Lekcja historii

Była straszna burza. Mateusz nie mógł zasnąć tej nocy, musiał siedzieć nad książką i zeszytem z historii, nazajutrz miał już zapowiedziany sprawdzian. Grom za oknem jego pokoju uderzył w drzewo niedaleko jego domu. Zgasło światło.

- Jeszcze tego mi brakowało! – Krzyknął sam do siebie. Otworzył szufladę biurka w poszukiwaniu latarki. Wyszedł z pokoju.

- Mamo, chyba walnęło w słup wysokiego napięcia – wołał schodząc na parter po schodach. – Mamo! – Zawołał, kiedy nie usłyszał żadnej odpowiedzi – gdzie oni są? – Grzmot uderzył niedaleko rozjaśniając pomieszczenie, w którym się znajdował. – Co jest grane? – Zapytał sam siebie rozglądając się po pokoju, jeszcze chwilę temu nie zwracał uwagi na meble, ale teraz zauważył, że nie ma tu nic, co przypominałoby jego dom. Wyjrzał przez okno obok drzwi frontowych i zaniemówił. Przed budynkiem, w którym się znajdował było wojsko. I to, jakie wojsko, w pierwszej chwili pomyślał, że ze średniowiecza… i wtedy ktoś zapukał. Zaskoczony nie myśląc wiele otworzył drzwi. Burza się uspokoiła. Za drzwiami zobaczył młodego mężczyznę.

- Zostajecie w domu? – Zapytał.

- Nie rozumiem – odpowiedział Mateusz.

- Lepiej żebyście gdzieś stąd uciekli, z samego rana pewnie zacznie się bitwa. Najwyższy naczelnik radziłby opuścić ten dom. Wojska rosyjskie mogą tu dotrzeć a wtedy marny wasz los – Mateusz uznał, że chłopak ma coś z głową. Najwyższy naczelnik, o jakim kiedykolwiek słyszał to Kościuszko, ale to przecież osiemnasty wiek.

- Jaki naczelnik? – Zapytał w końcu.

- Tadeusz Kościuszko. Dalej nie zajdziemy. Jutro zacznie się bitwa pod Racławicami. – Chłopak miał niewiele więcej lat niż sam Mateusz i brał udział w powstaniu kościuszkowskim. Miał na sobie ubranie przypominające tradycyjny strój krakowski. Wtedy właśnie tacy jak on umierali za ojczyznę. Z lekcji historii pamiętał, że bitwa będzie wygrana. Co teraz zrobić? Jest w tym domu, nie wie, dlaczego i w dodatku będzie świadkiem walki o niepodległość.

- Ale ja nie mam dokąd iść.

- Lepiej dokądkolwiek tylko stąd idź. – I odszedł. Skoro jutro ma odbyć się bitwa pod Racławicami to dziś jest trzeci kwietnia 1794 roku, a to mógł być jeden z kosynierów, dzięki którym odnieśliśmy zwycięstwo, pomyślał Mateusz zamykając drzwi. W tym momencie rozległ się kolejny grzmot.

Deszcz padał na głowę chłopaka. Stał w ciemnej, wąskiej, ślepej uliczce, u jej wylotu widział biegających ludzi. Ruszył w stronę wyjścia z drogi i stanął jak wryty. Niektóre budynki się paliły, ludzie biegli w jego stronę, rozglądał się nic z tej sytuacji nie rozumiejąc. Jakaś kobieta w długiej sukni i wieku podobnym do wieku jego matki, chwyciła go za rękę i pociągła za sobą zmuszając go do biegu.

- Dlaczego tak stoisz! Uciekaj! – Krzyczała zerkając na Mateusza – Gdzie twoi rodzice? Rosjanie roznoszą nasze wojska!

- Gdzie ja jestem? – Zapytał, kiedy skręcili w boczną ulicę i nieco zwolnili kroku.

- Jak to gdzie… w Warszawie. Walczyliśmy niemal rok i w końcu nas pokonali. Przeklęci ruscy! – Pogardliwie syknęła kobieta.

- Który mamy rok? – Kobieta była zaskoczona pytaniem.

- Chłopcze, chyba nie jest z tobą zbyt dobrze. Jest 1831 rok i wygląda na to, że będziemy musieli skapitulować, bo już nasi nie dają rady. – Mateusz skojarzył szybko fakty. Powstanie listopadowe właśnie dobiegało końca. Warszawa płonęła a ludzie w popłochu nie wiedzieli, dokąd uciekać. Mijały ich kobiety z małymi dziećmi, krzyczały i poganiały swoje pociechy. Zbliżali się do żołnierza w brudnym mundurze, obcisłe spodnie były kiedyś białe a czarne wysokie buty były zniszczone, w granatowo-żółtej kurtce brakowało kilku guzików. Kierował ludzi w stronę wozów zaprzęgniętych w konie. – Chodź, – powiedziała kobieta – twoi rodzice mogą już nie żyć skoro się rozdzieliliście, ratuj siebie – i popchnęła go w stronę wozu. Wsiadając rozległ się głośny huk, piorun uderzył niedaleko.

Wokół znajdowały się groby, chłopak teraz znajdował się na cmentarzu, dosłownie kilka kroków od niego młody mężczyzna w polskim mundurze wbił bagnet w drugiego młodego mężczyznę, który po krótkiej chwili upada na ziemię obok pomnika z wielkim krzyżem. Śmierć robi na Mateuszu ogromne wrażenie, zrywa się z miejsca i biegnie przed siebie jak najdalej od walki. Siada na ziemi między dwoma wielkimi pomnikami z betonu. Może mnie na razie nie zauważą, myśli. Nie daleko od siebie widzi innego chłopaka ukrywającego się przed żołnierzami. Cywil. Na kolanach podszedł do niego.

- Co tu się dzieje? – Pyta Mateusz, opierając się o pomnik z mocno bijącym sercem.

- Na razie nasi sobie radzą, mamy przewagę, dobrze, że cmentarz jest na wzgórzu, ruscy nie tak łatwo się tu dostaną – odpowiadał szybko i z paniką w głosie. Wszystko działo się kilka metrów od nich, zapadał zmrok a pojedyncze drzewa między grobami sprawiały jeszcze bardziej mroczną atmosferę śmierci. Strzały przyprawiały Mateusza o gęsią skórkę i jeszcze szybsze bicie serca, drżącym głosem zapytał…

- Gdzie ja jestem, co to za miejscowość, który mamy rok? – Chłopak nic niewidzącym wzrokiem spojrzał na niego, odpowiedział dopiero po chwili, jakby pytania nie docierały do niego albo ich nie rozumiał.

- Siemiatycze, szósty lutego 1863 roku. Jesteś przerażony, skąd się tu wziąłeś?

- Nie mam pojęcia – wysunęli głowy żeby sprawdzić jak toczy się walka, była to jedna z bitew powstania styczniowego. Na bramę cmentarną nacierały siły wroga, ale polscy nie dawali za wygraną, słychać było strzały karabinów.

- Lepiej poszukajmy lepszej kryjówki jak najdalej od tej bitwy. – Kiedy nieznajomy to powiedział, Mateusz uświadomił sobie, że ta bitwa zakończyła się fiaskiem dla jego rodaków. Poczuł żal i smutek, kiedy zrozumiał ile kosztuje wolność. Zobaczył ludzi upadających od śmiertelnych ran zadawanych im pod bramą. Padał deszcz i wiał silny wiatr, który ograniczał widoczność. Przekraczając niewielką dziurę w ogrodzeniu cmentarza usłyszeli grzmot.

- Chyba tak, w sumie to na pewno tak, bo niby, jakim cudem prądu by nie było – Mama Mateusza stała u dołu schodów, – Ale tata poszedł sprawdzić korki. – Chłopak stał jak wryty kompletnie nic nie rozumiejąc. Był w miejscach wielkich bitew o niepodległość czy tylko mu się wydawało? Wrócił powoli do swojego pokoju. Schował latarkę, którą wciąż ściskał w dłoni. Jak to się stało? Pytał sam siebie. Spojrzał na książkę do historii, była otwarta na rozdziale poświęconym pierwszej wojnie światowej. Koniec z rozbiorami, koniec z bitwami i śmiercią niewinnych. Uśmiechnął się. Aż do drugiej wojny światowej. Ta podróż w czasie była najbardziej pouczającą lekcją historii, jaką miał okazję odrabiać, dzięki której miał szansę lepiej zrozumieć sens niepodległości i wolności.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • NataliaO 01.04.2015
    Zarąbista lekcja historii, chciałabym mieć taki język polski jak jeszcze chodziłam do szkoły.
    Opowiadanie świetnie napisane, pomysł bardzo dobry. 5:)
  • Linka 01.04.2015
    dziękuję :-) bardzo mi miło
  • wolfie 01.04.2015
    Lubię takie opowiadania - są jak najbardziej w moim guście. Żadnych błędów nie zauważyłam. Czekam na kolejne Twoje opowiadanie :)
  • Prue 02.04.2015
    Bardzo przyjemne opowiadanie. Zgadzam się z wcześniejszymi wypowiedziami. Dam 5
  • Amy 02.04.2015
    Świetny pomysł! Zauważyłam tylko jeden błąd - w pewnym momencie pomieszałaś czasy. Trudno się dziwić, że to była jego najlepsza lekcja. Uwielbiam takie klimaty i mam nadzieję, że wkrótce wstawisz coś podobnego. :)
  • Linka 02.04.2015
    Gdzie pomieszałam czasy?
  • BreezyLove 02.04.2015
    "młody mężczyzna w polskim mundurze wbił bagnet w drugiego młodego mężczyznę, który po krótkiej chwili upada na ziemię obok pomnika z wielkim krzyżem. " - tutaj jest zmiana czasu. Najpierw przeszły, a potem teraźniejszy. Jednak jak dla mnie, nie miało to znaczenia bo opowiadanie bardzo mi się podobało ;) 5
  • Linka 02.04.2015
    jestem kompletną amatorką ale będę starała się bardziej :-), dziękuję za komentarze
  • KarolaKorman 02.04.2015
    No wyszła Ci ta lekcja - brawo 5 ;)
  • Ciekawa, mądra i poruszająca historia. Serdecznie pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania