli zawsze na siebie liczyć. Każdy z nich był gotów zmienić wszelkie aktualne plany, a nawet wygonić panienkę z łóżka, jeśli drugi był w dołku i w środku nocy potrzebował towarzysza, który go wesprze. Jednocześnie, obaj czuli wobec siebie wybuchową mieszankę zazdrości i nienawiści, bowiem jeden miał dokładnie to, czego pragnął drugi. Każda książka Wojnara stawała się literackim hitem, lekturą zabieraną na wakacje, czytaną w pociągach i do poduszki. Każda książka Wojtkowiaka była uznawana za utwór epokowy, głos pokolenia, arcydzieło na skalę światową, a najczęściej kombinację powyższych.

Wojtkowiak od dziecka chciał zostać pisarzem i od zawsze miał szczególną ambicję. W bardzo młodzieńczych latach zakochał się mianowicie w masowej literaturze dla miłośników sensacji i tandetnych kryminałów. Cholernie chciał, żeby jego słowo trafiało pod strzechy, żeby gospodynie domowe płakały jak bobry przy jego romansidłach, żeby mężczyźni dostawali wzwodu, chcąc utożsamiać się z twardzielami z opowieści kryminalnych, żeby młodzież ruszała w wyobraźni po przygodę na nieznanych lądach, które opisywał.

Niestety... Czy można spieprzyć tak postawione zadanie? Większość ludzi powiedziałoby, że raczej nie, ale Sebastianowi się to jakoś ustawicznie udawało. Za każdym razem, kiedy pisał następną powieść, zamiast masówki wychodziło mu arcydzieło. Książka była wychwalana przez krytykę, inni literaci, nawet zagraniczni, kłaniali mu się w pas i nieomal całowali go po rękach. Cóż z tego, skoro żadna gospodyni domowa, chłoporobotnik albo uczeń technikum nie chciał po nią sięgać? Nakłady zamiast pięciuset tysięcy, oscylowały raczej bliżej pięciu, góra dziesięciu. Razem ze spotkaniami autorskimi i pisaniem do gazet, zapewniało mu to skromne przeżycie, ale nic ponadto.

Wojnar bez mrugnięcia okiem oddałby towarzyszowi swoje miliony, cały dorobek literacki, dom, przyjaciół, wpływowe znajomości, a nawet żonę i wszystkie kochanki, byle umieć to, co umiał Sebastian. Bo co z tego, że Hieronim miał to wszystko, skoro był gruntownie nieszczęśliwy? Żywił serdeczną pogardę do siebie i całego doczesnego majątku, wiedząc, że w zasadzie, nie jest artystą, a rzemieślnikiem. Podobnie było z Hitchcockiem, którego filmy, chociaż genialne, były stworzone po to, by zarabiać. Wojnar czuł jednak podskórnie, że chociaż filmy Hitchcocka są do dzisiaj chętnie oglądane, to za te pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat nikt nie będzie pamiętał o jego książkach. Był także przekonany, że książki Wojtkowiaka i za sto lat, będą miały, może i niewielkie, ale stałe grono oddanych czytelników. Jaki procent społeczeństwa przeczytał „Braci Karamazow”? Bez wątpienia mikry, ale wciąż ktoś to czyta. A kto czyta... No właśnie, nazwisk większości autorów nikt już nie pamięta. Nie można podać przykładu takiego twórcy, bo zaginął w pomroce dziejów.

-Bardzo możliwe – myślał Wojnar – że książki takich pisarzy jak ja, tylko sprzed wieku, gdzieś zalegają na półkach domowych biblioteczek i w antykwariatach... ale nikt po nich nie sięga i nikt o nich nie pyta.

Pragnienie Wojnara było bowiem bardzo kompleksowe. Z jednej strony, faktycznie, chciał wykuć sobie ten pomnik trwalszy niż ze spiżu, a jednocześnie, chciał odbyć wędrówkę przez wnętrze swojej duszy, aż do momentu, kiedy osiągnie stan nirwany, czyli, w jego rozumieniu, będzie pogodzony sam ze sobą.

-Słuchaj – zaczął Wojnar – Jesteś najbardziej oderwanym od rzeczywistości pisarzem, o jakim słyszałem. Jesteś zaprzeczeniem tego, do czego dążą wszyscy, którzy zabrali się kiedykolwiek do pisania czegokolwiek i myśleli o tym w kategoriach zawodu.

-Mmmmmm? - zamruczał z zainteresowaniem Wojtkowiak znad kieliszka, który podłym zrządzeniem losu znowu był pusty.

-Masz w sobie boską iskrę, musisz ją mieć, skoro piszesz dzieła będące objawieniem, tutaj podkreślam z całą mocą, wbrew swojej woli.

Sebastian zmarszczył brwi i podniósł skołataną głowę, spoglądając z wyrzutem na przyjaciela. Ciężki łeb znowu opadł pod wpływem grawitacji, tej siły będącej pogromczynią wszystkich pijaków, lecz tym razem Sebastian zebrał się w sobie, z nadludzkim wysiłkiem artykułując najwyraźniej jak się da.

-Wiesz dlaczego jak chcę pisać dla... dla ludzi, a nie dla krytyków?

-Powiedzmy, że wiem, ale nie rozumiem – mruknął Hieronim

-Bo to jest dla mnie ta prawdziwa radość, jaką chcę poczuć. Niech ten robotnik się oderwie od codziennej szarzyzny przy wciągającym kryminale, niech ta kura domowa się wzruszy nad losem Esmeraldy czy innej Izaury, niech ten chłopak z technikum odpocznie po odrabianiu lekcji przy opowieści o przygodach z dalekich lądów – wzruszał się Sebastian – A krytycy, to banda nadętych snobów z towarzystwa wzajemnej masturbacji...

-Ja naprawdę nie wiem, ile w tobie jest rozkosznego romantyka, a ile niewdzięcznego idioty – Wojnar pokręcił głową.

Wieczór skończył się tradycyjnie, czyli dużym prawdopodobieństwem narażenia na szwank publicznej moralności. Wojtkowiak był pijany w sztok, Wojnar nieco mniej, ale wewnętrzny gniew uzewnętrzniał się w postaci agresji.

Obaj jednocześnie też czuli, że ich spotkania od dłuższego czasu sprawiają im mniejszą przyjemność niż kiedyś. Przez pierwsze lata znajomości, która trwała już od prawie dekady, pełne były odkrywczych, intelektualnych dyskusji. Gdy rozstawali się, by rozejść się do domów, mieli poczucie spełnienia, jak po upojnym wieczorze z kochanką. W ostatnich latach, niestety, zapętlili się w świecie swoich problemów. Zamiast o filozofii, częściej rozmawiali o kobietach, z jakimi zdarzyło im się mieć przygody i zdecydowanie nie były to rozmowy szczególnie kulturalne. Ciągle też rozdrapywali swoje frustracje, żale i rozczarowania, tym samym coraz bardziej je nakręcając.

Bo po co to wszystko, jeśli każdy wiedział, czego chce, ale nie umiał się do tego zbliżyć? Nie robili postępów, a twórczość, zamiast odkrywaniem nieznanych ostępów własnej kreatywności, stawała się rutyną. Tak oto ta niezwykła dwójka przyjaciół oddalała się od siebie.

***

Sebastian otworzył powoli oczy. Był to błąd, bo światło wdarło się w nie, powodując przeszywający ból głowy. Zdobył się jednak na ten heroiczny wysiłek i spróbował rozeznać gdzie się znajduje. Rozejrzał się ostrożnie, wychwytując szczegóły z pola widzenia. Żaluzje w oknie zwisały krzywo na jednym wkręcie. Białe ściany, powiedzmy białe, bo zżółkły lekko od palenia wewnątrz mieszkania. Po lewej od łóżka była szafka nocna z sośniny, na której walała się sterta papierów. Po prawej biała szafa z Ikei, trochę koślawo skręcona. Te wszystkie szczegóły przywiodły Sebastiana do logicznego wniosku.

-Czyli jestem u siebie w łóżku. To już nieźle – pomyślał – Muszę wstać – postanowił -Wstanę, wyrzygam się, zjem kaszkę mannę i wezmę dwie... a, niech będzie, trzy aspiryny.

Sebastian codziennie na tej zasadzie układał sobie plan dnia. „Każdy dzień jest walką” powtarzał tak długo, aż w to uwierzył. A, że nie miał z kim i z czym walczyć, to walczył głównie sam ze sobą i walkę tę regularnie przegrywał.

-Potem siadam i zabieram się za pisanie nowej książki. Tak jest! Mam pomysł na romans! Napiszę romans! - do umysłu Sebastiana wkradła się iskra optymizmu – Na kaca najlepsza jest praca!

Spróbował zwlec się z barłogu, ale zamiast wstać, zsunął się z łóżka na ziemię i przywalił twarzą o parkiet. Od uderzenia zabolała go szczęka i policzek, ale z drugiej strony, podłoga była tak przyjemnie chłodna… Poddał się wyrokom losu i zaczął pełznąć w stronę łazienki. Z dziką determinacją odhaczał kolejne punktu planu. Klozet – wyrzygać się, wanna – zimna kąpiel. Z pierwszym poszło nawet gładko, bo jego żołądek był tak zmarnowany, że nie musiał nawet za bardzo się zmuszać. Spuścił wodę i wturlał się do wanny. Jego uwadze umknął szczegół, że zasnął w ubraniu, a zanim wszedł do wanny, zapomniał się rozebrać. Leżał więc w wannie w koszuli i spodniach. Nawet pasek miał!

-Trudno. Za późno, żeby coś zdziałać – puścił do wanny lodowatą wodę.

-Dobra, teraz tylko uważać na hipotermię i ryzyko utonięcia – poczuł się mile zaskoczony, że jego umysł działał tak trzeźwo i błyskotliwie oraz że tak wnikliwie analizował potencjalne zagrożenia.

-Stalin gaława! - zanucił balladę Wysockiego. Wanna wypełniła się już do połowy, więc Sebastian wziął głęboki oddech i zanurzył głowę pod wodę. Postarał się wytrzymać jak najdłużej, aż wynurzył się gwałtownie parskając i usiadł w wannie. Zrobiło mu się już ekstremalnie zimno, więc, porządnie orzeźwiony, wyskoczył z wanny i zaczął ściągać z siebie przemoczone ubranie. Z wyziębienia aż dzwonił zębami i miał silne dreszcze. W końcu, zupełnie nago i ociekając wodą pobiegł do łóżka, po drodze zgarniając z szafki suszarkę do włosów. Owinął się kołdrą i puścił pod nią gorące powietrze.

Po pięciu minutach rozgrzał się na tyle, że mógł wstać z łóżka i się ubrać ulubiony domowy garnitur, to jest powyciągane gacie, koszulkę żonobijkę i szlafrok.

-Jezus potrzebował na zmartwychwstanie trzech dni, ja się wyrobiłem w paręnaście minut! - pomyślał zadowolony z siebie – Pora na cholernie mocną kawę z cytryną, słynny francuski sposób na kaca, zagryźć ją garścią aspiryny i upolować coś na śniadanie.

Chociaż nie miał szczególnego apetytu, to szanował zasadę, iż śniadanie stanowi najważniejszy posiłek w ciągu dnia. Podreptał do kuchni obijając się o ściany i otworzył lodówkę. Kapcie chrzęściły na kawałkach szkła z butelki, którą wczoraj rozbił o ścianę. Nie miał głowy do domowych porządków. Otworzył lodówkę, w której znalazł tylko duży kawałek zeschniętej goudy, mniejszy kawałek suszonej kiełbasy, to znaczy, była normalna, ale sama się zasuszyła w lodówce. Znalazła się nawet margaryna i spora piętka czerstwego chleba. Ułożył to wszystko na talerz i zrobił sobie obiecaną kawę z cytryną. Przez chwilę walczył z sobą, czy czymś jej nie wzmocnić, ale dzielnie odmówił sobie wpadnięcia w kolejny ciąg alkoholowy. Zasiadł wreszcie nad śniadaniem przy kuchennym stole.

-Dziękuje Ci Panie, za te dary, którymi w swojej łaskawości mnie obdarzasz! - powiedział ironicznie, po czym dodał – Boże, daj mi siłę, bym dał radę to zeżreć! - to już mówił szczerze.

Wcisnął w siebie wszystko co sobie nałożył i wypił kawę na raz.

-Głową muru nie przebijesz, ale jeśli inne metody zawiodły, warto spróbować i tej! - Sebastian zacytował z pamięci Piłsudskiego – Kolejny raz siadam do pisania!

Każdy nowy projekt literacki stanowił dla niego nowe otwarcie. Starał się zrzucić w otchłań niepamięci wszystkie dotychczasowe porażki. Nowy człowiek, nowe wyzwanie.

Sebastian wziął plik czystych kartek, starannie zatemperował ołówek i siadł do biurka. Różne walające się na nim szpargały, przybory do pisania, papiery i puste szklanki przeszkadzały mu w skupieniu, więc położył przedramię na brzegu stołu i jednym płynnym ruchem zrzucił cały ten bałagan prosto na podłogę, robiąc przy tym niemało hałasu.

-Znowu menele szaleją – z mieszkania poniżej rozległ się krzyk i stukanie miotłą w sufit – Ja was podam na kolegium, degeneraci!

To krzyczała pani Serdiukowa, sfrustrowana starucha mieszkająca pod Sebastianem. Trzeba jednak przyznać, że sposób prowadzenia się literata sprawiał, iż przynajmniej część żalu i wściekłości z jaką sąsiadka waliła kijem w sufit, była uzasadniona.

-Się panie nie awanturuje, bo pani na serce pierdolnie! - odkrzyknął Sebastian waląc piętami w podłogę. Po chwili starowinka opadła z sił i stukanie ucichło. Skoro ten punkt programu Wojtkowiak uznał za odhaczony, złośliwie uśmiechając się półgębkiem nachylił się nad kartką.

-Romans, kobieta i mężczyzna... a może kobieta i kobieta lub mężczyzna i mężczyzna? Nie, zdecydowanie nie. Przeciętny czytelnik należy raczej do tego pierwszego grona – Sebastian głowił się uporczywie – Tragiczny, konflikt, rody Montekich i Capulettich, Paweł i Gaweł w jednym stali domu i tak dalej. Dobra, coś bardziej nam bliskiego... Męki twórcze, psia jego mać, było zostać elektrykiem, jak ojciec. On nie musi rwać szat nad tym, jak skręcić razem dwa kabelki. Dlaczego nie jestem idiotą bez polotu, tylko muszę mieć artystyczne aspiracje? - jęknął.

Wstał od stołu i zaczął krążyć nerwowo po pokoju. Podszedł do regału z książkami i omiatał spojrzeniem grzbiety tomów, szukając jakiejś iskry inspiracji. Jego wzrok spoczął w końcu na półce z książkami historycznymi, których miał trochę, a dotyczącymi głównie burzliwych wydarzeń wieku dwudziestego.

-Międzywojnie, wschód Polski, żydowskie miasteczko – wyszeptał – Polak i Żydówka. Zakazana miłość u progu wojennej apokalipsy. Dobre!

Historia nie była zupełnie autorska, bo o podobnym, autentycznym przypadku opowiadali mu kiedyś dziadkowie. Wrócił do biurka i zaczął pośpiesznie notować.

-Tak, to może być wspaniała opowieść – mruknął.

Do końca dnia miał już ramowy plan fabuły. Kiedy notował zakończenie, nawet sam wzruszył się nad losem biednych, okrutnie rozdzielonych kochanków. Gdy jednak zasiadł do komputera i usiłował pisać już właściwy tekst, przysparzało mu to kolosalnych trudności. Postanowił bowiem, że wreszcie stworzy książkę, która spotka się z oczekiwanym przez niego przyjęciem ze strony przeciętnego czytelnika.

-Źle, źle! - znowu skasował ostatnie napisane strony tekstu – Boże, dlaczego ja nie umiem pisać prosto? - Sebastian z rezygnacją walnął głową w klawiaturę – Znowu robię to samo. Nadmierna głębia postaci, a do głowy przychodzą mi same wyszukane słowa, że nie wspomnę o budowaniu świata! Po co żeś się, skurwysynu, naczytał tyle książek historycznych? Większość ludzi nie ma pojęcia, co to Makabi czy owupe! - jęczał.

Następne dni upływały mu na kolejnych nieudanych próbach, bo wciąż od nowa tworzone wersje tekstu nie zadowalały go. W końcu, któregoś ponurego popołudnia, Sebastian zrezygnowany osunął się na krześle.

-No to świetnie! Do alkoholizmu, depresji i nerwicy dorobiłeś się jeszcze blokady twórczej – mruknął pod nosem. Wreszcie podjął jedyną słuszną decyzję, na jaką było go stać w takich okolicznościach. Ubrał się i wyszedł do pobliskiego monopolowego. Miał jeszcze tylko tego dnia w planach spotkanie z Fircusiem. Jakoś bliżej wieczoru miał go odwiedzić.

-Może to odwołać? - zastanawiał się – A, pójdę, będę miał z głowy.

Perspektywa spotkania nie stanowiła na szczęście przeszkody do picia. Nikomu nie obiecywał, że stawi się trzeźwy i też nikt tego od niego nie oczekiwał.

Jako, że nastrój miał wyjątkowo podły, a po niedawnym przypływie entuzjazmu nie pozostał już żaden ślad, zamiast tradycyjnej połówki, kupił cały litr wódki. Nie zdołał nawet donieść całej butelki do domu, bo w którymś momencie zaszedł w jedną z bram, otworzył ją i pociągnął dwa duże łyki. Nagle w kieszeni poczuł wibracje. Sięgnął po telefon i zobaczył nieznany numer.

-Dobry Boże, ile jeszcze razu będę musiał tłumaczyć, że nie jestem właścicielem domu jednorodzinnego z powiatu biłgorajskiego?! - jęknął. Odebrał jednak, by dogłębnie wyjaśnić telemarketerowi, z czego żyła jego matka i w którym burdelu poznała się z jego ojcem.

-Halo? - warknął i już układał w głowie całą tyradę, którą zamierzał wygłosić.

-Dzień dobry, czy pan Sebastian Wojtkowiak? - w słuchawce zabrzmiał żeński głos z silnym obcym akcentem.

-Nikt inny!

-To doskonale. Panie Wojtkowiak, nazywam się Astrid Blomsen. Dzwonię z Akademii Szwedzkiej i mam zaszczyt poinformować pana o wyborze pańskiej kandydatury do przyznania literackiej nagrody Nobla – powiedziała poważnym tonem.

-Coś ty powiedziała? - wydyszał Sebastian, a butelka wypadła mu z dłoni i rozbiła się o chodnik –

Do kurwy nędzy! - żal mu było butelki – Słuchaj paniusiu, doprawdy, przedni żart! Przekaż Wojnarowi, żeby pocałował mnie w dupę! Nieładnie się naigrawać z przyjaciela, gdy ten tkwi w dołku!

-Słucham?! - Astrid oburzyła się.

-To co słyszałaś! - Wojtkowiak rozłączył się wściekły i ruszył z powrotem w stronę monopolowego – Wojnar wisi mi za tę flaszkę! Co za palant!

Telefon zawibrował jednak znowu. Sebastian wyrwał go z kieszeni i spojrzał na dzwoniący numer. Był to ten sam co przed chwilą. Poczuł nagle w żołądku lodowaty ciężar, bo zaczął zdawać sobie sprawę, że być może to jednak nie był żart.

***

Kilka godzin później Sebastian, mocno już pijany, siedział skulony na podłodze, w kącie salonu w swoim mieszkaniu. Był zrozpaczony. Nigdy chyba jeszcze nie znalazł się w tak głębokim psychicznym dołku. Dla niego to była raczej przepaść.

-Panie Boże, ty okrutniku... Założyłeś się z diabłem o los Hioba i postanowiłeś teraz powtórzyć ten numer? Masz szczęście, że mało który z twoich wyznawców czytał Biblię, bo wyszedłbyś na niezłego palanta. Widzisz do czego doprowadziłeś? Zupełnie sfiksowałem. Gadam z tobą, a raczej do ciebie, bo ty nigdy nie odpowiadasz.

Opuścił głowę na piersi i dłuższą chwilę trzymał się w milczeniu za włosy. Zrozumiał wreszcie, że nigdy nie będzie tym, kim chciał być. Nie umiał tym kimś zostać. Przez tyle lat się łudził, darł szaty, starał się. Nie zostanie bożyszczem tłumów, nie zekranizują jego książek, zawsze będzie niszowym autorem dla wąskiego grona intelektualistów. A tak się składa, że właśnie tym gronem bezbrzeżnie gardził. Jego wnętrzności rwała coraz większa rozpacz. Coraz bardziej czuł, że pragnie nie być. Przestać istnieć. Nie mógł wytrzymać sam ze sobą, a nie mógł, czy też nie umiał od siebie uciec. Nie miał w zasadzie nikogo, komu by go brakowało. Nie miał nikogo, kto by po nim rozpaczał.

-Kiedy zniknę, próżnia po mnie nie zapełni się z trzaskiem... - myślał – Nikt nie zauważy, że zniknąłem... Poza jednym tylko człowiekiem. Tak, tyle mu jestem winien, tyle muszę zrobić. Sięgnął po telefon i wybrał numer do Wojnara. Ten odebrał po kilku sygnałach. W tle było słychać szum i gwar, był w jakimś publicznym miejscu.

-Cześć Sebastian! Co tam? - zagaił wesoło Hieronim – Ja właśnie wyszedłem ze spotkania autorskiego. Było przednio, gdyby cię to interesowało, chociaż pewnie masz to w dupie! - roześmiał się.

-Słuchaj, byłeś jedynym człowiekiem w moim życiu, na którym mi zależało. Zawsze mogłem na ciebie liczyć, byłeś lepszym przyjacielem, niż kiedykolwiek zasługiwałem – zapłakał Sebastian, dławiąc się od szlochu.

-Co się dzieje? Czemu mówisz w czasie przeszłym? Co to za sentymentalizm? - Wojnar spoważniał nagle.

-Dostałem Nobla - mruknął, jakby ta odpowiedź miała wszystko wyjaśnić. Wojnar jednak w lot pojął o co chodzi.

-Sebastian, spokojnie, nie ma mnie w stolicy, ale jadę do ciebie... Rzucam wszystko i będę za kilka godzin – Hieronim mówił bardzo zdenerwowanym tonem.

-Dziękuję ci za wszystko, żegnaj, wiem, że choćby cały świat mnie nie zrozumiał, ty jeden mnie zrozumiesz – ledwie słyszalnie wyszeptał Sebastian, bo wzruszenie ściskało mu gardło. Po tych słowach od razu się rozłączył.

Przez następną minutę Sebastian działał mechanicznie. Wziął taboret i postawił go na środku salonu. Z szafki w przedpokoju wygrzebał gruby sznur i zawiązał dwie pętle. Stanął na taborecie, z haka w suficie zdjął żyrandol. Jeden koniec liny zaczepił o hak, drugi założył sobie na szyję.

Nie wahał się. Rozhuśtał taboret, aż wreszcie grunt zarwał mu się spod nóg. Ponoć przed śmiercią czas zatrzymuje się na chwilę i przelatuje nam przed oczami całe życie. Gdy skoczysz z dziesiątego piętra, jest dość czasu, by mózg, rozszalały w nagłym wyrzucie adrenaliny porwał się na taki wysiłek. Sebastian spodziewał się, że doświadczy podobnego zjawiska, jednak, ku jego zdziwieniu, zobaczył tylko swoją matkę. Ubraną w podomkę i nałożonym nań grubym, fioletowym, rozpinanym wełnianym swetrze. Burza kręconych blond włosów, z których nieco już zmyła się farba, więc kolor stał się lekko mysi, okalała szeroką, surową twarz. Gorzkie spojrzenia wyolbrzymiane było przez wielkie okulary w grubych oprawkach, te same, które Sebastian pamiętał z czasów dzieciństwa. Matka patrzyła na niego z mieszaniną frustracji i politowania.

-Nigdy nie mogłam znieść tego twojego lenistwa i robienia wszystkiego na odpierdol.

-Mamo, wieszam się, mogłabyś być milsza. Ostatnią rzeczą, której doświadczę przed śmiercią ma być twoje rozczarowanie?

-Gdybyś mnie słuchał, to byś się teraz nie wieszał – odparowała stanowczym tonem.

-Znowu się zaczyna – wisielec przewrócił oczami.

-Nie mogłeś zostać lekarzem, albo prawnikiem? - żaliła się.

-Mamo, przestań, nie jesteśmy Żydami!

-Ale postanowiłeś bawić się w Izaaka Singera! - matka nie odpuszczała – Wziąłbyś przykład z brata! Adaś otwiera swoją drugą kancelarię. W Pułtusku!

-Oj wej! Pułtusk, wielkie mecyje! - żachnął się – Jakby mu szło tak dobrze, to by otworzył w Warszawie! Gdzie dalej rozwinie swoje imperium? Legionowo, Wołomin? Harvey Specter Polski powiatowej!

-Nie pyskuj! On się nie wiesza, w przeciwieństwie do ciebie, tylko robi karierę! Tyle razy ci mówiłam, żebyś znalazł sobie jakąś porządną dziewczynę!

-Już miałem! Kasia mnie zostawiła, tuż przed ślubem. A tak ją zachwalałaś!

-I dobrze zrobiła! Mądra dziewczyna! Jesteś taki sam jak ojciec. Pijak, leń i alkoholik!

-I dziwkarz – uzupełnił zrezygnowany samobójca.

-I dziwkarz! - zgodziła się – Spójrz na siebie, wszystko robisz byle jak! Nawet się porządnie powiesić nie umiesz, zobacz na ten węzeł! To ma być węzeł szubieniczny? Mógłbyś chociaż jedną rzecz zrobić w życiu porządnie, choćby tę ostatnią!

Wisielec na te słowa z zainteresowaniem spojrzał nad głowę i zobaczył, że faktycznie lina ledwo się trzyma. W ułamku sekundy węzeł puścił a Sebastian runął w nieskończoną ciemność.

***

-Budzi się, na Boga, całe szczęście – jak przez mgłę do umysłu Sebastiana docierały głosy. Nagle poczuł ciepło na jednym policzku, zaraz potem na następnym.

-Co robisz?! Zamiast go walić w pysk, lepiej wlej mu to do gardła. To obudzi w nim wolę życia – głosy zaczęły wydawać się coraz bardziej znajome. Poczuł, że ktoś otwiera mu usta i wlewa coś w niego. Wódka! Ciepła! Sebastian zaczął się krztusić i wreszcie, o ironio, otrzeźwiał. Otworzył oczy. Leżał na podłodze, a przy nim klęczeli Wojnar i Fircuś.

-Ciepłą wódką ratujecie wisielca? Byliście kiedyś kurwa na kursie pierwszej pomocy? - wychrypiał niedoszły samobójca.

-Działaliśmy instynktownie – tłumaczył się zakłopotany Fircuś – Użylibyśmy zimnej, ale nie było nic w lodówce.

-Coś ty, niemyty chuju, próbował zrobić?! – Wojnarowi po policzkach popłynęły łzy – Chciałeś mnie zostawić samego z tym wszystkim?

Sebastian rozejrzał się po mieszkaniu i zobaczył połamane drzwi wejściowe do mieszkania.

-Wy skurwysyny! Wyłamaliście mi drzwi do mieszkania! Jak ja będę mieszkał bez drzwi?! – jęknął spoglądając na nich z wyrzutem.

-Hieronim dzwonił, mówił co bredziłeś. Nie przyszedłeś na spotkanie ze mną – wyjaśniał Fircuś – Wiedzieliśmy z Hieronimem, że coś ci się stało.

-Wstawię ci nowe drzwi. Zrzucimy się z Fircusiem – powiedział Wojnar, a Fircuś na te słowa spiorunował go wzrokiem.

-Dzięki Bogu, że gorzej radzisz sobie z wiązaniem lin niż z pisaniem – Fircuś spojrzał na pobojowisko po próbie samobójczej – Wojnar wszystko mi powiedział! Dostałeś Nobla, palancie i się wieszasz?

-Fircuś ma rację, koniec z biedowaniem, koniec z brakiem rozpoznawalności – zgodził się Wojnar – Właśnie na stałe zapisałeś się w historii polskiej literatury! Będą o tobie uczyć w szkole! - Hieronim rozejrzał się po brudnym, zdemolowanym mieszkaniu, pełnym pustych butelek – Chociaż pewnie trochę szczegółów z twojego życiorysu będą musieli podrasować... Stanąłeś właśnie w jednym rzędzie z Reymontem i Sienkiewiczem!

-I Wałęsą! – wtrącił się Fircuś – No, chociaż to może nie jest najlepszy przykład – zreflektował się, na co Wojnar pokiwał głową w zadumie.

-Weźmiemy cię do szpitala na badania, a potem wysyłam cię na trzy tygodnie do wód! Odpoczniesz w Krynicy – Zdroju, ochlejesz się Zubra z Janem, poderwiesz parę kuracjuszek i dojdziesz do siebie!

-Pojedziecie ze mną? - spytał się Sebastian – Nie chcę jechać sam!

-Dojadę w trakcie twojego turnusu – uśmiechnął się Wojnar.

-Ja pojadę od razu – przytaknął Fircuś – Tylko jakbyś miał pożyczyć? - spojrzał na Wojnara – Nie jadę przecież dla siebie, tylko jako, powiedzmy, pielęgniarz, ktoś Sebę musi podeprzeć przyjacielskim ramieniem– wytłumaczył się.

-Nawet ci dam – mruknął Hieronim – Ale na drzwi się składasz! - zastrzegł.

-Ja się dziwię, że się nazywasz Wojnar, a nie na przykład Grünspan – Fircuś pokręcił głową z niesmakiem.

-Dobra, dosyć tych targów, zbieramy się! - zarządził Wojnar i w trójkę udali się do szpitala.

***

Wyjazd do Krynicy okazał się sukcesem. Sebastian dostał od psychiatry zapas leków psychotropowych, żeby nie miał więcej głupich pomysłów. Zajmował się głównie odpoczynkiem, faktycznie pił Zubra z Janem, chodził na okłady z borowiny i okłady z co młodszych kuracjuszek. Zamiast pisać, dużo szkicował, czego nie robił od bardzo dawna. Uparł się nawet, żeby narysować portret jednego z ulicznych portrecistów, którzy rozstawiali sztalugi i za kilkadziesiąt złotych oferowali swoje usługi na deptaku. Tamten przystał na dziwaczną propozycję, ale nie chciał kupić obrazka.

Na uroczysty odbiór nagrody Sebastian wysłał Wojnara, na co tamten, o dziwo, bardzo ochoczo przystał. Być może w ten sposób Hieronim, chociaż w pewnym stopniu zrealizował swoje odwieczne marzenie. Koło Wojtkowiaka kręcili się dziennikarze rządni wywiadu, wciskali swoje wizytówki i proponowali nawet pieniądze, ale Fircuś dzielnie posyłał wszystkich w diabły. Z jednym reporterem nawet się trochę pobił, dzięki czemu i on miał swoje pięć minut sławy, kiedy wspomniano o nim w tabloidach.

Co najważniejsze jednak, w Sebastianie zaczęła rodzić się jakaś dojrzała przemiana. Próba samobójcza sprawiła, że poczuł, jakby opatrzność dała mu drugą szansę. Przyjemny koktajl z leków na szajbę też robił swoje. Którejś nocy, Sebastian obudził się zlany potem. Wyszedł na taras Nowego Domu Zdrojowego. Uzdrowisko o tej porze było całkowicie wymarłe i powietrze wypełniała dziwna cisza. Poczuł na wilgotnym ciele powiew chłodnego, ale nie zimnego wiatru, który przyniósł mu przyjemne tchnienie ulgi. Grudzień był wyjątkowo ciepły w tym roku.

Wtedy po raz pierwszy zakiełkowała mu w głowie myśl, że pogodzi się wreszcie ze swoim losem. Spotkała go przecież nagroda, której nigdy się nie spodziewał. Ekwiwalent wygranej w totka dla pisarzy. Czemu tego nie doceniał? Czemu się zatruwał, marząc o czymś, co nie jest mu przeznaczone? Jeśli los dał mu do odegrania rolę mistrza pióra, w tym niezwykłym teatrze, jakim jest życie, to dlaczego ją uparcie odrzucał? To jakby czarny się wściekał, że nie jest mu dane bycie białym. Idiotyzm!

-Boże, ty przewrotny krupierze ludzkiego życia, dałeś mi takie, a nie inne karty, więc zacznę nimi grać! - pomodlił się najszczerzej jak umiał.

-Może pójdę jutro do kościoła? - pomyślał – Nie zaszkodzi mi to...

***

Kiedy wrócił do stolicy, postanowił zacząć od uporządkowania swojego życia. Szybko, ale bez nadmiernej straty, sprzedał stare mieszkanie, które przywodziło na myśl zbyt wiele bolesnych wspomnień i kupił w zamian za to bardziej przestronne, na nowoczesnym osiedlu pełnym młodych, przeważnie uśmiechniętych rodzin z dziećmi. Zapoznał się nawet z niektórymi sąsiadami i zapraszał ich na niezobowiązującą herbatkę i lekką przekąskę. Czasem nawet, skoro miał dużo wolnego czasu i nie chciał go spędzać samotnie, o zgrozo, godził się zaopiekować dziećmi tychże sąsiadów. Zabierał je na plac zabaw, spacer lub do kina.

Nieomal zatopił się w swoim nowym, drobnomieszczańskim stylu życia. Wymienił całą garderobę, kupując spory zapas modnych koszul i spodni. Regularnie odwiedzał fryzjera, korzystając nie tylko ze strzyżenia, ale i usługi maskowania swojej przedwczesnej siwizny. Skusił się nawet któregoś razu, by pójść z Wojnarem na manicure. Te wszystkie zabiegi sprawiły, że odmłodniał o dobre dziesięć lat i prawie już wyglądał na swój wiek. Wódę zamienił na zieloną herbatę, zaczął biegać, a zbilansowaną dietę dobierał mu dietetyk.

-Cóż za słodka wiosna, tętniąca życiem i zielenią – zamruczał Sebastian z zadowoleniem patrząc na widok za oknem. Któregoś dnia umówił się z Wojnarem na lunch w wegetariańskim bistro, które Wojtkowiak odkrył jakiś czas temu.

-Zupełnie nie przypominasz dawnego siebie – Wojnar badawczo mu się przyglądał – Gdybym nie znał wcześniejszej wersji ciebie, to bym nie uwierzył, że taka przemiana jest w ogóle możliwa.

Sebastian przeżuwał jeszcze energicznie przez dłuższą chwilę sojowy kotlet, zanim zdołał odpowiedzieć.

-To ten sam ja, tylko żyjący w zgodzie z sobą samym – rzucił filozoficznie Wojtkowiak – Wiesz co, chyba zmienię nazwisko.

-Na jakie? - Hieronim uśmiechnął się nieco ironicznie – Nie popadasz w ekstremizm, mój ty kochany neofito?

-Nie wiem, tak mi wpadło do głowy. Nigdy go nie lubiłem, a i nie zależy mi, żeby nazywać się jak mój ojciec – Sebastian wzruszył ramionami – Kiedy to sobie wszystko poukładałem we łbie, to nagle całe życie okazało się być śmiesznie proste.

-Na urodziny kupię ci skrzynkę dynamitu, skoro tyle zawdzięczasz Noblowi – roześmiał się Wojnar. Musiał jednak przyznać, że i jemu udzielało się pozytywne nastawienie Sebastiana. Ich spotkania miały na niego terapeutyczny wpływ.

-Może zaczniemy się przygotowywać do maratonu? Bieganie zapewnia dużo endorfin – zaproponował Sebastian.

-W porządku, a po maratonie zaczniemy przygotowywać się do lotu na księżyc. Powiedz mi lepiej, czy wrócisz wreszcie do pisania? Czy może zamiast tego doprowadzisz swoją przemianę do logicznej konkluzji i zajmiesz się coachingiem? - Wojnar nie wyzbył się swojego nawyku do drobnych złośliwości.

-Tak bardzo teraz kocham życie, że puszczę te uwagi mimo uszu – popił trochę Matcha Chai Latte, które ostatnio chętnie zamawiał, gdy wychodził na miasto – ale na twoje pytanie odpowiem. Zabiorę się za swój ostatni temat, ten o zakazanej miłości w dwudziestoleciu, tylko tym razem będę to robił tak, jak powinienem. Bez autocenzury, bez silenia się na konkretny efekt. Niech to samo ze mnie wypłynie w niezmąconym procesie twórczym!

-Mój drogi, po raz pierwszy od dłuższego czasu mówisz zupełnie sensownie – pokiwał Wojnar z uznaniem – Wracasz do pisania epokowych arcydzieł?

-Jeśli tylko taka będzie wola absolutu. A jak tobie idzie z pisaniem?

-Jak zwykle. Właśnie pracuję nad kolejnym tomem o przygodach inspektora Żeleźniaka. Znowu będzie bestseller i znowu będę się wściekał nad miałkością swojego pisarstwa – westchnął Wojnar.

-Wiesz co, jeśli miałbyś dzięki temu przejść taką przemianę jak ja, to życzę ci z całego serca nieudanej próby samobójczej – puścił mu oko Wojtkowiak.

-Próbę samobójczą da się zorganizować, gorzej z otrzymaniem takiego medalu, jaki ty dostałeś – mruknął Wojnar.

-Furda medal. Tobie nie jest potrzebny medal, tylko zrozumienie, że tworzysz to co tworzysz, bo takie jest twoje przeznaczenie. Do tego zostałeś powołany – Sebastian powiedział to tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

-Gdybyś pamiętał dawnego siebie, to chyba łatwiej byłoby ci mnie zrozumieć. Pojęcie „gruba kreska” wyniosłeś na takie wyżyny, że Mazowiecki mógłby brać u ciebie korepetycje – rzucił kąśliwie Wojnar.

-Wiesz co, bardzo cię lubię i bardzo ci jestem wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Nie obraź się na mnie, bo mówię ci to jako przyjaciel, ale: pierdol się, Wojnar – mruknął Sebastian.

-No, to mi się podoba! Nareszcie mówisz ludzkim językiem! - roześmiał się przyjaciel w odpowiedzi.

***

Odmieniony Sebastian zdecydował się wreszcie na poważnie zabrać do pracy, po raz pierwszy od wielu miesięcy. O pieniądze się nie martwił, bo oprócz sporej sumy wynikającej z nagrody Nobla, ruszyła też sprzedaż jego dotychczasowych książek. Mógł więc pisać tak długo jak chciał i pieścić tekst tak starannie jak pieści się nowo poznaną dziewczynę. W ramach pracy nad książką dbał też o szeroko zakrojone przygotowanie historyczne, więc czytał sporo literatury naukowej i wspomnień z okresu.

Z coraz większą pewnością siebie stukał w klawiaturę komputera, a umiejętności twórcze wracały do niego kolejnymi falami. Był jednak od siebie możliwie najbardziej wymagający, bo skoro postanowił, że będzie tworzył arcydzieła, to nie zamierzał ścinać zakrętów czy pozwalać sobie na uproszczenia.

-Najwyżej dadzą mi następnego Nobla! - zaśmiał się nad klawiaturą.

W trakcie pisania starał się nie wracać do tekstu i nie go czytać w małych fragmentach. Nikomu też go przedwcześnie nie pokazywał. Zawsze miał taką zasadę.

Dopiero gdy dobrnął do około połowy fabuły, wydrukował tekst, usiadł wygodnie na kanapie z filiżanką herbaty i powoli studiował dzieło.

-Co jest, do kurwy nędzy? - warknął – Co się dzieje? - poczuł zdezorientowanie. Uzmysłowił sobie, że nie jest w stanie ocenić własnego tekstu. Czytał, jego mózg rejestrował kolejne słowa, zdania, akapity i rozdziały, ale nie miał pojęcia, czy to co czyta jest dobre, czy nie.

-Hieronim, musisz mi pomóc, natychmiast! - zadzwonił do przyjaciela, a w jego głosie było słychać rozpacz.

-Będę za parędziesiąt minut – rzucił krótko i się rozłączył, nie oczekując wyjaśnień.

Faktycznie, Sebastian nie musiał czekać długo, bo po godzinie rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzył, a w drzwiach stał Wojnar, trzymając w ręku butelkę trzydziestoletniego koniaku.

-Cóż to za rysa na różowych okularach? Co się stało? - spytał się Hieronim od wejścia.

-Siadaj przy stole w salonie, dam ci szklankę, bo chyba nie mam koniakówek – Sebastian poszedł do kuchni i wrócił zaraz, niosąc obiecane szkło dla przyjaciela, a dla siebie miał dzbanek zielonej herbaty.

-Ja nie będę z tobą pił – przepraszającym tonem rzucił Wojtkowiak, stawiając szklankę przed Hieronimem.

-Nie oczekiwałem tego, tę francuską wódę na myszach wziąłem dla siebie, bo wyczułem, że to nie będzie lekki wieczór – Wojnar wzruszył ramionami. Sebastian rzucił na stół wydrukowany tekst i usiadł naprzeciwko przyjaciela.

-To nad tym teraz pracujesz? - spytał się Hieronim.

-Masz, czytaj, nie zastanawiaj się – Sebastian podetknął mu tekst pod nos.

-Jak miałeś depresję i chlałeś, to byłeś bardziej przewidywalny – Hieronim uniósł brwi i pokręcił głową, ale wziął wydruk i zaczął czytać – Ale mogę zapalić?

-Ech, no dobra – mruknął Sebastian powoli siorbiąc herbatę. Wojnar wyciągnął z kieszeni fajkę i wkrótce w pomieszczeniu zaczął unosić się aromatyczny dym.

Siedzieli więc w milczeniu, przerywanym tylko co chwilę szelestem kartek. Wojnar nic nie dawał po sobie poznać, jego twarz wyrażała tylko srogie, wytężona skupienie. W pewnym momencie zaniechał nawet uzupełniania bursztynowego płynu w kryształowej szklaneczce. Minęła godzina, dwie, trzy. Wojnar przerzucił wreszcie ostatnią kartkę, rzucił wydruk na stół, założył ręce na piersi i spojrzał przeciągle na Sebastiana.

-Więc? - ten się zniecierpliwił.

-Ściągnąłeś mnie tu tylko po to, żeby pochwalić się kunsztem literackim, to mogłeś to zrobić w mniej nerwowej atmosferze, ty cholerny dziwaku – mruknął Wojnar.

-Więc jest dobry?

-Serio się pytasz?

-Masz rację, powinienem był ci wytłumaczyć mój atak paniki – przeprosił Wojtkowiak – Zdarzyło się po prostu coś, czego jeszcze nie doświadczyłem...

-Nie martw się, problemy z erekcją dotykają wielu mężczyzn i z wiekiem przytrafiają się coraz częściej – mruknął złośliwie Wojnar – Ale co ma do tego twoja książka?

-O czym ty? Ech, te twoje durne żarty, czasami ręce opadają! - wzburzył się nagle Sebastian i zaczął nerwowo chodzić po pokoju – Nie byłem w stanie ocenić, czy napisałem dobry tekst. Jak go czytałem, to prawie nic nie czułem!

-Stary druhu – westchnął Wojnar – to naprawdę dobry tekst. Nie mogę powiedzieć, że lepszy od tych, jakie zdarzyło ci się pisać wcześniej, jednak kompozycja, styl, fabuła, wszystko jest jak należy. Co więcej ci trzeba?

-Ale nie zachwycił cię? - Wojtkowiak zatrzymał się nagle i spojrzał na przyjaciela.

-Nie, nie zachwycił – Wojnar osunął się zmęczony na krześle – ale nie oczekuj od każdego, że nagle rzuci ci się do nóg i będzie całował mistrza, znaczy ciebie, po rękach. Tak czy siak, nie masz powodu się zbytnio martwić, absolutnie nie jest to kicz i chała, jaką ja tworzę na co dzień.

-Dziękuję ci, uspokoiłeś mnie trochę – powiedział Sebastian, ale w głębi duszy nie czuł się do końca przekonany.

W ciągu następnych tygodni Wojtkowiak tworzył jednak dalej, mimo tego, że targały nim pewne rozterki. Szczególny rozdźwięk czuł głównie dlatego, że wcześniejsze książki tworzył, w ogóle się nie starając, zaś teraz był przekonany, że daje z siebie wszystko. Nijak nie mógł przeciwstawić tego opinii Wojnara.

-Skończę to i będzie co ma być – postanowił wreszcie.

Rzeczywiście, gdy wiosna przerodziła się w piekące skwarem lato, gotowy tekst leżał już u wydawcy. Fircuś ochoczo zabrał się do roboty, negocjując w imieniu swego mocodawcy szczegółowe warunki umowy i ustalając plan promocji książki. Jemu też przypadł udział w plonach ostatnich sukcesów Sebastiana, więc starał się jak nigdy dotąd. Wojtkowiak cieszył się, że miał pomocnika w załatwianiu tych wszystkich formalności, bo zupełnie nie miał do tego głowy, ani talentu.

Jako, że Wojtkowiak miał już dawno przetarte wszystkie szlaki wydawnicze, obróbka książki do wydania, marketing i sama dystrybucja przebiegły szybko. Kiedy książka trafiła do sprzedaży, Sebastian obszedł chyba wszystkie księgarnie w mieście, by w każdej z osobna podziwiać swoje dzieło. Książka była dobrze wyeksponowana, wydawca zadbał o promocję. Pisarz odczuwał stan dotychczas mu nieznany, czyli autentyczną dumę ze swojej pracy. Od razu dał się też namówić na kilka wywiadów i spotkań autorskich. Jednak przy wszystkich tych okazjach Sebastian sporo się pysznił i gwiazdorzył, lecz jak sam ze zdziwieniem stwierdził, nie miał zbyt wiele ciekawego do powiedzenia. Wszystkie jego błyskotliwie refleksje i uwagi jakoś uleciały z jego głowy. Sporo mówił za to o swojej przemianie i zdrowym trybie życia, co publika i dziennikarze przyjmowali z wyczuwalną rezerwą i brakiem zainteresowania.

Po kilku dniach radosnego szału, Sebastiana odwiedził Fircuś.

-Mój kochany dobrodzieju! - ten od drzwi wyciągnął ręce do Wojtkowiaka, by go objąć. Na dłoniach Fircusia błysnęły dwa nowe złote sygnety – Chodź tu do mnie, niech cię wyściskam!

Zaskoczony Sebastian przytulił przybysza.

-Co też się dzieje wokół ciebie! Tyle szumu, tyle zamieszania!

-Mów, o co chodzi? - przez plecy literata przebiegł dreszcz. Miał złe przeczucia.

-Powiem ci, że krytycy literaccy to najbardziej obrzydliwy rodzaj pasożyta. Na tasiemce są tabletki, na wszy szampony, a na krytyków nie ma nic, w świetle prawa, o zgrozo, są uznawani za istoty ludzkie – perorował Fircuś, puszczając pytanie Sebastiana mimo uszu.

-Dawaj, co masz – ten w zdenerwowaniu wyciągnął rękę.

-Ech, trzymaj – Fircuś otworzył teczkę i wyciągnął plik papierów. Wojtkowiak zaczął je przeglądać.

Były to wycinki z gazet i wydruki z internetu. Spory zbiór recenzji literackich.

-Nie wiem o co chodzi – Fircuś spochmurniał – Te mendy zawsze cię ubóstwiały. Chyba tak jest w naszym przywiślańskim kraju, że jak się ktoś wybije, to reszta społeczeństwa za punkt honoru stawia sobie, żeby tego kogoś zgnoić.

Sebastian czytał fragmenty recenzji i felietonów.

-”blask naszej gwiazdy gwałtownie przygasł...”, „Wojtkowiak stracił pazur”, „Czy komitet noblowski znowu się pomylił? Przegląd nietrafionych nominacji do nagrody nobla”, „ten niedawno jeszcze uznawany za następcę Dostojewskiego autor, nagle zamienił się w popłuczyny po Sparksie” „ckliwe”, „sentymentalna pisanina”, „tania romantyczność” - oczy Sebastiana błądziły po kolejny kartkach.

-Mają rację... - pisarz usiadł przy kuchennym stole – Coś czułem, że ten twórca, który stworzył tę książkę, to nie jest dawny ja...

-Seba, przecież ty naprawdę nie jesteś dawnym sobą! - odrzekł Fircuś

-To fakt. Ja już chyba w ogóle nie jestem sobą... Muszę zobaczyć się z Wojnarem.

-Tylko żebyś znowu, nie ten... - Fircuś popatrzył na sufit.

-Spokojnie, nie zrobię tego, bo mnie znowu wyślecie do uzdrowiska, a ja już rzygam wodami mineralnymi – uśmiechnął się smutno Sebastian – Muszę się spotkać z Wojnarem, bo chyba jest mi winien trochę wyjaśnień.

Hieronim przyjechał tego wieczoru do Sebastiana. Ten zaprosił go do stołu, na którym postawił zaraz butelkę whisky i dwie szklanki.

-Sebastian, co z zieloną herbatą? - Wojnar pojął, że butelka i dwie szklanki oznaczają kłopoty.

-Chyba musimy szczerze porozmawiać, a wiemy, że in vino veritas, więc sam rozumiesz.

Wypili w milczeniu na obie nogi. Po długiej abstynencji, Sebastian szybko poczuł efekty. W końcu zebrał się w sobie i przemówił.

-Dlaczego mnie oszukałeś? - spojrzał złowrogo na Hieronima.

-Kiedy? Jak? - ten nie krył zaskoczenia.

-Przeczytałeś mój tekst w trakcie pisania i powiedziałeś, że jest dobry – Sebastian zmrużył oczy podejrzliwie – A nawet bardzo dobry.

-Hm - Wojnar pochylił głowę i spojrzał na dno szklanki trzymanej w dłoni – Szczerość jest przereklamowana...

-Nie pierdol mi tu komunałów, tylko wal wprost. Dlaczego mnie oszukałeś?! - w Sebastianie wzbierało wzburzenie.

-Mój najdroższy, najbliższy i jedyny prawdziwy przyjacielu, co ci mogłem powiedzieć? Zawróciłeś znad przepaści. Gdybyś miał doświadczenie żeglarskie lub szybko nie wyleciał z harcerstwa za rozwiązłość, to ten węzeł by nie puścił. Zmieniłeś się zupełnie i w jakiś naiwny, cukierkowy sposób, zdawałeś się być szczęśliwy. Nigdy wcześniej nie widziałem cię szczęśliwego – wzruszył ramionami Wojnar.

-Powinieneś był być szczery, jaki zawsze byłeś – powiedział Sebastian z wyrzutem.

-Przyznaję się, byłem egoistą, bo się bałem o ciebie. Nie tyle nawet o ciebie, co o to, że cię stracę – zobaczył, że w Sebastianie wzbiera kolejny wybuch, więc dodał szybko:

-Ale nie było tak, że tekst był szczególnie zły. Był kiepski w porównaniu z tym, co pisałeś wcześniej, tyle, że swoimi dotychczasowymi dziełami zawiesiłeś poprzeczkę cholernie wysoko. Twoja najnowsza książka jest bardziej, cóż, zbliżona do tego co piszę ja. Oczywiście w innym stylu, i tak o niebo lepszym niż mój, ale jednak...

***

-Jeszcze trochę i znowu nadejdzie ta parszywa jesień – mruknął Wojtkowiak patrząc za okno kawiarni Bohema. Kieliszek po wódce był znowu pusty, więc machnął do kelnerki, żeby uzupełniła mu zapas płynnego szczęścia.

-Jesień jak jesień, kolejna w naszym życiu – Wojnar wzruszył ramionami. Mimo, że Sebastian czuł się dotknięty, to nie umiał zrezygnować z przyjaźni Hieronima. W głębi duszy już wybaczył mu kłamstwo i zobaczyli się znowu już po kilku dniach od feralnej rozmowy.

-Życie kręci się w jednym zaklętym kręgu pór roku, zupełnie jak fabuła „Chłopów”. Ponoć Reymontowi też było przykro, jak dostał Nobla – mruknął Sebastian.

-I też wysłał po odbiór nagrody swojego przyjaciela – uśmiechnął się Hieronim – Różnica też była taka, że Reymont nie próbował się powiesić z tego powodu, tylko już wtedy sam z siebie umierał i nie miał siły pojechać na uroczystość. Dlatego mu było przykro.

-Rzeczywiście, nasze losy trochę różnią się w szczegółach – zgodził się Wojtkowiak.

Do kawiarni wpadł nagle zdyszany Fircuś.

-Tu jesteście, degeneraci! - ryknął na cały lokal – Czego nie odbierasz telefonów! - rzucił z pretensją do Sebastiana. Ten sięgnął do kieszeni i faktycznie miał sporo nieodebranych połączeń od kilku różnych numerów.

-Mój ty geniuszu! Znowu ci się udało! - Fircuś rzucił się na kolana przy stoliku, który zajmowali Wojnar i Wojtkowiak – Sukces! - krzyczał na całe gardło.

-Czy ktoś może mi wyjaśnić, o co temu dżentelmenowi chodzi? - spytał się Wojnar

-Wydzwania do mnie wydawnictwo! Twoja powieść zaskoczyła, ruszyła, pykła i dowiozła! Rozchodzi się jak zimne piwo w sklepie przy plaży w skwarny dzień! Będzie dodruk, sto tysięcy egzemplarzy!

-Kto, jak? Kto ten szmelc kupuje? - wykrztusił Wojtkowiak – Przecież recenzje i w ogóle?!

-W dupie z recenzjami, mówiłem ci, że recenzenci to chuje! Ludzie kupują! Wreszcie ci się udało! - Fircuś płakał z radości.

Sebastian i Hieronim zszokowani patrzyli na Fircusia. Potem Sebastian spojrzał na Hieronima, a Hieronim na Sebastiana.

-Mówiłem ci, że życie to dziwka – wzruszył ramionami Hieronim – ale chyba teraz trafiła ci się taka bardziej luksusowa.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Aisak 7 miesięcy temu
    Za długie.
    Opowijczycy lubią shorty.
    Sugestia – podzielić na części.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania