LBNP 45- Nieodwracalne skutki monstrualnej fantazji- przypowieść bez widocznej pointy

Mimo, że dziś pada, podobnie jak wczoraj i jak będzie padało na pewno też jutro – ciągle można przez zalane przez deszcz okulary, dostrzec różowy kolor. Rozmyty wprawdzie, ale dzięki temu rozmyciu, wprowadzający swoją poświatę w najdalsze nawet zakamarki studzienek ściekowych. Bo jak wiadomo, kiedy pada raczej patrzy się w dół niż w górę. Chyba, że jest się indykiem, który robi na odwrót, co niestety skutkuje samo utopieniem się.

Indyk tak to już ma, że od pokoleń, całe jego zastępy przodków dokonały żywota, wpatrując się w totalnym zapamiętaniu w sączące się niebo. Całe pokolenia, od zarania wieków topią się, potwierdzając w ten sposób bezskuteczność ludzkiego powiedzenia, że uczenie się na błędach, chroni przed popełnianiem ich ponownie. Chociaż to powiedzenie dotyczy ludzi i pewnie dlatego nie ma zastosowania do indyków. Tak więc indyki albo się topią albo są zjadane. Ta druga ewentualność nadaje im, w oczach ludzi, bo nie wiadomo, czy ma dla nich samych znaczenie, splendoru bycia kulinarną gwiazdą świątecznych stołów, a także bywa szansą, dla początkującej jakiejś podmiejskiej gospodyni domowej, na zabłyśnięcie w oczach szefa męża, który na bezczelnego wprasza się na kolację, zaburzając spokój rodzinnych świąt. Bo wiadomo, jak szef w dom to potem i Bóg i jak Bóg to i Diabeł ubrany u Prady, a żona paraduje w fartuszku z Tesco, bo nie zdążyła się przebrać.

A na stole leży roznegliżowany indyk, który zdołał się nie utopić, bo akurat przed świętami nie padało.

Indyk Izydor ma pecha. Jako jedyny, od tysięcy lat przedstawiciel swojego gatunku, urodził się z nieuleczalną wadą, powodującą wzrost mózgu nieproporcjonalnie do ciała. Od dziecka miał tak wielką głowę, że nie może latać, ale to jeszcze nie problem, bo inne indyki też nie latają, ale skutkiem wady jest rzecz najgorsza na świecie – wybujała fantazja, nad którą nikt, nawet on sam, nie może zapanować.

Należy nadmienić, że rozmiar a co za tym idzie i ciężar głowy, niewątpliwie stał się dla Izydora – mimo wiecznych szykan i pobić – swoistym kołem ratunkowym. Z podstawowej wiedzy fizyczno – kwantowej – wynika przecież jasno, że za cholerę nie można odchylić w kierunku tylno- górnym czegoś co waży więcej niż cały obiekt, próbujący tego dokonać.

Tak więc po raz kolejny, coś co wydaje się na pierwszy rzut oka, odpychające i obrzydliwe, okazuje się najcenniejszym co można mieć w życiu, bo jest ono życiem samym w sobie. Ludzie mają podobnie, wystarczy obejrzeć filmy z operacji na otwartym sercu.

Tak więc dwa co najmniej powody istnienia monstrualnej głowy Izydora są chyba wystarczające, aby on, na tyle na ile to możliwe chodził po tym świecie z wysoko podniesioną ową – zupełnie jak niewidomy, który dzięki ślepocie, zyskuje wyrazistość widzenia, tego czego widzący nie widzą.

Dla jasności - nie może się w idiotyczny sposób utopić a jego deformacja nie zachęca gospodynie domowe do położenia go na stół. Wprawdzie głowę i tak się ucina, ale nie wiadomo, co jeszcze może mieć taki ptak – za przeproszeniem, w środku przerośnięte. Drugi powód to fantazja -a z nią to bywa różnie, niektóre istoty, w tym nawet ludzkie może przerażać. Zdarzyło się tak kiedy, zupełnie nieświadomy tego jak to może zostać odebrane przez otoczenie, Izydor budząc się pewnego ranka, poczuł, że wraz z nim obudził się Elvis Presley i to nie zwyczajnie obok, na spróchniałej grzędzie, ale jakby w jego środku. Wtedy Izydor doznał olśnienia związanego z sensownością posiadania drugiego żołądka, bo gdzie indziej w jego wnętrzu mógłby znaleźć miejsce, światowej sławy król muzyki?

Oprócz wnętrza, wówczas zmienił się również wygląd Izydora. Zapuścił baki, przechadzał się w dzwonach po podwórku, a jego korale – i tak już pokaźne – osiągnęły rozmiar kurzych jaj.

Wygląd z pozoru śmieszny zaintrygował indyczki, które nagle zaczęły za nim biegać, biegały też indyki. Był to okres obfitujący w przygody miłosne przeplatane solidnym wpierdzielem, u podnóża, którego czaiła się fascynacja osobnikiem tej samej płci.

A potem gospodarz wyłączył telewizor i wszystko wróciło do normy.

 

Po trudnym dzieciństwie i burzliwym okresie dojrzewania, obfitującym w inkarnacje największych sław telewizji i filmu, Izydor wydoroślał a osiągnąwszy wiek dojrzały, za pomocą swojej fantazji i Dziennika z Kosmicznych Podróży autorstwa Muchy Owocówki, zbudował z tego co mu się udało uskładać, z porozrzucanych rzeczy na podwórku, statek kosmiczny. Wyruszył nim w podróż, nie tylko swojego życia, ale całego swojego gatunku i innych - nie tylko pokrewnych.

Podróżował po przeróżnych galaktykach i doświadczał turbulencji w kilku naraz tunelach czasoprzestrzennych. Rozbijał się o meteoryty i spotykał istoty, które wyglądały zupełnie inaczej niż on. Nie wiedział jak dokładnie, bo nigdy wcześniej żadnego nie spotkał, więc nie miał porównania. Nie wchodził z nimi w dyskusję, bo przecież nie potrafił mówić, choć czasem o tym zapominał i przez to zapadał na dziwną odmianę kosmicznej melancholii. Wtedy z jego gardła wydobywał się przykry dźwięk przypominający o losie jego krewniaków, tych biednych, małych i niedojrzałych jeszcze zarodkach, które po kilku minutach stają się główną atrakcją ludzkiego śniadania.

Pewnego dnia, gdzieś w odległej galaktyce, natknął się na kolejny tunel czasoprzestrzenny, który pochłonął go w całości, mimo, jego monstrualnych rozmiarów głowy. Kiedy się ocknął, skronie mu pulsowały, poobdzierane, nie wiadomo z jakich przyczyn bowiem, tunel okazał się niedostosowany do jego rozmiarów.

Swoim zwyczajem istoty odrzuconej i wyśmiewanej w dzieciństwie, porozglądał się dookoła szukając jakiś innych, niż swoje, oznak życia. Przez pierwszą chwilę nie mógł dostrzec niczego, co mogłoby zadowolić jego ptasi mózg, stanowiąc dla niego bodziec do uruchomienia procesu myślenia.

Postanowił więc zostawić to swojemu biegowi, który jakby na komendę pobiegł sobie w prawo, a sam ruszył przed siebie. Tak mu się przynajmniej wydawało, dopóki nie spostrzegł, że w zasadzie to tylko jedna jego część się ruszyła – i to ta chyba mniej istotna, bo głowa, która do tej pory stanowiła jego istotę, wędrowała sobie dostojnym krokiem w lewo.

Izydor pomyślał sobie, choć to raczej mało prawdopodobne, żeby myśleć bez głowy, że gdyby martwe zwierzęta mogły czuć, to jego kuzyni na ludzkich świątecznych stołach, doznawałyby podobnych miraży umysłowych, zupełnie jak on teraz. I właśnie w tej chwili, w której to pomyślał, spostrzegł swoją głowę i wybałuszone oko, które spoglądało na niego ze zdziwieniem- to w końcu o czucie tu chodzi czy myślenie? Izydor nie wiedział, a na swoje usprawiedliwienie miał odchodzącą w siną dal głowę.

Za chwilę i to usprawiedliwienie postanowiło sobie odejść w bliżej nieznanym kierunku. Izydor się przestraszył, a kiedy to zrobił, to przestrach również sobie poszedł, machając mu na pożegnanie ogonem i rogami – bo to chyba jakiś diabeł ten przestrach był.

Kiedy mało już co zostało Izydora w Izydorze, a on przestał już oddychać, bo oddech też się oddalił, na pomoc przyszedł drugi żołądek, który został. On nie musiał już nigdzie odchodzić, ponieważ na planecie, na której wylądował Izydor, nie było zapotrzebowania na dwa żołądki.

Wtedy Izydor wskoczył szybko do parującego wnętrza swojego narządu, w którym zamieszkiwały wszystkie wielkie gwiazdy świata rozrywki i zanurzając się w ich życiu zdołał dostać się na swój statek.

Wprawdzie na ziemię nigdy nie wrócił – trudno by mu się żyło jako chodzącemu żołądkowi, ale teraz nareszcie jest w pełni szczęśliwy. Pozbył się ciążącej głowy a tu, gdzie przebywa może swobodnie latać.

Izydor nigdy się nie dowiedział, że jego historia wzruszyła prezydenta Stanów Zjednoczonych i łaskawie go ułaskawił.

- Najwyższa pora przetrzeć okulary, od tego różowego koloru nie widać Marsa, a przecież już dawno powinniśmy na nim wylądować. Może przynajmniej tam nie będzie ciągle padało? – zastanawiała się na głos admirał krowa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Piotrek P. 1988 30.10.2021
    Wesołe, surrealne, zabawne i inspirujące opowiadanie.
    5, pozdrawiam :-)
  • Dziękuję bardzo Piotrek. Pozdrawiam
  • Witamy kolejny tekst w Bitwie!
    Życzymy dobrej zabawy i podium.

    Literkowa
  • O rety!
    Lubię pieczone w sabatniku indycze szyjki, a teraz jak je zjeść?
    Piątka.
  • Nadleśniczy Nuncescu- to może nie jedz, sam fakt, że o tym myślisz, robi z Ciebie rasowego wegetarianina. Pozdrawiam i dziękuję
  • Dekaos Dondi 31.10.2021
    BarbaraM Sadowska↔Bardzo mnie się tekst podobał.
    Przez duże B. Większe, od pozostałości wyrazu: ardzo.
    To takie nawiązanie, do tekstu.
    Odpowiednio pokręcona, wartka akcja,
    osadzona na podobnie pokręconym pomyśle, z fajnymi zwrotami akcji.
    Aż się można wczuć w mózg Izydora. Tym bardziej, że jest gdzie. Och tak.
    Jeszcze to rozczłonkowanie... jakby... i zakończenie, które "różnie' można zrozumieć:)
    Pozdrawiam:))↔%
  • Cóż za radość dla autora, przeczytać, że jej pomysł jest odpowiednio pokręcony. Dziękuję bardzo. Pozdrawiam
  • Rozpoczynamy głosowanie. Zapraszamy!
    Autorzy czytają i pozostawiają komentarze i nagradzają według zasady: 3 - 2 - 1 plus uzasadnienie; dlaczego?
    Głosowanie potrwa do 12 września /piątek/ godz. 23:59
    Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury.
  • „ Indyk tak to już ma, że od pokoleń, całe jego zastępy przodków dokonały żywota, wpatrując się w totalnym zapamiętaniu w sączące się niebo. Całe pokolenia, od zarania wieków topią się, potwierdzając w ten sposób bezskuteczność ludzkiego powiedzenia, że uczenie się na błędach, chroni przed popełnianiem ich ponownie. Chociaż to powiedzenie dotyczy ludzi i pewnie dlatego nie ma zastosowania do indyków”
    To jest bardzo ciekawe, metafora dla ludzi, którzy nie uczą się na własnych błędach i toną „zalewani” kolejnymi falami deszczu.
    Opowiadanie niby surrealistyczne ale schematy jakże bardzo ludzkie, tylko trzeba popatrzeć pomiędzy wersami.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania