Poprzednie częściLBnP XV (Trrrrrrrryt)

LBnP XIX (wieczna zima)

WROCŁAW 2020

 

Benzyna skoczyła do 9 złotych. Tyle samo kosztowała "niebieska" w latach siedemdziesiątych, którą wlewało się do Trabantów, Syrenek i Wartburgów, a one po niej tak śmiesznie pyrkały. Wszyscy nosiliśmy kaski. Najpierw władza zajęła się zmianami w przepisach ruchu drogowego. Zmieniono ruch na lewostronny. Zniesiono ograniczenie prędkości w miastach i ustanowiono ograniczenie prędkości do 40 km na godzinę poza terenem zabudowanym. Zniesienie limitu prędkości połączone z przejściem na ruch lewostronny spowodowało lawinowy wzrost wypadków i liczne zgony mieszkańców miast. Aby jakoś temu zaradzić, a także z powodu zagrożenia terroryzmem, władza wprowadziła obowiązkowe kaski dla wszystkich obywateli.

Z noszenia kasków zwolnione zostało tylko duchowieństwo i politycy. Dla pozostałych posiadanie i noszenie kasku w każdym miejscu, poza domem, było obowiązkowe. Droższe kaski miały certyfikat i homologację ważne przez dwa lata. Tańsze tylko na rok. Homologacja też kosztowała i społeczeństwo podzieliło się na dwie grupy, jedni kupowali droższe kaski i oszczędzali na homologacji, inni woleli tańsze i potem tracili na kosztach ich legalizacji.

Potem zarządzili, aby wszystkie pojazdy poruszające się po drogach, mogły to robić tylko tyłem. Ten ruch władzy zmniejszył wprawdzie ilość śmiertelnych ofiar wypadków, ale nie zapobiegł chaosowi, który opanował jezdnie, kiedy zdezorientowani kierowcy cofając mylili lewo z prawo i ścierali się co chwilę w drobnych stłuczkach. Najgorzej miały karetki pogotowia, zazwyczaj przyjeżdżały na miejsce zdarzenia za późno.

Masło kosztowało dwie dychy. Piwo piętnaście złotych. Aby jakoś udrożnić ruch, przynajmniej dla niektórych użytkowników, stworzyli nowy urząd, który zajmował się wydawaniem certyfikatów samochodom uprzywilejowanym, uprawniających do poruszania się po drogach przodem. Certyfikat był drogi, ale nie tylko kierowcy karetek pogotowia i straży pożarnej masowo zaopatrywali się w stosowny dokument, robili to także zwykli kierowcy, gdyż korzyści jazdy przodem, a nie tyłem, rekompensowały poniesione koszty.

Gaśnice wprowadzili najpierw tylko dla rowerzystów. Miłośnicy dwóch kółek wozili je w miejscu przeznaczonym na bidon. Potem zresztą musieli zamontować do roweru również certyfikowany piorunochron. Znosili mężnie te utrudnienia i dopiero obowiązek jazdy w pasach sprawił, że towarzystwo rowerzystów zaczęło się powoli wykruszać. Pasy były niedopracowane i uniemożliwiały praktycznie jazdę, i tylko najtwardsi cykliści zaciskali zęby i nie rezygnowali.

Bułka kosztowała pięć złotych. Banany trzydzieści. Zabronili maślanki. Nikt nie wiedział dlaczego. Mleko, kefir - owszem. Byle nie maślanka. Zakazu przestrzegali z całą surowością. Likwidowali tajne rozlewnie, wyłapywali łamiących prohibicję. Za handel groziło więzienie. Za posiadanie najcięższa z możliwych gaśnica.

Gaśnice musieli mieć wszyscy. Ze względu na zagrożenie terrorystyczne, obowiązek rozszerzono z posiadaczy samochodów i rowerzystów na wszystkich obywateli. Małe, lekkie gaśnice były bardzo drogie. Niektóre damy z wyższych sfer wykosztowywały się na zgrabne gaśniczki, które mieściły się w torebkach. Większość społeczeństwa pozwolić sobie mogła jedynie na dużo większe i cięższe modele, normą były gaśnice siedmio - dziesięciokilogramowe.

Najcięższe, ważące ponad dwadzieścia kilo gaśnice pianowe musieli nosić obywatele, którzy popełnili wykroczenie, ale nie na tyle poważne, aby karać za nie więzieniem. Obowiązek posiadania ciężkiej gaśnicy był środkiem wychowawczym, bodźcem resocjalizacyjnym, a także żywym dowodem łagodności władzy, która nie chciała wsadzać od razu wszystkich za byle co do ciupy.

 

Po ulicach poruszały się ociężale grupki młodych ludzi przytłoczonych ciężkimi plecakami. Niektórzy z nich oprócz obowiązkowej gaśnicy, nosili zaszytą w podwójnym dnie maślankę, ale to tylko ci najodważniejsi. Kontrole były częste, a patrole sprawdzały również ważność homologacji, więc nie wystarczyło mieć gaśnicę. Trzeba było również mieć aktualną homologację, a ta kosztowała niemało.

Aby ułatwić organom ścigania walkę z zagrożeniem terrorystycznym zobowiązano każdego obywatela do wykonania tabliczki znamionowej, na której widnieć miało imię i nazwisko właściciela oraz seria i numer dowodu osobistego. Tak sporządzoną tabliczkę należało przymocować śrubami do czołowej strefy kasku.

Czekolada była po trzy stówy. Dropsy po czterdzieści złotych.

W telewizji naukowcy i lekarze prowadzili prelekcje o szkodliwości maślanki. Minister gospodarki z entuzjazmem czytał na wizji dane statystyczne, z których niezbicie wynikało, że nasza gospodarka ma się świetnie. Odkąd nowa władza przejęła stery staliśmy się światową potęgą w produkcji gaśnic i kasków, a także, w skali lokalnej, rowerowych pasów bezpieczeństwa.

Ambicją nowej władzy było zapewnienie wszystkim wyżywienia, aby żaden obywatel, żadne dziecko, aby nikt nigdy nie chodził głodny. Wybudowali ogromną fabrykę kleiku. Postawili na kleik ze względu na niską cenę produkcji i uniwersalność. Kleikiem można nakarmić każdego. Bezdomnego, małe dziecko i bezzębnego staruszka. Kotły z kleikiem stanęły w każdej gminie i w każdej wiosce. W dużych miastach były ich setki, w mniejszych dziesiątki. Warunkiem otrzymania kleiku było posiadanie własnego naczynia. Ludzie ustawiali się w kolejki biorąc ze sobą rondle, słoiki, wiaderka. Niektórzy prosili, aby nalać im kleiku do kasku, ale to było zabronione.

Kolejnym krokiem w walce z ubóstwem było wprowadzenie podatku od nędzy, zwanym również podatkiem od zubożenia. Ten ruch rządu miał w założeniach zapobiegać staczaniu się nisko zarabiającym rodzinom w nędzę, miał stanowić bodziec odstraszający. Niestety płatnicy podatku wpadali w spiralę kosztów, nowe obciążenie fiskalne sprawiało, że ubożeli jeszcze bardziej, a wtedy musieli płacić jeszcze wyższy podatek, przez co ich nędza jeszcze bardziej się pogłębiała. Wydłużały się kolejki po kleik. Ludzie nie chodzili głodni ale coraz trudniej było im powiązać koniec z końcem i codziennie musieli wybierać, czy ostatnie pieniądze wydać na leki przeciw gruźlicy, czy na nową homologację kasku i gaśnicy.

Ale najgorszy okazał się zakaz używania lewej nogi. Zakaz używania niesłusznej lewej (lewackiej) nogi wydał Minister Sprawiedliwości i bardzo pilnował jego przestrzegania. Od tej pory poruszać się można było tylko na prawej słusznej nodze, czyli, w praktyce, podskakiwać, albo pełzać z lewą nogą uniesioną do góry. Niełatwe to były podskoki z ciężką gaśnicą na plecach. Gdzieś poznikali staruszkowie, staruszki, ludzie po zawałach, nadciśnieniowcy, cukrzycy, otyli... za używanie lewej nogi groziły wysokie kary, a za recydywę nawet jej odjęcie. Minister Sprawiedliwości osobiście pilnował wykonywania wyroków, ludzie bali się go i nazywali "Wyrwinogą".

Na mieście ludzie szemrali, że ten zakaz to osobisty pomysł ministra, który należał do frakcji jastrzębi. Szeptali po kątach, że Premier należący do frakcji pragmatyków, nie pochwala tego pomysłu. Zakaz lewej nogi spowalniał rozwój gospodarczy i wprowadzał chaos.

I rzeczywiście! Pewnego dnia nastąpiła korekta! Władze zezwoliły obywatelom na używanie kul! Lewa noga nadal była zakazana ale kule bardzo poprawiły komfort poruszania się. Kule można było kupić w sklepach GS. Najbiedniejsi dostawali od Państwa zniżkę. Ludzie bardzo sobie chwalili dobrą zmianę. Żyło się teraz lepiej, żyło się weselej.

 

Niektórzy udzielali się godzinami na rządowym portalu społecznościowym. Posiadanie konta na portalu było obowiązkowe, natomiast kto ile czasu na nim spędza i jaka jest jego aktywność ścisłej kontroli nie podlegało, dobrze widziane było jednak uczestnictwo w życiu internetowej społeczności.

Za dwudziestokrotne zalajkowanie i obdarzenie uśmieszkiem informacji o sukcesach nowej władzy dostawało się orzełka. Zebranie stu orzełków uprawniało do udziału w loterii o bezpłatne przedłużenie homologacji gaśnicy lub kasku. Można było wybrać, o którą homologację chcemy walczyć. Orzełka można było też otrzymać za dziesięć dezaprobat, które wyrażaliśmy skrzywioną buźką pod informacjami o wrogich działaniach obcych mocarstw.

 

***

 

Pewnego razu we Wrocławiu przez most Grunwaldzki kuśtykał Sensol wspierając się na kulach, przygarbiony ciężarem wyjątkowo pokaźnej gaśnicy. Pot spływał mu spod kasku strugami. Zmęczony ciężko dyszał.

Patrzył na idących wte i wewte ludzi pochylonych pod brzemieniem plecaków, w kaskach zsuwających się od upału na oczy. W oddali dymiła garkuchnia z kleikiem. Słyszał niewyraźne odgłosy kłócących się kolejkowiczów. W pewnej chwili zatrzymał się, zrzucił plecak na ziemię i zdjął kask.

Wyciągnął z plecaka gaśnicę i maślankę. Maślankę wypił na oczach przechodniów, którzy podekscytowani wyczynem zaczęli zbierać się wokół i szeptali coś rozgorączkowani.

- Wiecie co? - powiedział Sensol do przechodniów - pierdolę. Pierdolę to w czapkę.

Najpierw wyrzucił do Odry pustą butelkę po maślance, potem kask, kule i gaśnicę.

 

***

 

To była prawdziwa epidemia. Ludzie gromadzili się na mostach, mostkach, kładkach i ciskali w nurt rzek, rzeczek i strumyków znienawidzone kule, kaski i gaśnice. Gaśnice i kule niknęły w odmętach wody, kaski unosiły się na powierzchni niczym skorupy jakichś wielkich orzechów, a wszystkim zrobiło się lekko i błogo, noszony latami ciężar, nagle zdjęty, sprawił, że czuli się jakby mogli niemalże latać, krzyczeli z radości i wiwatowali.

 

***

 

Nowe władze cofnęły obowiązek posiadania kasków i gaśnic. Zalegalizowały maślankę. Wycofały się z kleiku, który obrzydł wszystkim do zwymiotowania. Benzyna nadal była po dziewięć złotych, a kaszanka po czterdzieści pięćdziesiąt. Pozytywne zmiany wyniosły notowania rządu na szczyty popularności, toteż nikt nie protestował, kiedy wprowadzono obowiązkowe noszenie szyszaków i półpancerzy blaszanych w celu poprawy bezpieczeństwa obywateli wobec nasilającego się zagrożenia atakiem terrorystycznym. W ramach walki z ubóstwem na ulicach miast i wsi pojawiły się nisko płatne garkuchnie z kaszą manną. Szyszaki i półpancerze były ciężkie i niewygodne, człowiek pocił się i niewiele widział. Ale czego się nie robi dla poprawy bezpieczeństwa? Obywatele ufali nowej władzy i rozumieli konieczność wprowadzenia zmian. No i cieszyli się, że ich kraj stał się światową potęgą w produkcji szyszaków i półpancerzy.

 

***

 

A potem zakazali prawej nogi. Znowu zrobiło się ciężko. Na szczęście rząd zajął się problemem i wybrnął zwycięsko z trudnej sytuacji.

Obywatele dostali od władzy kule.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • Karawan 07.01.2019
    Oj, se nagrabisz!;) 5
  • Freya 07.01.2019
    "normą były gaśnice siedmio - dziesięcio kilogramowe." - dziesięciokilogramowe - można razem zapisać
    "Patrzył na idących w te i we wte ludzi pochylonych" - wte i wewte
    "kaski unosiły się na powierzchni niczym skorupy jakiś wielkich orzechów" - jakichś

    Kurde... mie się podoba ten tekst... Twgl. legalizacja gaśnic, to niesamowicie zajebista sprawa. Obserwowałem onegdaj takiego fachowca przy pracy, podnosił gaśnicę, potrząsał i naklejał naklejkę, że jest sprawna. Od każdej sztuki miał płaconą stawkę, już nie pamiętam ile to było, ale z prostej kalkulacji wychodziła przytłaczająca moralnie kwota. Normalnie w kilkadziesiąt minut odpierdalał moją dniówkę...
    Z tymi nogami, to kojarzy mi się trochę skecz Monty Pythona; "Ministerstwo głupich kroków" - qlasyq śmieszności.
    Ten tekst jest proroczy, tak właśnie będzie - a może nawet już trochę jest, w każdym razie zamierzamy dokładnie w tym jedynie słusznym kierunku. Też jestem przewidujący i mam np. maskę przeciwgazową typu słoń - bo może być przydatna... jeśli przypadek pozwoli :) Pzdr
  • sensol 07.01.2019
    dzięki za korektę. legalizacja gaśnic, to jeden z najlepszych biznesów. chyba tylko handel bronią, narkotykami albo śmieciami jest bardziej opłacalny :)
  • Witamy kolejne opowiadanie w LBnP
  • stefanklakson 07.01.2019
    Na razie najbardziej podobał mi się chyba tekst o BDSM i Gierku, ale każdy kolejny jest wysoce zachwycający jeżeli chodzi o pomysły i to jak jak jest napisany.
  • pkropka 07.01.2019
    Ojej. Padłam z wrażenia.
    Niegłupi pomysł z gaśnicami i półpancerzami, jakby tak każdy popylał z 10kg na plecach, to nie byłoby otyłości.
    A jazda tyłem zniechęciłaby kierowców i mniej smogu - wszystkie problemy z głowy.
    Tylko czekolady bym nie przeżyła :o
  • Wrotycz 08.01.2019
    W okolicach późnego września 19' wrzuć to, gdzie się da:)
    Niczym niezamaskowana tyrania, ośmieszana w czarnej grotesce, a jak wiadomo, śmiech jest najskuteczniejszą bronią.
  • Czyli już za rok założymy kaski i gaśnice. Idzie nowe.:)
  • Tekst bardzo ciekawy, napisany lekko. Bardzo dobrze się czyta, zwłaszcza, że czytając jest się zaskakiwanym coraz to nowymi exstrawanckimi rozwiązaniami naszej niedalekiej przyszłości.
    Jedno czego mi zabrakło to za mało zimy, chociaż pewnie sobie temat pojechałeś bardzo metaforysyycznie, ale jednak...
  • sensol 10.01.2019
    dziękuję za odwiedziny. mój tekst jest jak najbardziej zimowy. sami się o tym przekonamy niebawem...
  • Witamy
    Dziękujemy Autorowi za udział i zapraszamy do zagłosowania na najlepszy tekst. Forum otwarte całodobowo.
  • Dekaos Dondi 11.01.2019
    Dużo coś ma. Takie zwariowane, pokręcone teksty, też lubię. Pozdrawiam→5
  • Drogi Autorze prosimy bardzo o zagłosowanie do północy!
  • Pasja 15.01.2019
    Witam
    Ciekawe czasy były i ciekawa wizja przyszłości na ich kanwie. Dobrze oddana wieczna zima w dekadach czasu. Doskonale pamiętam absurdy, ale też były pozytywy w tamtych latach.
    Pozdrawiam
  • @utor 15.01.2019
    Ironia i absurd, to były moje pierwsze dwa skojarzenia po przeczytaniu tekstu. Nawiązania też niczego sobie ;-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania