Loka
Mieszkanie tonie w półmroku. Wszędzie palą się świeczki. Dym z kadzidełek płynie w somnambulicznym śnie między ścianami. Jesteś w środku i kiedy zdejmujesz płaszcz, i zarzucasz na wieszak, drzwi szafy w kącie przedpokoju otwierają się z przeciągłym skrzypnięciem i na zewnątrz wypływa kot.
- Rany – mruczysz pod nosem – ale tu wesoło...
A Loka jest piękna. Jest jak wodospad, który spada na twoją głowę. Zimne sztylety podcinające ci żyły, tętnice. A później wpływacie razem w jezioro, w które pada deszcz treści i emocji.
Po co tu przyszedłeś?
Zarzuca ci ręce na szyję, sprzedaje soczystego buziaka.
- Chodź – mówi chwytając za dłoń.
I płyniesz przez pokoje; zdają się nie mieć końca, ściany rozsuwają skrzydła przed wami jak we śnie. Kotka, która przed chwilą owijała się wokół twojej nogawki biegnie przodem z podniesionym ogonem.
Przechodząc przez kuchnię, spotykacie Indianina, który pichci na gazie, pochylony nad garnkiem. Odpowiadasz na jego ledwo dostrzegalne skinienie tym samym gestem, w przelocie. A kiedy już tam jesteś, w jej pokoju i drzwi są już zamknięte – dokoła pandemonium, powab słodkiej pizdy. Malowidła na ścianach. Diabły, wiedźmy, przerażone twarze chłopców, zwrócone w stronę stosów, które ich czekają.
Ależ wesoło!
Odwracasz się od ściany, siadasz na skraju łóżka; masz dziwne przeczucie, że jakiś bies przeszyje cię zaraz dzidą.
- Szukałam cię – mówi Loka.
Wtedy dostrzegasz kolejny obraz, właściwie płótno rozpostarte na powierzchni potężnej szafy. Wokół wszystko upaćkane farbą.
- Dzieło życia – oznajmia. I dodaje: " Nigdy nieskończone."
Podpływa z kieliszkami; maczasz usta w purpurowej cieczy o smaku słodkiej krwi winogrona.
- Szukałam cię...
- Jasne.
Szukała cię. Jakimś cudem padło właśnie na ciebie. Jesteś przyczyną jej nocnych rozmyślań, bezsenności. To właśnie przez takich jak ty dzieło jest nieskończone.
Siada ci na kolanach, okrakiem, patrzy w oczy i dotyka swoich włosów; rozpuszcza je i rozwiewa na wszystkie strony świata, zataczając głową szalone kręgi. Później sunie dłonią po twojej twarzy. Mówi o miłości. Jej słowa, przesycone winem, krążą wokół topiących się świec, trawią świat z prędkością ognia. Czujesz, że płonie ci krew. I tak popijając, śmiejecie się do siebie i opowiadacie te wszystkie historyjki, sny i bajeczki.
- Miałam sen...
Opowiada o magicznych miejscach, w których nigdy nie byłeś, chociaż wydają się bardzo znajome. Tłumaczy sny i konstelacje. Kiedy mówi, cały świat masz jak na dłoni.
Dokoła wszechświat, obrazy, które namalowała, zapach farby stygnącej na płótnie, książki i kartki walające się na podłodze, kotka na krześle, struga wosku spływająca po walcu, jej oczy, skurcz jąder.
Wsadza ci język do ust, twoje dłonie lądują na jej pośladkach i unosisz to ciałko; oplecioną nogami wokół ciebie, roześmianą, dźwigasz w stronę stołu. Sadzasz na blacie, podciągasz kieckę, zrywasz majtki; rozsuwa nogi. I posuwasz kielich jej łona. Z blatu spadają książki, kwiat, jakaś szkatułka, radio...
Później spacer po bulwarze. Ognista smuga topnieje na zachodzie. Ponad dachami, w wiosennym, zapadającym zmierzchu, unosi się duch Stwórcy, wgapiony w cienie wędrujące po planecie. Macha skrzydłami, rechocząc jak stara ropucha. W kamienicach, na piętrach, rozgrywane są scenki. Ktoś wpycha komuś nóż w plecy, ktoś inny nastawia wodę na herbatę. Płoną i gasną neony. Płoną i gasną serca. Jakby jeszcze nie wiedziały do końca dokąd iść. Na obrzeżach miasta ścielą się ciche cmentarze.
Wielkie mi rzeczy!
Duch Stwórcy zatacza ostatnie rondo, po czym daje nura w ozonową dziurę. Wszystko jest złudzeniem, mayą, czymś, czego tak naprawdę nie ma. Wszystko jest jak sen, w którym odczuwasz jeszcze głębiej, jeszcze bardziej. Sen, przez który krzyczysz i błagasz o litość. Chcesz gdzieś uciec, ale nogi masz jak z waty. Po chwili lecisz w przestrzeń jak kamień wystrzelony z procy.
Idziecie wtuleni w siebie. Promienie giną w konarach drzew na drugim brzegu. Za ostatnim mostem noc, cisza. Rozkładasz na polanie płaszcz, siadacie. W oddali świat przeszywa gwizd lokomotywy.
Wtedy ona wyciąga srebrzysty, podłużny przedmiot, w którym odbija się blask najbliższej latarni.
- Zróbmy to teraz; jest tak pięknie...
Nie wiesz, o czym mówi. Nad jej głową, w oddali, w stalowej konstrukcji mostu, migoczą światła miasta.
Jest tak pięknie; prosi cię, byś ją pocałował.
- Zróbmy to...
Patrzy na ciebie. I mówi:
- Niczego więcej nie chcę, wszystko przeżyliśmy w jednej chwili. Dalej będzie tylko gorzej. Nie chcę tego. Nie chcę patrzeć, jak starzejemy się.
Patrzysz na ostrze spoczywające w jej otwartej dłoni, którą ci podsunęła pod nos.
- Chcę ciebie. Chcę, żebyś przy mnie był. Wpłyń ze mną w tamte miejsca, proszę... Zróbmy to tutaj, na polanie.
Czarna noc wypływa z podziemia. Jest tak gęsta, że nie przebije się przez nią żadna żywa istota. Rozwija swój kwiat. Pierwszy i ostatni kwiat nocy. Oto Rihaku i smutek opadających, wiosennych płatków.
- Kocham twoją krew.
Noc wypływa z podziemia. Niesie ze sobą przyjemny, drętwy chłód języka. Rzeka płynie przez ciebie ku morzu. Dwa ptaki, z trzepotem, w stronę Chin...
Komentarze (9)
Podoba mi sie jak piszesz. Niejasno, z takim wiecznym zapachem gorzkich migdalow w tle, te dosadne opisy erotico tez udane, bo nie tworza wcale, o dziwo, zle brzmiacego zgrzytu czy nieudanej groteski z opisami z zupelnie innych przestrzeni postrzegania I konstelacji w sasiednich akapitach. Wszystko przeczytane hurtem, wszystko z taka nieuchwycona wlasciwym slowem przeze mnie...mrocznoscia w tle, czyms niepokojacym I gnijacym pod spodem. Masz bardzo charakterystyczny, specyficzny sposob pisania.
To jest jakies.
Dobre.
Jestem kontent.
Juz dawno nic mi sie nie uwidzialo tak, zeby hurtem.
Dla mnie jesteś jednym z najlepszych autorów na włoskiej.
Pozostaję sajko na Twoim punkcie.
Nie mogę doczekać się kolejnego tekstu. Jesteś genialny.
To jest chyba moje ulubione opowiadanie na włoskiej.
Całość cudna, warto było zajrzeć.
Wielki Josefie Hosku, mistrzu, wroooc.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania