Ławka, czyli Wielki Rozwód cz. 1
Siedział już na ławce kilka dni. Sam nie wiedział ile. Dzień, tydzień? Nie mógł wstać. Na pewno już nie żył i coraz bardziej był tego świadom. Ale odczuwał wszystko, jakby żył. Głód, pragnienie i potrzeby fizjologiczne. Ławka była umieszczona pod kątem na rynku małego, prowincjonalnego miasteczka. Rynek był dość duży, około hektara mierząc po wiejsku. Miasteczko otoczone wsiami ziemniaczano-kapuścianymi. Ale miasteczko zdawało się tętnić życiem. Leżało, można by rzec na drodze krajowej, przecięte nią centralnie, więc ruch samochodowy na rynku był spory. Z ławki widać było w niedalekiej odległości od rynku dwa kościoły - jeden parafialny, a drugi klasztorny. Miasto umysłowo chorych - tak złośliwie, choć bardzo eufemistycznie określali je co poniektórzy, bo tam mieścił się szpital, gdzie pomoc znajdowali ludzie z większej części województwa.
Ławka straceńców, a tak określali miejsce, gdzie siedział... tylko kto? Demony, czy anioły. Do końca nie wiedział czy jest w piekle, czy w czyśćcu, tym katolickim. A może to był Szeol? Nie widział diabłów, ani tym bardziej bulgoczącej smoły w wielkich kadziach. Czy była wciąż nadzieja? Smutek i samotność, to co odczuwał od kilku dni. Była jesień, albo wczesna wiosna, więc jego ciało wciąż rozedrgane od zimna i dreszczy chroniących go mimowolnie przed zamarznięciem. Pomocy, wołał w duszy, bo nie miał ust. Zrosły mu się niczym u bohatera "Matrixa".
Komentarze (3)
5
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania