Lifelessness - część 1

Przebywam w ciemności, a nawet jej braku – nie widzę nic, nawet mroku. Jestem w niebycie, lecz ciągle istnieję. Pomimo, iż powinienem umrzeć, nadal tkwię w ciele. Chociaż to też nie jest do końca prawda – nawet ciało mi zabrano. Zostałem ze swoją świadomością istnienia i własnymi myślami. Tylko.

To straszne. Nic nie czuć, niczego nie doświadczać. Egzystować wegetatywnie w pełni tego słowa znaczeniu. Rozmyślać. Błagać o śmierć, lecz nie móc umrzeć. Cierpieć w braku bólu.

W moją świadomość wbija się obcy komunikat. Wprawia mnie on w euforię i zaniepokojenie.

„Witaj wśród żywych, Tomie Staguard. Czy czujesz się dobrze?”

Chcę odpowiedzieć, jednak nie umiem – nie mam ust i strun głosowych, bym mógł wydać z siebie jakiekolwiek dźwięki i złożyć spójne zdanie.

„Spokojnie” dociera do mnie wiadomość. „Wystarczy, że będziesz chciał coś powiedzieć, a my odbierzemy impuls nerwowy i zrozumiemy twój przekaz.”

„Co mi zrobiliście?!” pytam.

„Uratowaliśmy ci życie” pada odpowiedź. „Umierałeś, a my podaliśmy ci pomocną dłoń, rzec by można, że zbawiliśmy.”

Nie czuję emocji jako takich normalnych, hormonalnego pochodzenia. Jednak poprzez wcześniejsze życie w ciele jestem uwarunkowany, więc zazwyczaj reaguję tak, jakbym był normalnym człowiekiem. Można nawet powiedzieć, że je odczuwam.

Teraz ogarnia mnie gniew. Moi kaci oczekują dziękczynienia za to, co mi zrobili?! Pozbawili mnie możliwości normalnego opuszczenia tego świata! Torturują, zostawiwszy w niebycie! I oczekują, że będę wdzięczny za okazaną troskę i leczenie?!

„Spokojnie. Nie denerwuj się. Powinieneś odpoczywać.”

Czyli jeszcze mogą w jakiś sposób kontrolować to, co myślę? Świetnie.

„Mam odpoczywać?!” wyrywa mi się. „A co innego mogę robić?!”

Odpowiedź nie nadchodzi. Ogromnym wysiłkiem woli powstrzymuję ogarniającą mnie wściekłość. Skoro muszę istnieć sam ze sobą, to najlepiej jest odrzucić wszystkie negatywne emocje, gdyż one głównie przyczyniają się do spadku samopoczucia człowieka. A ja nie mogę sobie na to pozwolić, bo samopoczucie kieruje teraz całym moim światem.

Wyobrażam sobie, że robię kilka głębokich oddechów i o dziwo działa. Powoli uspokajam się i zapadam w stan całkowitego odrętwienia umysłowego. Myślę o pozytywnych skutkach mojej sytuacji: tak upragnionym przez całe życie świętym spokoju i możliwości swobodnego rozmyślania przez cały czas.

Każdy starożytny filozof marzyłby o znalezieniu się w mojej sytuacji. Ja jednak wolałbym żyć w ciele i normalnie umrzeć – zobaczyć, co jest tam dalej. W tym niby śnie, w który zapadam, zastanawiam się nad wcześniejszymi wydarzeniami. A oto pokrótce moja historia:

Urodziłem się w najzwyklejszej rodzinie świata. Ojciec był sklepikarzem a matka harowała w korporacji. Żyliśmy normalnie, stać nas było na to, co potrzebowaliśmy i niewiele więcej.

Jako dorosły żyłem podobnie: szary, nic nieznaczący człowiek. Byłem kierowcą ciężarówki. Woziłem nowy sprzęt elektroniczny po całej Europie. Miałem żonę i trójkę dzieci. Rzadko się z nimi widywałem, ale robiłem to dla nich. Chciałem, żeby im się dobrze, dostatnio żyło. Nie wiem, czy słusznie postępowałem: dawałem moim bliskim pieniądze, ale traciłem czas na ich zyskiwanie.

Pewnego razu przydarzył mi się wypadek. Gnałem po autostradzie. Pogoda była piękna – pamiętam blask słońca i falowanie asfaltu przed maską. Nagle motor jadący kilkadziesiąt metrów przede mną zaczął niebezpiecznie chwiać się na drodze, po czym obrócił się bokiem i położył na nawierzchni.

Nie miałem czasu myśleć – wiedziałem tylko, że nie zdążę zahamować. Nie chciałem przejechać motocyklisty, więc gwałtownie skręciłem. Ciężarówkę obróciło na bok i ostatnim, co pamiętam, jest hałas i ból.

Myślę, że wtedy właśnie wszystko powinno się zakończyć. Jednak tak się nie stało. Pewnie jako umierający zostałem poddany pewnym cybernetycznym zabiegom – tak wnioskuję z mojego obecnego położenia. Nie wiem, jak to zrobili – wiem tyle, że istnieję. Czy żyję? Ciężko stwierdzić.

„Uwaga! Uwaga! Badanie stanu pacjenta!” Komunikat wyrywa mnie z odrętwienia. Nie wiem, ile czasu minęło i nie obchodzi mnie to. Staję się całkowicie obojętny na wszystko.

„Czy czujesz się dobrze?” pada znane mi pytanie. Milczę ignorując pytającego.

„Przeprowadzimy teraz drobną, zupełnie bezpieczną operację, mającą na celu znacząco poprawić warunki twojego życia.”

„Dokładnie” myślę sobie. „Co prawda nigdy wcześniej tego nie robiliście, ale tak, jest to zupełnie bezpieczne – szansa na śmierć pacjenta wynosi zaledwie dziewięćdziesiąt procent…”

„Nie, to nieprawda.” Nienawidzę niemożliwości swobodnego myślenia. „Dbamy o życie naszych pacjentów. Zależy nam na tobie.”

„Tak, zależy wam na mnie, bo macie nade mną władzę!” zaatakowałem go „Pozyskaliście mnie jako martwego, lecz ożywiliście. Badacie mnie, a raczej to, co ze mnie zostało i jesteście zafascynowani. Zależy wam na mnie jako na obiekcie badań, a nie jako na żywym człowieku!”

Wyrzuciwszy to z siebie, czuję się dużo lepiej. Nagle słyszę(!) pisk, huk oraz oślepia(!) mnie błysk światła. To jest za wiele dla mojego słabego mózgu. Zamykam się i wyłączam na jakiś czas.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania