"Lojalista" - STAR WARS

Śledził kroki jego gości od samego momentu lądowania. Delegacja jak się spodziewał składała się z ponad tuzina różnorakiej rasy indywiduów, choć na pierwszy rzut oka było widać, że to pierwsza dwójka. Człowiek i Twi'lek, byli głowami tego stada urzędników. Spokojnie spoglądał z obrazu kamer jak lekko zwolnili na widok oddziału szturmowców, którzy przybyli jako ich eskorta. Mógł dostrzec, nawet lekką konsternacje, może i nawet nutę niepokoju. Zaraz jednak delegacja ruszyła dalej, choć wolniejszym krokiem.

Powoli odbił się od panelu biura ochrony, lekko klepiąc w ramię, jednego z tutejszych żołnierzy, dając też pustą pochwałę, po czym ruszył powoli do korytarza głównej sali audiencyjnej. Po drodze, poprawił swój mundur i odznakę. Wiedział, że to tylko formalność do tego znacząca coraz mniej w obecnym czasie, ale nawyki z lat w akademii zostały u niego silne. Równym krokiem ruszył w stronę sali, wykorzystując fakt, że wiedział, że będzie tam i tak pierwszy. Jego ludzie, mieli wpuścić delegacje Nowej "Nowszej" Republiki dopiero na jego rozkaz. Kiedy się już tam znalazł, przyjrzał się rozłożonym krzesłom, dopiero na końcu przechodząc wzrokiem na swoje własne miejsce po drugiej stronie holoprojektora usadowionego w środku okrągłego stołu. Przystanął przy swoim miejscu, ale nie usiadł, lekko przechodząc palcem po skórze fotela. Nigdy nie mógł się przyzwyczaić do jego wygody. Gubernator, o wiele lepiej się w nim czuł, nim... Odszedł.

- Wpuście ich... - odparł mocno, pozwalając sobie na ostatni ciężki wdech. Ostatnią chwilę słabości, której po chwili nie mógł okazać. Od jego postawy zależał los planety, siedmiu księżyców, piętnastu milionów cywili oraz niecałym trzydziestu tysięcy lojalnych żołnierzy w kosmosie i na lądzie.

Drzwi otworzyły się z sykiem, a on bez wahania odwrócił się w stronę nadchodzącej delegacji. Będąc już w komnacie, zdawali się odzyskać większość ich animuszu i pewności siebie. Cuchnęli nią. Niczym przemokłe kundle, smrodem mokrej sierści.

Na ich przedzie szła kobieta ludzkiej rasy, a tuż za nią Twi'lekańczyk, tak jak wcześniej ukazały mu to kamery. Ci dwoje definitywnie byli tutaj głosem Republiki. Reszta robiła za od stawną dekoracje. Pokaz majestatu i siły.

- Gubernator Javich? - Zapytała kobieta, odzywając się jako pierwsza, stając obok miejsca przygotowanego dla niej i reszty tego cyrku.

- Kapitan Javich... Nie mam formalnego tytułu gubernatora. Nie został mi on nadany ani przez rade Muffów ani przez Imperatora - odparł, bez cienia wahania. Nawet jeśli jego słowa nic nie znaczyły, równie mocno jak tytuły muffa i imperatora. W końcu choć wedle prawa nie był gubernatorem, to i tak pełnił jego rolę, odkąd prawowity nosiciel tej rangi... Zginął.

Na jego słowa, na moment zapanowało zamieszanie w rangach delegacji Republiki, ale wtedy uciszył ich Twi'lekańczyk, zaraz pozwalając dalej mówić jego partnerce.

- Zatem... Kapitan Javich. Jestem Tamara Sarr, wraz z moimi kolegami reprezentuje stanowisko Nowej Republiki w tym sektorze. - odparła patrząc się mu prosto w oczy. W tym spojrzeniu było coś więcej niż nutka polityka. Kobieta niewątpliwie musiała, też walczyć.

Ta myśl, dała nadzieje Javichowi na... Lepsze zrozumienie.

- Witam, to miłe, że przedstawiciele waszej słodkiej Republiki znaleźli czas dla tej planety, ale jeśli mam być szczery, nie do końca pojmuje sensu tej wizyty. Valador VI, jest planetą Imperium Galaktycznego. - odparł Javich, chociaż, na końcu omal się nie chciało mu zaśmiać, wypowiadając nazwę, tworu, który oficjalnie praktycznie przestał istnieć, przynajmniej wobec jego pierwotnej formy.

Tego smutnego faktu nie dało się ukryć. Zwłaszcza, że zaraz został on też wypunktowany przez stronę przeciwną.

- Imperium Galaktyczne, przestało istnieć. Mas Amedda, imperialny wezyr, podpisał konkordat zawieszający działania zbrojne, poddając światy imperialne demilitaryzacji i pozwalając na usamodzielnianie się sektorów galaktycznych. Większość z nich z dumą wróciła na macierze Republiki... - odparł Twi'lekańczyk, z jawną dumą i powagą, od której kapitanowi chciało się wymiotować.

Javich wymownie zmierzył spojrzeniem delegacje.

- I... To coś znaczy? - odparł lekko zaskakując jego gości, może poza kobietą. Tamara niewątpliwie była w wojsku, bo lekko się uśmiechnęła na jego słowa.

- To znaczy tyle, że twoim obowiązkiem, jeśli jesteś jak sam wspomniałeś przedstawicielem władz Imperium, by złożyć broń. Rozwiązać korpusy szturmowców oraz rozwiązać flotę wojenną, oraz oddać władzę cywilnej reprezentacji tutejszej populacji.

Javich miał ogromną trudność z powstrzymaniem śmiechu.

"Flota wojenna"... Dwa imperialne niszczyciele klasy Victory, jeden niszczyciel pamiętający jeszcze czasy Wojny Klonów i około trzydziestu mniejszych okrętów wsparcia z maksymalnie trzystoma maszynami myśliwskimi i bombowymi, do których i tak brakowało mu ludzi...

- Zatem sugerujecie, że powinienem paść przed wami na kolana, bo wezyr, który i tak bez imperatora, nie miał żadnego znaczenia w strukturach władzy sobie tak wymyślił?

Kobieta chrząknęła.

- Każda inna opcja zrobi z ciebie renegata i watażkę... Nie jest to obce, ale Republika woli by takich wyników, było jak najmniej.

Javich machnął dłonią.

- Watażką... Też coś... Choć renegatem pewnie i jestem - odparł spoglądając na delegacje, po czym wreszcie usiadł na swym miejscu. Nie zamierzał stać przez resztę rozmowy. - Reprezentuje interesy Imperium na tej planecie i należącej do niej księżyców. Mam obowiązek chronić ten sektor i zamierzam to czynić. Słowa wezyra Ameddy to nic innego jak zdrada i kolejny z etapów samodestrukcji, na którą ja się nie zgadzam. - odparł pewnie, zaznaczając każde słowo. - Zignorowałem dyrektywy samej "Operacji Żużel" z ust "wartowników" samego Imperatora Palpatine, po jego śmierci, a wy próbujecie mi narzucić wolę, przez słowa Ameddy? Gdyby tak to mnie nie obrażało, jak i każdego obywatela tej planety, uznałbym to nawet za zabawne.

Tamara lekko rozszerzyła oczy na jego słowa, po chwili się odzywając.

- Zignorowałeś dyrektywy "Operacji Żużel"? - zapytała z zainteresowaniem. Nowa Republika dobrze wiedziała, czym się przedstawiała ta operacja... Dziesiątki jak nie setki Imperialnych światów, zostało zdławionych od wewnątrz. Imperator nie chciał zostawić po sobie nawet okruszków, dla jego następców. To był iście diabelski manewr z jego strony. Ostatni szyderczy żarcik dla galaktyki. - Zatem, jesteś jak mówisz renegatem. W końcu zignorowałeś wolę... Swego Imperatora.

Javich wiedział, że jego słowa teraz to tylko tania wymówka, ale gdyby od tak uznał słowa kobiety, zaprzepaściłby szanse, na uratowanie choć skrawka swego żołnierskiego honoru.

- Imperator nie żył, lady Tamaro. "Wartownicy" jak wszelkie konstrukty sztucznej inteligencji mogły zostać przejęte i zhakowane. A nawet jeśli posiadały one rzeczywiste wytyczne samego Imperatora, to rozkaz dostałem, nie od Wartownika, a wcześniejszego gubernatora. Lorda Kretona Saves. Oczywiście, za wydanie mi polecenia, pacyfikacji lojalnej planety i jej zasobów, został on rozstrzelany jako rebeliant i zdrajca. "Wartownik" zaś... Uległ samodestrukcji.- zakończył, bez cienia wahania, patrząc się w oczy każdego z delegacji z osobna, wracają ostatecznie swym spojrzeniem na kobietę.

- Wybrałeś lojalność wobec obywateli, niż swego zwierzchnika... - odparła po chwili, ignorując szepty jej kolegów.

- Wybrałem dobro Imperium. Nie schizy starszego pana... - odparł, jawnie wiedząc, że jego ostatnie słowa brzmią, co najmniej dwuznacznie.

- Jeśli jest tak jak mówisz, czemu zatem nie podporządkujesz się konkordatowi? - odparł Twi'lekańczyk.

- Bo jak mówiłem, jestem lojalny Imperium Galaktycznemu, a nie zdrajcom ze światów centrum. Wezyr i admirałowie, nie mieli prawa podpisać tego pokoju, do tego na tak upokarzających warunkach. I nawet straty z planety Jakku, nie są powodem do oddania dziesiątków światów, wam... Zwłaszcza, wam.

Tamara spokojnie odetchnęła nim się odezwała.

- Zarzucasz coś Nowej Republice?

- Poza faktem, że jesteście tworem zrodzonym z nielegalnej i terrorystycznej rebelii? Że wasze działania przyniosły śmierć i zniszczenie do dziesiątek światów? Że już teraz macie problemy z utrzymaniem floty, a wasze obrady sejmu to obraz tych samych problemów, które zaprowadziły waszego poprzednika do piachu?

Tamara o dziwo zaśmiała się.

- Widzę, że masz niezłych szpiegów.

Javich sapnął.

- Mam holonet... - odparł bez wahania.

Kobieta jeszcze bardziej się na te słowa zaśmiała, lekko zaskakując resztę kompanów.

- Wybaczcie, ale to jest nawet zabawne. - rzekła, po czym wreszcie odzyskała kontrolę nad sobą, lekko kręcąc głową. - Nikt nie mówi, że od razu będzie pięknie, ale sam przyznasz, że przebywanie w zorganizowanej społeczności Republiki będzie lepsze niż Izolacjonizm. Do tego, wedle prawa z konkordatu, będziesz watażką, czy tego chcesz czy nie. Flota Republiki i nasze siły, będą miały prawo działać militarnie by...

Nie dokończyła, bo Javich bezceremonialnie jej przerwał.

- Byście, przynieśli światłość demokracji temu światu... Powiem ci coś Lady Tamaro. Nim przybyło Imperium na tą planetę, liczyła ona ledwo milion mieszkańców, rozproszonych w trzech koloniach, a księżyce nad nami były co najwyżej kryjówkami dla piratów. Tak było przez co najmniej trzysta lat rządów Republiki i korporacji. Od to planeta bez znaczenia. Z Imperium to się zmieniło. Imperium potrafiło dostrzec znaczenie jej. Potencjał. To Imperialne fundusze, pozwoliły na budowę kopalni na księżycach i Rafinerii na oceanach planety. To Imperialne kredyty zapewniły obywatelom dostatnie życie. To Imperialny Korpus Szturmowców i flota, przegnała piratów i zabezpieczyła szlaki handlowe. To wszystko dzięki imperium. I zanim zaczniecie się bronić, nie jestem głupi. Wiem, o... Mniej przychylnych działaniach mego państwa, które były tylko marnotrawstwem zasobów.

- Zniszczenie Alderaanu, nazywasz "mniej przychylnym działaniem"?

Javich spodziewał się tego tematu.

- Nazywam to tym czym było. Marnotrawstwem. W imię zniszczenia komórki rebeliantów, zniszczono planetę z milionami lojalnych obywateli. Do tego przez stacje bojową, którą, potem wysadziła wasza banda terrorystów. Zatem tak. Nigdy nie popierałem tego tworu. Do jego zniszczenia nawet nie wiedzieliśmy, że coś takiego istnieje.

- Ignorancja nie chroni od odpowiedzialności - odparła Tamara, pierwszy raz chłodno i z czystą powagą.

- A szlachetne pobudki od przyznania się, że też ma się skrwawione dłonie...

- Touche! - odparła swobodnie kobieta.

Javich pozwolił sobie na drobny uśmiech. W jej oczach widział... Szanse. Może, uda mu się uratować ten świat od zamętu galaktyki, którą przyniósł upadek Imperium i kalekie rządy Nowej Republiki.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania