Lekcje spod Biedronki, czyli o idealistach słów kilka
wspomnienio-przemyślenia, de facto
*
Siedzimy jak te żule pod Biedrą.
Prawie. Od żuli odróżnia nas obecność trzech wielkich plecaków i butelki z wodą w rękach w miejsce procentów. Za to po czterech dniach łażenia i jednej nocy spędzonej w Kurnej Chacie (tak sobie ją nazwałam, bo zaiste nią była) i dwóch w namiotach zapewne nie prezentujemy się wiele lepiej.
Generalnie chowamy się przed słońcem (jest końcówka lipca bieżącego roku), zapobiegamy odwodnieniu i zabijamy irytująco długi czas (pomińmy, czyja to wina…) do przyjazdu powrotnego pociągu.
I oczywiście w takich momentach toczą się najważniejsze rozmowy w życiu.
Co robimy z naszym życiem, dokąd ono zmierza, co nam w nim nie pasuje, w co wierzymy, a w co już dawno wierzyć przestaliśmy i tak dalej. (Ze swojej strony spontanicznie podzieliłam się z Natanem (imię zmienione) bardzo osobistą historią o tym, co można przejść w związku ze studiami i czego trzeba, by mimo to na nich pozostać.)
Skupmy się na tym ostatnim. Otóż część z nas wierzy w to, w co druga część już dawno wierzyć przestała właśnie. I tak oto rozwija się dyskusja.
Nikt nikogo nie obraża, wszyscy się lubią i szanują, wtedy i po dziś dzień. Ale odpuścić nie chcą. Bo z nas wszystkich uparte bestie są.
I choć poglądowo stoję po stronie Natana, to po jakimś czasie łapię się na tym, że wyłączam się z dyskusji, zamykam oczy i zaczynam odpływać na ramieniu M. Przynajmniej odpływać cieleśnie, bo umysłowo jestem cały czas świadoma i łowię pilnie każde słowo.
Milczę, bo zdaję sobie sprawę, że w ten sposób (rozmową, argumentacją) Natan nigdy nie przekona M. Z prostego powodu.
Między nimi jest 10 lat różnicy wieku. Ja stoję ,,gdzieś pomiędzy” – metryką bliżej mi do jednego, ale lepiej rozumiem się właśnie z tym drugim.
Wszyscy jesteśmy idealistami.
Jednak Natan jest – nazwijmy go tak – Niewinnym (Naiwnym?) Idealistą. A przynajmniej jest taki w oczach Zgorzkniałego Idealisty, jakim jest M. To, co powie NI (pozwolę sobie używać skrótów), nie przekona ZI, bo przecież wynika z faktu, że ten jeszcze za mało wie/za mało w życiu widział/przeżył/etc. Z tym, że nie ma w tym pogardy ani żądzy ,,sprowadzenia NI do swojego poziomu”, a raczej smutek – że ta niewinność NI też kiedyś zostanie zniszczona? Że samemu nie jest się nadal w tym stanie ducha? Chyba tylko sam ZI wie, albo i on nie.
Dlatego ani M. ani ja nie rzucamy się brutalnie na Natana ze wszystkim, co wiemy z naszych żyć i z innych źródeł. Czasem coś napomkniemy, to tyle. Bo po co niszczyć czyjąś niewinność przed czasem. (Chyba że w wyjątkowych sytuacjach, gdzie od tego zależy zdrowie i życie). Lepiej dać żyć i obserwować, będąc gotowym wesprzeć, gdy to się wydarzy samo. Może jakimś cudem nigdy tak się nie stanie. Ale nie liczmy na to.
Zastanawiałam się za to, co może zatem przekonać ZI? I doszłam do wniosku, że chyba tylko świadectwo bądź przykład – lepiej przykład – Doświadczonego Idealisty. DI charakteryzuje się tym, że przeszedł coś (albo wiele cosiów), co spokojnie mogłoby uczynić z niego ZI, ale… tak się nie stało. Jego doświadczenia nie zachwiały ideałami. Już nie jest naiwny, ale nie zgorzkniał. Dąży do nich dalej. Może trochę zmodyfikował metody, ale nie stał się też antybohaterem uznającym, że ,,cel uświęca środki”.
Coś nie wspominam o sobie, prawda? Właśnie mam problem z określeniem, gdzie w tym spektrum się znajduję. Nie jestem (całkiem?) niewinna, już nie. Pewne oznaki zgorzknienia przewijają się w powyższych zdaniach, ale nie jest to level M.
Jestem idealistką – na swój własny, specyficzny sposób. Regularnie obrywa mi się za to podczas dysput z rodziną, gdy bywam nazywana ,,spóźnioną nastolatką”, która za mało się zna i oni też kiedyś byli tacy-i-tacy, a potem przeżyli to-i-to. (Nie neguję ich doświadczeń, ale czy to ma oznaczać, że muszę się zgadzać ze wszystkimi wyciągniętymi z nich wnioskami?)
Jestem w takim wieku, że większość ludzi w sumie powiedziałaby, że w d… byłam i g… widziałam, ale się z tym nie zgadzam. Zdecydowanie coś tam w życiu widziałam i przeżyłam, nawet, jeśli nie była to wojna, zbrodnie czy inne skrajności. I jeszcze dużo mnie czeka.
I myślę, że jednym z moich celów życiowych – już w trakcie spełniania – jest właśnie zostanie Doświadczonym Idealistą. Dla M., dla mojej rodziny i dla wielu jeszcze ZI, których pewnie napotkam w swoim życiu.
Komentarze (7)
A idealizm... Tego wielu ludziom trzeba, coś w końcu trzeba wierzyć i do czegoś dążyć, walcząc z okrutną rzeczywistością. Osobiście blisko mi do eskapizmu, a nie jestem jeszcze całkiem zgorzkniały.
A eskapizmu też próbowałam i bywa, że wbrew sobie próbuję nadal, ale z każdym powrotem do rzeczywistości tego żałuję - u mnie eskapizm jest chyba jak topienie smutków w alkoholu, by przekonać się, że upijasz się na smutno🙁
Dzięki bardzo za przeczytanie i komentarz.
Hmm... może to być tak, że każdy człek, w e własnej "kałuży stoi" →która w zależności, od przeróżych okoliczności, może być faktycznie tym co jest, ale też "czystym źródłem napędzającym"
choć samo nie płynie. Jeno odbija nasze "zawirowania i pragnienia" które czasami bywają rzeczywitością. Odnaleźć siebie między tym, co możliwe, a tym co nie, bywa problematyczne.
Tym bardziej, że każdy inną psychikę w sobie piastuje.
Mnie zapewne eskapizm dotyczy. Inaczej bym tu nie był.
Tylko nie wiem na ile?
Do dobra kończę, bo chyba trochę zapętlam:)↔Pozdrawiam😀:)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania