Liga Odkrywców
''Kilka słów od autora. Jest to moje pierwsze opowiadanie, więc może ssać. Dziękuję za każdą konstruktywną krytykę. Jeszcze jedno, wykorzystywałem niekiedy imiona postaci z popkultury za co strasznie przepraszam, ale brakowało mi pomysłu na imiona postaci ;) Miłej lektury''
Rozdział 1: Poznajcie Ligę
Reno otwierając ostrożnie drzwi rozglądał się czy ktoś go nie śledzi. Otworzywszy wszedł do przedsionka, zdejmując buty i kamizelkę. Poprawił flanelową koszulę i poszedł dalej. Rozglądał się w poszukiwaniu kamer lub podsłuchów. Jednak nic nie znalazł. Przecież to był jego dom, jednak przezorny zawsze ubezpieczony. Po zasłonięciu rolet usiadł na kanapie, nalał sobie szklankę brandy i zaczął powoli sączyć. Po opróżnieniu szklanki przypomniał sobie o czymś. Wrócił się po kamizelkę, otworzył kieszeń i wyjął zapieczętowany list. Powrócił na swoje pierwotne miejsce. Na wszelki wypadek nalał kolejną szklankę. Niezdecydowany zaczął oglądać kopertę. To była zwykła koperta niczym się nie różniła, jednak gwiazdą była pieczęć. Wypisane na niej było Liga Odkrywców w dziwnym symbolu który wyglądał trochę jak literka ‘’e’’ do góry nogami. Wychylając drugą szklankę postanowił rozpieczętować list. Nie chciał pić trzeciej bo od kolejnej odnalazłby w sobie duszę tancerza, poety i śpiewaka jednocześnie. Wyjął z kieszeni od spodni nóż. Delikatnie przeciął pieczęć i wyjął list. Rozsiadł się wygodniej nalewając jednak tą trzecią szklankę, tak na wszelki wypadek. Sprawdził jeszcze czy drzwi są na pewno zamknięte i zaczął czytać.
‘’Witaj w Lidze Odkrywców. Jesteśmy organizacją zrzeszającą ludzi takich jak Ty. Zajmujemy się poszukiwaniem wszelakiej maści artefaktów, odkrywamy rzeczy nieodkryte, przebywamy nieprzebyte, jesteśmy tam gdzie inni nie byli. Obecnie poszukujemy ludzi z wszelakiej maści talentami które będą w stanie wnieść wiele do naszych progów. Jeżeli sądzisz że nadajesz się na przygodę życia dołącz do nas. Zobaczysz rzeczy niesamowite, rzeczy w których istnienie wielu nie wierzy. Co jeśli powiemy Tobie że święty Graal istnieje i jest w naszych progach? Nie wierzysz? Przekonaj się sam! Dołącz do Ligi Odkrywców’’
-Świetnie się reklamują, powiedział Reno po tych słowach wziął szklankę zawierającą zbawczy dla niego płyn i wypił połowę. Zobaczmy co jeszcze mają do powiedzenia powiedział pod nosem i zaczął czytać resztę.
‘’Szanowny Panie Reno Jackson
Zwrócił Pan uwagę naszej organizacji której tytuł był podkreślony wiele razy. Sądzimy że Pana zdolności są w stanie wiele wnieść oraz wspomóc obecne załogi odkrywców. Z naszej bazy danych wynika że jest Pan wybitnym archeologiem. Był Pan przy takich przełomowych wykopaliskach jak odkrycie kopalń faraona Azira, prace przy kopalniach Ihm Batuty. Jednak najbardziej spektakularne było odkrycie i przemierzenie szlaku Nathan’a Drake’a sławnego konkwistadora. Musiał się Pan wykazać nie lada inteligencją, sprytem, rezolutnością i walecznością by wrócić do reszty przez drogę usianą pułapkami i innymi okropieństwami nieznanego. Takie osoby jak Pan są u nas szczególnie cenione, sądzimy że doświadczenie zdobyte przez Pana do tej pory wystarczy by wyruszyć na wiele niesamowitych wojaży. Pewnie Pan nam nie wierzy jednak zapewniamy że mamy wystarczająco wiele środków by przeprowadzać wszelakiej maści ekspedycje na całym globie. Jeżeli jednak nie rozwialiśmy Pana wątpliwości proszę zapoznać się z fotografiami dołączonymi do listu. Są tam przedstawione różne artefakty zdobyte jak do tej pory podczas eskapad. Znajduje się tam między innymi święty Graal, Arka Przymierza oraz skarby z właściwej piramidy Tutenchamona. Oczywiście może Pan nas posądzić o fotomontaż ale my jednak zapewniamy że zdjęcia są autentyczne. Jak na obecne czasy oferujemy godną płacę za starania oraz za sam udział w Lidze. Po skończeniu kontraktu dostanie Pan dożywotnie miesięczne wynagrodzenie ze względu na wkład do konserwacji oraz odkrywania dziedzictwa międzynarodowego. Jeżeli jest Pan zainteresowany proszę się stawić na lotnisko Heatrow Port, dnia 15:05:2016. Tam będzie na Pana czekał nasz delegat. Rozpozna go Pan bez problemu. Jego przypinką będzie symbol widniejący na pieczęci. Oczekujemy że zjawi się Pan o 15:35. Jeżeli odnotujemy Pana obecność zapewniamy Panu bezpłatny przelot do naszej kwatery. Sądzimy że wystarczającą zachętą dla Pana będzie pierwsza ‘’wypłata’’ oraz fakt że bliska Panu osoba Rosalia Green jest członkinią naszej organizacji.
Z poważaniem rady
Liga Odkrywców’’
Po przeczytaniu ostatnich zdań wstał. Rozciągnął się oraz wyszedł z pokoju. Przeszedł do sypialni, otworzył szafę wyjął z jej dna walizkę. Wrócił do pokoju spakował butelkę brandy po czym zabrał się za właściwe pakowanie. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy, ubrania na zmianę, przybory higieny osobistej oraz laptopa. Po czym stwierdził ze czegoś brakuje. Stanowczym krokiem wszedł do pokoju obok. Zdjął z wystawy wielki sztucer który był grawerowany na wzór arabskich arabestek. Na tabliczce pod strzelbą pisało Zepeniach Jackson. Ahh dziadek, gdyby nie on to nie zrobiłbym teraz tego co robię. Spakował też i sztucer. Po czym spojrzał na zegarek. Po czym szybkim nerwowym ruchem sprawdził datę w telefonie. I wybiegając szybko z domu krzyknął PRZYGODO NADCHODZĘ!!!! Chociaż w rzeczywistości pomyślał że Rosalia musi mu kilka rzeczy wytłumaczyć. Po kilku sekundach jednak wrócił się do domu. Zapomniał swojego kapelusza, jak sam twierdził prawdziwy archeolog powinien mieć taki a przynajmniej Indiana Jones mu tak powiedział podczas nocnego maratonu filmów. Tym razem zabrał również walizkę i zamknął dom. Zamówił taksówkę i czekał na podjeździe. Po 15 minutach taryfa przyjechała. Podał kierunek podróży i usiadł na miejscu. Wyjął telefon i zaczął grać w jakieś proste gierki. Po dojechaniu na miejsce zapłacił 30 dolarów i wysiadł dziękując za podwózkę. Na lotnisku było wyjątkowo mało osób jednak w dalszym ciągu było wystarczająco tłoczno. Zaczął się rozglądać po całym terminalu poszukując osoby z którą miał się skontaktować. Jednak nie mógł dojrzeć właściwej osoby. Jeszcze raz spojrzał na zegarek była 15:30. Pomyślał że nie jest to możliwe by ludzie byli aż tak punktualni, tylko on tak sądził zawsze się spóźniał ale dzisiaj wyjątkowo okazało się że on był jeszcze przed zaplanowanym spotkaniem. Znalazł najbliższą ławkę już miał na niej usiąść lecz zza placów usłyszał głos nieznajomej osoby która próbowała nawiązać dialog.
-Pan Jackson?
-Tak a o co chodzi?
-Rita Vataski mam Pana zabrać do kwatery na zapoznanie się z zespołem.
-Zapoznanie się z zespołem?
Po tych słowach odwrócił się. Ujrzał kobietę o rudych włosach, ubrana była w eleganckie biznesowe ubrania. Na jej piersi widniała plakietka z dobrze znanym logiem.
-Tak został Pan przydzielony do zespołu. Jednak resztę opowiem już w samolocie dobrze?
-Mi pasuje niech Pani prowadzi.
Ruszyli w stronę sali odpraw. Przekroczyli jedną z bramek, ochrona lotniskowa nawet nie przeprowadziła kontroli. Reno już miał zapytać się o bilety jednak sądził że to będzie bezcelowe. Wyszli na pas. Czekał już tam na nich odrzutowiec. Po wylocie nawiązał się dialog po raz kolejny.
-Tak więc o co w tym wszystkim chodzi? Jestem niezmiernie ciekawy by poznać odpowiedź, choć przyznam że ta cała otoczka tajemniczości mnie odrobinkę stresuje
-Spokojnie już wszystko tłumaczę. Nie będę powtarzała tego co było w Pana liście więc podstawy Pan zna. Został Pan przydzielony do sekcji Salazar. Jest to jedna z drużyn zdobywców, archeologów, podróżników jak zwał tak zwał. Macie za zadanie odkrywać, badać i przemierzać nieznane w ramach programu konserwacji dziedzictwa międzynarodowego. Oferujemy wam pełną swobodę działania o ile nie zagraża ona bezpieczeństwu kraju lub stosunków międzynarodowych. Na miejscu zapozna się Pan z naszą kwaterą oraz resztą swojego zespołu. Jak na razie proszę się rozkoszować lotem.
-Jest barek?
-Ależ oczywiście, tutaj w tym samolocie jest wszystko aby nie odczuwał Pan dyskomfortu podczas trwania kursu.
-Dziękuję w takim razie
Po wymianie grzeczności przystąpił do barku. Zaczął wodzić wzrokiem, znalazł najlepsze trunki z całego świata jednak wybrał brandy. Po nalaniu sobie szklanki usiadł na swoje miejsce i rozkoszował się lotem.
Po kilku godzinach byli już na miejscu. Wylądowali na pasie startowym, jedyną różnicą było to że nie byli na jednym z lotnisk raczej na prywatnej przestrzeni. Niedaleko stąd była widoczna rezydencja, a przynajmniej tak mu się wydawało. Po wyjściu z samolotu udali się na pieszą wędrówkę w głąb kompleksu. Dostali się w końcu wystarczająco blisko by można było zauważyć każdy detal miejsca. Był to budynek stylizowany na muzeum. Weszli do środka. Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy był wystrój miejsca. Nie różnił się od muzeum jakoś szczególnie. Wszędzie było wiele wystaw eksponatów. Najbardziej spektakularnym był szkielet dinozaura, Reno rozpoznał w tym szkielecie tyranozaura jednak tabliczka mówiła co innego. Pisało na niej Heptozaur Rex. Rzeczą która odróżniała to miejsce od muzeum było miejsce na stanowisko recepcji. Było przy niej pięć osób, wszystkie zajęte własnymi obowiązkami na przykład odbieraniem telefonów lub kompletowaniem dokumentacji. Podeszli pod ‘’recepcję’’. W tym momencie jeden z pracowników podszedł pod nowo przybyłych.
-Witam Pani Vataski w czym mogę pomóc?
-Dzień dobry ja w sprawie rekrutacji, przyprowadziłem ostatniego członka sekcji Salazar.
-Rozumiem, już prowadzę do punktu zbornego tylko zawiadomię resztę o państwa przybyciu.
Odszedł wyciągając telefon. W międzyczasie Reno podziwiał wszystkie zabytki. Oprócz tego tytanicznego wręcz szkieletu było jeszcze wiele rzeczy między innymi różnego rodzaju włócznie, wazy których pochodzenia nie mógł rozpoznać a nawet obrazy nieznanych mu artystów. Jednak już po chwili recepcjonista wrócił, zauważając ciekawość ostatniego członka powiedział mu że to wszystko to dopiero początek najciekawsze jest później. Ruszyli głębiej w budynek. Z zimnego muzealnego klimatu zaczęło się robić coraz przyjaźniej. Pojawiły się drewniane ściany i podłogi z najdroższych rodzajów drewna a kunsztowne dekoracje przywodzą na myśl to że projektantem był prawdopodobnie kustosz domator ceniący sobie wygodę i drewno do szczęścia brakowało tylko kominka. Podeszli we trójkę pod drzwi na których było wygrawerowane na srebrnej tabliczce ‘’sekcja Salazar’’. Cisza została przerwana przez recepcjonistę oraz Ritę.
-No niestety Panie Jackson tutaj nasze drogi się kończą, niech Pan się zbyt długo nie zastanawia reszta załogi już czeka.
-Pani Rito jest Pani potrzebna w hub’ie.
-Rozumiem, powodzenia Reno
Uścisnęli sobie dłonie w prawdziwym geście przyjaźni, po czym dwie nieznane choć stwarzające wrażenie nowo poznanych kolegów i koleżanek odeszły.
Zaczął się wahać czy chce tam wejść, to między innymi był jeden z momentów w którym zaczynał się zastanawiać co on właściwie zrobił. Wyjął piersiówkę i zaciągnął porządny łyk. To dodało mu odwagi. Złapał za klamkę i z gracją przestąpił za drzwi. Jego oczom ukazało się pomieszczenie udekorowane w podobny sposób jednak zamiast podstawowych mebli był wielki stół oraz kilka krzeseł ułożone dla każdego poszczególnego członka. W jednym z końców pokoju był kominek. Jednak doczekał się owego. A w drugim końcu wielki telewizor. Trzy miejsca były zajęte. Przywitał się nieśmiało i podświadomie zajął swoje miejsce. Już ktoś z członków miał coś powiedzieć jednak telewizor się włączył i ukazała się ich oczom mężczyzna na oko koło 40 ubrany był w drogi garnitur. Jego delikatne rysy twarzy jeszcze bardziej uwydatniały cienki, uczesany wąs. Jego włosy były krótko przystrzyżone i ułożone na bok. Stuknął dwa razy w mikrofon upewniając że działa i zaczął przemawiać do zgromadzonych osób
-Witam was wszystkich. Ja jestem Andrew Rayan, jeden z założycieli Ligi Odkrywców. Przepraszam ze nie mogę was poznać osobiście jednak pewne rzeczy najwyższej wagi odciągnęły mnie od tego zaszczytu. Jesteście sekcją Salazar, jest to piąty zespół poszukiwaczy najwcześniej utworzony. Zanim przejdziecie dalej zapoznajcie się. Zacznę w kolejności dobrze? Osoba siedząca na samym brzegu to Edward Miedziobrody znany archeolog, geolog oraz łowczy.
Każdy spojrzał na siedzącą postać. Był on wyjątkowo niski jak na mężczyznę zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu jednak jego wygląd nadrabiał. Był on dobrze zbudowany, wręcz nawet można stwierdzić że potężnie zbudowany lecz na swój sposób ta sylwetka stwarza wrażenie smukłej. Jednak najbardziej rzucającą się rzeczą była jego broda. Masywna sięgająca do połowy jego klatki piersiowej ruda broda. Na pierwszy rzut oka widać że poświęcił na jej zapuszczenie kilka lat.
Każdy się przywitał, po uściśnięciu sobie rąk Andrew zaczął mówić dalej.
-Kolejno siedzi tutaj znana badaczka, publicystka oraz kartograf Eliza Brown.
Kolejne przywitania zostały dokonane. Była to kobieta o kruczoczarnych włosach spiętych w kok, jedyna ze zgromadzonych osób była kobietą. Prawdopodobnie była też jedynym głosem rozsądku ale to jeszcze nic nie wiadomo. Jej okulary są zrobione z brązowego materiału. Była ona zadziwiająco blada nawet jak na standardy słonecznej Szkocji.
-Następnym członkiem jest sir Alfred Heimer. Rodowity archeolog z dziada pradziada, od pokoleń jego rodzina jest powiązana z odkrywaniem przeszłości. Ekspert od materiałów wszelakiej maści od wybuchowych po różne stopy metali.
Był to szlachcic brytyjskiego pochodzenia, jego uroda była skrajnie podobna do tej Angielskiej, co w sumie biorąc pod uwagę jego pochodzenie nie było dziwne. Miał on długie włosy zaczesane do tyłu. Jednak jego charakterystyczną rzeczą był monokl osadzony w jego lewym oku. Widać było ze ceni sobie ekstrawagancję.
-Oraz ostatni ale nie znaczy że najgorszy Reno Jackson, odkrywca, archeolog oraz znawca broni palnej.
Każdy zgromadzony przywitał się z nim. Po chwili przyglądania się sobie oraz prób komunikacji Rayan znowu się odezwał
-Wy wszyscy tworzycie sekcję Salazar. Właśnie czeka was pierwsza wyprawa. Jednak pewnie jesteście wszyscy zmęczeni swoją podróżą, rozumiem to jednak nie czas na odpoczynek. Udajcie się do zachodniego skrzydła czeka na was strawa. Sam pilnowałem by zaspokoiła wasze najbardziej wybredne potrzeby. Po kolacji stawcie się we wschodnim skrzydle. Przepraszam że wami tak miotam po całej placówce jednak tam czeka na was wasz transport. Wiem że może to zabrzmi nieprawdopodobnie ale czeka na was tam Nautilus. Najsławniejszy okręt marynarki arabskiej. Okryty legendą i niewątpliwą sławą statek w którego istnienie nie każdy wierzy. Tam tymczasowo rozlokujecie się bo zanim się dostaniecie do miejsca waszej pierwszej wyprawy minie kilka dni żeglugi. A teraz przepraszam obowiązki naglą. Żegnajcie Ligo Odkrywców. A zapomniałem znajdźcie sobie jakiś przydomek, to nasza niepisana tradycja. Do widzenia.
Telewizor wygasł. Po niezręcznej chwili każdy ruszył do zachodniego skrzydła, przedstawiając się sobie oraz relacjonując okazję w której zostali zwerbowani do tej nietypowej przygody.
Rozdział 2: Nautilus
Rozsadowiwszy się w stołówce zaczęli dalej dyskutować na różnorakie tematy. Nie widzieli nikogo z innych ‘’sekcji’’ lecz było dużo standardowych pracowników, woźnych, recepcjonistów i tym podobne. Co za tym szło wzbudzali oni największą uwagę. W sumie to nie było dziwne bo to był zlepek na ogół różnych person dość nietypowych warto zauważyć. Po podaniu pierwszego dania zabrzmiały rozmowy. Jednak nie opierały się na tym jak te dania są źle przygotowane gdyż ta pieczeń była jedna z lepszych jaką Reno miał okazję zjeść.
Alfred w międzyczasie rozpoczął konwersację
-Tak więc mili Panie i mili Panowie jak myślicie co nas czeka?
-Pewnie tak jak obiecali, skarby i okazja do bitki. Ale co ja tam wiem nie jestem tak obeznany w tych archelogizmach jak wy.
Można było wyczuć ironię w głosie Edwarda. Była na tyle śmieszna że rozładowała napiętą atmosferę w grupie.
-Ja mam pomysł drodzy państwo, przejdźmy na mówienie sobie po imionach bo o ile się nie mylę to mamy się zintegrować na czas nieokreślony.
-To jest dobry pomysł, tak więc Reno w jakich okolicznościach Ty dostałeś list od rady?
-No właśnie zamieniamy się w słuch dobrze że się Elizo zapytałaś co nie Alfred?
-Można tak powiedzieć Edwardzie, my tymczasem zamieniamy się w słuch.
-No dobrze tak więc słuchajcie. To było podczas wykopalisk, siedzieliśmy w jednym z szybów kopali Ihm’a Batuty. Rozmawialiśmy bo w sumie mieliśmy przerwę, ja jednak postanowiłem pójść dalej za potrzebą. No cóż zdarza się. Tak więc idę dalej z zamiarem dokonania dzieła, a tu nagle ściana za mną się zamknęła dosłownie 40 centymetrów za plecami. Pierwszą rzeczą jaką próbowałem zrobić to skontaktować się z resztą że żyję żeby się nie martwili. Tak więc ja krzyczę, oni krzyczą, wszyscy krzyczymy. Jednak postanowiłem zrobić coś ciekawszego i zamierzałem wybrać się dalej. Tak więc bez zbędnego czekania na odsiecz czy broń boże czegoś innego przystąpiłem do eksploracji. Jedynym źródłem światła była ta zapalniczka benzynowa. Tak więc idę pierwsze sto metrów i uwaga, napotkałem zakręt tak więc skręcam jak gdyby nigdy nic. I w tym momencie zapadłem się pod ziemię, dosłownie. Spadałem jakieś dwa lub trzy metry. W momencie upadku musiałem o coś zahaczyć bo bolała mnie ręką. Jednak nie mogłem znaleźć zapalniczki. Chociaż w tym miejscu światło było choć nie tak jasne jak na powierzchni. Znalazłem się wtedy w jakiejś Sali tronowej lub w czymś podobnym. Wszystko było zrobione z kamienia. Co prawda nie było tam nic szczególnego jednak było tam kilka stołów a na nich było bardzo wiele skarbów. Nie widziałem w tym momencie zbyt wiele ale mam wrażenie że na każdym stole był stos dukatów lub innej waluty złotej że tak to ujmę. Chciałem znaleźć zapasowe źródło światła więc wyjmuję telefon, a on cóż złamany na pół. Sądzę że to siła upadku to spowodowała. Tak więc podszedłem pod jeden ze stołów przyjrzeć się dokładnie co to jest. I tak jak sądziłem pod tym stołem co ja byłem znajdowały się tam dukaty lub coś w tym stylu, w tym jakieś wisiorki i tym podobne. Jednak zwieńczeniem tej sali był wysoki marmurowy tron z wyrzeźbioną postacią jako rezydent owego mebla. Na jego głowie leżała masywna korona. Jednak można było ją zdjąć, i to była rzecz którą zrobiłem. Wspinam się na ten tron zdejmuję koronę i usłyszałem tylko strzyknięcie jakiegoś mechanizmu. Nagle ni stąd ni z owąd zaczął się walić sufit. Znalazłem wyjście zeskakuję i biegnę to prawdopodobnie jedynej drogi ratunku. Po drodze do wejścia do tej sali zauważyłem moją zapalniczkę. Złapałem ją po drodze i wybiegłem w głąb kompleksu. Przede mną był bardzo długi korytarz, sądziłem wtedy że nic nie może mnie złego spotkać podczas ucieczki z tamtego pomieszczenia. Tak więc biegnę za mną zapadający się kompleks, przede mną korytarz bez końca. No i w jednym z momentów potknąłem się i poleciałem jak głupi na ziemię. Usłyszałem nad sobą tylko świst. Podnoszę się w pośpiechu a tam kilka włóczni powbijane w ściany. Które z resztą były z kamienia. Tak więc nie miałem czasu na kontemplowanie tego wszystkiego, biegnę dalej. Już mi powoli brakowało tchu. Jednak w momencie kiedy poczułem że coś przypieka moje plecy postanowiłem przyśpieszyć. Ostatnią przeszkodą którą napotkałem był wilczy rów. Przeskoczyłem go. Już myślałem że zobaczę wyjście ale takowego nie było. To był ślepy zaułek a mi się nie chciało tam umierać więc postanowiłem przyśpieszyć. Dzięki bogu ściana w tym miejscu była strasznie cienka bo była z drewna. Przebiłem się przez nią. Znalazłem się na dworze. Włóczyłem się potem po okolicy przez dwie lub trzy godziny potem znaleźli mnie towarzysze. Po tygodniu od tego momentu znalazłem w skrzynce list i w sumie tyle. A Ty Elizo jak zostałaś członkinią Ligi?
-Cóż…. Szczerze mówiąc może moja przygoda nie była aż tak ekscytująca jak twoja. Po prostu robiłam mapy pewnej placówki na Saharze. To była bodajże świątynia Allaha i to jedna z dawniejszych. Zajmowałam się swoimi sprawami do czasu kiedy nie usłyszałam jakiegoś szeptu zza drzwi. Postanowiłam pójść i zobaczyć co się tam wyprawia. Przeszłam przez drzwi jednak zamiast jakiegoś pomieszczenia napotkałam długi korytarz. Więc najlepszą i najbezpieczniejszą rzeczą jaką pomyślicie to żeby się cofnąć jednak miałam inne plany. Gdzieś w połowie drogi ściany zaczęły się przemieszczać. Wolałam się nie ruszać nie chciałam wpaść w mechanizm. Po kilku minutach okazało się że znalazłam się w jakimś dziwnym labiryncie. Pod ręką miałam kompas, kartkę, ołówki i odrobinkę chęci przeżycia więc zaczęłam szukać wyjścia. Zajęło mi to z godzinę ale błądząc po tym tunelu starannie dokumentowałam wszystko robiąc mapę tego labiryntu. Po skończeniu kilku kartek znalazłam wyjście. Bardziej pasowałoby określenie przejście do drugiej części tej całej świątyni. Tym razem podłoga była podzielona na płytki, trzeba było przejść odpowiednią ścieżką układającą wzór, nadepnięcie na złą płytkę powodowało że cały mechanizm się restartował a ze ścian były wystrzeliwane strzałki. Opracowałam prawidłową ścieżkę i podzieliłam się z resztą ekipy, znaleźliśmy tam wiele skarbów plus prawdopodobnie fragment wykradzionej arki przymierza która została wczoraj tutaj przetransportowana. No i tak jak Ty dostałam list tydzień później. Za to mnie ciekawi Edward jaką sposobnością udało Ci się do nas dołączyć?
-No cóż a to ciekawa historia. Dostałem zlecenie na wielkiego zwierza gdzieś w Amazonii, no i gdzie ja bym z takiej okazji nie skorzystał. Wziąłem mojego winchestera, kilo amunicji coś do rozpalenia ogniska i przybory do tworzenia trofeów bo gdzie ja bym nie chciał kolejnego zwierza nad moim kominkiem? Jednak od początku coś mi nie grało, nie sprecyzowali co to za dziki okaz czeka na moją lufę. Ale to nie przeszkodziło mi w niczym wpakowałem się do pierwszego lepszego samolotu, ba było fajnie nawet orzeszkami poczęstowali ale najgorsze było to że jednak wywalili na najbliższym lotnisku za machanie rewolwerem. Jakby dobrej spluwy nigdy nie widzieli. Tak więc po kolejnej wysiadce opłaceniu kilku przewodników dotarłem do miejsca w którym miało się odbyć jak to wy mówicie ‘’safary’’. Zapoznałem się tam z kilkoma wybitnymi w swoim fachu artystami. Każdy miał na koncie niesamowite okazy więc to szykowała się gruba ryba. Łącznie była nas piętnastka. Przyszedł jakiś buc w garniturze, co mnie denerwowało zwłaszcza że byliśmy w środku ‘’jungly’’ i było dość gorąco. Na szczęście psorek tak się napocił że chyba już nigdy nie wróci do Amazonii haha. Tak więc pomachał kwitami, powiedział że każdy dostanie po pięćdziesiąt patyków w zamian za ciało tego zwierza. Nam to pasowało. Podał jeszcze ‘’specyfykacje’’ i z opisu wyglądało że polujemy na słonia z dżungli. Zbliżał się zmrok więc postanowiliśmy się pośpieszyć. Jednak ten zakuty garniak uciekł jak najszybciej pewnie mu było gorąco. My rozdzieliliśmy się na dwuosobowe zespoły. No na moje szczęście wypadło że idę sam ze sobą. Jednak mi to pasowało nikt nie będzie zrzędził mi pod nosem co mam robić. W sumie oddaliłem się od nich zbytnio bo nawet na przenośnym ‘’gepesie’’ nie było ich widać. Chodzę i chodzę już mnie nogi zaczęły boleć, myślę o kamulec oprę się o niego chwilę odpocznę sprawdzę amunicję lub pociągnę z butelki. Tylko się rozsiadłem wygodniej a tu nagle zaczęło się jakby trzęsienie ziemi. Przyznam zdziwiło mnie to trochę jednak nie dałem się zaskoczyć. I nie uwierzycie! Kamień wstał, no i jak się okazało to nie był kamień jednak wielki zwierz. Wyglądał na połączenie nosorożca ze słoniem no i tak patrząc na ryj.. znaczy na twarz to było jeszcze połączenie rekina młota i lwa ze względu na matową grzywę. Jako że pieniądze mi były potrzebne wypaliłem wszystkie dwie pestki w tego zwierza. No to nie było aż takie proste, naboje po prostu zrykoszetowały w drzewa. I wyglądało na to że rozjuszyłem go. Rzucił się rogiem w moją stronę. Ledwo co żem uniknął, a on po prostu wyrwał drzewo. Dwururkę długo się przeładowuje więc wyjąłem colta i zacząłem oddawać kolejno strzały. Jednak nie działało, pociski cały czas odskakiwały, po prostu się go nie imały. Podczas jednej z szarż wbił się tak bardzo że nie mógł wyjąć rogu z masywnego drzewa. To była moja okazja przeładowałem winchestera i zacząłem biec w jego stronę. Wskoczyłem mu na plecy i w tym momencie zaczęło się rodeo mojego życia, tak się skubany wił że prawie spadłem. Jednak ja nie sprzedałem tanio skóry. Ścisnąłem mocniej strzelbę przyłożyłem mu do kręgosłupa i wypaliłem dwa razy. Bydle upadło wydając przeraźliwy ryk. Wiedziałem że zaraz reszta się zleci więc usiadłem na niego jakbym był wygranym pojedynku. Kiedy reszta przyleciała powiedziałem dziarsko ‘’trofeum należy do mnie’’. Potem odebraliśmy pieniądze i tydzień później znalazłem list. A Ty Alfred? Co Ty żeś uczynił?
-Razem z sir Baleygtonem moim znajomym piliśmy herbatę przy ruinach greckiego kolosa z Rodos. Pogoda była rozkoszna, więc i herbata smakowała nieziemsko. Nasza sielanka trwała w najlepsze do momentu w którym nastąpiło trzęsienie ziemi. Nie było co prawda niespotykanej skali jednak cała zastawa uległa zniszczeniu. Po otrzepaniu się z kurzu odkryliśmy że w podstawie statuy zostało wyżłobione coś na kształt wejścia. Postanowiliśmy udać się na eksplorację, z resztą to był nasz pierwotny cel spotkania. Tak więc zabraliśmy lampę naftową gdyż uznajemy tradycyjne środki jednak zabraliśmy też latarkę na baterie. Tak więc przechodząc odkryliśmy klatkę schodową prowadzącą na dół. Przechadzając się podziwialiśmy niesamowite malunki na ścianach. Była tam zapisana prawie cała historia starożytnej Grecji. Dotarliśmy na sam dół. Była to jedna z ukryta świątyń na cześć Zeusa za czasów kiedy chrześcijaństwo stawało się dominującą religią. Było wiele różnych przedmiotów kultu oraz niesamowicie zachowanych zwojów ze spisaną religią grecką po łacinie oraz starym greckim. Z racji tego że mieliśmy zbyt dużo czasu zaczęliśmy wszystko tłumaczyć. Okazało się że oprócz wierzeń było dokładnie spisane i wyjaśnione funkcjonowanie niesamowitych stworzeń. Był tam opis zwierzęcia podobnego do opisanego przez Edwarda. Oprócz tego data śmierci ostatniego jednorożca. Cóż o ile mi się zdaje jeżeli te wszystkie eksponaty są autentyczne to właśnie jego szkielet stoi w głównej sali. Jednak niefortunne stawianie kroku spowodowało że uruchomiliśmy pułapkę. Lont połączony z beczkami w których była jakaś wybuchowa substancja. Pierwsze próbowaliśmy ugasić lont, jednak okazało się że nie możemy go zgasić. Postanowiliśmy zabrać przetłumaczone zapiski i udaliśmy się pędem na zewnątrz. Udało nam się uciec jednak sir Baylengton niefortunnie się potknął o ostatni schodek upadł i złamał nogę. I jak już reszta zauważyła list dostałem tydzień później.
-Niesamowite historie moi drodzy. Cóż każdy z nas przebył długą drogę zanim się tutaj znalazł. Z tego co udało mi się usłyszeć nasze umiejętności się dopełniają. Mamy znawców języków, kartografów, łowców, archeologów i mam nadzieję że nasza współpraca będzie kwitła i razem przeżyjemy wiele przygód.
-Reno dobrze powiedział-Rzekł Edward
-Dokładnie wznieśmy za to toast-Zaproponowała Eliza
-Moi drodzy to jest świetny pomysł-Zaakceptował Alfred
-Tak więc za co moi mili wznosimy toast?-Zapytał się Reno
-Za Ligę Odkrywców i naszą sekcję.-Równo odpowiedzieli
-Trafna uwaga Elizo-Potwierdził Edward.
Razem wznieśli toast. Potem posiłek minął w przyjemnej atmosferze. Każdy wspominał czym wcześniej się zajmował, rozmawiali o swoich zainteresowaniach oraz rozkoszowali się świetnie przygotowanymi potrawami. Kiedy skończyli udali się zgodnie z instrukcjami do sąsiedniego skrzydła by zacząć ich pierwszą wyprawę. Szli razem z przewodnikiem który objaśniał im historię placówki oraz opowiadał o niektórych spotkanych eksponatach. Dowiedzieli się między innymi że Heptozaur widoczny zaraz przy wejściu to jeden z niewielu dinozaurów który przetrwał do naszych czasów. Jednak nie umarł śmiercią naturalną ale ze względu na podeszły wiek nie przeżył zderzenia z ciężarówką. Padło kilka żartów na temat tragicznych śmierci. Po dostaniu się do wyjścia przy skrzydle który był końcem ich wędrówki otworzyli drzwi. Przewodnik się pożegnał i ich opuścił. Znaleźli się w miejscu podobnym prawie do kanału z którego wypływają masywne statki do morza. Zdziwieni tym że nie znaleźli śladu wielkiego statku którego obiecywał Ryan. Większość z nich się rozczarowała oprócz Edwarda, który odczuł znikome ruchy ziemi. Po chwili zaczął się wynurzać z wody gigantyczny okręt. Już w połowie wynurzenia był większy niż budynek placówki Ligi. Zajęło trzy minuty zanim można było zobaczyć Nautilusa w pełni okazałości. Niezwykłe było malowanie na rufie przedstawiające wiele morskich kreatur. Przy niektórych były zaznaczone kwadraty a w nich pionowe kreski. Każdy już w tym momencie domyślił się że chodzi to o upolowane okazy. Nautilus okazał się łodzią podwodną a nie okrętem tak jak było powiedziane na początku. Nagle z samej góry pokładu zaczęły się otwierać schody. Widać że było to wykorzystanie niesamowitej technologii bo schody przystosowywały się do powierzchni. Potrafiły utworzyć nawet barierki dla komfortu wspinaczki. Wejść na górny pokład było tak trudne jak dostanie się na czwarte piętro niesamowicie długiego budynku. Po niespodziewanej wspinaczce dostali się na samą górę. Nie było tam nic specjalnego jednak było mnóstwo włazów i kilka stanowisk strzelniczych. Z pokładu był podobny do okrętu wojennego. Jednak uwagę przykuwał mostek który stanowił centrum dowodzenia statkiem. Cała szyba była przyciemniona tak aby nie można zauważyć co było wewnątrz. Natomiast malowanie samego mostka było w stylu tych mrocznych obrazów. Z całego statku wydobywały się niesamowicie dokładnie namalowane macki które obejmowały cały mostek łącznie z czubkiem. Jeden z włazów się otworzył i wyjechała z niego winda. Wyszedł jeden z majtków który zaprosił do środka. Ulokowali się w windzie. Majtek nie wymienił ani jednego słowa z naszymi bohaterami. Po zjechaniu na dół okazało się że są mniej więcej w środku statku. Korytarze były niesamowicie szerokie, cztery osoby mogły przejść po nich bez problemu idąc obok siebie. Oprócz tego że było tam zastraszająco biało wyposażenie statku nie różniło się zbytnio od wyglądu normalnych statków. Przeszli jeszcze kawałek i znaleźli się w wielkiej hali kontrolnej podobnej do tej z filmu Star Trek. Mianowicie na środku było siedzenia kapitana który dowodził statkiem a wokół niego tworzyły terminale przy której siedziała załoga zarządzająca Nautilusem. Kapitan zszedł ze swojego fotela z chęcią przywitana się z ‘’niesamowitą czwórką’’. Taką przynajmniej mieli tymczasową nazwę, chociaż stwierdzili że nie jest to aż tak świetna nazwa i jak im coś lepszego do głowy przyjdzie do zmienią. Głównodowodzący Nautilusa okazał się wysokim mężczyzną ubranym w surowy błękitny mundur składający się z dwóch części. Spodni które nie posiadały kieszeni oraz wojskowej marynarki którego kolor pasował do spodni. Na prawej piersi wisiało kilka złotych medali i baretek świadczących o powiązaniach z indyjską marynarką wojenną. Do pasa miał przyczepioną szablę która była niesamowicie wygrawerowana w multum wzorów, a sam uchwyt okryty był najlepszej jakości skórą. Był on indyjskiego pochodzenia. Świadczył o tym między innymi turban który zadziwiał starannością wykonania. Z jego czubka wystawały trzy pióra zaczesane do tyłu. Oraz jego cera którą koronowała krótka czarna jak kawa broda. Wydawał się on podstarzały na oko czterdzieści sześć lat. Po krótkich oględzinach wzrokiem przemówił.
-Witam was bardzo serdecznie, ja jestem kapitan Nemo. Naczelny dowódca Nautilusa. Zapewne jak możecie zauważyć gargantuiczność tego okrętu zawdzięczam wielu pokoleniom pracy niezliczonej ilości robotników. Dzięki ich poświęceniu mogłem w końcu spełnić mój upragniony cel, którym było odizolowanie się od lądowego życia. Otóż chodzi o to że mimo regularnego dobijania do brzegu by wspomóc Ligę Odkrywców, ja nie zszedłem na ląd ani razu. Zapewne się pytacie dlaczego ja tak bezinteresownie zabieram was w różne miejsca? Odpowiedź jest prosta, mam po drodze. No i między innymi łączy mnie z Ryanem przyjaźń, jest to mój serdeczny przyjaciel. Razem służyliśmy w Legii Cudzoziemskiej. Ale dość sentymentów. Zapraszam was na rejs, waszym przystankiem będzie jedno z ujść Nilu. Jak się domyślacie lądujecie w Egipcie. Mam was poinstruować co macie tam znaleźć. Chodzi o włócznię dowództwa. Jest to prawdopodobnie artefakt jednego z zapomnianych egipskich królów. Tak królów, między innymi dlatego są zapomniani przez ich lud. Ale wracając znajduje się ona w jednej z piramid ku czci Azira, protektora króla Cho’ch Gala. Jednak nie wyślemy tam zwykłych archeologów to byłoby zbyt niebezpieczne. Dlatego też wysyłamy was. Ryan sądzi że jesteście w stanie przechwycić artefakt bez strat. Nie widziałem was wcześniej ale prawdopodobnie jesteście nowicjuszami. Tak więc życzę powodzenia. Dokładnie opisany cel macie w listach w waszych walizkach które są już w waszych kajutach. Jeden z majtków was odprowadzi. Poza tym czujcie się swobodnie na moim pokładzie. Możecie swobodnie przemieszczać się po całym okręcie jednak nie wchodźcie do rdzenia statku. Praca przy nim jest niesamowicie wymagająca i sądzę że pracownicy nie chcieliby nieproszonych gości. Tak więc witam raz jeszcze i udanego rejsu. Dostaniemy się na miejsce za 3 dni. Po tych słowach ruszyli do swoich kajut w eskorcie jednego z marynarzy. Ich kajuty okazały się jednym pomieszczeniem z łóżkami piętrowymi. Kapitan jednak nie kłamał ich walizki już były spakowane. Znajdowało się w nich wszystko co chcieli, od ubrań po najważniejszy ekwipunek. Jednak oczekiwali czegoś innego od tego statku. Sądzili że statek owiany tak znakomitą wręcz legendarną renomą będzie zachwycał również i wnętrzem. Jednak okazało się że z wystroju okazał się regularnym statkiem. Lecz po głębszych przeglądach przez ten statek okazało się że jest to całkowicie niezależna jednostka. Były tam farmy jedzenia zdolne do wykarmienia całej załogi. Jedzenie pozyskiwane było całkowicie morskie. Wszystko miało swoje odpowiedniki, również materiał z którego były wykonane mundury załogi. Kapitan Nemo zaprosił odkrywców na górny pokład. Razem spotkali się w mostku. Kapitan zarządził całkowite zanurzenie. Wielki gigantyczny okręt zaczął się zanurzać. Stopniowo mostek zaczął zanikać. Wtedy odezwał się Edward
-Panie kapitanie mam pytanie.
-Tak o co chodzi kamracie?
-Czy to źle że mam chorobę morską?
Reno, Eliza i Alfred parsknęli śmiechem. Kapitan wyszczerzył tylko zęby w grymasie szczerego uśmiechu.
-Jesteście bardziej nietypowi niż sądziłem majtkowie.
-Tak więc to źle?
-Na moje oko te trzy dni będą twoim utrapieniem długobrody przyjacielu. Ale spokojnie ktoś powinien dać tobie medykamenty na tą twoją przypadłość.
-Dziękuję bo już czuję to w kościach że to będzie długi rejs.
-No i chyba też w żołądku
-Reno wyczuwam w tobie pokłady humoru niezwykle wysokich lotów-skwitował Alfred, Eliza dalej śmiała się z zaistniałej sytuacji
Rozdział 3: Piramida
Po trzech długich dniach Nautilus znowu zaczął się wynurzać. Kapitan osobiście wraz z gwardią honorową pożegnał poszukiwaczy po czym wrócił do swoich obowiązków. Jeden z podkomendnych poinstruował że jednak będą musieli przemierzyć resztę dystansu pieszo, ze względów gabarytów Nautilusa nie mogli podpłynąć bliżej. Kiedy zeszli na ziemię Edward padł na kolana i zaczął dziękować że rejs już się skończył. Nie mógł rozkoszować się widokami. Chociaż reszta cieszyła się widokami. Zobaczyli wiele różnych budową raf koralowych. Tworzyły one niesamowite kompozycje. Jednak reszta oprócz Edwarda stwierdziła że szkoda że to był tak krótka podróż. Po opanowaniu rozbuchanych emocji wzięli się za właściwy cel ich podróży. Reno ze względu na temperaturę założył kapelusz by mieć choć trochę cienia i nie chciał dostać udaru. Eliza wyciągnęła mapę.
-No chłopaki mamy do przejścia trzy kilometry.
-Matko Boska w taki upał? Przecież to będzie katorga.
-Spokojnie Reno przecież są palmy, no i cień widzę.
-Edwardzie obawiam się że to jest fatamorgana
-Jak to?
-Spójrz
Alfred podszedł pod jedną z palm i wymierzył dokładne kopnięcie. Po chwili krzyknął z bólu. Palma okazała się rzeczywiście prawdziwa. Nie tracąc czasu i zasobów wyruszyli w drogę. Alfred miał połowiczną rację, bo oprócz tej jednej palmy reszta okazała się mirażem. Nie spotykali nic ciekawego. Jednak oprócz wszelakich maści mirażów spotkali również te które wydawały się niebezpieczne. Między dzięki temu Edward wystrzelił dwa naboje z jego własnoręcznie modyfikowanej strzelby.
-Gratuluję zastrzeliłeś piasek
-Celowałem w ciebie Alfredzie
-Ale ja jestem Reno
-Jak to?
-No normalnie, obok mnie stoi Alfred.
-Ale przecież to Eliza!
-Masz dalej zwidy napij się wody.
Kiedy Edward sięgał po piersiówkę w plecaku reszta przybiła dyskretną piątkę. Na horyzoncie zaczęła się pojawiać piramida. W miarę zmniejszania dystansu okazywała się coraz większa. Po podejściu pod monolit okazało się że to prawdopodobnie największa piramida jaka istnieje. Obeszli ją dookoła okazało się że nie widać żadnego wejścia. Eliza zrzuciła plecak, wyjęła z niego cztery kartki, ołówek i trzy długopisy.
-Dobra plan jest taki wejście najwidoczniej jest ukryte. Dlatego mam do was prośbę. Zauważyłam powtarzający się wzór na czwartym pustaku na każdej ze stron. Wasze zadanie to zapisać jaki hieroglif jest większy niż reszta, po tym przyjdziemy do tego miejsca i wymienimy się wynikami oki?
-Dobra ale kto weźmie którą ścianę?-Zapytał Edward
-Ja biorę tą.
A toż to z jakiej okazji?-Wyraził swoje zirytowanie Alfred
-Dlatego że jestem kobietą i ja to wymyśliłam.
-Mi pasuje.-Zgodził się Reno
-Pantofel-Zapunktował Edward
-Ej to cios poniżej pasa.-Oburzył się Reno
-Dobra chłopaki nie kłóćcie się pociągnijcie losy czy coś.-Zaproponowała Eliza
-Urządźmy konkurs strzelecki!-Krzyknął Edward
-Zgadzam się a ty Reno?-Zapytał Edward
-Mi pasuje-Zgodził się Reno
-No bez żartów, wy poważni jesteście?-Zapytała z niedowierzaniem Eliza
Jednak tak jak postanowili tak też zrobili. Eliza wiedziała że to jest męska natura by przechwalać się zwłaszcza w obecności kobiet. Usiadła na swoim plecaku poprawiła sznurówki i obserwowała. Reno, Alfred i Edward rozstawili kokosy z pobliskiej palmy po metr od siebie. Zaczęli strzelać. Po piętnastu minutach i kilku magazynkach rewolwerowych konkurs się zakończył. Najlepszy okazał się Edward potem był Reno a na końcu Alfred. Jednak oskarżali oni Edwarda o oszukiwanie bo przy ostatniej serii strzelił ze swojej strzelby a nie z colta przez co strącił dwa cele na raz. Jednak przełknęli smak porażki zwłaszcza że trafili tyle samo celów, gdyby nie liczył się ten strzał Edwarda przy ostatniej serii. Zgodnie z wynikami rozstawili się tymi ścianami które im przypadały. Edward i Alfred zajęli boczne ściany, natomiast Edward musiał lecieć cały dystans do ściany prostopadłej do ściany Elizy. Po kilkunastu minutach spotkali się w wyznaczonej przez nią ścianie. Okazało się że na każdej ze ścian był zaznaczony inny hieroglif. Eliza podeszła pod jeden z bloków i wcisnęła wszystkie zgodnie w kolejności według której słońce padało na poszczególną ścianę w zależności od pory dnia. Po wciśnięciu ostatniego symbolu otworzyło się wejście. Otwarte wrota straszyły ciemnością. Jednak po kilku krokach w głąb znaleźli pochodnię która wisiała na ścianie.
-Pozwólcie że poczaruję-Powiedział nonszalanckim tonem Reno
Wyjął swoją zapalniczkę ze swojej kieszeni i podpalił szmatkę na pochodni. Okazało się że to jest starożytny włącznik systemu oświetlenia. Zaraz po tym jak zaświeciła się pierwsza pochodnia inne zaczynały się zapalać. Po krótkiej chwili cały korytarz był oświetlony. Ruszyli więc w drogę. Po kilkudziesięciu metrach i kilku zakrętach Alfred zatrzymał resztę.
-No cóż proponuję zachować ostrożność podczas stąpania w dalszej części tej trasy. Zacząłem czytać zapisy z tych ścian i natrafiłem na coś ciekawego. Pozwólcie że coś zademonstruję.
Wyjął z kieszeni rulonik po kanapce, zwinął go w kulkę i rzucił przed siebie. Przez pierwszy moment nic się nie zadziało jednak po kolejnej chwili ze ścian wypadły dwie gilotyny. Nie zatrzymywały się. Zaraz potem bliżej nich wyleciały strzały które z pewnością poczyniłyby wiele szkód. Postanowili ruszyć z większą ostrożnością. Uważali na każdy krok. Ledwo minęli gilotynę. Edward postanowił rozprawić się z nią raz na zawsze. Wyjął tasak i przeciął widoczne po drugiej stronie dwie linki. Śmiercionośna pułapka ustała. Napotkali prawdopodobnie kilka innych przeszkód jednak zachowując ostrożność żadnej nie aktywowali. Znaleźli się w końcu na rozszczepieniu dróg. Dzieliła się ona na cztery ścieżki, każdą otaczała kolumna i dziwny symbol. Alfred zaczął się zastanawiać. Po kilku minutach niezręcznej ciszy zaczął mówić
-Tak więc jak widzicie droga dzieli się na cztery. Rozszyfrowanie tych znaków co prawda trochę mi zajęło jednak takie są wnioski. Każdy symbol przedstawia jednego egipskiego boga są to w kolejności bóg słońca, bóg mroku, bóg odrodzenia i bóg śmierci. Zatem jeżeli możecie się domyślać dwie drogi to pewna śmierć, natomiast dwie drogi to prawdopodobnie przejście dalej. Zatem jak to robimy?
-Rozdzielmy się i jak uda się nam to się spotkamy znowu.-Zaproponował Reno
-Jak się rozdzielamy mój przyjacielu?-Zapytał się Alfred
-Ja i Eliza idziemy drogą boga słońca, Ty i Edward idziecie drogą boga odrodzenia.
Po tych słowach ruszyli w drogę. Przekraczając próg jednej z dróg wejście się zamykało. Tak też stało się kiedy podróżnicy przeszli przez ścieżki. Reno i Eliza szli w ciszy. Po kilku krokach zaczęli jednak ze sobą rozmawiać.
-Czy jesteście zawsze tacy?
-O co chodzi?
-No wy faceci, zawsze tacy niedorośli. Myślicie że nie widziałam tego konkursu? Nie szkoda wam marnować zasobów?
-No to niewątpliwie ciekawe pytanie moja droga. Nie wiem nawet jak odpowiedzieć.
-Czyli przyznajecie się do niedorosłości?
-Otóż to nie jest tak. My rywalizujemy ze sobą bo taka jest nasza natura!
-Akurat!
-No taka jest prawda. Czyż to nie jest przypadkiem tak że człowiek rywalizuje ze sobą od zarania dziejów? Turnieje rycerskie, te wszystkie olimpiady. Każdy dąży do doskonałości. I to między innymi jest droga jaką rodzaj męski wybrał do pieczętowania swojej racji. Najlepszym przykładem jest Sparta. Najsilniejszy i najbardziej umiejętny zawsze przewodził bo miał największe predyspozycje.
-Roooooozumiem. To między innymi dlatego Edward wyzwał Cię od pantofli?
-To akurat nie jest na temat.
-No wiem ale odpowiedz bo mnie to ciekawi.
-Bez komentarza.
Kończąc rozmowę doszli do końca swojej ścieżki. Znaleźli się w kolejnej sali. Jednak okazało się że jest to kolejna z zagadek. Na środku był podest a na nim sześcian. Wokół były lustra skierowane w różne strony. Na jednej ze ścian był umiejscowiony szmaragd.
-Nie jestem ekspertem ale musimy chyba skierować promień światła na ten szmaragd
-Łał Reno jak na to wpadłeś? Ale muszę Cię rozczarować. Znajdziesz tu promień światła?
Reno nie odpowiadając zrobił krok do przodu. Niefortunnie nacisnął płytkę. Okazało się że ta płytka zmieniła pozycję jednego z bloków na suficie przez co światło padało na sześcian, a z tego sześcianu zaczęła się wydobywać cienki promień światła
-Dobra wygrałeś-Przyznała Eliza
Reno odczuł niesamowitą satysfakcję jednak nie dał po sobie tego poznać. Zajęło to chwilę zanim zdążyli odpowiednio skierować każde zwierciadło na swoje miejsce nakierowując promień na szmaragd. Napotkali jednak na kolejną przeszkodę. Jedno ze zwierciadeł było urwane i było niżej.
-Czekaj Elizo ja coś sprawdzę.
Reno podszedł pod lustro i je podniósł. Brakujący element skierował wiązkę światła na szmaragd. Wyjście się otworzyło. Jednak kiedy tylko opuścił lustro drzwi znowu się zapieczętowały.
-I co teraz?-zapytała
-cóż trzeba będzie coś wymyślić.
-Wyjdź i sprawdź czy chłopaki już rozwiązali swoją zagadkę oki?
-Zostawić ciebie tutaj?
-Właśnie o to poprosiłem.
Zrobiła tak jak powiedział wyszła. Jednak po kilku chwilach wróciła wraz z Alfredem i Edwardem. Okazało się że obrali właściwą drogę i nie musieli rozwiązywać zagadki za to czekali na nich w kolejnej komnacie. Edward widząc Reno trzymającego lustro powiedział serdecznie.
-No Reno siłaczu! Ja to bym tak nie mógł.
-Wiem bo nie dostałbyś do tej wiązki światła. I cóż przyjacielu zdaje mi się że się odgryzłem. To po ile jest? Po jeden?
-Haha po jeden.-Odpowiedział z uśmiechem Edward
Po chwili znaleźli rozwiązanie na tą niekorzystną sytuację. Postanowili podważyć drzwi. Wyjęli jeden z bloków i przenieśli pod punkt w który miał zatrzaskiwać się kiedy odetnie się wiązkę światła. Alfred dał sygnał że Reno może ruszać. Odstawił lustro. Po chwili drzwi zaczęły się zamykać jednak kamień blokował całkowite zamknięcie się drzwi. Reno ruszył spokojnie do utworzonego przejścia. Jednak napór jaki był wywierany na blok okazał się tak duży że kamień zaczął się kruszyć. Jackson przyśpieszył wręcz zaczął biec sprintem, zrobił wślizg i przedostał się na drugą stronę. Kamień pękł i drzwi zatrzasnęły się
-Cholera jasna!
-Co się stało?-Krzyknęła reszta z przerażenia
-Kapelusz mi spadł
Wstał i otrzepał się. Nie był sentymentalny. Kupił go tylko dlatego że Indiana Jones miał taki. A przecież filmy nie kłamią i każdy szanujący się archeolog ma na stanie takowy. Nie zwlekając ruszyli dalej. Właściwie to nie zaszli za daleko bo okazało się że byli już praktycznie jedną komnatę przed ich celem. Jednak był to przedsionek który raził swoim przepychem i bogactwem. Przed głównymi drzwiami stały dwa wielkie pomniki strażników z marmuru których obowiązkiem w tamtych czasach było odstraszanie potencjalnych złodziei którzy jakimś cudem przeżyli resztę niebezpieczeństw. W rogach były usypane kupki złota i innych wartościowych przedmiotów. Posadzka była udekorowana we wzór egipskiego oka opatrzności. Reno pamiętając ostanie godziny wyjął kamień z plecaka. Co prawda każdego zadziwiło to że nosi w plecaku kamień, zwłaszcza że mógł spakować coś potrzebniejszego. Wycelował i rzucił w środek oka. Nic się nie stało oprócz tego że strzaskała się płytka odpowiedzialna za utworzenie źrenicy.
-Za dziesięć!
Męska część ekspedycji zaśmiała się. Eliza stała zmieszana, mimo że w jakiś sposób też się uśmiechnęła nie okazała tego. Skoro nic nie zauważyli co stwarzało zagrożenie postanowili przejść przez drzwi. Jednak tylko kiedy chwycili wrota we czwórkę zza ich pleców wydobył się głos.
-STAĆ!
Przestraszeni odwrócili się by zobaczyć co czai się za ich plecami. Zobaczyli wielkiego na dwa i pół metra kolosa. Był ubrany w starożytną egipską zbroję. Na torsie oprócz wzmocnionych płytek broniących przed dodatkowymi obrażeniami było wyryte wielkie oko zupełnie takie jak z podłogi. Jego hełm był otworzony przez to można było zauważyć twarz napastnika. Była to twarz zwierzęca. Kojarzyła im się z psem. W rękach dzierżył wielki topór. Który z pewnością mógłby zakończyć ich życia jednym ciosem. Postać zaczęła dalej przemawiać.
-JESTEM AL. ZAKAR. STRAŻNIK KOMNATY KRÓLA I JEGO ZASTĘPCY. NIESTETY NIE JESTEŚCIE GODNI ZASZCZYTU WIDZENIA. KIERUJECIE SIĘ TYM ŻE CHCECIE UKRAŚĆ JEGO WŁÓCZNIĘ. TAKICH JAK WY MAM ROZKAZ ZABIĆ.
Już Al. Zakar miał mówić kolejne zdanie jednak padł ciężko na ziemię. Jego upadek stłukł całą podłogę. Wszyscy spojrzeli się na bok. Zauważyli Edwarda celującego ze swojej dubeltówki. Z luf leciał dym. Edward wyjmując kolejne dwa naboje podszedł bliżej. Wszedł na tors strażnika krypty, po czym wycelował w głowę. I groźnym tonem powiedział
-A widzisz? Tak się składa że ty jako ‘’pys’’ powinieneś szczekać a nie szczekasz. A ja dziwaków nie toleruję.
Po czym wystrzelił znowu. Po tej solidnej dawce ołowiu strażnik się rozpadł. Jego ciało zamieniło się w proch. Reszta stała w lekkim szoku. Jednak zaczęli klaskać. To było chyba najszybsze rozwiązanie jakiegoś problemu od kiedy tutaj przybyli. Edward starając się rozładować sytuację rzekł.
-No co? Przecie mi nie chciało użerać się z jakimś burkiem. Poza tym kończmy to szybko jeść mi się chce, a kanapek zapomniałem spakować.
Udało mu się to bezbłędnie. Nawet najbardziej drętwy z grupy Alfred określił jego żart jako ‘’turbośmieszność’’. Otworzyli wielkie drzwi. Ich oczom ukazała się wielka komnata. Po brzegi usiana w kosztownościach. Wszystko było wykonane ze złota oprócz podłogi i sufitu. Na tronie siedziała rzeźba zapomnianego króla egipskiego. Na środku pomieszczenia wbita była włócznia. Jej grot stanowił otwierający się złote ostrze. Faktem było też to że cała włócznia była zrobiona ze złota. Jej końcówka była delikatnie zakończona kulką z której wystawało dodatkowy kolec. W środku ostrza był osadzony nieznanego pochodzenia kamień szlachetny. Nikt nie mógł go rozpoznać. Prawdopodobnie był to jedyny okaz na ziemi. Podeszli pod włócznię uprzednio pakując po kilka ‘’pamiątek’’ do domu.
-Więc jak? Wyciągamy ją na trzy? Jak drużyna?
-Reno to jest ten moment w którym przyznaję ci rację-powiedział Alfred
-Dobrze gadasz polać ci-Odpowiedział Edward
-W sumie po to przyszliśmy przyjaciele-zakończyła Eliza
Złapali razem za trzon. Pociągnęli a włócznia posłusznie wysunęła się z ziemi. Zauważyli że po wyjęciu włóczni wielki tron zaczął się otwierać. Wyszedł z niego rycerz przywdziewający złoty pancerz. Zbroja była utrzymana w idealnym stanie. Każdy element był wypolerowany. Od butów po kołnierz. Poszczególny element posiadał bogate zdobienia, były to prawdopodobnie pierwsze w historii odznaczenia. Nie był to kolos. Był raczej wzrostu przeciętnego człowieka. Jednak nie był to człowiek. To był to ptak. A tak przynajmniej na to wskazywała głowa. Była ubarwiona od dzioba po tył głowy w czarno-czerwone pióra. Na dziobie było widoczne kilka szram. Rycerz stanowczym ale łagodnym głosem zaczął przemawiać
-Jestem Azir. Faraon który zrzekł się panowania. Pierwszy i ostatni który porzucił swoje kruche ciało które zostało w moim grobowcu by zyskać boską postać. Jestem posłańcem zapomnianego króla i jego generałem. Zgodnie z tradycją sprawuje tutaj władzę. Cały Egipt się dowie o mnie i o mojej boskości.
Kończąc swój dialog wyciągnął rękę. Włócznia niczym obdarzona własnym życiem wyrwała się z rok bohaterów i poleciała do ręki Azira.
-To jest moja własność! Jesteście złodziejami! Obawiam się że nie macie prawa do życia!
Przekręcił włócznią. Kamień zaświecił się. Wbił włócznię w ziemię. Grot otworzył się. Złoto pokrywające całą komnatę zaczęło się zamieniać w piasek. Cała podłoga była w piasku aż do czubków butów.
-Sprawdźmy co jesteście war….
Nie mógł dokończyć. Edward wystrzelił. Jednak Azir był szybszy, odskoczył od kuli która roztrzaskała blok za nim.
-Zaskoczyliście mnie! Jednak nie jesteście warci pojedynku ze mną. Najciekawsze w wojnie nie jest kto wygra lub kto przegra. Jednak wynik kto przetrwa!!!!! Gwardia!
Wyjął włócznię z ziemi. Grot się zamknął. Poczynił znak w powietrzu i przekręcił grot.
Z piasku zaczęły formować się figury żołnierzy. Byli oni zakuci w zbroje podobne do tej którą nosił Azir jednak były one zdecydowanie uboższe. Była ich piętnastka. Uzbrojeni byli we włócznie i w tarcze.
-ZABIJAJ! Krzyknął Azir
Piaskowe figury zaczęły się poruszać w skoordynowanych ruchach. Żołnierze uformowali mur z tarcz i sukcesywnie nacierali. Edward próbował strzelać. Jednak nieubłaganie przybliżali się. Mimo tego dwóch padło od ostrzału. Nic nie mogło się równać z siłą ognia jego strzelby. Reno i Alfred przyłączyli się do Edwarda. Eliza za to obserwowała zachowanie Azira. Zanim mur zbliżył się do nich zostało dwóch. Już mieli strzelać do despoty jednak zostali zaskoczeni. Zmaterializował się on do jednego z żołnierzy. Wyglądało to jakby dosłownie wyskoczył z piasku. Skoczył on w pobliże Edwarda, złapał go za strzelbę i rzucił nim na drugi koniec komnaty. Upadł on z hukiem wydając cichy krzyk z bólu. Alfred próbował go uderzyć, jednak uniknął tego ciosu obuchem rewolweru. Obrócił się w jego stronę i wymierzył soczystego kopniaka. Alfred oszołomiony runął na plecy. Został zamroczony. Azir zaczął zmierzać w stronę Elizy. Zatrzymał się przed nią i nawiązał kontakt.
-Jak się poddasz oszczędzę ci życie!
-Nigdy! Prędzej zginę niż poddam się tobie!
-Dobrze więc, skoro nalegasz!
Uniósł swoją włócznię w powietrze z zamiarem oddania śmiertelnego ciosu. Jednak Elsa wyciągnęła z kieszeni pistolet. Zdążyła odskoczyć od grotu włóczni. Złapała równowagę i strzeliła. Tym razem trafiła go prosto w nogę. Imperator upadł na kolano sycząc. Reno podbiegł złapał go od tyłu i krzyknął do reszty.
-Nasza okazja! Podziurawcie gnoja!!
Jednak władca piasków miał inne zdanie na ten temat. Zmaterializował się za Reno i wbił tył włóczni mu w pierś. Każdy kto był w stanie w miarę dobrze widzieć zawył. Źrenice Jacksona zwiększyły się niebezpiecznie. Złapał go za kark i rzucił nim o ścianę. Reno upadł nie dając znaku życia. Reszta wciąż niedowierzała w to co się stało. Natomiast pogrążony w triumfowaniu Azir przeszedł na środek sali i wbił ponownie włócznie w ziemię. Kolejni żołnierze zaczynali się materializować. Tym razem było ich dwa razy więcej niż wcześniej. Uformowali się w szereg. Władca wznosząc ręce w geście zwycięstwa zaczął do nich przemawiać.
-Obserwujcie to moi poddani! To jest nasze pierwsze zwycięstwo w nowym świecie!
Miał mówić kolejne zdanie jednak złapał się za pierś. Spojrzał na swoją dłoń i upadł na kolana. W pomieszczeniu rozpętała się burza piaskowa. Nowo powstali gwardziści zostali przemienieni w piasek, który zaczął otaczać Azira. Po chwili wszystko ustało. Z przeciwnika Ligi została statua z kamienia z piersi której prześwitywały na wylot dwa otwory. Z drugiego końca pokoju można było usłyszeć Jacksona.
-Szach mat gołębiu.
Reszta która w międzyczasie zdążyła się ogarnąć podbiegła do niego. W jego koszuli była dziura jednak nie było widać krwi. Każdy był zadziwiony odkryciem. Sprawdzili czy Reno żyje i odetchnęli z ulgą kiedy otworzył oczy.
-Przepraszam was za moje kolejne zejście jednak chyba z szoku zemdlałem. Boli mnie mostek.
-Ale jak udało ci się przeżyć? Zapytała Eliza łamiącym się głosem.
-Nie doceniacie potęgi alkoholu przyjaciele! Haha w sumie przeżyłem to dzięki dwóm rzeczom. Po pierwsze grot był zbyt mały by przebić mi serce. Dodatkowo moja piersiówka przejęła cios. A teraz pomóżcie mi wstać.
Pomogli mu dojść do siebie. Okazało się że te dwie kule były wystrzelone przez niego, chwilę potem zemdlał po raz drugi. Nie mieli za to czasu cieszyć się zwycięstwem. Pierwszy blok z sufitu spadł. Okazało się że pomieszczenie miało się zawalić. Złapali włócznię i uciekli z pokoju. Jednak nie musieli się od tamtego momentu zbytnio śpieszyć. Zawaliło się bowiem tylko jedno pomieszczenie. Resztę drogi z piramidy przeszli spokojnym krokiem śmiejąc się i ciesząc że właśnie udało im się wrócić z pierwszej przygody. Po wyjściu z piramidy zauważyli słońce. Jednak dopiero po sytuacji w której prawie zginęli zaczęli się w pełni cieszyć blaskiem słonecznym. Rozłożyli swoje plecaki i na nich usiedli by odpocząć na chwilę.
-Tak więc panowie jak wrócimy?
-To nie mieliśmy zaplanowanego powrotu? Zapytał Reno
-No cóż pewnie nie. Zmartwił się Edward
Alfred milczał po chwili zauważył na niebie plamę. Ta ‘’plama’’ zbliżała się w szybkim tempie. Okazało się że to był helikopter Ligi. Miał on na drzwiach dobrze znany logotyp. Podbiegli do wehikułu. Pilot zaczął mówić przez głośnik.
-O dobrze że was widzę! O ile się nie mylę to was miałem stamtąd zabrać czyż nie?
Wsiedli do helikoptera. Stamtąd dalej prowadzili rozmowę z pilotem.
-Skąd pan wiedział że tutaj będziemy?
-Takie procedury, mamy za zadanie zapewnić ewakuację członkom Ligi cztery godziny od wejścia do obiektu.
-Ale jak odkryliście że my weszliśmy do tej piramidy?
-To proste nadajniki GPS. A teraz wracajmy do domu. Na punkcie czeka was samolot w którym dostaniecie się do HQ.
-Gdzie?
-O pardon, wojskowa gadka. Dostaniecie się do siedziby Ligi.
Przez resztę lotu na samolot opowiadali pilotowi co przeżyli. Jednak miał minę jakby nie wierzył we wszystko. Na lotnisku zabezpieczyli włócznię w ochronny pokrowiec wzięli prysznic w specjalnie przygotowanym do tego punkcie i zaczęli wracać do domu.
Rozdział 4: Rozwiązanie
Po kilkudziesięciu godzinach byli na miejscu. Od chwili kiedy stawili pierwszy krok od samolotu otoczyli ich pracownicy wszelakiej maści. Od medyków po tych co mieli zachować włócznię. Oddali artefakt po czym medycy kazali im się udać na przymusowe badanie. Po założeniu opatrunków i szwów na niektóre rany okazało się że bez szwanku wyszła tylko Eliza. Dostali zaproszenie do stołówki. Zjedli solidny posiłek po czym jeden z pracowników kazał im się oddelegować do sali konferencyjnej. Udali się we wskazane miejsce. Usiedli na krzesłach po czym włączył się telewizor. Na ekranie pojawił się Ryan. Był on uśmiechnięty.
-Witajcie z powrotem. Cieszę się że wróciliście cali i zdrowi. Zabezpieczona przez was włócznia zapewni niesamowite wsparcie jeżeli chodzi o naukę o naszej przeszłości. Nawet nie wiecie jak cieszę się. Cóż mam nadzieję że będziecie kontynuowali z nami współpracę. Na stole leży po naszyjniku. Zapewne jeżeli zauważyliście ma on nasze logo. Jest to swojego rodzaju klucz dostępu do naszej placówki. Od teraz jesteście pełnoprawnymi członkami Ligi Odkrywców możecie być z siebie dumni. Czy chcecie zostać z nami na dłużej?
-Zgadzam się. Powiedział Reno
-No jak dacie jakiegoś rumu to z chęcią. Powiedział Edward
-W sumie nie mamy nic lepszego do roboty. Powiedziała Eliza
-Ależ oczywiście. Z miłą chęcią. Powiedział Alfred
Cieszę się że mogę to słyszeć. Czujcie się swobodnie w naszych progach. Zapraszam was na przechadzkę po każdym zakamarku naszej placówki. Zapewne jesteście zmęczeni więc oferujemy wam wiele miejsc odpoczynków od saun po pokoje z grami o ile gracie. Jeszcze jedna formalność macie już swój przydomek?
-Sekcja włócznia. Odpowiedzieli zgodnie
Koniec?
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania