Lawina

Dzień I

 

Obudziłem się dzisiaj o godzinie 7:40. Nie było w tym zresztą nic zaskakującego; na tę właśnie godzinę nastawiłem wczoraj budzik. Wykonałem poranną toaletę. Napiłem się kawy. Przekąsiłem rogalika z marmoladą.

Po tak miło rozpoczętym dniu zacząłem spokojnie przygotowywać się do wyjścia. Zawiązałem krawat. Założyłem marynarkę i porządnie zasznurowałem buty. Starannie uczesałem włosy i spojrzałem do lustra. Wyglądałem dostojnie. Można było bez wstydu opuścić mieszkanie. Chwyciłem aktówkę w dłoń i wyszedłem na ulicę.

Pozwolę sobie pominąć szczegóły drogi do pracy, do której dotarłem, rzecz jasna, punktualnie. Zaznaczę jedynie, że była to sympatyczna przechadzka.

O 9 przywitałem się z portierem. Przywitałem się także z panią Heleną i sprawnie zabrałem się do pracy. W porannych godzinach mało kto zjawia się w bibliotece i można spokojnie załatwić najważniejsze sprawy. Warto więc było pożytecznie wykorzystać ten czas. Tak też uczyniłem.

By nie nużyć czytelnika detalami mojej pracy, która przecież nie każdego musi ciekawić (choć powinna) skrótowo opiszę, czym się dzisiaj w pracy, zajmowałem.

Odbierałem książki. Wypożyczałem książki. Odkładałem książki na miejsca. Napisałem też kilka maili. To, co zwykle.

Bez pośpiechu, bo pośpiech szkodzi, podczas przerwy o godzinie 14 zjadłem w bufecie obiad. Była zupa pomidorowa, kurczak z warzywami, a także nieodłączony towarzysz obiadu, kompot.

Po obiedzie to samo co wcześniej. Odbierałem książki. Wypożyczałem książki. Odkładałem książki na miejsca. Napisałem też kilka kolejnych maili.

O 17 opuściłem bibliotekę. W drodze powrotnej z pracy zrobiłem drobne zakupy w sklepie spożywczym. Była promocja na kalafior, więc kupiłem trzy kilogramy. Będę go musiał teraz zjeść, ale kalafior jest zdrowy, więc nie szkodzi.

Na kolację zjadłem jajecznicę i napiłem się wody. Po czym w dobrym nastroju i z pełnym brzuchem zabrałem się do pisania pierwszego wpisu w moim nowym dzienniku.

 

Dzień II

 

Dzisiaj, tak jak wczoraj, obudziłem się o godzinie 7:40. Wykonałem poranną toaletę. Napiłem się kawy. Przekąsiłem rogalika z marmoladą. Zawiązałem krawat. Założyłem marynarkę i zasznurowałem buty. Uczesałem włosy. Chwyciłem aktówkę w dłoń i opuściłem mieszkanie.

Do pracy szedłem tą samą drogą co wczoraj. Trochę wiało, ale pogoda znośna.

Przywitałem się z portierem. Przywitałem się także z panią Heleną i ochoczo zabrałem się do pracy.

Odbierałem książki. Wypożyczałem książki. Odkładałem książki na miejsca. Napisałem też kilka maili. To, co zawsze.

Na obiad był barszcz i racuchy z sosem grzybowym. Całkiem smaczne.

Po przerwie kontynuowałem pracę wykonywaną przed przerwą.

W drodze powrotnej złapała mnie ulewa. Byłem zmuszony schronić się w punkcie ksero, aby przeczekać oberwanie chmury. Paskudna sprawa.

W wyniku powyższego incydentu znalazłem się w domu dopiero po godzinie 18. Nadal lekko rozeźlony zjadłem kalafior; przeglądnąłem gazetę – nic wartego uwagi.

Na koniec zasiadłem do pisania.

 

Dzień III

 

Obudziłem się o 7:40. Wykonałem poranną toaletę. Zjadłem śniadanie. Przygotowałem się do wyjścia i poszedłem do pracy.

W pracy bez ekscesów. Wszytko odbyło się prawidłowo.

Maciek złamał rękę, ale i tak przyszedł oddać książki. Taka postawa zasługuje na szacunek. Dlatego szanuję Maćka. W ogóle szanuję ludzi, którzy szanują książki.

Obiad był dobry.

Wróciłem z pracy o 17:20.

Kolacja też była dobra.

Pada deszcz, ale chyba już się przejaśnia.

 

Dzień IV

 

Dzień bardzo udany.

W pracy wszystko w porządku.

 

Dzień V

 

Dzień udany.

 

Dzień VI

 

Zacznę od zaznaczania, że dzisiejszy wpis, będzie różny od poprzednich.

Dzisiaj rano nie musiałem iść do pracy, ponieważ jest sobota. Postanowiłem więc na spokojnie przeglądnąć to, co dotychczas napisałem. Ze smutkiem stwierdzam, że pierwsze pięć wpisów jest żenująco nudne. Jeżeli tak by to miało dalej wyglądać, to lepiej w ogóle zaniechać pisania już dzisiaj.

Zdecydowałem się właśnie na całkowitą zmianę formy. Zamiast faktów postaram się pisać przemyślenia. Oczywiście czasem przytoczenie niektórych faktów może być konieczne, natomiast nie powinny być one głównym nurtem poniższego dziennika.

Usłyszałem niedawno, o pewnej pani, która w wyniku wypadku, utraciła pamięć. Był to bardzo nieprzyjemny uraz głowy, który spowodował, mówiąc precyzyjnie, amnezję wsteczną. Między innymi, właśnie dlatego, kilka dni temu skusiłem się, aby rozpocząć regularne (mam nadzieję) spisywanie wydarzeń minionego dnia. Oczywiście – mnie – jako człowiekowi racjonalnemu i ostrożnemu, raczej nie grozi taki brzydki wypadek, który skutkowałby całkowitą utratą pamięci, ale ostrożności nigdy dosyć.

W zasadzie już od pewnego czasu nosiłem się z zamiarem utworzenia takiego dziennika, jak ten któremu właśnie próbuję nadać sens. Kiedy zostanę starym prykiem, ciekawie będzie zobaczyć, jak naiwnym głupcem byłem – to znaczy – teraz jestem. Koniec tych bzdur. Oczywiście nie tak rozpocząłem, jak zamierzałem. W ogóle miernie to wygląda, ale obiecałem sobie, że skreślać nie będę, zatem przynajmniej w tej materii mogę być z siebie dumny. Dotrzymałem sobie słowa!

Gdyby, nie daj Boże, ktoś miał to kiedyś przeczytać, to wypadałoby się przedstawić. Rzecz jasna nikt prócz mnie nigdy nawet nie dotknie tego dziennika, ale nadal wypada. Zatem do rzeczy.

Nazywam się Grzegorz Zięba; z zawodu jestem bibliotekarzem; z wykształcenia historykiem. Mam pięćdziesiąt trzy lata. Jestem dobrze zbudowany. Jestem punktualny. Jestem skrupulatny. Lubię porządek. Niektórzy twierdzą, że jestem pedantyczny, ale nie robię sobie wiele z ich opinii, bo to zwykli bałaganiarze. Mam dobrą pamięć; dlatego skończyłem historię. Jestem grzeczny. Niestety zaczynam łysieć. Nie mam żony ani dzieci. Sam nie do końca wiem dlaczego. Jakoś chyba nigdy, po prostu, się do kobiet nie przekonałem. Mówią, że jestem introwertykiem, i to zdaje się jest prawdą.

Mieszkam sam, w wynajmowanym mieszkaniu na trzecim piętrze, w kamienicy przy ulicy Garbarskiej. Tym samym od czternastu lat. Pracuję w Bibliotece Jagielońskiej, także od czternastu lat.

Jakie to nieskładne i chaotyczne. Wstyd. Trudno. Jutro postaram się, bardziej przyzwoicie przedstawiać jak się sprawy mają. Oczywiście dzisiejszy wpis jest nietypowy. Nie będę się przecież przedstawiał każdego dnia. Od jutra, zamiast spisywać nudne wydarzenia, spróbuje skupić się na emocjach i towarzyszącym im przemyśleniach.

Zastanawiałem się, czy pisać rzeczywiste daty przy każdym wpisie, czy tylko kolejne numery i doszedłem do wniosku, że lepiej numery. Rzymskie. Nie tłumaczę dlaczego, bo nawet jeżeli będę to czytał za dwadzieścia lat, albo i sto dwadzieścia, to będę wiedział, o co chodzi, no, chyba że ta demencja. Pies drapał demencję. Tym optymistycznym akcentem kończę jakże żenujący wpis.

 

Dzień VII

 

Aby udowodnić sobie, że nie codziennie muszę coś napisać, postanowiłem dzisiaj nic nie napisać, z wyjątkiem tego, co właśnie napisałem.

 

Dzień VIII

 

Dzisiaj trochę ponarzekam.

Zdarza się, że muszę rozpocząć moją pracę od odłożenia na właściwe miejsca oddanych uprzedniego dnia książek. W zasadzie powinna się tym zająć pani Małgosia, aczkolwiek od czasu do czasu trafi się jakiś narwany student, który oddaje książki tuż przed zamknięciem biblioteki. W przypadku wyjątkowo nachalnych studentów pani Małgosia bywa zmuszona do pozostania dłużej w pracy, ofiarując w ten sposób, swój wolny czas studentom. Moim zdaniem pani Małgosia ma zbyt miękkie serce i prędzej czy później odbije się to na jej zdrowiu. Zdecydowanie za bardzo rozpieszcza studentów. Wskutek jej zachowania oni przestają ją w ogóle szanować, nie wspominając już o szanowaniu jej czasu. Źle to się skończy!

Odnoszę wrażenie, że młodzież nic już właściwie nie czyta. Biblioteka świeciła dzisiaj pustkami. Pierwszy gość zjawił się dopiero o godzinie 11. Była nim Basia. Bardzo leniwa studentka. Bardzo. Nic nie wypożyczyła. Prosiła jedynie o prolongatę „Anny Kareniny”. Zresztą była to już jej druga prolongata. Wynika z tego, że czyta tę książkę powolnie. Bardzo powolnie. Aż trudno uwierzyć, przecież to wspaniała powieść.

Wracając z pracy do domu, spotkałem pana „Napiłbym się jeszcze” i aby go nie urazić, przez bite pół godziny musiałem udawać, że rozmowa z nim sprawia mi nie byle przyjemność. „Daj pan na jabola” plótł trzy po trzy jak mało kiedy. Skaranie Boskie z tym pijakiem. Następnym razem nie pozwolę sobie wdać się z nim w dyskurs. Cóż za marnotrawstwo czasu! Kategorycznie powinienem był go zignorować!

Jakby tego wszystkiego było mało, to raptem kilka metrów przed bramą mojej kamienicy, ochlapało mnie czerwone renault. Aż musiałem chustką przetrzeć okulary.

Żywię szczere nadzieje, że jutrzejszy dzień potoczy się bardziej przyjaźnie.

 

Dzień IX

 

Postaram się, aby dzisiejszy wpis był bardziej optymistyczny.

Na pewno muszę tu zanotować, że do biblioteki zaglądnęła dzisiaj Kasia, jedna z moich ulubionych studentek, która tak jak i ja, rozumie głębię czytanych dzieł. Kasia oddała „Blaszany Bębenek” i wypożyczyła „Braci Karamazow” oraz „Człowieka Zbuntowanego”. Bardzo mądry wybór z jej strony.

Był też dzisiaj w bibliotece Andrzej. Coś oddał, coś pożyczył – nic specjalnego. Ale wspominam o nim, bo ni stąd, ni zowąd wypalił z pytaniem: „Widział Pan Ex Machinę?”. Naprawdę nie mam pojęcia dlaczego. Skąd to pytanie? Jak się chwilę później dowiedziałem, chodziło mu o film o tymże tytule.

 

Dzień X

 

Zacznę od rzeczy wielce kuriozalnej. Śniło mi się dzisiaj, że pan Kazimierz – który trudni się sprzedawaniem precli przed naszym budynkiem – jest nie człowiekiem a robotem. To znaczy, kiedy jeszcze mi się to wszystko śniło, nie miałem pojęcia, że Kazimierz – to Kazimierz. Dowiedziałem się tego dopiero dzisiaj od jednego ze studentów, który akurat jadł precla. Sprytnie wydedukowałem, że skoro ma precla, to może wie, jak się nazywa ten pan, od którego go kupił.

Wracając do sedna sprawy – sen był o tyle dziwny, że bardzo rzeczywisty i właściwie nie było w nim nic, co faktycznie by przemawiała za tym, że pan Kazimierz jest robotem. Jednak we śnie było to jakby oczywiste. Po prostu wiedziałem to i tyle.

Jestem pewien, że ten cały sen to sprawka Andrzeja, który pytał mnie wczoraj o film. Zaciekawiony, przeczytałem wieczorem kilka recenzji i zobaczyłem trailer – to na pewno dlatego.

Wychodząc dzisiaj z pracy przyglądałem się z zaciekawieniem naszemu preclarzowi. Poczciwina z niego, ale nie zdziwiłbym się, gdyby naprawdę był robotem. Zawsze tak samo siedzi, tak samo od niechcenia mówi „Dzień-bry”, i tak samo bez wyrazu patrzy na gołębie tłoczące się na pobliskim skwerku.

 

Dzień XI

 

Heca. Szczera heca.

Znowu mi się przyśnił ten pan Kazimierz. I znowu, chociaż nic właściwie na to nie wskazywało, byłem przekonany, że jest robotem. Postanowiłem kupić u niego precla. Precla z solą. Kupując, uważnie obserwowałem każdy jego ruch. Ciekawe, bo rzeczywiście było coś zagadkowego w jego ruchach; nie mówiąc już o sposobie mówienia. Niewyraźnie mamrotał i zjadał połowę sylab. Nigdy nie widziałem, żeby coś pił albo jadł (nie licząc tych sylab). Nigdy też nie spotkałem go w toalecie. Dziwny ten pan Kazimierz.

Zastanawia mnie czy tej nocy znów będę miał podobny sen.

 

Dzień XII

 

Nieprawdopodobne! Znowu ten sam sen. Wszystko odbyło się co do joty tak jak wczoraj. Przeważnie rzadko kiedy pamiętam swoje sny, a tutaj taka heca trzy dni z rzędu.

Zdecydowałem ponownie zakupić precla, tym razem z makiem. Celowo wdałem się w krótką pogawędkę. Ku memu zdziwieniu, okazało się, że pan Kazimierz wcale nie ma na imię Kazimierz. Jego prawdziwe imię brzmi Bogdan. Ajajaj, trochę faux-pas z mojej strony. Gdy zjawi się ten student, będę musiał zapytać go, dlaczego wprowadził mnie w błąd. Łobuz.

Rozmowa z panem Bogdanem nic nie dała. Oczywiście wiadomo, że to wszystko bzdura, ale spróbowałem sobie wyobrazić, że on naprawdę jest maszyną i muszę przyznać, że całkiem to do niego pasowało. Miałem nawet chrapkę, przez przypadek go czymś zaciąć i zobaczyć krew – tak dla świętego spokoju.

Postanowiłem dzisiaj obejrzeć film, o którym wspominał Andrzej, tak że kończę już wpis i jutro napiszę jak wrażenia.

 

Dzień XIII

 

Uff! Z powrotem wszystko w normie. Miałem dzisiaj, jakiś taki byle jaki, sen o spóźnianiu się do pracy. To mnie się akurat często zdarza, szczególnie w soboty, kiedy mogę trochę dłużej pospać. Oczywiście mam na myśli, że często zdarza mi się taki sen; do pracy nigdy się nie spóźniam, rzecz jasna.

Obejrzałem wczoraj „Ex Machinę”. Od recenzji się powstrzymam. Napiszę tylko, że chyba zrodził mi się w głowie jakiś głód fantastyki. Wszystko ładnie układa się w całość. Andrzej mówi mi o filmie. Trzy razy ten sen. Oglądam film. Koniec i powrót do zwykłego trybu życia. Jednym słowem – głód został zaspokojony.

 

Dzień XIV

 

Niebywałe! Po raz czwarty! Tak! Po raz czwarty, w krainie snów nawiedził mnie pan Bogdan. Ten obwieś nigdy wcześniej nie pojawiał się w moich snach. Myślałem, że wczorajszy wpis będzie ostatnim, w którym w ogóle poruszam ten temat, a tu niespodzianka. Dzisiaj po raz pierwszy dopuściłem myśl, że ten przeklęty preclarz realnie jest robotem. Mimo że graniczy to z absurdem, to naprawdę – przyznaję się bez bicia – zacząłem poważnie rozważać tę całą sytuację. Już bez śmiechu, a z powagą.

Dzisiejszy sen różnił się od poprzednich. We śnie, wstyd mi to trochę przyznać, ale w końcu to mój prywatny dziennik, więc chyba nie ma się kogo wstydzić, zaatakowałem pana Bogdana nożyczkami i ku memu zaskoczeniu polała się krew. Jednak chwilę później w mojej głowie odezwał się głos: „Czego się spodziewałeś głupcze, przecież to nie jest zwykły robot, to jest super robot. Jego podobieństwo do człowieka wynosi 96,8% a to oznacza, że bez przyrządów specjalistycznych nie jest rozróżnialny od prawdziwej istoty ludzkiej” Ten głos brzmiał tak autentycznie! Wciąż go słyszę w mojej głowie, gdy przypominam sobie tę scenę. Jeszcze nie wiem, o co tu chodzi, ale coś jest na rzeczy. Na pewno!

Pojawia się, jak zresztą zawsze, pewne „ale”. Nawet gdyby pan Bogdan był wspomnianym super robotem i naprawdę był nierozróżnialny, ktoś musiałby mieć w tym jakiś interes. Bez wątpienia, stworzenie takiego robota jest cholernie drogie, nie orientuję się aż tak dobrze w najnowszych technologiach i wiem, że możliwości technologiczne amerykańskiego wojska przekraczają moją nawiną wiedzę stukrotnie, to jednak taki robot musiałby być nieprawdopodobnie kosztowny. Kto by się odważył na taki ruch, nie czerpiąc z niego żadnych korzyści? Muszę się na tym jeszcze zastanowić.

 

Dzień XV

 

Noc była spokojna. Żadnych snów; przynajmniej nic nie pamiętam. Rozmyślałem natomiast dużo nad tym, o czym pisałem wczoraj. Zrodził mi się w głowie pewien pomysł, który wydaje się całkiem sensowny. Czytałem trochę w Internecie o tym wszystkim i doszedłem do wniosku, że pan Bogdan nie jest robotem a cyborgiem i że ktoś musiał mu wczepić jakiś chip. Znalazłem też informację, że niekiedy cyborgi nazywa się super robotami, co pasowałoby do mojego snu i tego głosu, od którego nadal nie mogę się opędzić.

Pozostaje pytanie „ale dlaczego akurat panu Bogdanowi wczepiono chip?” I uwaga, tu moja hipoteza brzmi następująco:

Pan Bogdan nie zawsze był taki jak teraz. Mógł być młodym, zdolnym i ciekawym świata człowiekiem. Niestety coś poszło nie tak i w wyniku operacji stracił częściowo kontrolę nad mową, może nawet na systemem nawigacji. Co jak co, ale on się jakoś dziwnie ruszał, jak sobie teraz tak przypominam. W każdym razie, był jakiś błąd i postanowiono go zostawić samemu sobie. Może on nawet o tym nie wie. Może on nadal myśli, że wszystko jest tak jak było. Na pewno wczepili mu wsteczną pamięć, także wydaje mu się, że on od zawsze sprzedawał te precle i nie widzi w tym nic dziwnego.

Nie wiem, kim są ci ‘Oni’ którzy mogli to zrobić, ale może lepiej się tym za bardzo nie interesować, żeby się jeszcze nie okazało, że znalazłem się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie.

 

Dzień XVI

 

Całą noc nie spałem!

Nagle napadła mnie myśli, że ja również jestem cyborgiem. Okropność. Za nic nie mogę się jej pozbyć. To znaczy tej myśli – oczywiście. Napiszę więcej później; teraz nie jestem w stanie trzeźwo myśleć.

 

* * *

Po raz pierwszy dokonam drugiego wpisu tego samego dnia. W sumie chyba nie ma w tym nic złego.

Na drodze rozmyślań doszedłem do poniższego rozwiązania. Dobry cyborg powinien być tak zaprogramowany, że albo od początku wie, że jest cyborgiem, albo w ogóle nie może dojść do takiego wniosku na podstawie własnego rozumowania. Z tego by wynikało, że wcale cyborgiem nie jestem. Co zresztą bardzo by mi było na rękę. Pozostaje możliwość, że jestem niedorobionym cyborgiem, jednak dla mojego zdrowia psychicznego, bezpiecznej będzie tę możliwość odrzucić.

O co w tym wszystkim właściwie chodzi? Dlaczego nikt inny nie zorientował się, że pan Bogdan jest super robotem? A może nie przypadkiem Andrzej pytał mnie o ten film. Może on chciał sprawdzić, czy ja już wiem. Będę musiał z nim o tym porozmawiać, ale jakoś tak głupio, bo jeżeli on jeszcze o tym nie wiem, to na pewno mi nie uwierzy i pomyśli, że jestem pomylony.

Nie ma rady, muszę go zapytać.

 

Dzień XVII

 

Co za zbieg okoliczności! Andrzejek pojawił się dzisiaj w bibliotece, jakby przeczuwał, że coś od niego chcę. Co prawda odpowiedział mi dosyć dwuznacznie „Wie pan, proszę pana, pan Bogdan zawsze był trochę dziwny” ale ze sposobu, w jaki to zrobił, wiem, że on wie i że wiedział już wcześniej. Niestety, kiedy chciałem zadać kolejne pytanie, dotyczące osób, które mogłyby zyskać na panu Bogdanie, weszła pani Helena. Za żadne skarby nie mógłbym przy niej kontynuować podobnej rozmowy. Ona by nie zrozumiała.

Nadal nie wiem, po co ktoś zadrwił z pana Bogdana, należy jednak oddzielić fakt od przyczyny. Nie wiem dlaczego powstał świat, ale to, że nie mogę znaleźć sensownego wytłumaczenia, wcale nie oznacza jednoznacznie, że świta nie istnieje. Dokładnie tak samo ma się sytuacja z panem Bogdanem.

W ostatnich dniach zacząłem uważniej przyglądać się ludziom. Możliwe, że preclarz nie jest jedynym cyborgiem w moim otoczeniu. Tylko jak rozpoznać potencjalnego cyborga? Prawdopodobnie będą to osoby dorosłe, samotne, takie o których mało kto cokolwiek wie.

Zaraz, zaraz, właściwie to ja dobrze pasuję do tego opisu. Na szczęście moja mama jeszcze żyje i ona by zaraz poznała, że się zmieniłem. Bo oczywiście, to że super robot jest praktycznie nierozróżnialny od zwykłego obywatela, nie oznacza, że jest nieodróżnialny od swojej wcześniejszej wersji, to znaczy tej prawdziwej – urodzonej.

 

* * *

 

Aż dziwne, że wcześniej o tym nie pomyślałem, ale przecież mogłyby się też zdarzyć takie cyborgi od urodzenia. Albo by to były dzieci, którym w bardzo wczesnej fazie rozwoju wszczepiono chip, albo w ogóle jednostki sztucznie wyhodowane. Na drugie raczej jeszcze nie pozwala technologia. Chyba że się po prostu o tym nie mówi.

 

Dzień XVIII

 

Robi się ciekawie. Zaczynam już nawet wierzyć w zdolności nadprzyrodzone. Znów przyśniło mi się, że ktoś jest robotem. Tym razem była to kobieta. Bardzo dobrze znana mi kobieta. Pani Helenka. Sen snem, głupstwo. Ale mimo wszystko sny o panie Bogdanie okazały się prorocze. Postanowiłem już niczego nie ignorować. Trzeba to wszystko porządnie zbadać.

Na koniec dodam jeszcze, że udało mi się dzisiaj zdybać, tego studenta co mnie złośliwie zmylił. Imienia jego nie znam, gdyż mimo częstego pojawiania się w bibliotece, nigdy nic nie wypożycza. Nie wiem właściwie, po co on w ogóle przychodzi. Wracając do meritum – gdy tylko go zobaczyłem, bez ogródek, prosto z mostu, zapytałem o pana Kazimierza, a raczej o to, dlaczego wprowadził mnie w błąd. Jego odpowiedź tak mi się spodobała, że zaraz mu przebaczyłem i postanowiłem zacytować tu słowo w słowo fragment naszej rozmowy.

– Aaa, to ja pana bardzo przepraszam, ja nie wiedziałem, że to takie poważne pytanie było. Wszyscy mówią na niego Kazimierz. Ja nigdy nie słyszałem, żeby ktoś coś o jakimś Bogdanie mówił.

– Ale dlaczego akurat Kazimierz?

– A no bo wąsa ma.

– Tylko dlatego?

– No a co niby jeszcze miałby mieć?

Z takim intelektualistą nie miałem najmniejszych szans wygrać jakiejkolwiek potyczki słownej, tak że rozmowa chwilę później się zakończyła.

W zasadzie jak teraz to czytam, to nie brzmi to jakoś specjalnie śmiesznie. W sumie to w ogóle nie jest śmieszne. Cham i prostak. Burak niedouczony.

 

Dzień XIX

 

Dochodzę do wniosku, że ludzie albo nie myślą, albo myślą zbyt wiele.

 

Dzień XX

 

Tak! Tak, jestem pewien. Pani Helena jest cyborgiem. Miałem już o tym wczoraj napisać, ale chciałem się jeszcze upewnić. Ależ jestem dumny z tego odkrycia. Jeżeli ona nie jest cyborgiem, to ja nie nazywam się Grzegorz! Aż dziwne, że się wcześniej nie zorientowałem. Wręcz nieprawdopodobne, przecież to było takie oczywiste.

Jeżeli przyjmie się na początku pewne założenia i żyje się zgodnie z nimi przez wiele długich lat to ciężko się od nich potem odzwyczaić. Tak najwyraźniej miałem właśnie z panią Heleną. Ubzdurałem sobie, że ona na pewno jest człowiekiem, więc w ogóle nie poddawałem tego w wątpliwość.

Czuję się dzisiaj trochę jak oświecony. Ha ha. Lepiej późno niż wcale!

 

Dzień XXI

 

Dzisiaj przyglądałem się wszystkim wyjątkowo uważnie i wydaje mi się, że powoli uczę się rozpoznawać i odróżniać roboty od ludzi. Mówią, to znaczy, śniło mi się w zeszłym tygodniu, że one są nierozróżnialne, ale to nieprawda. Dobre oko to wychwyci. To są niuanse, ale zauważalne. Nie można tak ślepo ufać snom. To, że jakiś głos we śnie mi coś powiedział, to nic nie znaczy.

Boję się tylko, żeby się zaraz nie okazało, że jestem otoczony przez same cyborgi. To byłby istny koszmar.

 

* * *

 

Nie da się tak żyć! Nie da.

Czuję się jak ktoś oszukany przez samego siebie. To takie głupie.

Spróbuję żyć normalnie. Tak jak dawniej, codziennie rano wstawać do pracy. Nie zwracać uwagi na te wszystkie sprawy. Czy nie lepiej mi było wcześniej? Po co w ogóle się zagłębiłem w ten tok rozumowania? W ten kanał, z którego już nie ma wyjścia? Po co?

 

Dzień XXII

 

Matko przenajświętsza! Miałem sen. Okropny sen. Śniło mi się, że wszyscy otaczający mnie ludzie są paskudnymi cyborgami. To chyba nie może być prawda. Przecież kto jak kto, ale Karol nie może być robotem, tym bardziej moja mama. Z drugiej strony tak wiele się w ostatnich dniach wydarzyło, że dopuszczam już wszystkie możliwości. Nawet te, które jeszcze kilka dni temu nazwałbym skończoną głupotą.

W moim śnie wiele razy pojawiało się słowo „eksperyment” nie do końca wiem, o co chodziło. Cały sen był trochę rozmyty. Zresztą swoiste rozmycie to chyba nieodłączna cecha snów.

Coś tu mimo wszystko nie pasuje. Przesłanki, na podstawie których wywnioskowałem, że pan Bogdan jest robotem, przestają mieć sens, jeżeli bym uznał, że wszyscy są robotami?

Głupieję...

 

Dzień XXIII

 

Jest czwarta rano; całą noc nie spałem i wiem, że nie zasnę. Moje najgorsze obawy się ziściły. Jestem ofiarą paskudnego eksperymentu. Jestem otoczony przez same cyborgi. Męczą mnie dziesiątki pytań, które mnożą się z każdą minutą jak bakterie. Jest ich więcej i więcej... Tłoczą się tak gęsto w moim umyśle, że czuję, jak fizycznie puchnie mi głowa.

Po co ten eksperyment? Po co? Czy jeżeli pokażę, że się zorientował to on się skończy? Ale taki eksperyment musiał kosztować miliony, więc jeżeli się zorientowałem, to oni musieli tego chcieć. Pewnie chcą zobaczyć jak się zachowam, kiedy się dowiem. Czyli najbardziej ciekawi ich to, co robię teraz. Z pewnością w pokoju są kamery, przed tym i tak nie ucieknę. Przez ostatnie kilka godzin udawałem, że śpię, ale tak naprawdę intensywnie rozmyślałem, jednak dłużej już nie wytrzymałem, muszę wyrzucić z siebie wszystkie kłębiące się myśli. Inaczej prędzej czy później zwariuję. Oni na pewno wiedzą, że ja już wiem. Udawanie nic nie pomoże.

Może w ogóle rzeczywista technologia jest o dekady przede mną. Może moje otoczenie zostało stworzone specjalnie dla mnie. Może takich eksperymentów są dziesiątki, albo i setki. Ale zaraz, zaraz. Z tego wynika, że cała historia może być ściemą, że wszystko potoczyło się inaczej, a to, co wmawiano mi przez całe życie, to tylko wymysł czyjejś wyobraźni na potrzeby eksperymentu. Czy zatem Bóg wcale nie istnieje? Teraz niczego nie mogę być pewny.

Rany boskie, skoro zakładam tak nieskończoną technologię w stosunku do obecnej, to oni bez wątpienia mogą rejestrować moje myśli. Wszystko! Ale wstyd. Boję się myśleć, a jednak nic innego mi nie pozostaje.

 

* * *

 

Dlaczego to się nie kończy? Przecież wiecie, że wiem. O co tu chodzi?

 

* * *

 

W mojej głowie zrodziła się właśnie interesująca myśl, chociaż nawet własnym myślom już nie do końca mogę ufać, bo może moje własne myśli są mi przez kogoś podsuwane. Jeżeli by tak było, to by znaczyło, że i tak jestem zdeterminowany, by robić to, co robię, więc w pewnym sensie nie ma się czym przejmować. Powstaje tu błędne koło. Może te myśli o myślach o jeszcze innych myślach, też są podsuwane. Trudno.

W każdym razie. Skoro eksperyment jest przeprowadzany w takich, a nie innych warunkach to znaczy, że prawdziwy świat musi być w jakichś sposób podobny do tego, w którym żyję i który uważam za realny. Z drugiej strony, jeżeli nawet już założę, że moje myśli, są naprawdę moje. Moje własne. To i tak możliwe, że dochodzę do pewnych wniosków, dlatego że celowo zostałem wrzucony w pewną przestrzeń. W moim świecie wszystkie eksperymenty były pochodną rzeczywistości. Może w tym prawdziwym świecie wcale tak nie jest. Gubię się.

Już prawie ósma, powinienem się zacząć zbierać do pracy. Czy moja praca w ogóle ma jeszcze jakikolwiek sens? Przecież mnie nie zabiją, skoro jestem częścią eksperymentu. Jestem im potrzebny żywy, żeby mogli mnie obserwować. Tak. Na pewno. Na pewno, oni mnie potrzebują żywego. Czy to znaczy, że tymczasowo jestem nieśmiertelny?

 

* * *

 

Cały dzień spędziłem w domu. Czuję się wycieńczony. Kilka razy dzwonił telefon. Nie odebrałem. Za kilka minut położę się spać. Mam nadzieję, że jutro już się nie obudzę.

 

Dzień XXIV

 

Jedyna dobra informacja, jaką mogę tutaj zanotować, to fakt, że udało mi się zasnąć. Przynajmniej na kilka godzin.

Kategorycznie powinienem z kimś o tym wszystkim porozmawiać. Tylko z kim? Skoro wszyscy otaczający mnie ludzie wcale nie są rzeczywiści. Coś mi mówi, że mimo wszystko i tak, nawet wiedząc, że to robot, powinienem z nim porozmawiać. Mam tu na myśli Karola. Gdybym miał nazwać kogoś swoim przyjacielem to chyba tylko jego. Niestety nie miałem z nim kontaktu od kilku lat. Ale prawdziwa przyjaźń jest wieczna, on mnie zrozumie. Oj, chyba się za bardzo nad sobą rozczuliłem. W jaki niby sposób rozmowa z nim miałaby mi pomóc, skoro on jest cyborgiem?

Widzę, że plączę się już we własnych myślach.

 

* * *

 

 

Wróciła mi przytomność umysłu.

Gdyby to miał być eksperyment, to łatwiej by było przeprowadzić symulację jedynie w mojej głowie, niż tworzyć prawdziwą rzeczywistość. A może właśnie to wszystko dzieje się wyłącznie w mojej głowie? Ale w takim razie gdzie jest ta głowa?

Matko Przenajświętsza, jednak znów zaczynam durnieć.

 

Dzień XXV

 

Koncentracja. Koncentracja. Koncentracja. Muszę się skoncentrować. Nie mogę myśleć. Głowa pęcznieje. Powróciły stare obawy. Może jednak ja też jestem cyborgiem? Jak to wykluczyć?

Jeżeli sam jestem robotem to jaki eksperyment?

Bóg nie istnieje. To nie ulega wątpliwości.

Niech to się już skończy. Chcę się obudzić. Obudźcie mnie! To musi być tylko zły sen.

Po cholerę ten Bóg!? Po co mi go wpajali tyle lat? A może to część eksperymentu? Przyznaję się, wierzyłem w Boga. Ale na co to wszystko?

Pomocy! Ratunku! Hej, wy tam, obserwujący moje myśli, to podchodzi pod znęcanie się. To niezgodne z prawem! Zaraz, zaraz, z jakim właściwie prawem? W ogóle istnieje jakieś prawo?

Obrzydliwość!

 

* * *

 

Ha ha! Już wiem. Już wiem. Oni chcą mnie doprowadzić do szaleństwa, abym popełnił samobójstwo. Ha ha! I myślą, że gdy się zorientuję, to za wszelką cenę będę chciał żyć, aby zrobić im na przekór. Że będę walczył ze sobą, aby się nie zabić. A ja naprawdę się zabiję. Ha ha! I to zaraz! I zobaczymy, kto się zdziwi!

 

 

 

Epilog

 

O godzinie 7:45 przy ulicy Garbarskiej znaleziono roztrzaskane zwłoki. Elżbieta W., sąsiadka, rozpoznała po ubiorze, że ciało należało niegdyś do Grzegorza Zięby, bibliotekarza po pięćdziesiątce, który w kamienicy cieszył się powszechnym szacunkiem, uchodził za człowieka grzecznego i ułożonego. Wiek ofiary oceniono na około 55 lat. Policja podejrzewa samobójstwo. Naocznych świadków brak. Poniższy dziennik zostanie włączony do materiałów dowodowych i niewątpliwie stanie się jednym z kluczowych elementów dochodzenia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Okropny 23.08.2016
    Bardzo dobrze mi się czytało, a poza tym: Witamy na opowi! :)
  • Anonim 23.08.2016
    Okropny jest miły, oto jest koniec świata!
  • Okropny 23.08.2016
    Fuck, ktoś jednak zauważył :[
  • Anonim 23.08.2016
    Ja wszystko widzę, jestem Twoją psychofanką ;) jednak ograniczam się tylko do czytania Twojej twórczości, więc spokojnie, nie zrobię tu burdelu takiego jak był wczoraj. ;)
  • Okropny 23.08.2016
    Zapomniałaś hasła?
  • Anonim 23.08.2016
    Nigdy nie miałam tu konta i to nie ja winna jestem wczorajszego bałaganu, musisz uwierzyć na słowo :D
  • Okropny 23.08.2016
    No, skoro muszę...
  • levi 23.08.2016
    Jak dla mnie trochę za długie i przynudnawe, zostawiam 3
  • Lotta 23.08.2016
    Trochę nie moje klimaty, ale bardzo mnie wyciągnęło. Bardzo mi się podoba jak szczegółowo opisanie są przemyślenia bohatera. Zauważyłam kilka małych błędów, ale nie przeszkadzały one w odbiorze tekstu. Ode mnie piąteczka na dobry początek. Życzę weny. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania