Lekcja ignorancji
Wpatruje się w jeden punkt. Stara się dostrzec choćby ułamek pulsującej cząsteczki światła – czy światło faluje? Gdzie podziała się cała wiedza, którą od wieków skrzętnie zbierała ludzkość i tak wspaniałomyślnie wpychała do jej zapleśniałego mózgu? Jaka strata czasu i energii – po co rodzić się w czasach, których się nie rozumie? Dostawać od życia prezent i nigdy go nie odpakowywać?
Dni mijają – świadomość, że każdy może być ostatnim zupełnie w niczym nie pomaga – no bo co zrobić więcej, oprócz tego co i tak się już robi poza świadomością i uważnym oddechem?
Wszystko wydaje się nie mieć sensu – to takie proste – wszystko – jak łatwo rzucać kamieniem, jak łatwo splunąć w twarz przypadkowemu przechodniowi. Wszystko oznacza nic – paradoks, świat lubi paradoksy. Ale ona rozkłada to wszystko na cząstki elementarne – z czego składa się wszystko – z życia – to znowu zbyt wiele. Trzeba położyć się na stół, odgiąć kawałek skóry, pozwolić krwi zalać perski dywan, dostrzec brzydotę upchanych mięśni i tkanek – wpuścić światło w ciemność swoich wnętrzności – mdleć i odzyskiwać przytomność. Trzeba być przytomnym by ciągle od nowa przegapiać piękno.
Po co jest mi być kimś więcej niż jestem? Ostatecznie i to przeminie wraz z każdą myślą, zapomni się, prześni, może przepadnie w orgazmicznym spazmie
- Niech pani opowie o starożytnym Rzymie – o bogach pożerających swoje dzieci, o idealnej formie rozwalającej czaszki by świat był piękniejszy – niech pani opowie o wojnach i zwycięstwach, ambicjach, zbrodniach i karach. O tym wszystkim o czym śnię leżąc pokonana gorączką.
Ślepcy chodzą cicho – spoglądam ukradkiem na człowieka prowadzonego przez psa – jest w tym jakaś nuta perwersji – melodia wygrywana przez ciemną stronę mojej osobowości. Przecież on mnie nie widzi, a mimo to chcę odwrócić głowę – nieładnie wgapiać się w ślepego.
Fala współczucia i wdzięczności zalewa mi jelita. Kiedyś o tym opowiem zamiast ukrywać to na dnie szuflady – na razie jednak wolę sobie pobyć w ciemności – jedyna przyjemność oprócz zadymiania serca nikotynowym dymem.
Kiedy ona zdążyła splątać się ze mną? Praca z lustrem nie pomaga – moje oczy nie są w stanie jednocześnie skupiać się na moim i jej odbiciu, na odbiciu ślepca i psa. Pies się niepokoi – jego misja jest zakłócana przez wścibskie oczy obcych, dajcie spokój – gdyby mógł mówić, pewnie by krzyczał – nie przytulajcie, nie pocieszajcie siebie, nie mam na to czasu.
I ja też nie mam czasu, choć mam go pod dostatkiem. Minuty i godziny przesypują mi się przez palce zamieniając się w dni i w lata. Hura jak dobrze, że mogę sobie na to pozwolić – na banalne narzekania, na odrzucanie całego porządku wszechświata, tylko dlatego, że jeden element mojej egzystencji nagle został usunięty z równania a ja przyzwyczaiłam się, że wynik już zawsze będzie taki sam. Teraz kiedy niebo się nie zawaliło, wgapiam się bezmyślnie w ślepca – wgapiam się w siebie i zalewa mnie fala wstydu -teraz światło jest falą.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania