Lecą bociany

"Przecież ja - aż w nieba łonie trwam,

Gdy ono duszę mą porywa,

Jak piramidę!

Przecież i ja - ziemi tyle mam,

Ile jej stopa ma pokrywa,

Dopokąd idę!..." - C. K. Norwid

 

Staruch lubił spać pod gołym niebem.

Już jako mały brzdąc wymykał się nocą z domu, wdrapywał na dach obory i zasypiał, słuchając polnych świerszczy i gapiąc się w gwiazdy. A gwiazdy znał wszystkie - ich imiona i konstelacje były jedyną rzeczą, jaką zapamiętał ze szkoły profesora Niezbudki.

Staruch-chłopiec w ogóle rzadko chodził do szkoły. Zimą nie sposób było tam dotrzeć przez śniegi zalegające na drogach, latem były wakacje, a jesienią musiał robić przetwory. Na naukę pozostawała tylko wiosna. Ale jak mały chłopiec pałający tak wielką miłością do przyrody, mógł usiedzieć spokojnie w szkole, kiedy za oknami wszystko rozkwitało, a cały świat budził się do życia?

Tak więc mały chłopiec dorastał, samotnie wałęsając się to tu, to tam i powoli wyrabiał sobie opinię dziwaka i włóczęgi.

- Ma takie niebieskie oczy od tego ciągłego gapienia się w chmury - mówiono o nim pogardliwie.

Tak już jest, że ludzie niespospolici bywają nazywani dziwakami.

 

- Wybacz, przyjacielu - powiedział Staruch sześćdziesiąt lat później do szamotającej się na wędce rybki - Przykro mi, że zginiesz. Wprawdzie mógłbym cię wypuścić, ale co by ci z tego przyszło? Nie przetrwałabyś, bo ostatecznie i tak ktoś by cię zjadł... jakaś większa rybka albo mniej wrażliwy wędkarz. Ale koniec końców wolę, żebym to był ja - i mówiąc to, wrzucił rybę do wiaderka, w którym pływało już parę innych.

Staruch oskrobał je z piosenką na ustach i przypiekł na ognisku, a zdjął dopiero, kiedy były skwierczące i złociste - takie jak lubił. Ale niestety z degustacją musiał poczekać, bo oto zobaczył jakąś postać na drugim końcu polany.

Mimo podeszłego wieku Staruch oczy wciąż miał dobre i dostrzegł, że w jego stronę idzie młodzieniec - chuderlawy chłopak o sprężystym kroku i wesołym spojrzeniu.

- Ocho, jakiś Rusek - mruknął do siebie Staruch. Bo kiedy tyle czasu spędza się w samotności, nabywa się zwyczaju monologowania - Pewnie chce zjeść moje ryby.

Staruch nie pomylił się - młodzieniec uścisnął mu dłoń i zaczął szczebiotać po rosyjsku, że był głodny i już z daleka poczuł tę wspaniałą woń pieczonych ryb i czy może się przysiąść, ma ze sobą chleb i sól.

- Prosim, prosim! - zawołał Staruch głośno, lecz dość niechętnie.

Nie był wprawdzie zgorzkniały, a serce miał dobre. Nie przepadał jednak za towarzystwem.

- Psiakość! Lepiej, żeby ten młokos szybko zeżarł i się stąd wynosił... Żal mi go, ale chcę już spać - mruknął po polsku, pewien, że tamten go nie rozumie.

Tymczasem było inaczej. Młodzieniec z wrażenia upuścił swoją rybę.

- Ach! Czy mnie słuch nie myli, czy to ukochana mowa polska była? Czy żem sobie to wyobraził tylko? Ach, nie, nie zwariował żem jeszcze! Polaku! Bracie! - i z tymi słowami rzucił się na Starucha.

- Puszczaj! Puszczaj, filucie ty jeden!

Ale Filut ściskał i całował go serdecznie.

- Ziomek mój! Na wygnaniu, w obcym kraju! Myślałem ja, że mowy ojczystej z innych ust już w życiu nie posłyszę. Przemów doń jeszcze raz, przyjacielu!

- Odczep się, ty szurnięty młokosie! - zawołał Staruch, uwalniając się wreszcie z jego objęć.

Filut westchnął z rozkoszą.

- Stary człowieku, prawdziwa słodycz z twoich ust pomarszczonych spływa. Wielkie szczęście, żeśmy wpadli na siebie! Dosyć już miałem tej samotnej tułaczki - we dwóch będzie nam raźniej! Czyś gotów jest do drogi? Możemy wyruszyć jutro skoro świt!

Staruch zamrugał. Nie rozumiał, o czym ten pokręcony młodzieniec mówił ani czego od niego chciał. Ale podróżować z nikim nie będzie, co to to nie!

- Jutro już mnie tutaj nie będzie - powiedział i zaczął zbierać z ziemi resztki swoich wspaniałych, złociutkich ryb - Nigdy nie zostaję w jednym miejscu dłużej niż dwa dni. No, może raz tylko mi się zdarzyło. W Neapolu było tak pięknie...

- A co komu tam po Neapolu? - żachnął się Filut i złapał Starucha za ramiona - My jak Polacy, to do Polski, bracie! Gaś ognisko, idziemy spać i wyruszamy skoro świt.

I mówiąc to, wyciągnął potargany koc z plecaka i ułożył się wygodnie na ziemi.

- Dobranoc, Staruchu! - mruknął i ufnie odwrócił się plecami do nieznajomego.

Staruch tymczasem pogrążył się w głębokiej zadumie.

- Cóż to za dziwaczny, młody człowiek. Czy nie powinienem go stąd wyrzucić? A może sam odejdę? Wygląda na to, że naprawdę zasnął... I gdzież to on chce mnie zabrać? Do Polski? Mnie tam od pół wieku nie było...

Koniec końców Staruch nie uciekł ("Ten szaleniec gotów jeszcze ścigać mnie, gdyby się zbudził"). Położył się jak najdalej od niego i wkrótce sam zasnął wpatrzony w jasną Lutnię świecącą tuż nad nimi.

Nazajutrz Staruch obudził się ze stanowczym postanowieniem, że nie weźmie ze sobą Filuta. Ostatnie na co miał ochotę to wałęsać się teraz z jakimś głupcem! I Staruch gotów był już obudzić i wypędzić przybłędę, kiedy nagle jego spojrzenie padło na bladą twarz Filuta, jego wątłe ręce i cienkie nóżki.

- Przecież toż to jeszcze dziecko - wymamrotał Staruch - Takie to chorowite i słabe, że pewno umrze, jeśli mu nie pomogę. A ten jego zapał... Głupi jest, to prawda, ale może jednak go zabiorę..? Przecież tak czy siak idę na wschód, mogę odprowadzić go do granicy... Ale ani stopę dalej!

Bo Staruch w gruncie rzeczy miał dobre serce.

Tak więc, zanim jeszcze słońce wzeszło na niebo, Staruch i Filut najadwszy się uprzednio polnych jagód, ruszyli przed siebie - a przed sobą mieli cały tydzień drogi.

Staruch na początku męczył się straszliwie: przyzwyczajony był wędrować, słuchając śpiewu ptaków i szumu drzew. Tymczasem ten postrzelony Filut paplał na okrągło! To o swoim dzieciństwie na wsi, o malutkich siostrach i braciach, Laurze, w której był zakochany, a która tak podle nim wzgardziła...

Z czasem Starucha zaczęły zajmować opowieści Filuta, choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Ileż ten młodzieniec ze swoimi miłostkami i dążeniami dostarczał mu rozrywki! A jaką miłą odmianą było wędrować lasami, polami i drogami z towarzyszem, do którego można było się odezwać! Toteż zanim Staruch zauważył, wciągnął się w rozmowę z Filutem.

- Ależ nie, Filucie, ja m a m dom. Ale nie taki jak myślisz, to nie jest żadna chatka z wygodnym łóżkiem, meblami i piecem - powiedział Staruch pogardliwie i westchnął głęboko - Mój dom jest o wiele wspanialszy - jest ruchomy, tak wysoki i szeroki jak ja sam. Dachem jest mi niebo, a ziemi mam tyle, ile pokrywa moja stopa.

- Jak to? - wydyszał Filut, bo właśnie wdrapywali się na wzgórze - A co z ojczyzną?

Staruch parsknął.

- Ojczyzna? Cały świat jest mą ojczyzną! - zatrzymał się i złapał Filuta za ramię - Rozejrzyj się! Spójrz na te pagórki, na te pola i lasy... To wszystko to moja ojczyzna!

I zadowolony zaczął schodzić ze wzgórza.

- Co za bluźnierstwo - szepnął do siebie Filut - Wszak jesteśmy w Rosji!

Dni mijały zadziwiająco spokojnie. Każdego dnia wstawali wraz ze słońcem, przechodzili paręnaście mil i rozbijali obozowisko. Łowili ryby, polowali, a Staruch dużo opowiadał Filutowi o swoich podróżach... chociaż jego i tak najbardziej ciekawiło dzieciństwo Starucha, które spędził w kraju, na podlaskiej wsi. Dopiero czwartego dnia miała miejsce tragedia.

Słońce chyliło się ku zachodowi. Wieczór był rosyjski i chłodny. Wędrowali wzdłuż rzeki.

- Cóż Staruch uczyni, gdy zajdziemy do Polski? - spytał Filut - Ja zaraz się zaciągnę i będę walczył w powstaniu.

Nie mieliby z ciebie za dużo pożytku, pomyślał Staruch, patrząc na jego wątłą postać. Głośno zaś powiedział:

- Chyba już trochę dużo powstań było, nie? Zresztą cóż tak bardzo was podnieca w tej całej wojaczce? To wszystko to bezsensowna przemoc... bohaterstwo na rozkaz w imię tej całej obmierzłej paplaniny, którą nazywacie patriotyzmem... ot co!

Niestety! Staruch zbyt długo przebywał w samotności, żeby wiedzieć, że nie powinien w ten sposób przemawiać do młodego chłopaka, który tak bardzo kochał i tęsknił do swojego zniewolonego narodu. Na twarz Filuta wstąpił rumieniec, a oczy rozgorzały dziwnym blaskiem.

- Obmierzła paplanina? - wykrzyknął, zatrzymując się raptownie. Cały drżał z oburzenia - Co ty tam wiesz, ty głupi starcze? Nie zostałeś wygnany z własnego domu, bo nawet go n i e m a s z. Możesz sobie gadać te bzdety o niebie zamiast dachu, ale cóż ci po niebie? Albo raczej cóż niebu p o t o b i e? Bo z kim masz niby o nie w a l c z y ć? Ja za to mam o co i żal mi cię serdecznie! Będę w a l c z y ł i umrę jako bohater! Jestem odważny i zaraz ci to udowodnię - i rzucił na trawę swoją sakwę.

- NIE! - krzyknął Staruch.

Ale było już za późno. Filut wskoczył do rzeki.

Staruch przestraszył się nie na żarty, ale nurt na szczęście nie był zbyt prędki. Za to woda w rzece była lodowata i Filut wygramolił się na brzeg cały drżący i przemoczony do suchej nitki.

- I c-co, Staruchu? Łyso ci teraz? - spytał, szczękając zębami.

Staruch bez słowa zabrał się do rozpalania ogniska. Słońce już prawie zaszło, a noc mogła być zimna.

- Głupi! - warczał do siebie - Co też mi strzeliło do głowy, żeby brać tego matoła za sobą? Cud będzie, jeśli nie zaziębi się i nie umrze.

I rzeczywiście na drugi dzień Filut dostał silnego kataru i bólów głowy. Uparł się jednak, żeby iść dalej.

- Nie martw się, Staruszku, zaraz mi przejdzie... Do Polski jeszcze tylko dwa dni. Pewien jestem, że jak tylko zajdziemy, od razu wyzdrowieję!

Staruch poklepał go tylko po plecach, ale nic nie powiedział.

Dziwna relacja łączyła tych dwóch. Z braku lepszej nazwy można nazwać ją przyjaźnią. Bo wbrew pozorom czas wcale nie jest aż tak ważnym czynnikiem, kiedy chodzi o tworzenie więzi. Dużo ważniejsze są w s p o m n i e n i a. Czyli to, co razem przeżyliśmy. Bo przecież trudno, żeby Staruch i Filut nie stali się sobie bliscy, skoro codziennie jadali razem z jednej miski i zdobywali dla siebie pożywienie, wędrowali ze sobą ramię w ramię, razem przeżywali trudy i męki i spali pod gwiazdami.

Sam Staruch nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ten narwany młokos, jest mu drogi. Dopóki ten narwany młokos nie umarł.

To się stało, kiedy byli już tylko parę godzin drogi od Polski. Filuta zaczęła trawić tak silna gorączka, że ledwo był w stanie utrzymać się na nogach. Staruch chciał biec po pomoc, ale znajdowali się przy samej granicy i w pobliżu nie było żadnej wioski. Poza tym noc była tak straszna i czarna, że prawie nic nie było widać - Staruch nie pamiętał, żeby kiedykolwiek przeżył równie okropną noc. Cały czas czuwał nad swoim biednym przyjacielem, modląc się i gładząc jego rozpalone czoło. Filut tylko majaczył. Dopiero o północy oprzytomniał.

- Staruchu, Staruchu... Jesteśmy?

Staruch, który drgnął na dźwięk tego głosu, nie miał serca skłamać.

- Tak... Tak, Filutku. Jesteśmy.

Na twarzy chorego pojawił się błogi uśmiech.

- O, Jezu! Nareszcie w domu.

I to były jego ostatnie słowa.

- Filutku? Filutku?

Staruch pochylił się i po raz pierwszy od bardzo, bardzo długiego czasu gorzko zapłakał.

Na niebo spłynęły chmury i zaczęły swoją zabawę. Goniły się wesoło po przestworzach, łączyły się ze sobą i znów rozłączały... To jedna nadymała się jak balon, to druga mglistym skrzydłem ją nakryła... To różowiły się na przemian, to znów siwiały. I tak nad Polską zaczęło świtać.

Tuż za polską granicą rozciągały się szerokie polany pełne maków i stokrotek i pachnących drzew sosnowych. Pod jedną z sosen można było dostrzec kopiącego w ziemi starego człowieka. Słońce już zaczęło wschodzić, kiedy wreszcie skończył swoją pracę i po długiej chwili milczenia zaczął rozglądać się wokoło.

A rozglądał się po rozległym horyzoncie, polach i lasach dokładnie takich samych, jak pamiętał. Uczuł nagle ten orzeźwiający powiew, którego mu brakowało przez pół wieku.

- Tu! Tu pozostanę. - wykrzyknął.

A nad jego głową długim szeregiem przeleciały bociany.

czerwiec '19

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Trzy Cztery 08.01.2021
    Ładna Twoja polszczyzna Amelio Izabello. Mam na półce czarną książkę w sztywnych okładkach: "Wielcy romantycy polscy, sylwetki" Aliny Witkowskiej. A gdyby obok stała jeszcze taka: "Wielcy romantycy polscy, suplement", na jej okładce rozłożysty jawor, a wokół soczysta trawa, a spośród traw wyglądają czerwone maczki, białe stokrotki, a w środku Twoje opowiadanka? Ale by było...

    W opowieści jest jedno miejsce, które możesz dopieścić:

    "Przecież toż to jeszcze dziecko".

    Pewnie, czytając i robiąc drobne poprawki, zastanawiałaś się, co zostawić - "przecież", czy "toż", lecz zapomniałaś jedno z tych słów przekreślić.
  • Celina 08.01.2021
    Wreszcie jakaś piękna proza. Jakbym Sienkiewicza czytał.
  • Justyska 08.01.2021
    Bardzo fajne opowiadanie. Piszesz ciekawie i obrazowo opisujesz. Masz drobne błędy w dialogach, pomijając dywizy, brakuje kilku kropek. Np. "Wybacz, przyjacielu - powiedział Staruch sześćdziesiąt lat później do szamotającej się na wędce rybki - Przykro mi, że zginiesz." Tu po słowie rybki powinna być kropka. Jest wiecej takich miejsc.
    Niestylistyczne jest moim zdaniem stosowanie "Bo" na poczatku zdania.
    Cos tez interpunkcja szwankuje, ale specjalista ze mnie słaby to sie nie mądrze.

    Ogólnie wciagajace i płynnie się czyta :))
    Dziekuje i pozdrawiam!
  • Bajkopisarz 08.01.2021
    „Ocho, jakiś Rusek”
    Och albo oho
    „się w samotności, nabywa się zwyczaju monologowania - Pewnie chce zjeść moje ryby.
    Staruch nie pomylił się - młodzieniec uścisnął mu dłoń i zaczął szczebiotać po rosyjsku, że był głodny i już z daleka poczuł tę wspaniałą woń pieczonych ryb i czy może się”
    4 x się
    „się wygodnie na ziemi.
    - Dobranoc, Staruchu! - mruknął i ufnie odwrócił się plecami do nieznajomego.
    Staruch tymczasem pogrążył się „
    3 x się
    „Staruch i Filut najadwszy”
    Najadłszy
    „czy siak idę na wschód,” + „Wszak jesteśmy w Rosji!”
    To znaczy, że szli zupełnie w drugą stronę niż Polska
    „było żadnej wioski. Poza tym noc była tak straszna i czarna, że prawie nic nie było”
    Było – był – było
    się wesoło po przestworzach, łączyły się ze sobą i znów rozłączały... To jedna nadymała się
    3 x się
    „I tak nad Polską zaczęło świtać.”
    Znów nie halo z kierunkami. Świtało na wschodzie, nad Rosją, Polska była na zachód. Chyba, że masz na myśli symboliczne świtanie – ale to wtedy zaznacz o co chodzi.

    Bardzo dobre opowiadanie, z kilkoma miejscami wręcz znakomitymi. Wynotowałem sobie co smakowitsze kąski:
    Albo raczej cóż niebu p o t o b i e? Bo z kim masz niby o nie w a l c z y ć?
    Jakież pomieszanie pojęć, że o niebo trzeba z kimś walczyć, ale jednocześnie jakie to typowe dla postaw podobnych Filutowi. Walka, wróg, zniszczenie. Nie praca od podstaw, aby być po prostu dobrym człowiekiem.
    „- I c-co, Staruchu? Łyso ci teraz? - spytał, szczękając zębami.”
    Na złość babci niech mi uszy zmarzną. No udowodnił, ze jest dzielny i bohaterski. Nic tym nie osiągnął, tylko umarł i zabrakło go tam, gdzie by się bardziej przydał. Doskonale punktujesz idiotyczne, bezmyślne pseudo-bohaterstwo. Ale tak właśnie to wyglądało na styku romantyzmu i pozytywizmu, w okresie w którym spokojnie mogła dziać się ta akcja.
  • Narrator 09.01.2021
    Bardzo zajmujące. Podobają mi się opisy, w których umiejętnie używasz bliższego i dalszego planu jednocześnie. Ale właśnie dlatego, że jest tak dobrze napisane, w kilku miejscach trzeba doszlifować, wtedy będzie doskonałe.

    Na przykład:
    „Wieczór był rosyjski i chłodny.”
    Co oznacza przymiotnik „rosyjski”? Z gwiazdkami na niebie, czy białe noce?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania