Poprzednie częściLBnP nr XXVI_Szafy ratowniczki

LBnP nr 53 _ Zrozumieć oszukać przeznaczenie

Z grafitowych, przywieszonych stopni kapały krople wody, a na doliny kładł się już cień chłodu i ostro skrzypiał śnieg pod nartami. Podchodziliśmy w trójkę pod Kopę nad Krzyżnem. Jagna pierwsza, Franek drugi i ja zamykałem ogon. Zostawiliśmy za sobą poziome skalne zakosy, w dali przełęcz migotała w słońcu, a my miarowymi pchnięciami kijków i rytmicznymi posunięciami płóz spychaliśmy dolinę w dół. Goniliśmy uciekające słońce, jakbyśmy się bawili z nim w ciuciubabkę. Cień jednak był szybszy, powoli oplatał nasze sylwetki i widać było, że tak łatwo nas już nie opuści, aż do zmroku będzie się za nami toczył.

Cisza dookoła, zapach gór i tylko skrzyp za ciągnącym się biegiem desek zakłócał bezwietrze. Nagle Jagna odwróciła głowę i powiedziała:

– Nie idźmy dalej, co? Robi się późno, a jutro trzeba wcześnie wstać, by dojść do Turni Zwornikowej.

Zatrzymaliśmy się, zapaliliśmy po fajce i przegryźliźmy suszonymi jabłkami, a na drogę Franek dał nam po jednej kostce cukru. Rozglądałem się dookoła, patrzyłem na nieprzejednaną ogromem przełęcz, na lśniące jeszcze w zachodzącym słońcu niewysokie skały i na ten zapach wolności. Cały wysiłek czwartkowego dnia był już za nami, stał się już przeszłością. Wtedy, jeszcze nie wiedzieliśmy, że będzie to nasz ostatni wspólny wypad w góry. Została jedynie nam przyjemność zjazdu. Nagle Franek ze zdumieniem wyciągnął przed siebie dłoń. W powietrzu w blasku promieni trzepotał niewyraźny płatek czerni. Po chwili znieruchomiał. Coś niewiarygodnego, niesamowitego, a zarazem mrocznego tkwiło w tej maleńkiej istocie. W tym balansującym mgnieniu pośród martwoty śniegu, pośród tej głuszy pokutujacych za swoje pragnienie.

– Patrzcie! – zawołał. – Czarny motyl! Skąd, do cholery, się wziął w tym czasie?

Spojrzeliśmy za plamką migającą w słońcu niczym czarny diament. Powoli, powoli i pozornie bez obranego kierunku przesuwał się od lewej ku prawej, ku górze śnieżnego kociołka, aż w końcu zniknął. Zostaliśmy w zawieszeniu sami, zupełnie sami i patrzyliśmy na siebie niepewnie.

– Motyl zimową porą? – zadziwiła się Jagna. – Ewenement natury, coś nieprawdziwego, niepojetego?

– A wiecie, co oznacza takie zjawisko? – Zamyśliłem się.

– Przestań! Jagna nie będzie mogła spać dzisiejszej nocy – stwierdził Franek.

– Dlaczego? To jakiś zły znak, zamierzchły zabobon? – zapytała zatrwożona. Po chwili uśmiechnęła się i zmrużyła oczy.

Franek wciąż patrzył za drgającym w powietrzu motylem, zanikającym na tle skał owianych mrokiem odchodzącego dnia. Zrobiło się jakoś zimno i nieswojo.

Pierwszy otrząsnąłem się z marazmu i spojrzałem na zegarek:

– Dochodzi czwarta. Zjeżdżamy, najwyższy czas, by dogonić zmierzch, bo pułapki czasem nie znajdą ujścia i można pozostać w nich na zawsze.

 

Słońce już nisko i zawiewało chłodem. Robiło się zimno – to nadlatywała obietnica wieczoru, przedsmak ciepłej żętycy i grzańca.

 

Nazajutrz z pierwszym promieniem słońca wybrałem się w góry. Jagna i Franek jeszcze spali, bo długo nie mogli zasnąć. Słyszałem, jak rozmawiali o motylu. W niecałe trzy godziny dotarłem do siodełka filaru, a trzy kwadranse później szczęśliwy kończyłem zachód. Jednak coś mnie napędzało do zejścia. Nie rozumiałem tego wewnętrznego głosu, bo niebo było czyste, słońce kładło promienie na szczyty, czasu sporo w zapasie, skąd więc tak silne pragnienie powrotu i nieustanne napięcie w środku? Gdybym wtedy wiedział, oszukałbym przeznaczenie.

Czasem tak mam na ulicy, odwracam się nagle pod wpływem czyjegoś spojrzenia, albo wchodząc do ciemnego pomieszczenia i czuję, że ktoś tam jest. Tak i ja po raz pierwszy tamtego dnia, poczułem coś obok siebie, coś nieuchronnego stało tuż za moją głową. Zadrżałem i popatrzyłem w dół, dotknąłem kilkadziesiąt metrów powietrza i twardy, zawrotnie pędzący stok góry; jakby się śmiała z mojego strachu, bezkarna morderczyni. To pewnie dlatego ten niepokój? Popatrzyłem na zegarek, dochodziła trzynasta. Poleżałem chwilę na słońcu, ale wciąż ciągnęło mnie w dół, jakbym był szczurem zmuszonym do opuszczenia tonącego okrętu.

Podjąłem decyzję zejścia, ale z innej strony. Schodziłem małymi kroczkami z lodospadu. Twardy śnieg tworzył idealny tor poślizgowy, a nierówno zamarznięte ślady po rakach, płozach i butach raczej utrudniały zejście, niż ułatwiały. I jeszcze ten nieokreślony lęk. Gwałtowna utrata wysokości przytykała mi uszy. Przyczepiony do stromego stoku zbiegałem w dół, asekurując się czekanem. Kiedy byłem na linii łagodnego spadku wyprowadzającego na śnieżne pola pod szczytem, odetchnąłem z ulgą, że już po wszystkim. Odwróciłem głowę. Wysoko w górze od drugiej strony poruszały się dość prędko dwa czarne punkty, jak "ptaki". I coś, jakby lina za nimi się ciągnęła.

Dlaczego się nie rozwiązali? – pomyślałem. Na przegubie dłoni zegarek wskazywał piętnastą dwadzieścia trzy.

Gdy byłem na werandzie schroniska, ponownie spojrzałem w stronę góry. Ujrzałem ich w ogromnym łuku, jakby wyrzuceni w powietrze lecieli wysoko. Potem dwa uderzenia o przeciwległą ścianę żlebu, odtrąceni od niej skośnie w bok, lecieli w zwojach liny. Cienie windowały się ku dołowi, uderzając o sufity skalne i zamarznięte, wystające progi. Odbijali się jak piłki, wylatywali w górę, przetaczali jak szmaciane kukły. Bieg powoli zwalniał, aż do zupełnego znieruchomienia. Zawisnęli niczym wisielcy nad Przełęczą Cubryny...

Stara, bardzo stara legenda góralska podawała, że kiedy zimą widzi się czarnego motyla, to ktoś z bliskich połączy się z duchem gór.

Później dowiedziałem się, że po moim wyjściu rano, za niecałą godzinę wyszli na ten pieprzony lodospad oni – Jagna i Franek. Zawsze schodziłem z tej góry, może ze czterdzieści razy, może więcej, zawsze tym samym szlakiem, dlaczego ten jedyny raz zrobiłem inaczej? Nigdy się nie dowiedziałem i nigdy więcej już tam nie poszedłem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Witamy w Bitwie i życzymy przyjemności z czytania i dobrej zabawy

    Literkowa
  • Narrator rok temu
    Ciekawa i nastrojowa opowieść.?

    Czarny motyl? na śniegu to jednak zły omen, a może nie chcemy uwierzyć w banalność katastrofy i dlatego wprowadzamy element sił nadprzyrodzonych. Dużym plusem historii jest przedstawienie wypadku z dystansu, w pozbawiony emocji sposób.

    Niemniej zaskakujący jest wybór opisu w pierwszej osobie rodzaju męskiego, może dlatego, że męski głos podkreśla grozę i czyhające niebezpieczeństwo. Jakakolwiek przyczyna, efekt jest znakomity.?

    Niestety w polskich górach byłem zaledwie kilka razy, za to tutaj podążam górskim szlakiem dość często, zwłaszcza w upalne dni.?

    Życzę powodzenia w konkursie. ?
  • Pasja rok temu
    Dziękuję za miły poranek. Pewnie tak mamy, ze poszukujemy usprawiedliwienia dla swoich decyzji w siłach nadprzyrodzonych. Może legendy są prawdziwe, a może tylko kanwą dla trwogi. Nigdy pewnie nie pojmniemy śmierci do końca. Nie pojmniemy pasjonatów gór. Tylko nie możemy o tym zapomnieć, iż najdokladniej obliczone ryzyko jest jednak ryzykiem. I brawura nie ma z tym nic wspólnego.

    Pozdrawiam weekendowo z Krościenka/Dunajcem
  • Dekaos Dondi rok temu
    Pasjo↔Po pierwsze, prawie od początku, jest taki klimat... nieokreślonego niepokoju. Jakby coś się miało wydarzyć. Czarny motyl, dopełnia ów fakt. I później wrażenie... obecności. Jakby duchów. I jeszcze ta wizja ich spadania.
    Bardzo obrazowa zresztą→Po drugie, ciekawe sformułowania.Np:
    ''...spychaliśmy dolinę w dół'' / ''balansującym mgnieniu pośród martwoty''
    Autorka "Nie oglądaj się teraz"↔ by się ni powstydziła:)
    Pozdrawiam?:)
  • Pasja rok temu
    Dziękuję za miły komentarz i za Daphne du Maurier.

    Pozdrawiam i miłego wieczoru
  • Rozpoczynamy Głosowanie! Zapraszamy do czytania i zagłosowania.

    Potrwa do 06 /czwartek/ godz. 23:59

    Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury.
  • rozwiazanie rok temu
    Nieziemskie opisy na tle czarnego motyla, który jest zwiastunem nieuniknionego. Opowiadanie na pięć gwiazdek i pierwsze miejsce w konkursie. Pozdrawiam ?:)
  • Pasja rok temu
    Piękne dzięki za zatrzymanie podziwu nad górami. Tak, one są od zawsze tajemnicą i magnesem przyciągania.

    Pozdrawiam serdecznie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania