Lololandia
Słońce wysoko na niebie wzeszło, odbijając swoje promienie w wodnej tafli niczym w lustrze, a ptaszki radośnie ćwierkały.
Wioska budziła się do życia, a wraz z nią jej mieszkańcy, którzy wstawali do swoich codziennych obowiązków.
Bo głównie utrzymywali się z handlu, hodowli zwierząt, czy ogrodnictwa, i tak przez cały dzień pracowali, że wieczorem nie mieli siły na nic.
Powoli zaczynali mieć serdecznie dość rządów nowej królowej, dlatego postanowili zwołać w gospodzie zebranie. Kiedy wszyscy mieszkańcy już się zgromadzili, jako pierwszy głos zabrał Johnny Prick.
— Słuchajcie! Jak możecie pozwolić się tak wykorzystywać przez tę pazerną królową?!
— Chłopak mądrze gada — odparł Gaba.
— Tak, tak, precz z królową Agnes, a niech żyje przyszły król Johnny!
„Ale z was głupcy! Myślicie, że jestem jednym z was, a tak naprawdę jestem królewskim informatorem, i królowa jutro o wszystkim się dowie” – pomyślał.
Mieszkańcy poderwali się ze swoich miejsc, pochwycili chłopaka i wiwatując na jego cześć, podrzucali go do góry.
Marta była właścicielką gospody, a że była to kobieta wykształcona i zawsze chodziła elegancko ubrana. Widząc, co się dzieje powiedziała:
— Ale proszę o spokój. Zebraliśmy się tutaj, żeby wspólnie ustalić, co dalej mamy zrobić w sprawie królowej.
— Jak to, co? Obalić ją, a Johnny'ego posadzić.
— Tak, tak, precz z królową, co nas nęka! Niech żyje nowy król!
— Proszę o spokój!
— Jak mamy być spokojni, gdy ta żmija niszczy nasze królestwo.
— Właśnie.
— Najlepiej chodźmy tam i sami ją obalmy, a później wtrąćmy do lochu.
— To na co czekamy?
Tak zakończyło się zebranie w gospodzie i mieszkańcy uzbrojeni w siekiery, widły i taczki, ruszyli w stronę zamku. Marta zamknęła gospodę w kuchni przygotowała jedzenie i ruszyła z nimi w drogę.
Po dotarciu na miejsce mieszkańcy ukryli się w niewielkim zagajniku. Marta rozpaliła ognisko, przy którym wszyscy usiedli.
— Jak w dostaniemy się do środka? — zapytał Gaba.
— Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę — odparł Berni.
Berni był mężczyzną w średnim wieku, nosił lnianą tunikę i pracował w sklepie, który prowadził z żoną.
— Co ty nas tu przyprowadziłeś bez żadnego planu? Bo akurat w gospodzie naszła cię ochota na zdobycie zamku — rzekł Gaba.
— A nawet jeśli, to co z tego? — zapytał Berni.
— Nie no trzymajcie mnie, bo mu zaraz czymś przydzwonię w ten głupi łeb— fuknął Gaba.
— Przestańcie się kłócić, bo jeszcze was ktoś usłyszy! — rozkazała ściszonym głosem Marta.
— Przepraszamy.
Po tych słowach usiedli z powrotem przy ognisku. Nagle Johnny poderwał się z ziemi.
— Co się stało?
— Jak się kłóciliście, to z nudów spojrzałem w niebo i zobaczyłem smoka.
— Smoki nie istnieją — odparł Berni.
-— Skoro mi nie wierzycie, to sami zobaczcie.
Wszyscy, jak na komendę, skierowali głowy ku górze, gdzie ujrzeli wielkiego, zielonego smoka z długim ogonem, który ział ogniem, paląc wszystko, co napotkał na drodze.
— I co my teraz zrobimy? Ten potwór nas za chwilę pożre, jak nic.
— Gaba, przestań histeryzować, bo mnie denerwujesz!
— Nie, Berni, ty nas w to bagno wpakowałeś, więc to ty nas teraz z niego wyciągniesz!
— A niby jak? Mam iść walczyć z tym smokiem, czy co?
— Nie wiem, ty jesteś specjalistą od pakowania się w kłopoty, nie ja.
Johnny wykorzystał moment, gdy nikt na niego nie patrzył i pobiegł do zamku.
Johnny po znalezieniu się na zamkowym dziedzińcu natychmiast udał się do chatki, w której mieszkał z żoną Candy i ich trójką pociech. Była ulepiona z gliny, dach miała ze słomy i składała się z jednej izby, gdzie rodzina spała i jadła. Dzieci bawiły się w ogrodzie, gdy zobaczyły ojca, szybko do niego podbiegły. Mężczyzna mocno je przytulił, po czym wszedł z nimi do środka. Podszedł do żony, która właśnie gotowała obiad.
— Witaj, kochanie bardzo się za wami stęskniłem — szepnął jej do ucha.
— My za tobą też, zwłaszcza dzieci.
— Tak, wiem, przepraszam, więcej was nie zostawię – odparł Johnny.
— Obiecujesz, tatusiu? — zapytały chórem dzieci.
— Tak.
— Pobawisz się później z nami?
— Jasne.
— Kim, nakryj do stołu — poprosiła Candy.
— Dobrze, mamo.
Dziewczyna odłożyła swój zeszyt, w którym zapisywała wszystko, podeszła do kredensu, wyjęła drewniane talerze i nakryła do stołu. Potem wszyscy zasiedli do posiłku.
— Kochanie, czy dowiedziałeś się już, kto knuje przeciwko naszej królowej? — zapytała Candy.
— Tak, i zaraz po obiedzie pójdę i o wszystkim jej opowiem — odparł Johnny.
— Jestem z ciebie taka dumna — oświadczyła żona.
— Przestań, bo się zaczerwienię.
— Tatku, a co zrobimy ze smokiem, który lata nam nad głową? — zapytała Kim.
— Później się nim zajmę.
— Tatusiu, chcesz posłuchać mojego wiersza?
— Pewnie, że tak.
Dziewczyna poderwała się z krzesła i chwyciła swój zeszyt, otwierając go na pierwszej stronie.
Nagle, nie wiadomo skąd,
na naszym błękitnym niebie
pojawił się zielony potwór,
który był ubrany w płaszcz z łusek.
Na wszystkie strony
złotym ogniem ciskał.
Czy znajdzie się jakiś śmiałek,
który nas uratuje?
Po skończeniu czytania ukłoniła się, a ojciec podszedł do córki i mocno ją uściskał.
— Jak ci się podobał wiersz? — zapytała dziewczynka.
— Był bardzo piękny, córeczko, masz talent.
— Dziękuję.
— Kochanie, zamknij drzwi i nigdzie nie wychodź, aż do mojego powrotu. Kocham was.
Mężczyzna, po tych słowach w stronę drzwi.
Królowa Agnes miała na sobie złotą suknię, a na głowie koronę w tym samym kolorze, wysadzaną szmaragdami.
Podłoga w sali tronowej była wyłożona kafelkami o wysokim połysku, a od tronu, na którym siedziała, ciągnął się czerwony dywan. Nagle do pomieszczenia wszedł jej doradca, Lukas.
— Wasza wysokość — zawołał.
— Co się dzieje? — zapytała królowa.
— Mamy problem i to duży.
— Jaki? — dopytywała królowa.
— Mieszkańcy buntują się przeciwko pani — rzekł Lukas.
— A co ja im takiego zrobiłam?
— Uważają, że nie dbasz ani o królestwo, ani o swoich poddanych, tylko o siebie.
— Bo mają rację — pomyślała władczyni.
— To co ja mam teraz zrobić? — zapytała.
— Jest ktoś, kto może nam pomóc — oświadczył mężczyzna.
— Kto taki?
Lukas otworzył drzwi i do środka wszedł Johnny, miejscowy rolnik, który uprawiał buraki cukrowe. Kobieta na jego widok roześmiała się i klasnęła w dłonie.
— A niby w jaki sposób zwykły rolnik ma pomóc? — spytała kobieta.
— Królowo, Johnny ma dla waszej wysokości informacje, które pomogą schwytać buntowników i ich ukarać.
— Johnny, mów — nakazała Agnes, wstała ze swojego miejsca i zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Rolnik nieśmiało stanął naprzeciwko monarchini. Bardzo się denerwował, gdyż była to jego pierwsza audiencja.
— Głównym powodem tego całego zamieszania jest Berni — rzekł Johnny.
— Berni? Ten sklepikarz? – zdziwiła się królowa.
— Tak, wasza wysokość.
— A co on robi?
— Buntuje mieszkańców przeciwko waszej wysokości.
— Co takiego?
— Wybudować wielką galerię, w której mieszkańcy mogliby prowadzić własny biznes, a pieniądze ze sprzedaży trafiałyby do królewskiej kasy.
— To jest świetny pomysł — pochwaliła władczyni.
— Dziękuję, wasza wysokość.
— Też tak uważam — wtrącił Lukas.
— Ja, wasza wysokość, mogę zebrać wśród mieszkańców ich pomysły i pomóc im stworzyć biznesplan, a potem pomóc go zrealizować — rzekł Johnny.
— Ja zajmę się kwestią finansową i poszukam odpowiedniego miejsca na rozpoczęcie budowy — dodał Lukas.
— Świetnie, a więc ruszajcie do pracy.
Johnny po opuszczeniu pałacu udał się do swojego przyjaciela. Po chwili stał przed domkiem z napisem „architekt".
Zapukał, ale nikt mu nie otworzył, więc przed u do środka. Panował straszny bałagan, ale nigdzie nie było jego przyjaciela.
Zapukał, ale nikt mu nie otworzył drzwi, więc wszedł do środka. W chatce panował straszny bałagan, ale jego przyjaciela nigdzie nie było.
Ciekawe, co tu się stało – zastanawiał się.
— Halo! Jest tu kto? — zawołał.
Omijając poprzewracane meble, poszedł w głąb mieszkania, gdzie w kącie znalazł związanego przyjaciela. Nożem rozciął więzy na jego nadgarstkach i kostkach, po czym pomógł mu wstać.
— Hans, co tutaj się stało? — zapytał, rozglądając się po zdemolowanym pomieszczeniu.
— Nie wiem — odparł Hans, ocierając zakrwawiony łuk brwiowy. Pracowałem nad ważnym projektem i byłem tak zajęty, że nie słyszałem, jak weszli.
— Rozumiem, że nic ci nie zrobili?
— Nie, wszystko w porządku, jestem tylko trochę poobijany.
— Na pewno?
— Tak.
— Mam do ciebie sprawę.
— Jaką?
— Czy mógłbyś przygotować dla mnie plan pod budowę galerii?
— Jasne.
— A po co ci to?
— Bo zamierzam wybudować dla mieszkańców galerię, w której mogliby sprzedawać swoje wyroby.
— A królowa wie o tym?
— Tak, mam jej aprobatę.
— Dobrze, więc przyjdź jutro.
— Dziękuję.
Johan wyszedł z chatki przyjaciela, udał się do domu, gdzie opowiedział o wszystkim żonie. Przed drzwiami zatrzymał się i spojrzał w niebo, a tam krążył smok.
Królestwo pogrążone było w głębokim śnie, gdy niespodziewanie nadleciał pomarańczowy smok, który od jakiegoś czasu siał postrach wśród ludzi.
Tym razem postanowił, że zaatakuje śpiących mieszkańców. Johannego zbudziło głośne walenie do drzwi
— Kochanie, kto to może być o tak późnej porze? — zapytała żona.
— Nie wiem, ale zaraz się dowiem.
— Tatusiu, co się dzieje?
— Nic, śpijcie dalej.
— Dobrze, kochamy cię — odparły dzieci.
— Ja was też kocham.
Mężczyzna podszedł do drzwi i otworzył je, a w progu zobaczył architekta.
— Stary, czy wiesz, która jest godzina?
— Przepraszam, ale mamy problem.
— Jaki?
— Sam zobacz.
Johnny wyszedł z domu i zobaczył, że wioska płonie.
— Jeśli nic nie zrobimy, smok spali nam królestwo.
— Tylko co?
— Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę.
— Byle szybko.
Mężczyźni weszli do środka, usiedli przy stole i zaczęli się naradzać. W pewnym momencie do rozmowy wtrąciła się Candy:
—Chyba znam kogoś, kto mógłby pomóc.
Kobieta podeszła do szuflady, z której wyjęła fotografię, po czym wręczyła ją mężowi.
— Kochanie, kto na niej jest?
— Moja siostra Margarita.
— Nie wiedziałem, że masz rodzeństwo.
— Długa historia.
— Czy to znaczy, że ty jesteś siostrą złej królowej Agnes?
— Niestety, ale tak.
Candy za parawanem przebrała się w strój do jazdy konnej, po czym, uzbrojona w kuszę, wyszła z domu Na zewnątrz czekał na nią jej czarny jak smoła koń. Syn podbiegł do niej i rzucił się matce na szyję
— Mamusiu, nie jedź — prosił.
— Muszę — odparła Candy.
Kobieta dosiadała konia o imieniu Burza. Następnie opuściła pałacowy dziedziniec, a gdy znalazła się na polanie, ruszyła przed siebie.
W oddali dostrzegła obóz zbuntowanych mieszkańców, ale nie miała czasu nad tym się zastanawiać.
Po trzech dniach dotarła do celu. Zsiadła z konia lejce przywiązała do drzewa.
Po chwili szukania znalazła łódź, wsiadła do niej i zaczęła wiosłować. Po dotarciu na drugą stronę wysiadła, a ścieżką ukrytą pośród wysokich traw ruszyła w stronę chatki, zbudowanej z kamienia.
Podeszła do drzwi, wzięła głęboki wdech i zapukała.
W progu stanęła młoda dziewczyna o czarnych jak węgiel oczach i długich włosach.
Miała na sobie sukienkę utkaną z wodorostów, a buty były zrobione z łopianu. Obok niej przysiadł biały jak śnieg kot z czarną plamką na czole.
— Dzień dobry — przywitała się Candy.
— Dzień dobry — odparła dziewczyna.
— Naszą wioskę zaatakował smok, który sieje spustoszenie i postrach. Tylko w tobie nadzieja, siostrzyczko — mówiła Candy.
— Niestety, nie mogę wam pomóc – oświadczyła dziewczyna.
— Dlaczego? — zapytała Candy.
— Ponieważ nie mam władzy nad tym smokiem — odparła dziewczyna.
— Jak nie ty, to kto? — zapytała Candy.
— Królowa — odparła dziewczyna.
— Co? — zapytała Candy.
— Tak, ale nie będziemy tutaj stały w progu, zapraszam do środka.
Margarita otworzyła szerzej drzwi i Candy weszła do środka.
Pomieszczenie, w którym się znalazła, było urządzone skromnie. Na środku stał stół z dwoma krzesłami, a w kominku palił się ogień.
Candy usiadła na krześle, łokcie oparła o brzeg stołu i patrzyła przed siebie. Naprzeciwko niej przysiadła gospodyni domu.
„Ależ ona jest podobna do mnie zupełnie, jakby była moim sobowtórem", pomyślała Margarita.
Po dłuższej chwili czarodziejka przemówiła.
— Jak ci na imię? – zapytała czarodziejka.
— Candy.
— Ładnie. Czemu na dworze nazwałaś mnie siostrzyczką?
— Dziękuję, bo jesteśmy siostrami. A tobie jak na imię?
— Margarita. I to ja powinnam zostać królową.
— Jak to?
— Zanim tu trafiłam na wychowanie do babci, która była matką naszego ojca i też, kiedyś mieszkała w pałacu.
— To czemu trafiła do tego domku?
— Bo nie chciałam spełniać jej zachcianek, naszej kochanej siostrzyczki. Więc ta, z zemsty, naskarżyła na babcię do ojca, że ją pobiła?
— Musiała być bardzo przekonywująca skoro nasz ojciec uwierzył jej, a nie własnej matce.
— Była.
— Biedna babcia.
— To wygnanie z jej własnego pałacu przez własnego syna złamało jej serce. Po zamieszkaniu tu przez te wszystkie lata płakała.
— Dziś manipuluje swoimi poddanymi. A nie myślałaś nigdy o powrocie?
— Wiele razy.
— To, czemu tego nie zrobiłaś?
— Ponieważ czekam na odpowiedni moment.
— Siostro, najwyższa pora przepędzić Agnes z pałacu!
— A wiesz, że masz rację.
Czarodziejka poderwała się z krzesła i podeszła do skrzyni, której wyjęła księgę z zaklęciami, kulę i różdżkę, po czym wróciła do stołu.
— Jestem gotowa do powrotu.
— Bardzo mnie to cieszy.
Kobiety opuściły chatkę, a Margarita udała się do stajni, zostawiając siostrę samą. Candy spojrzała w okno i zobaczyła za szybką ducha babci. Ze zdziwienia przetarła aż oczy.
To nie może być prawda, pomyślała.
Po chwili podeszła do niej, prowadząc swojego konia, po czym dosiadła.
— Czy wszystko w porządku?
— Tak.
Candy podeszła do bulgoczącego jeziora, wsiadła do łodzi i przepłynęła na drugą stronę, gdzie czekała na nią siostra.
Potem kobieta dosiadała Burzę i obie ruszyły w drogę powrotną. Zmęczone podróżą, zatrzymały się przed karczmą.
Zsiadły z koni, przywiązały lejce do drzewa, po czym weszły do środka. Ledwo przekroczyły próg, a wszystkie spojrzenia w karczmie zwróciły się ku nim.
— Czemu oni nam się tak przyglądają? — zapytała Margarita.
— Nie zwracaj na to uwagi, tutejsi ludzie tak mają — odparła Candy.
— Pewnie masz rację.
Czarodziejka usiadła przy stoliku, a Candy podeszła do barku, za którym stała Marta, która była przyjaciółką kobiety.
— Witaj.
— Cześć, Candy.
— Widzę, że sprowadziłaś pomoc do walki z tym smokiem.
— Tak, ale ona nam nie pomoże.
— Dlaczego?
— Ponieważ tę latającą bestię wypuściła królowa.
— Mówisz poważnie?
— Tak.
— Widzisz tamtą dziewczynę przy stoliku?
— Tak, a kto to jest?
— Nazywa się Margarita i jest moją i królowej siostrą.
— Co? Tak właśnie miała na imię młodsza siostra złej królowej, która pewnego ranka zniknęła. Jeśli to prawda, że jest zaginioną księżniczką, to nie jest tu bezpieczna.
— Wiem, ale sama zdecydowała się wrócić do pałacu.
— Odważna dziewczyna.
— To prawda.
Mężczyzna, który siedział dwa stołki dalej od rozmawiających kobiet, gwałtownie wstał i wyszedł. Candy, po złożeniu zamówienia, wróciła do czarodziejki. Dwadzieścia minut później podeszła do nich Marta, postawiła tacę na stole i odeszła.
— Smacznego.
— Smacznego.
Kobiety po posiłku zamierzały udać się na spoczynek, gdy do środka weszło królewskie wojsko w złotych zbrojach.
Żołnierze podeszli do Margarity i bez słowa jeden z nich założył jej na nadgarstki kajdanki zimne niczym lód, po czym wyprowadzili ją z karczmy.
Candy wybiegła na dwór i widziała, jak drzwi więziennej karocy zatrzasnęły się przed nosem czarodziejki. Następnie woźnica popędził konie batem i karoca ruszyła.
Kobieta natychmiast ruszyła za nimi, a po dotarciu na dziedziniec błyskawicznie zeskoczyła z konia i w bezpiecznej odległości podążyła za żołnierzami, którzy prowadzili Margaritę do celi.
Ukryła się za rogiem i obserwowała, jak strażnicy wprowadzili czarodziejkę do środka, zatrzasnęli kratę, przekręcając wielki żelazny klucz w zamku, po czym odeszli.
— Wypuśćcie mnie nie macie prawa mnie tu trzymać! To wasza królowa, a moja siostra powinna tu się znaleźć!
Candy chwilę odczekała, po czym podeszła do krat. Margarita zdziwiona spojrzała na nią.
— Skąd się tutaj wzięłaś?
— Jechałam za wami.
— Wiesz, że to było bardzo ryzykowne. Żołnierze mogli cię zauważyć i zabić.
— Wydostanę cię stąd, obiecuję ci to.
— O mnie się nie martw, dam sobie radę.
— Na pewno?
— Tak, a teraz uciekaj, zanim ktoś przyjdzie.
Candy w powietrzu przesłała siostrze całusa, po czym wybiegła z lochu. Margarita, zostawszy sama w ciemnym i zimnym lochu, którego ściany były obdrapane, a po ziemi biegały szczury, krzyknęła:
— Magiczny portalu, rozkazuję ci się otworzyć!
Następnie zaczęła tańczyć, pstrykając w palce. Kiedy skończyła, przed nią pojawiła się błękitna, wirująca mgła, w którą weszła.
Królowa siedziała w gabinecie przy biurku z marmuru.
Miała głowę spuszczoną i nawet nie zauważyła, że pojawiła się przed nią Margarita.
Czarodziejka wzrokiem wodziła po pomieszczeniu. Pokój był urządzony jak na pałac przystało z wielkim przepychem. Na podłodze leżał dywan z białego niedźwiedzia, którego król sam ustrzelił.
W oknie wisiała biała firanka ze złotymi nićmi i falbankami u dołu, a nad kominkiem wisiał portret króla.
Margarita chwilę patrzyła portret ojca, a w oczach miała łzy.
— Obiecuję ci tato, że odzyskam królestwo, powiedziała w myślach.
Następnie przeniosła wzrok na swoją siostrę i wpatrywała się w nią tak intensywnie, że królowa w końcu podniosła głowę. Na widok Margarity aż poderwała się z fotela, a oczy miała jak spodki.
— Skąd się tu wzięłaś? Jak ci się udało wejść nie zauważona przez straż?
— Znam pewną sztuczkę.
— Jaką?
— Chciałabyś wiedzieć, ale ci nie powiem.
— Po co wróciłaś? I w ogóle, jak się wydostałaś z więzienia?
— Ha, ha, ha… Za dużo chciałabyś wiedzieć, siostrzyczko. Wróciłam, żebyś to mi przed laty odebrała.
— Nie oddam ci tronu!
— W takim razie jeszcze dziś twoi poddani dowiedzą się, że ich królowa doprowadziła królestwo do ruiny. I że zamordowała własnych rodziców.
— Nie zrobisz tego.
— A chcesz się przekonać?
Czarodziejka w myślach przywołała portal, po czym do niego weszła, a ten się za nią zamknął
Agnes wpadła w popłoch i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju tam i z powrotem. W pewnym momencie stanęła naprzeciwko portretu ojca.
— Ojcze, nie wiem, co mam robić. Ty pewnie chciałbyś, żeby na tronie zasiadła twoja ukochana córeczka Margarita. Czarodziejko, wygrałaś bitwę, ale nie wojnę!
Królowa opuściła gabinet i korytarzem ruszyła w stronę sypialni. Po znalezieniu się w niej zamknęła za sobą drzwi i z płaczem rzuciła się na łóżko.
Nie wiedziała, że razem z nią w pokoju była jej siostra Margarita.
Przy łóżku stała rzeźbiona w drewnie sosnowym toaletka, na której znajdowała się szklana kula.
Ta uniosła się w powietrze, przeleciała przez cały pokój i rozbiła się z hukiem o ścianę. Z półek pospadały książki, uderzając o podłogę z głuchym łoskotem.
Co tutaj się dzieje? — zastanawiała się Agnes.
Po prostu, bez żadnego powodu, ze ściany spadł portret złej królowej.
Okna i drzwi zaczęły się otwierać i zamykać, trzaskając przeraźliwie. Łóżko, na którym leżała Agnes, zaczęło podskakiwać, jakby było żywym koniem. Przerażona zeskoczyła z niego.
Pośpiesznie przebrała się w strój do jazdy konnej i wybiegła z komnaty, a drzwi za nią zatrzasnęły się z impetem.
Królowa, dotarłszy na most, chciała przejść na drugą stronę. Nagle podbiegł do niej zamaskowany napastnik, wyciągnął z rękawa sztylet ze złotą rękojeścią i dźgnął ją w brzuch, po czym uciekł.
Agnes, przerażona tym, co ją przed chwilą spotkało, z bólu zgięła się w pół i chwiejnym krokiem ruszyła do lasu.
Mieszkańcy szybko podnieść zwrócony most do góry.
Margarita z okna gabinetu ojca widziała całe zajście i nie było jej żal siostry.
Podeszła do biurka, przy którym przed chwilą siedziała Agnes. Potem usiadła w skórzanym fotelu.
Pozbierała z biurka dokumenty. Były to rozkazy uwięzienia nieposłusznych mieszkańców, a następnie ich stracenia.
W kominku rozpaliła ogień, po czym spaliła w nim papiery.
Mieszkańcy Lololandi wezwali szeryfa Boba, żeby odnalazł złą królową i ją ukarał.
Na swoim czarnym jak smoła koniu zmierzał do miasteczka. Zmęczony podróżą postanowił odpocząć w karczmie, lecz okazało się, że budynek tonął w ciemności.
„Coś tu nie gra", pomyślał szeryf.
Zsiadł z wierzchowca i przywiązał lejce do drzewa. Obszedł cały budynek, ale nic nie znalazł, więc wrócił do głównego wejścia i wtedy zauważył kartkę.
Karczma nieczynna, ponieważ obecnie przebywam w obozie, który znajduje się pod murami pałacowymi, przeczytał szeryf.
Szeryf wrócił do konia, po odwiązaniu lejców wskoczył na konia i pogalopował w stronę pałacu, który był otoczony murem obronnym. W oddali dostrzegł wspomniany w wiadomości obóz.
Po dotarciu na miejsce pośpiesznie zeskoczył z konia i podszedł do dwóch rycerzy, którzy stali na straży.
Bob Szybki był mężczyzną około pięćdziesiątki, niskiego wzrostu, nosił okulary, z lekko zaokrąglonym brzuszkiem. Noszone przez niego okulary z grubą soczewką sprawiały, że patrząc mu w oczy, miało się wrażenie, jakby widziało się je potrójnie.
— Dzień dobry, nazywam się Bob Szybki. Jestem szeryfem i przybyłem, żeby zaprowadzić porządek.
— Najwyższa pora, aby królowa stanęła przed sądem za to, co zrobiła rodzicom, siostrom i królestwu.
— Po to tu właśnie jestem, czy mógłby ktoś zaprowadzić mojego konia do stajni?
— Oczywiście. Stiv, idź po Johnniego, żeby zajął się koniem naszego gościa.
— Okej!
Rycerz pośpiesznie opuścił most i pognał w kierunku chaty Johnniego. Po dotarciu przed drzwi mężczyzny zapukał. Po chwili stanęła w nich Candy.
— Witaj, Stive. Co cię do nas sprowadza?
— Szeryf przyjechał i poprosił, aby ktoś zajął się jego koniem.
— Powiedz mu, że mój mąż zaraz przyjdzie.
Candy nie zdążyła zamknąć drzwi, bo od strony ogrodu zjawił się Johnn.
— Cześć, Stive.
— Cześć, Johnn.
— Co cię do nas sprowadza tak wcześnie rano?
— Szeryf przyjechał.
— Candy, kochanie, nie stój tak, tylko idź przygotować coś do jedzenia i do picia. A co najważniejsze pokój dla szeryfa.
— Dobrze już biorę się do roboty.
— Zuch żona.
Pan domu pocałował ją i razem z rycerzem poszedł powitać szeryfa.
Johan, po zaprowadzeniu konia do stajni i nakarmieniu go, wrócił do chaty.
Na moment usiadł w bujanym fotelu, który stał na ganku. Nagle nadleciał smok, ziejąc na lewo i prawo.
Jakiś czas królestwo miało spokój, ale w końcu powrócił.
Spojrzał w stronę obozu rozbitego nieopodal jego domu i zauważył, że się dymi.
— Candy, Margarita pali się obozowisko!
Kobiety wybiegły z chaty wystraszone.
— Gdzie się pali?
John wskazał palcem na obóz Candy chciała pobiec, ale mąż ją zatrzymał.
— Ty, kochanie, zostań z dziećmi w domu, albo lepiej przenieście się do pałacu.
— Nie!!!
— Bez dyskusji.
— Twój mąż ma rację.
— No dobrze — odparła cicho, spuszczając wzrok.
Mężczyzna pożegnał się z rodziną i ruszył w stronę bramy, gdzie stał na warcie jego przyjaciel, Stive.
Kobieta pocałowała męża, a następnie zawołała dzieci. Wszyscy weszli do chaty i zaczęli się pakować.
— Czy jesteście gotowi, aby przeprowadzić się do pałacu?
— Tak! — krzyknęły dzieci.
— To się cieszę.
Czarodziejka otworzyła portal i przeszła przez niego razem z siostrą i jej dziećmi.
Po chwili Margarita ze swoimi towarzyszami znalazła się na pałacowym korytarzu, którego podłoga była wyłożona płytkami z wysokim połyskiem, a ściany pomalowane na jasnobłękitny kolor.
Czarodziejka zauważyła, że przyjaciółka i jej dzieci były zachwycone pałacem.
— Więc to tutaj się wychowałaś?
— Tak, ale gdy się urodziłam, Agnes miała cztery lata.
— Czyli była najstarsza?
— Tak, i już w dzieciństwie mnie nienawidziła.
— Czemu?
— Nie wiem, pewnie dlatego, że byłam oczkiem w głowie ojca.
—I też była taką królową, która wcale nie dbała o poddanych, a jedynie o sobie.
— Wiem, mój tatko w grobie się przewraca, gdy widzi, co się stało z jego ukochanym królestwem.
— Ja go nie pamiętam, ale moi przybrani przybrani rodzice mówili, że był cudownym królem.
— Ale ja tu zaprowadzę porządek i sprawię, że znów zagości radość.
— Mój mąż i ja ci w tym pomożemy.
— My też! — krzyknęły dzieci.
— Dziękuję, ale najpierw zajmę się remontem chat w miasteczku, bo zauważyłam, że są w fatalnym stanie.
— Co ty, chcesz? Nigdy nie były remontowane — odparła Candy.
— Wiem.
— Dobra, byłaby z ciebie królowa.
—Nie wiem, czy chcę nią zostać.
—Dlaczego?
— Bo wolę mieszkać w pałacu i wam pomagać jako Margarita.
— Rozumiem.
Margarita zaprowadziła gości do ich pokoi, a sama udała się do gabinetu. Po wejściu zamknęła drzwi.
Następnie podeszła do biurka i usiadła w fotelu. Przez chwilę tak siedziała, a potem zabrała się za przeszukiwanie biurka w nadziei, że znajdzie jakiś dowód. Niestety, nic nie znalazła oprócz maleńkiego kluczyka i pamiętnika.
Wzięła te dwie rzeczy w garść i wyszła z gabinetu.
Czarodziejka, znalazłszy się w sypialni, która dawniej należała do Agnes, a teraz była jej, podeszła do portretu, na którym była jej siostra. Przez chwilę stała, wpatrując się w nią.
Chwyciła odłamek szkła i w ataku szału zaczęła ciąć, gdy skończyła, złapała go w obie dłonie i z całej siły uderzyła o ramę łóżka, aż obraz przełamał się na pół.
Potem zbliżyła się do szafy, która miała rzeźbienia na drzwiach. Po otwarciu Margarity oczom pokazały się suknie
„Cała Agnes zamiast pieniądze dać swoim poddanym, aby wyremontowali domy to szyła dla siebie sukienki”, pomyślała Margarita.
Po pocięciu ich poszła spać. Następnego dnia wstała z samego rana i wyszła z sypialni. W gabinecie wzrokiem zlustrowała pomieszczenie, ale to nie pomogło, bo wszystko wyglądało na pierwszy rzut oka normalnie.
Podeszła do biurka i oparła dłoń o jego brzeg, ale nie wiedziała, że tam znajdował się przycisk, który palcem niechcący nacisnęła. Za jej plecami regał z książkami przesunął się na bok, odsłaniając drzwi.
Złapała za klamkę i chciała je otworzyć, ale były zamknięte. Z kieszeni wyjęła wczoraj znaleziony w szufladzie klucz i włożyła go do zamka. Pasował idealnie, więc przekręciła i zamek zgrzytnął.
Schodami udała się na górę, a po chwili znalazła się w pomieszczeniu, które było pogrążone w ciemnościach.
Po zapaleniu świeczki ujrzała pomieszczenie, które wyglądało jak laboratorium. Pod ścianą stał długi regał, na którym były poukładane książki w czarnej oprawie.
Margarita zrzuciła z półek wszystkie księgi na podłogę. W pewnym momencie usłyszała głos przyjaciółki dobiegający z gabinetu.
Wyszła Candy naprzeciwko złapała ją za rękę i poprowadziła schodami do pomieszczenia.
— Co to jest za pokój?
—Witam w sekretnym pomieszczeniu, który należał do Agnes.
— A po co on był jej potrzebny?
— Jak myślisz?
— Nie wiem, ale ludzie plotkowali o tym miejscu, więc myślałam, że kłamią.
—No ja też nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.
— Co to za książki?
— Z zaklęciami.
— Chcesz powiedzieć, że królowa zajmowała się czarną magią?
— Na to wygląda.
—Czyli ten smok to była jej sprawka?
— Tak
Candy zbliżyła się do stosu książek, usiadła po turecku naprzeciwko nich. Po chwili wzięła pierwszą z brzegu księgę.
— Księga z miłosnymi zaklęciami — przeczytała na głos.
Margarita, gdy usłyszała, że przyjaciółka czyta głośno tytuł księgi, wyrwała jej z ręki.
—To są bardzo niebezpieczne księgi,
Następnie wybiegła z pałacu, zabierając ze sobą kilka ksiąg. Po znalezieniu się na dworze szybkim krokiem podeszła do szeryfa.
— Dzień dobry, pan jest pewnie tym szeryfem, który przybył do miasteczka, aby nas, mieszkańców, uwolnić od rządów złej królowej i jej czarów.
— Co o jakich czarach pani mówi?
— Znam miejsce, w którym jest pełno ksiąg z czarną magią.
Wręczyła szeryfowi księgę, a ten ją pobieżnie przejrzał.
— Czy mogłaby pani mnie tam zaprowadzić?
—Oczywiście.
— Super.
Czarodziejka ruszyła przodem, a po chwili szeryf ją dogonił. Po znalezieniu się w gabinecie schodami poprowadziła go do sekretnego pokoju. Candy na ich widok poderwała się z ziemi.
—Pani pewnie jest żoną Johnna?
— Tak.
—Miło mi poznać.
—Mnie również.
Szeryf rozejrzał się po pokoju, po czym wyszedł, mrucząc coś pod nosem. Kobiety przez okno widziały, jak podszedł do Stiva i wydał mu rozkaz.
— Teraz, kiedy dowiedział się o tym pokoju i księgach w nim znajdujących się, na pewno będzie chciał je zarekwirować.
— Chciałam dobrze.
— Wiem, ale skoro ksiąg nie możemy zniszczyć, to pozbądźmy się tych buteleczek z tą obrzydliwą cieczą.
— Masz rację.
Kobiety od razu zabrały się do roboty, puste butelki, słoiki czy flakoniki rozbiły o podłogę, a te co zawierały w środku płyn nieznanego pochodzenia wylały.
Margarita za pomocą magicznego korytarza zabrała je, by w bezpiecznym miejscu zniszczyć.
Candy zmiotła odłamki szkła na szufelkę, a książki wyrzuciła przez okno, jedna po drugiej.
Wzrokiem zlustrowała pomieszczenie i w kącie zauważyła książkę. Podeszła, żeby ją wyrzucić, ale spojrzała na okładkę, na której było napisało, jak odwołać smoka.
Po wyszorowaniu podłogi i umyciu okna wyszła przed pałac, a następnie podeszła do miejsca, w którym leżały książki z czarną magią.
Następnie wylała na nie dwie butelki spirytusu i podpaliła. Po chwili języki ognia zaczęły tańczyć na okładkach.
Po odpaleniu ognia wróciła z powrotem do sekretnego pokoju. Stamtąd zabrała znalezioną wcześniej i odłożoną księgę, zeszła do gabinetu, zamknęła drzwi na klucz i ponownie zasunęła regał.
Candy usiadła w fotelu, a kiedy Margarita powróciła, opowiedziała jej o wszystkim, przy okazji wręczyła księgę.
— Dziękuję. O północy odprawię rytuał, dzięki któremu pozbędę się smoka.
— W tym sekretnym pokoju urządziła bym swoją pracownię.
— Jest twoja.
— Dziękuję!
Candy z radości uściskała przyjaciółkę, na to wszedł jej mąż.
— Kochanie z czego tak się cieszysz?
— A z tego, że będę miała własną pracownię krawiecką.
— Super! Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Wreszcie spełni się twoje marzenie.
— Czyli jak dobrze zrozumiałam, jesteś krawcową?
— Tak.
— Mamusiu, a czy będziemy mogli ci w pracowni pomagać?
— Oczywiście, że tak, a teraz czas spać.
— Nieee!
— Tak, tak.
— Wasza mama ma rację, jutro też jest dzień.
— No dobrze.
Margareta złapała siostrzeńców za ręce i zaprowadziła do ich pokoi, a Candy i Johnna zostawiła samych. Mężczyzna objął żonę ramieniem, przyciągnął do siebie i pocałował.
— Czy szeryf już wyjechał?
— Tak, ale był wściekły na ciebie.
— A co, myślał, że pozwolę mu niewinnych ludzi oskarżyć o czary. Przecież tylko po to chciał zarekwirować te księgi.
— Co z nimi zrobiłaś?
— Spaliłam.
— Dobrze zrobiłaś.
— Wiem.
Małżonkowie poszli spać, bo następnego dnia miał ruszyć remont pomieszczenia. W tym czasie czarodziejka odesłała smoka tam, skąd przybył.
Epilog
Do miasteczka znów powrócił spokój i radość. Ludzie stopniowo odbudowali swoje domy zniszczone przez smoka.
Pomysł Candy, jakim była pracownia krawiecka, okazał się strzałem w dziesiątkę. Bała się, że nikt po uroczystym otwarciu do niej nie przyjdzie. Tymczasem mieszkańcy walili drzwiami i oknami, co ją bardzo cieszyło.
Jako pierwsza zgłosiła się Marta, która postanowiła skrócić sukienki. Interes rozwijał się w najlepsze — w wolnych chwilach Candy projektowała ubrania. Z czasem pracownię krawiecką przekształciła w dom mody.
Margerita w końcu dała się namówić i została królową. Pierwsze, co zrobiła, to zlikwidowała skarbiec królewski, a na miejscu swojej chatki kazała wybudować wielki dom handlowy.
Każdy z mieszkańców miał tam swoje stoisko z własnymi wyrobami, a pieniądze ze sprzedaży trafiały prosto do kieszeni sprzedającego. Dzieci Candy i Johna dorosły i założyły własne rodziny.
Miasteczko dzięki nowej królowej rozkwitało — powstawały też coraz nowsze zakłady pracy.
Komentarze (10)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania