Lepszy Świat

Stoję na wzgórzu, przede mną wznosi się kolejne wzgórze. Widok zieleni uderza mi do głowy. Trawa wyrasta tu ponad moją talię, nikt dawno temu tu nie zaglądał. Zresztą- po co niszczyć tak wspaniały widok?

Po mojej lewej, w dolinie między wzgórzami znajduję się niewielki lasek, może jakieś pięćdziesiąt metrów od miejsca w którym stoję. Las ten wydaję się być jakiś mroczny. Stoi tu- niby ponury strażnik wzgórz. Jest bardzo zarośnięty, czerń bije w oczy spomiędzy drzew, nie przebija się przez nią żadne światło. Zatracam się w paszczy nieprzejednanej ciemności, ogarnia mnie mrok. Naglę między drzewami widzę wyraźnie żółte ślepia patrzące wprost na mnie. Mrugam oczami, ślepia znikają. Wróciłem do mojego zielonego świata. Pszczoły głośno dają o sobie znać, ptactwo zaczyna swe śpiewy. W trawach w dole, w dolinie, zaczyna coś szeleścić. Wyskakuje z nich zajączek, zagłębiając się w labiryncie zieleni obok.

Daleko na horyzoncie, na szczycie przeciwległego wzgórza, oddalonego od tego o jakieś sto metrów, rośnie kukurydza, właściwie jest to wielkie pole kukurydzy. Wokół tego pola wycięto wielkie trawska, tworząc ogromne koło, opatulające ciasno idealny, żółto- zielony kwadrat pola kukurydzy.

Z dzieciństwa pamiętam, że pole jest na tyle duże, aby mogło zgubić się w nim troje dzieci.

Trawa po prawej od pola także została wycięta, tworząc trasę między trawami, prowadzącą do domu skrytego za drzewami topoli i dębów. Trasa zwieńczona jest żółtym słonecznikiem, które opadają do środka dróżki, tworząc piękną alejkę. Na całym przeciwległym wzgórzu rosną czerwone maki, które rosną gęściej wraz z wysokością wzniesienia. Przez dno doliny płynie rzeczka. Ma co najwyżej dwie stopy szerokości. Byłaby zupełnie niewidoczna, gdyby nie fakt, że trawy oblegające ją, opadając że wzgórz wprost do niej, są co raz niższe. Wypływa ona z niewielkiego lasku po prawej, który spina się po zboczu wzgórza, na którym stoję. Rzeczka kończy się na obrzeżach lasu mrocznego, gdzie tworzy błotnisty teren. Las po prawej jest bardziej przejrzysty, bardziej przyjemny w widoku, od tego mrocznego. Oba lasy, stojące naprzeciw siebie są jakby przeciwnością, wyglądają, jakby miały za chwilę rzucić się sobie do gardeł, chroniąc swych terytoriów. Jedno drzewo, wyraźnie stoi przed szeregiem swoich żołnierzy. Zarówno w mrocznym lesie, jak i w lesie przejrzystym. Dowódcy zerkają na siebie podejrzliwie, gotowi wydać rozkazy podwładnym. Zając skacze w trawie. Jak to się dzieję, że nie wydaje żadnych odgłosów? nie szeleszczą nawet trawy. Skrada się niczym zwiadowca. To szpiedzy obu armii, próbują zebrać jak najwięcej informacji o wrogu.

Czerwone maki, zaścielające całe przeciwległe wzgórze, to polegli w bitwie, padający pod rozkazami swoich dowódców- wielkich dębów stojących na przedzie swoich armii.

Pole kukurydzy to labirynt przez który musi przejść poległy w bitwie, jeśli chce trafić do Lepszego Świata. Aleja słoneczników to przejście do Lepszego Świata. Lepszy Świat to dom skryty zazdrośnie za topolami i dębami.

Mój dom.

Nie zauważyłem, kiedy słońce zaczęło zachodzić. Nad wzgórzem pojawiły się czerwono- pomarańczowe ślady zachodzącego słońca. Wzgórze zasłaniało słońce, lecz wielki czerwony łuk wyznaczał, jakby, sferę lądowania słońca. Tak jakby wylądowało ono na przeciwległym wzgórzu. W miejscu, gdzie powinna rosnąc kukurydza.

Wyżej czerwień mieszała się z pomarańczem i żółcią, blednąc powoli. Rozmyte, białe ślady pozostawione przez samoloty znaczyły swe trasy na niebie. Dwa przecinały się wyraźnie nad moim domem, przy wtórze barwy żółtej i pomarańczowej, a trzeci, rozmyty i bardziej puchaty ślad widniał w miejscu lądowania słońca. Nie było mowy o pomyłce, słońce na pewno lądowało, i to awaryjnie, na tamtym wzgórzu.

Stoję na wzgórzu, próbując otrząsnąć się z tego snu. Świat wygląda inaczej.

Wzgórza te są o wiele bardziej zarośnięte, lecz nie sposób dopatrzeć się tu pięknego, radosnego koloru zieleni, prócz zgniłej, odpychającej namiastki tego koloru, nadającemu temu miejscu ponury klimat. Pszczoły pobrzękują, ale jakoś leniwie, od nie chcenia. Mroczny las nie wydaję się być wcale taki mroczny, nie widzę w nim nic tajemniczego, jak miało to miejsce kiedyś. Wiele drzew wycięto z lasu prawego, jak i lewego. To samo tyczy się tych wielkich dowódców. Dowódca zginął z honorem, walcząc do upadłego- tak z pewnością pomyślałbym jako dziecko. Lecz teraz wiem, że po prostu scięto je, przeznaczając na opał. Ponura rzeczywistość.

Pola kukurydzy nie ma. W miejscu tamtym rośnie po prostu trawa, alejki ze słonecznikami także nie widać.

Wśród traw dostrzegłem czerwony kwiat maku. Rośnie tu teraz, jako jedyny ocalały strażnik wzgórz, jako jedyne pocieszenie dla mych oczu. Jako strażnik moich wspomnień.

A może jest on znakiem? Podpowiedzią, że tylko śmierć jest w życiu pewna, że tylko ona zawsze przetrwa? Moje biedne maki były przecież poległymi, były oznaką śmierci…

Dom także stoi na swoim miejscu, jednak z zapadniętym dachem.

Dom, który nie był, tak naprawdę, moim domem. Dom w którym jako dziecko okropnie cierpiałem. Byłem poniżany i bity.

Dlatego dnie, i czasami nawet noce spędzałem właśnie tu, między wzgórzami, na wzgórzach.

To był cały mój świat. Dwa wzgórza i jedna dolina… Wyobrażałem sobie świat w którym chciałbym żyć, w którym mógłbym uciec od cierpień spotykających mnie na co dzień. Chciałem wierzyć w moim wymarzonym świecie, że mój dom, skryty za topolami i dębami, jest dobrym domem, że jest dobrem samym w sobie. Stąd pojęcie Lepszego Świata, którym go nazwałem.

Siadywałem zawsze na drzewie, które rosło w odosobnieniu od obu lasków, dokładnie pomiędzy nimi, i wyobrażałem sobie wielką bitwę toczącą się pomiędzy mrokiem a światłością. Tak wtedy wyobrażałem sobie oba lasy. Zatracałem się wtedy w ciemnościach mroku lewej armii, tak jak dzisiaj widząc w nim ślepia, tylko że wtedy widziałem ich setki. Bałem się czasami, że pochłonie mnie ten mrok. Wolałem widok dobrego, jasnego lasu. Cieszyłem się jego widokiem. Podziwiałem też często zachody słońca, zachwycałem się nimi, najczęściej wyobrażając sobie, że słońce ląduje na wzgórzu, tuż za polem kukurydzy.

Tego drzewa, stojącego po środku także tutaj nie ma. Nigdy nie było. Wyobrażałem sobie, że stoi tutaj, ogromne i piękne, a ja spoglądam na wszystko z góry. Wtedy to jego miałem za prawdziwego strażnika tego miejsca. Był moim prawdziwym domem, miejscem gdzie czułem się bezpiecznie, gdzie zawsze chętnie wracałem. Był miejscem w którym na prawdę chciałem mieszkać. To w nim postanowiłem, że gdy tylko trochę podrosnę, wyprowadzę się z miejsca, gdzie mnie poniżano i bito. Miałem podążać za marzeniami, realizować je. Chciałem nigdy więcej nie wracać do starych chwil. Nigdy więcej nie być poniżanym. Miałem być po prostu szczęśliwym człowiekiem.

Przestaję rozmyślać, jest już zupełnie ciemno. A ja nadal stoję na tym wzgórzu i płacze. Płacze jak małe dziecko. Nie dlatego, że żal mi starych chwil, wspomnień związanych z tymi wzgórzami.

Płacze dlatego, że nie udało mi się odnaleźć siebie. Nie zrealizowałem żadnych marzeń, nawet nie podążałem za nimi, a jeśli już, to poddawałem się na samym początku ich realizacji. Miałem nie wracać do starych chwil. A jednak stoję tu, wspominając zepsute dzieciństwo, dom pełen cierpienia.

Jestem cholernie nieszczęśliwy. Źle przeżyłem swoje życie. Nie znam nawet samego siebie. Kim ja niby jestem? Człowiekiem z trudnym dzieciństwem, który nawet po wielu latach ma problem z emocjami, który boi się własnego cienia? Jestem cholernie nieszczęśliwy. Nie widzę więc sensu istnienia.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania