Poprzednie częściLifelessness - część 1

Lifelessness - część 4

Minął już tydzień od pamiętnych odwiedzin i zastanawiam się, kiedy będą następne. Właśnie podczas jednych z takich rozważań drzwi pokoju otwierają się i wparowuje do środka mój najlepszy przyjaciel, z którym znam się od czasów liceum.

- Gdzie jest ten wariat? - pyta zdezorientowanego lekarza.

- Tam... - niepewnie wskazuje na skrzynkę, gdzie spoczywam.

- Siema stary – siada koło pojemnika, tuż przed kamerą.

- Cześć – odpowiadam.

- Co u ciebie słychać? - zagaduje beztroskim głosem.

- Nic ciekawego – odpowiadam. - Siedzę sobie w pudle po tym, jak mnie przejechała moja własna ciężarówka. Życie jak życie. A co u ciebie?

- Eee, nie ma o czym mówić. Niedawno dostałem wiadomość od trupa, że tkwi w jakimś szpitalu o bardzo zachęcającej do życia nazwie i chciałby mnie widzieć. Mi się na tamten świat nie śpieszy, więc trzy razy się zastanowiłem, ale w końcu byłem w okolicy. Stwierdziłem: wpadnę. No i jestem.

Od razu czuję się lepiej. Tak jak spotkanie z rodziną mnie przygnębiło, tak najlepszy przyjaciel już po paru słowach poprawił mi nastrój. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Streszczam mu wypadki przed i po trafieniu do Lifelessness i dodaję:

- Czuję się rozdwojony. Taki jakby... - nie wiem, jak to ująć – niekompletny. Wewnętrznie wiem, że nie pasuję do tego świata.

Długo gadamy na ten temat. Omawiamy chyba wszystkie religie i wszystkich filozofów, na pewno tych bardziej znanych. Sens istnienia, dusza, byt, człowieczeństwo, ciało, rozum, świadomość... Gdy robi się późno, mój gość wraca do domu, lecz następnego dnia przychodzi znowu.

Tym razem rozmawiamy na temat biologii, medycyny, biochemii i innych sfer nauki, od których zależy moje życie. Obcując bliżej z tym człowiekiem odkrywam, czemu coraz bardziej czuję się nie na miejscu. Wiem, czego mi brakuje – ciała. I nie chodzi tylko o to, że nie mogę się ruszać, biegać oraz wykonywać innych czynności fizycznych. To też, lecz ... chodzi o coś więcej. Nie umiem tego nazwać. Ja to czuję. Wiem.

Kolejnego dnia znowu przychodzi. Doktorzy stwierdzili, że jego obecność dobrze na mnie działa, więc zjawia się. Wtedy mu to powiedziałem.

- Chcę odejść. Od kilku dni modlę się, by coś nie wyszło tym patałachom – tu wskazuję na krzątających się gości w białych fartuchach – i by mnie przez przypadek zabili.

On to rozumie, lecz sądzi, że to tylko chwilowe pogorszenie mojego stanu psychicznego. Ileś dni rozmawiamy, raz dłużej, raz krócej – też ma swoje obowiązki. W końcu w desperacji proszę go:

- Zabij mnie. Już, tutaj, teraz. Poprzecinaj kabelki. Odłącz zasilanie. Otwórz skrzynkę, przebij mózg. Proszę! Natychmiast!

- Nie! - krzyczy. - Nie mogę tego zrobić! - Wychodzi, trzaskając drzwiami.

A myślałem, że jest przyjacielem. Chyba przesadziłem, prosząc go o tak trudną rzecz. Zaczynam przeklinać. Długo. Soczyście. W końcu medycy mnie wyciszają i po chwili narady jeden z nich przemawia do mnie.

- Nie ma po co umierać. Po drugiej stronie nic nie ma. Tutaj jest wszystko. Uratowaliśmy cię. Nie robiliśmy tego dla badań naukowych, sławy czy władzy, jak czasami w gniewie twierdziłeś. Zrobiliśmy to dla ciebie. Chcieliśmy, abyś mógł jak najdłużej cieszyć się życiem. Nie zmarnuj tego, umierając. Jeśli brakuje ci możliwości ruchu, to wiedz, że od jakiegoś czasu staramy się temu zaradzić. Damy ci nowe ciało. Lepsze, trwalsze od poprzedniego. Jednak bez twojej współpracy nic nie zrobimy. To ty musisz chcieć żyć! Więc chciej. Nie dla nas, nie dla bliskich, ale dla siebie.

Mam gdzieś co on mówi. Nie obchodzi mnie on, jego kumple i ten świat. Chcę umrzeć! Muszę tylko wymyślić, jak tego dokonać.

Następne częściLifelessness - część 5 - epilog

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania