Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Łowca przypadków

W środku nocy wszystko odmieniło się na gorsze. Jeźdźców było trzech. Powoli zjeżdżali łagodnym zboczem. Spod końskich kopyt pryskało błoto. Matka Księżyc nie zaszczyciła dzisiaj nieba swoją obecnością, przez co Feler dostrzegł ich, dopiero kiedy było już za późno na ucieczkę. Nie chciał żadnych kłopotów, a jednak same go znalazły. Mają taki paskudny zwyczaj.

– Kurwa – powiedział.

W dodatku ciągle padał deszcz. Cały świat nasiąkał wilgocią, a jednak Feler czuł się całkowicie wyżęty. Buty miał pełne wody, uda boleśnie otarte od mokrego materiału spodni. Zamoknięte siodło skrzypiało i chlupało z każdym ruchem niezadowolonego konia.

Gdyby to od niego zależało, za żadne skarby świata nie przekroczyłby brzegów Czarnego Nurtu. Zostałby w Belforcie albo pojechał do Zamerfortu, gdzie słońce grzeje przez cały rok. Niestety nie zależało. Życie to ciąg rzeczy, których wolelibyśmy nie robić, ale które ktoś zrobić musi. Dlatego był dokładnie tam, gdzie miał być. Koniec końców każdy jest, kim jest i nic nie może na to poradzić.

– Jego Eminencja chce pana bezzwłocznie widzieć.

Pierwsze słowa usłyszane zaraz po przyjeździe do Belfortu zabrzmiały jak wyrok. Dokładnie siedem dni temu. Potem poszło jak zwykle, czyli od słowa do słowa, krok za krokiem i właśnie jechał cały mokry w środku nocy po błotnistym Północnym Trakcie.

Wcześniej do Belfortu dotarł statkiem z Colton. Paląc fajkę, stał na pokładzie i spoglądał na leniwie wspinające się po niebie słońce, które przyjemnie przypiekało mu oparte o reling dłonie. Jeszcze zanim zacumowali, dostrzegł stojącego na nadbrzeżu praktyka w czarnym mundurze z wyhaftowanym na piersi białym gołębiem Ministerstwa Prawdomówców. Feler wiedział, że tak będzie, więc nie myślał o ucieczce. Gdyby chciał to zrobić, pokusiłby się o to znacznie wcześniej, jednak od początku nie widział w tym żadnego sensu. W całym imperium nie istniało miejsce, gdzie mógłby się schować przed arcymówcą.

Dlatego nie pozostało mu nic innego, jak zejść po klekocącym trapie na ląd, pomaszerować po koślawych dechach pirsu i odebrać pismo, którego nawet nie musiał czytać. Potem praktyk odwrócił się i odszedł, ale Feler nie miał wątpliwości, że gdzieś czają się inni. Na wypadek, gdyby nie obrał właściwej drogi. Drogi wprost do Domu Prawdy. Arcymówca Carlo Brodi lubił stwarzać ludziom pozory wolności, ale przy tym zawsze dbał o to, żeby cudze swobody nie popsuły mu rozkładu dnia.

Powietrze w stolicy Imperium Bellandu było ciepłe. Niebo idealnie niebieskie. Ulice wypełnione ruchliwym mrowiem ludzi. Konie, wozy i obywatele w niekończącej się procesji, mężczyźni, kobiety i dzieci wszelkich ras oraz stanów. Wszyscy przybyli do Belfortu zainteresowani zwiększeniem puli handlu i chaosu. Wszyscy robili mnóstwo hałasu, w różnych językach i z różnych powodów. Słowem: cywilizacja.

Feler nie lubił tylko zapachu cywilizacji. Tak wielka liczba ciał ludzkich i zwierzęcych produkowała odpady w ilościach, które trudno było zliczyć, a jeszcze trudniej wąchać. O czym po raz kolejny boleśnie się przekonał, kiedy wdepnął w przykryty zgniłymi szmatami rynsztok. Załadowany skrzyniami wóz przetoczył się z turkotem obok niego, klekoczące koła rozbryznęły zalegające na ulicy błoto i ochlapało nim grupę żebraków. Jeden z nich wstał, podniósł rękę i wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw, ale woźnica nawet się nie odwrócił. Właśnie tak kręci się świat, wystarczy siedzieć odrobinę wyżej i już możesz innych bezkarnie obrzucać błotem.

Pierwsza Droga zwana potocznie: Prostą, prowadziła do Placu Trzech Palców, gdzie mieściło się skupisko rządowych instytucji z Domem Prawdy włącznie. Jednak Feler rzadko z niej korzystał, bo z reguły przypominała strumień, tylko wypełniony odpadami i płynący jednocześnie w obie strony. Dlatego zwykle wybierał trasę przez Kościanek na przedmurzu. Chociaż z góry wiedział, że marszcząc nos z niesmakiem, przez całą drogę będzie musiał iść z zadartą głową, żeby nie dostać resztkami z nocników wylewanymi z okien ruder o ścianach tak krzywych, że stały chyba tylko dzięki plecom podtrzymujących je pijaków.

W głębi wąskiej uliczki gołąb gruchał bez entuzjazmu pod okapem któregoś z domów. Zaraz umilkł przegoniony przez rzucające kamieniami dzieci. Kiedy Feler lawirował pomiędzy stosami odpadów, jakaś drzazga z wystającej deski skubnęła mu kilka nitek z płaszcza. Krztynę się tym wkurwił, bo płaszcz był prawie nowy. Wprawdzie podejrzewał, że ciut nietwarzowy, gdy kolejna kobieta ominęła go szerokim łukiem. Z drugiej strony trudno wiele oczekiwać, jeśli ma się ozdobioną bliznami twarz, która skutecznie zdradza obeznanie z przemocą.

A na to nic nie mógł poradzić.

W końcu dotarł do Kurwiej Bramy, czyli Bramy Lukosa, imperatora, który umarł jakieś pięćset lat temu. Znany głównie z opodatkowania dziwek i założenia dzielnicy burdeli, dzięki czemu do dzisiaj swoją postacią skłaniał ludzi do skrajnych opinii. Czasem nawet bardzo i z nożami w rękach, ale mniejsza z tym. Ludziom nigdy nie dogodzisz. Na bramie kiedyś widniało motto Lukosa: „Kurwi grosz nie śmierdzi", wygrawerowane nad wejściem, ale czas nie był dla niego łaskawy i obecnie z napisu pozostało ledwie widoczne: „nie śmierdzi". Co zdaniem Felera stanowiło najlepszy przykład, że czas rozpuszcza prawdę i pozostawia kłamstwa.

Za Kurwią Bramą skręcił w Aleję Targową. Natychmiast otoczył go gwar, oślepiające barwy i duszące zapachy. Wmieszał się w tłum i niemal od razu musiał wbić łokieć w brzuch kieszonkowca. Później sam ukradł gruszkę ze straganu. Kwaśną jak życie, ale zjadł. Resztki wrzucił do zagrody ze świniami. Wielka maciora z miejsca zeżarła ogryzek razem z błotem. Potem powąchała gnojówkę, przykucnęła i dodała coś od siebie. Niby zwykła czynność, a obwieszcza prawdę. W końcu tak samo działa świat, tak działają miasta, państwa i cywilizacje, z jednej strony przyjmują ludzi, towary i zwierzęta, by następnie wydalić gówno, żebraków i pieniądze.

Poza tym to najlepszy dowód, że prawda w odbiorze czasem bywa nieprzyjemna.

Im bardziej się zbliżał do celu, tym bardziej przygnębiony się czuł. Zmarszczył brwi, spoglądając na miasto. Być może po raz ostatni. Potem popatrzył na Trzy Palce ze szczególną niechęcią. Szare budynki z gładkiego kamienia przytłaczały miasto swoją wielkością. Wydawało się niemożliwe, żeby coś tak ogromnego zbudowali zwykli ludzie. Idealne czworoboki, o doskonałych płaszczyznach, sięgały w niebo tak wysoko, że przy gorszej pogodzie ich wierzchołki ginęły w chmurach. Trzy wieże przypominały palce nie tylko z nazwy, ponieważ różniły się rozmiarami i jak palce rozchodziły się pod delikatnym kątem. Zupełnie jakby Kamienny Olbrzym z bajek dla dzieci chciał wydostać się z ziemi, ale siły starczyło mu tylko na to, żeby wydostać dłoń, a ludzie za karę obcięli mu najmniejszy palec i kciuk. Najwyższy z trójki był Dom Prawdy, a najniższy Dom Rady Imperialnej. Do tego Sąd i dobudowana z czerwonej cegły cała reszta, która w porównaniu z surową precyzją Palców, sprawiała żałosne wrażenie.

Trzy Palce powstały jeszcze za czasów Pierwszego Imperium, ale do dziś nikt nie wiedział, który władca je zbudował i czemu wtedy służyły? Prawdopodobnie do podobnych okropieństw jak obecnie. W końcu czas rozpuszcza rzeczy, ale utwardza ludzi i tylko całe szczęście, że zarówno rzeczy, jak i ludzie znacznie szybciej miękną, kiedy nimi odpowiednio mocno potrząsnąć.

Wejście do Domu Prawdy otworzył potężnie zbudowany praktyk w zielonym mundurze strażnika. Jego wyzierające spod maski oczy zdradzały tyle emocji co kamień. Feler wręczył mu otrzymane wcześniej pismo, po czym wszedł i czarne drzwi zatrzasnęły się jak wieko trumny. W środku było duszno i wilgotno. Migoczące lampy rzucały leniwe i rozmazane cienie. Feler czuł w gardle nieprzyjemną suchość, ale nawet nie próbował odchrząknąć, bo i tak nie było gdzie splunąć. Strażnik bez słowa skierował się na schody, więc nie pozostało mu nic innego, jak podążyć za nim.

Gabinet arcymówcy znajdował się na jednej z wyższych kondygnacji, przez co musiał pokonać więcej schodów, niż by chciał, ale też mniej niż ewentualnie mógłby. Dokładnie trzysta osiemdziesiąt cztery stopnie ciągle błyszczące po bokach, ale już lekko wytarte pośrodku. Potem czterdzieści sześć kroków korytarzem, gdzie wypolerowane do połysku czarne buty idącego przed nim praktyka, uderzały o równie starannie wypolerowaną podłogę. Feler z ciekawości się obejrzał, czy sam nie zostawia śladów? Ciekawe czy kazaliby mu posprzątać? Wcale by się nie zdziwił. Oczywiście mógłby walczyć, nawet kopać i warczeć, ale ze względu na rozmiary strażnika, z równym powodzeniem mógłby wyładować swoja złość na drzewie.

Czasem nurtowało go, czy na strażników Domu Prawdy wybierają największych, jakich znajdą, a potem kastrują z emocji, czy może znajdują takich pozbawionych emocji i tuczą ich jak świnie? Nigdy nie doszedł do satysfakcjonujących wniosków. Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie wykazał dość zaangażowania. W końcu to nic nie zmieniało w jego sytuacji, a nie zajmował się rzeczami, na które nie miał wpływu. To oczywiście nie oznaczało, że takie rzeczy nie zajmowały się nim, ale właśnie takie jest życie. Czasami, nawet jeśli siedzisz bezczynnie i tak znajdzie sposób, żeby kopnąć cię w dupę.

Siedzący przed gabinetem sekretarz spojrzał na Felera z wyraźną niechęcią, jakby ten rzeczywiście wszedł w ubłoconych butach.

– Powinien pan wejść bezzwłocznie – powiedział. – Jego Eminencja oczekuje pana.

Feler zwlekał chwilę na progu, wziął głęboki oddech i wkroczył do środka. Drzwi za nim zamknęły się cicho, precyzyjnie, z najcichszym z możliwych szczęknięć.

Arcymówca Barlo Crodi liczył już ponad sześćdziesiąt lat, ale nie zdradzał najmniejszych oznak słabości. Miał krótki siwy zarost, łysą głowę i fioletowy mundur. Nie miał grama zbędnego ciała, nie nosił ozdób i z całą pewnością nie żywił żadnych sentymentów. Garbił się za ogromnym biurkiem zawalonym dokumentami. Marszczył czoło, gdy jeden po drugim podpisywał papiery. Feler nawet nie chciał wiedzieć, czego dotyczą. Taka wiedza z pewnością nie przynosi niczego dobrego.

– Paniczu Feler! – powiedział arcymówca i uśmiechnął się, jakby wizyta Felera była cudowną niespodzianką, a nie spotkaniem, którego zażądał.

Potem Crodi wskazał na stojące naprzeciw biurka krzesło.

Feler za każdym razem zastanawiał się, jak długo stoi tam to krzesło i ile już obsłużyło dup? Szeroki mebel ze zbyt krótkimi nogami, z surowego drewna przez lata wypolerowanego tyłkami na błysk. Bez wątpienia zaprojektowane w taki sposób, by usadowionemu na nim człowiekowi było tak niewygodnie, jak to tylko możliwe. Stęknął i spróbował ostrożnie usiąść, ale klapnął na nie z takim impetem, że przygryzł sobie język.

Arcymówca wyciągnął spośród dokumentów jakiś pomięty papier i udał, że czyta. Feler wiedział, co to za pismo. Raport z Colton. Dobrze też wiedział, że arcymówca już dawno zapoznał się ze sprawą i podjął decyzję w kwestii rozwiązania problemu. Teraz tylko znęcał się na Felerem dla zabawy, w której udaje, że coś mogłoby się jeszcze zmienić. Prawdę mówiąc, gdyby nie wysoka społeczna pozycja Crodiego, Feler najchętniej by przyznał, że arcymówca jest zwykłym kutafonem.

– Jak się podobało w Colton? – spytał arcymówca.

Dobrze wiesz, jak było w Colton, ponieważ raport masz właśnie przed oczami. Colton to brudny ściek przemocy i korupcji, gdzie spuszcza się ludzi jak gówno do kanału, żeby równie szybko zostali zapomniani.

– Żałuję tylko, że nie zostałem dłużej w tym czarującym miejscu.

– Zaiste! – Arcymówca uśmiechnął się fałszywie. – Widzę w raporcie, że prawdomówca Sulko jest pod wrażeniem, a znam osobiście prawdomówcę Sulko i wiem, że niełatwo mu zaimponować.

Kiedy Feler opuszczał Colton, prawdomówca Sulko stał na nadbrzeżu z czołem tak pobrużdżonym zmarszczkami, jakby chciał przywołać Boginie Mórz, żeby sprowadziły wielką falę, która zaleje jego, Felera i całe miasto. Wszystko przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności.

Ale od początku.

Feler zawodowo zajmował się znajdowaniem ludzi. Był szperaczem, co oznaczało, że tropił podejrzanych jak traperzy zwierzynę. Oczywiście nie ganiał po lesie ubrany w brudne szmaty i nie wąchał gówna ofiar. Chociaż tak naprawdę, różnie bywało. W każdym razie widział pewne podobieństwa, pomiędzy tymi zawodami.

Od pięciu lat pracował na zlecenie ministerstwa, bo tak ułożyło się życie. Krótko po wojnie z Osmami odszedł z wojska wskutek redukcji etatów. Nigdy tego nie żałował. Krwawa Osmska Kampania zostawiła na nim ślady nie tylko w postaci blizn na skórze. Kiedy szedł na wojnę, niczego się nie bał, a kiedy wracał, odczuwał nieustanny lęk. Najgorsze w tym wszystkim było to, że tak naprawdę nie bardzo wiedział, czego się bał. Może samego siebie.

W armii dosłużył się stopnia sierżanta w elitarnym 32 Pułku Rozpoznawczym, więc z góry sądził, że ministerstwo weźmie go z pocałowaniem w tyłek. Robotę wprawdzie dostał, ale posada szperacza szybko okazała się rozczarowaniem. Miał tropić najgroźniejszych przestępców, a tymczasem nigdy nie dostał zlecenia nawet na kogoś z pierwszej setki poszukiwanych, a o dziesiątce ze Złotej Listy mógł tylko pomarzyć. Najczęściej dostawał przydziały do dziur w postaci Colton, gdzie realizował zlecenia doraźne. Rozpracowywał lokalne gangi, ulicznych złodziei i oszustów. Takie rzeczy.

Był w tym całkiem dobry, a przynajmniej niezły jak na chłopca na posyłki, bo przecież nie okłamywał samego siebie. Praca sprowadzała się do wypełniania poleceń lokalnych prawdomówców, co czasem było naprawdę irytujące, wszak wszyscy siedzieli odrobinę wyżej, a wtedy wiadomo. Lawina gówna zawsze spływa niżej. Nigdy pod górkę.

Mimo wszystko pracował, bo i tak nie widział lepszej perspektywy. Dobrze wiedział, że trawa jest zieleńsza tylko po niewidocznej stronie horyzontu i tylko do czasu, dopóki tam nie dotrzesz. Trzeba trzeźwo patrzeć na takie sprawy.

W pracy zawsze używał sprawdzonych metod. Lubił staranne planowanie, trochę przekupstwa i szantażu, plus stare dobre śledztwo. Dzięki temu nie brakowało mu wyników ani pieniędzy. Pieniędzy głównie dlatego, że ministerstwo za czarną robotę płaciło ekstra.

W Colton rozpracowywał Gang Ciemiężców i po trzech dniach śledztwa uznał, że w całym działaniu ich organizacji, najbardziej kreatywną rzeczą było wymyślenie nazwy gangu. Oczywiście cała sprawa ciągnęła się znacznie dłużej, ponieważ Feler w pracy nigdy się nie śpieszył. Wyznawał żelazną zasadę: wszystkiemu, co robił, poświęcać tak wiele czasu, jak tylko ujdzie mu płazem.

Jednakże nie mógł przedłużać śledztwa w nieskończoność, więc mniej więcej po miesiącu działania, wszyscy przywódcy Ciemiężców siedzieli w więzieniu albo już wylądowali w Worach i skończyli na dnie rzeki. Wszyscy poza Krukiem, ale ten był już zupełnie nieprzydatny nawet do pokazowego procesu. Nie zasługiwał na drugą szansę ani na życie, więc prawdomówca Sulko podpisał wyrok, a Feler już policzył w głowie premię.

Później wystarczyło się upewnić, w którym domu śpi Kruk i poczekać na godzinę przed świtem. To najlepszy moment na zabicie człowieka. Chociaż nie był pewien, czy zabici by się z nim zgodzili. Na szczęście martwi nie mówią, tak samo, jak śpiący, co bardzo mu pasowało. Feler wychodził z założenia, że jeśli już musiał kogoś zabić, to trudno, ale nie miał zamiaru go wysłuchiwać. Prośby, groźby, błagania. Zawsze potem bolała go głowa. Na szczęście Kruk był bardzo miły i kiedy Feler otworzył wytrychem zamek, zobaczył pijanego Kruka śpiącego z głową opartą o stół. Feler w myślach podziękował bogom, podszedł po cichu i wbił skurwielowi sztylet w ciemię.

Trudno powiedzieć, czy chłopak widział włamującego się Felera i postanowił na niego poczekać, czy po prostu tylko przechodził i szukał zaczepki? Bo kiedy Feler wychodził od Kruka, zaczepił go jakiś wyrostek, który najwyraźniej uwierzył, że wypity trunek zrobi z niego bohatera. Miał może osiemnaście lat i jedyne co Feler mógł o nim powiedzieć, to że z całą pewnością był jeszcze za młody, żeby znać prawdę o odwadze z butelki. Nie wiedział, że z każdym kolejnym łykiem zaciągasz kredyt, który potem trzeba spłacić w najmniej odpowiednim momencie.

Na początku Feler nie chciał go zabijać. Grzecznie dał mu do zrozumienia, żeby spierdalał, ale tamten nie słuchał. Zamiast tego gnojek sięgnął za pas, skąd wyciągnął długi nóż. Feler chciałby powiedzieć, że zadziałał instynktownie, że dały znać o sobie lata szkolenia w żołnierskim fachu, jednak w rzeczywistości gnojek zaczął krzyczeć, co mogło ściągnąć ciekawskie spojrzenia nawet w mroku nocy. W dodatku Felera już i tak bolała głowa.

Skutkiem tego przejechał mu szablą po brzuchu. Pamiętał wyraz jego twarzy. Chłopak sprawiał wrażenie lekko zaskoczonego i urażonego, jakby Feler zranił go słowem albo jakby dziewczyna odmówiła mu schadzki. Takie jest życie. Nikt nie jest gotowy na śmierć. Gdy Ostateczne Wrota szeroko otwierają się przed człowiekiem, moment przekroczenia ich progu zawsze nas zaskakuje. Dlatego gnojek chwilę później padł na kolana z wytrzeszczonymi oczami, próbując przytrzymać wylewające się wnętrzności. Feler skrócił jego cierpienie sztyletem, po czym zawlókł zwłoki w boczną uliczkę i przykrył śmieciami.

Na tym historia powinna się skończyć, nawet jeśli później okazało się, że trup chłopaka należał do członka rodu jakiejś pomniejszej szlachty. To zawsze łatwo uargumentować w raporcie. W końcu wrogowie Jego Imperatorskiej Mości czają się wśród ludzi wszelkich ras oraz stanów, a dobro obywateli imperium wymaga, żeby nie zważać na fakt wyskoczenia spomiędzy właściwych nóg. No dobra. W oficjalnych dokumentach ostatnią część zawsze zastępował zwrotem: szlacheckie urodzenie.

Tylko kto mógł choćby przypuszczać, że dziedziczka wielkiego rodu Bronkostów, Lady Sana arn Bronkost, była zakochana w takiej miernocie. Zakochana do tego stopnia, że na wieść o jego śmierci rzuciła się z okna, wskutek czego zawartością głowy ozdobiła ubrania przechodniów. Na szczęście Feler działał dyskretnie. Nikt nie mógł go ze śmiercią szlachcica połączyć. Oczywiście nikt poza prawdomówcą Sulko, ale ten wymazał Kruka z rejestrów, co było dobre, ale przez to Feler nic nie zarobił. Co nie było najlepsze. Jednak nie zmartwił się tym szczególnie, bo wychodził z założenia, że lepiej wybrać mniejsze zło niż większy problem.

Niestety jak to w bywa życiu, problemy dopiero się zaczynały i Feler nic nie mógł na to poradzić. Wprawdzie prawdomówca Sulko obiecał zająć się sprawą i publicznie zapowiedział pociągnięcie winnych do odpowiedzialności, co w praktyce ograniczało się do znalezienia odpowiedniego kozła ofiarnego. Feler nawet już zaczął szukać. W końcu za znajdowanie ludzi brał pieniądze.

Należy tylko żałować, że Fito arn Bronkost nie zamierzał czekać na imperatorską sprawiedliwość. Może po prostu w nią nie wierzył? Wszak nie był głupim człowiekiem. Za to z całą pewnością był chciwym kutasem, który potrafi wyciągnąć pieniądze nawet ze śmierci swoich bliskich. Dlatego nikogo specjalnie nie zdziwiło, kiedy zdecydował się na najprostsze rozwiązanie i o śmierć chłopaka oskarżył drugiego syna lorda Connelego, który od lat bruździł mu w interesach.

Dzień później znaleziono głowę młodego Lorda Connelego nabitą na włócznię, na podwórzu jego rezydencji. W Colton włócznie nigdy nie wychodzą z mody. Tak samo pożary, więc kolejnej nocy spłonęła należąca do Bronkostów manufaktura sukna na Żelaznej. Z dymem poszło pół dzielnicy. Ogień było widać z kilku kilometrów. Feler pamiętał do dziś duszący, słodko mdlący zapach pieczonego mięsa, który rozchodził się na całe miasto. Wśród ofiar pożogi znajdował się trzeci syn Fito Bronkosta. Alten arn Bronkost. Wyjątkowa kanalia, której nikt nie żałował. Nikt poza starym Lordem Fito. Podobno na wieść o śmierci potomka strzelał z oczu piorunami. A potem poszło już z górki, w każdym razie, kiedy Feler opuszczał miasto, Colton pogrążało się właśnie w krwawej rodowej waśni.

– Niektórzy mówią, że przynosicie pecha – kontynuował arcymówca – ale jeśli mam być szczery, to bzdury rozpowszechniane przez ludzi, którzy powinni mieć więcej oleju w głowie. Szczęście i pech to nic innego jak odmienne nazwy dla zysku i straty, a przecież każdy głupi wie, że ministerstwo nie zatrudnia ludzi przynoszących straty.

Crodi miał niewzruszone spojrzenie i wpatrywał się w Felera ze swobodną intensywnością kogoś, kto zawsze dostaje to, czego chce. Feler dobrze wiedział, że poniesie konsekwencje, ale nie chciało mu się nawet zgadywać, jak wysoki będzie wyrok. Prawdę mówiąc, nic mu się nie chciało. No, może chciało mu się sikać, ale poza tym był zwyczajnie znużony. Może nie samą rozmową, tylko ogólnie rzecz biorąc, życiem. Ledwie skończył trzydziestkę, ale od lat czuł się, jakby najlepsze miał dawno za sobą. Dlatego nie skomentował. Tylko spuścił wzrok, osunął się głębiej na krześle i zmarszczył brwi.

– Nie cieszymy się przychylnością Pierwszego Sędziego Karnasa – ciągnął dalej arcymówca. – Od czasu incydentów w Colton na posiedzeniach Rady jesteśmy przez niego obrzucani błotem. Jak mało kto. Pierwszy Sędzia marudzi o wolności, o ściślejszej kontroli i całej reszcie. Ale tak naprawdę bardzo chciałby wykazać, że maczaliśmy w tym palce. Jednak nie ma dowodów ani świadków. Jeszcze. Więc muszę zapytać, a wy lepiej dobrze się zastanówcie, zanim odpowiecie. Rozumiecie, paniczu Feler?

– Tak, Wasza Eminencjo.

– Czy istnieje jeszcze coś, oczywiście poza tobą, co mogłoby go doprowadzić do nas?

– Nie, Wasza Eminencjo.

– I bardzo dobrze! – Crodi uśmiechnął się, jakby właśnie znalazł srebrne pięć koron w błocie na ulicy, ale szybko jego uśmiech znikł zastąpiony zmarszczką na czole, jakby zastanawiał się, czy na pewno opłaca mu się po nie schylać? – A wiecie, paniczu Feler, dlaczego Karnas jest taki nakręcony?

– Pierwszy Sędzia miał udziały w manufakturze na Żelaznej. Sto tysięcy koron.

– Za to was lubię! Zawsze dobrze poinformowany. Ale jestem przekonany, że i tak was zaraz zaskoczę. Bo zdajecie sobie sprawę, że teraz naszym najważniejszym zadaniem jest zadbanie o to, żeby gówno, w którym przez was tkwimy, nie zaczęło bardziej śmierdzieć.

Czy to teraz? Czy arcymówca właśnie pozbywa się ostatniego tropu? Pewnie od tyłu do Felera właśnie bezszelestnie podszedł strażnik, który za chwilę uderzy go czymś ciężkim. Czaszka pęknie z trzaskiem, a ciemna krew tryskająca z rany zachlapie całe krzesło, które trzeba będzie wymienić. Wcale by się nie zdziwił.

– Względem konsekwencji... – Crodi uśmiechnął się nieznacznie, jakby wiedział dokładnie, co Feler myśli. – Stać nas na drugą szansę.

Feler jeszcze bardziej oklapł na krześle.

– Jest pan nazbyt łaskawy, Wasza Eminencjo.

– Zaiste! – odparł arcymówca. – Widzicie, paniczu Feler, zapewne nie wiedzieliście, ale manufaktura na Żelaznej stała na ziemi należącej do naszego ministerstwa. Sto czterdzieści dwa lata temu została oddana na wieczyste władanie Bronkostom przez ówczesnego arcymówcę Kopina. To były czasy głębokiego kryzysu, więc można mu to i owo wybaczyć. Tym bardziej że zabezpieczył nas prawem. Znacie się trochę na prawie, paniczu Feler?

– Tylko trochę, Wasza Eminencjo.

– A gdybyście znali się lepiej, to być może nie musielibyście wykonywać psiej roboty.

Psiej roboty, za którą nikt mu nie podziękuje i przez którą pewnie skończy zakopany pod płotem. Albo jeszcze lepiej. Padlinożercy rozszarpią jego truchło, bo ziemia będzie zbyt twarda na wykopanie grobu, a zabójcy zapomną łopaty. W kamienistej ziemi cholernie ciężko kopie się tarczą. Dobrze o tym wiedział.

– Teren należał do Bronkostów tylko pod warunkiem, że są na nim odpowiednie zabudowania – powiedział arcymówca. – Wszak to pod hasłem: Praca dla Ludu, rozdawano grunty szlachcie. Tymczasem wszystko spłonęło do gołej ziemi, a co najważniejsze nikt nie może nas połączyć z pożarem, więc pomimo oskarżeń nie będzie batalii prawnej, która dałaby Bronkostom czas na odbudowę. Oczywiście stary Fito ma pewien czas, zgodnie z umową, ale choćby poświęcił swoją duszę i cały majątek, nie ma szans dotrzymać terminu. Dlatego dostaniecie kolejną szansę. Ostatecznie prawda zwyciężyła, a prawda, paniczu Feler. Prawda powinna być dla nas najważniejsza.

Twoja prawda, bo na inną byś nawet nie naszczał.

– Naturalnie, Wasza Eminencjo. Nigdy w to nie wątpiłem.

– Niemniej musicie zniknąć z widoku, poza zasięg Pierwszego Sędziego. Zwykle operowaliście w pobliżu stolicy, więc tym razem czeka was dłuższa podróż.

Skoro oddalone o cztery dni rejsu Colton było blisko, to pewnie teraz Crodi wyśle go do Zamarzniętego Miasta, gdzie pierdolony śnieg pada codziennie przez cały rok.

– Prawdopodobnie dotychczas gówno was obchodziły działania naszych wojsk na północy, czemu nawet się nie dziwię. Jednak teraz to istotne w kwestii waszego przydziału – powiedział Crodi. – General Cornelius ze swoją Drugą Armią pobił Waldera Białego pod Wzgórzem Książęcym. Możliwe, że niedobitki Białego jeszcze stawią opór w górach, ale już długo się nie utrzymają. Niestety z powodu maruderów na traktach nie jest jeszcze do końca bezpiecznie, ale ufam, że sobie z tym poradzicie i bezpiecznie dotrzecie do Norfort.

Wyglądało na to, że Feler zamienił gorące Colton na zimne Norfort. Pył i piach na deszcz i błoto. Chociaż jeśli z drugiej strony spojrzeć, nigdy nie był na dalekiej północy i kiedy się nad tym lepiej zastanowił, dostrzegał zalety takiego rozwiązania. Trzeba wypatrywać pozytywów. To w końcu nie Zamarznięte Miasto.

– Co do zakresu waszych obowiązków, to wszystkiego dowiecie się na miejscu. No, paniczu Feler, nie róbcie takiej zbolałej miny, jakby giez ukąsił was w dupę. To dla was szansa, żeby udowodnić niektórym ludziom, że się mylą w stosunku do was. Poza tym tylko wspomnę, że w okolicy ukrywa się trójka ze Złotej Listy.

Feler znał całą listę na pamięć. Pierwsza była Layla Czerwona, drugi Kany Dryblas, a trzeci Styrg Bezooki i akurat o nim każdy głupek wiedział, gdzie się ukrywa. Chociaż: ukrywa, to stanowczo za dużo powiedziane. Stryrg mieszkał poza granicami imperium, w jednym z północnych protektoratów, dokładnie w Woltenfurcie, gdzie do woli mógł sobie kpić z imperialnego prawa. Wyciągnięcie go poza mury osady nie udałoby się nawet całej Drugiej Armii Generała Corneliusa.

Arcymówca sięgnął po papier i zaczął na nim skrobać piórem. Kiedy już wypisał pismo, wyciągnął rękę po pieczęć i starannie zamoczył ja w wypełniającym małą tackę czerwonym tuszu. Stempel zadudnił o papier w niepokojąco nieodwołalnym geście.

– W takim razie wszyscy jesteśmy zachwyceni.

Z tymi słowami Crodi wziął do ręki pióro i znów zagłębił się w papierach. Felerowi nie pozostało nic innego, jak uwolnić się z zachłannych objęć krzesła, wziąć przydział i poczłapać w stronę drzwi. Potem kupił konia i prowiant, zabrał ze statku swoje bagaże i ruszył w stronę Norfort. Właśnie tak krok za krokiem siedem dni później jechał cały mokry w środku nocy po błotnistym Północnym Trakcie.

– Kurwa – powiedział.

Trzej jeźdźcy byli coraz bliżej.

c.d.n.

Średnia ocena: 2.9  Głosów: 10

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • MKP pół roku temu
    "Był środek nocy, gdy wszystko odmieniło się na gorsze. Jeźdźców było trzech" - masz dwa było i to niezbyt ładnie wygląda. Pomyśl czy nie połączyć drugiego i trzeciego zdania: "Trzech jeźdźców powoli zjeżdżało łagodnym zboczem"

    "Gdyby to od niego zależało, za żadne skarby świata nie przekroczyłby brzegów Czarnego Nurtu. Zostałby w Belforcie albo pojechał do Zamerfortu, gdzie słońce grzeje przez cały rok. Niestety nie zależało" - ja bym to połączył bo te zdania tworzą ładną całość: " Gdyby to od niego zależało, za żadne skarby świata nie przekroczyłby brzegów Czarnego Nurtu, tylko został w Belforcie albo pojechał do Zamerfortu, gdzie słońce grzeje przez cały rok - niestety nie zależało"

    "Pierwsze słowa usłyszane zaraz po przyjeździe do Belfortu zabrzmiały jak wyrok. Dokładnie siedem dni temu." - co dokładnie siedem dni temu? To zdanie nie powinno funkcjonować oddzielni, bo nie wiadomo czego ono dotyczy.

    "Arcymówca Carlo Brodi lubił stwarzać ludziom pozory wolności, ale przy tym zawsze dbał o to, żeby cudze swobody nie popsuły mu rozkładu dnia." - to jest ładne:)

    "Powietrze w stolicy Imperium Bellandu było ciepłe. Niebo idealnie niebieskie. Ulice wypełnione ruchliwym mrowiem ludzi." - to powinno być całe zdanie:) " Powietrze w stolicy Imperium Bellandu było ciepłe, niebo idealnie niebieskie, a ulice wypełnione ruchliwym mrowiem ludzi.

    CDN...

    Język jest ładny, ale mam wrażenie, że masz lęk przed budowaniem zdań złożonych:) Nie lękaj się przyjacielu - długie zdania to przyjaciele, nic ci nie zrobią, jeśli skonstruujesz je poprawnie
  • Alienator pół roku temu
    Zgadzam się, że kosmetyczne zmiany są nieuniknione. Te pierwsze "był" z całą pewnością do poprawki. Co do drugiego przykładu, to na różnych etapach tworzenia opka, znak interpunkcyjny pomiędzy "Czarnym Nurtem" i "zostałby" był różny. Zresztą zrzuciłem to całe gdybanie do akapitu niżej, bo we wcześniejszej wersji był połączony z poprzednim, ale zrzucało mi podmiot na konia. ;)

    "Pierwsze słowa usłyszane zaraz po przyjeździe do Belfortu zabrzmiały jak wyrok. Dokładnie siedem dni temu." - co dokładnie siedem dni temu?
    Usłyszał je dokładnie siedem dni temu i z odbioru wnioskuję, że tak powinno brzmieć to zdanie.

    "Powietrze w stolicy Imperium Bellandu było ciepłe. Niebo idealnie niebieskie. Ulice wypełnione ruchliwym mrowiem ludzi." - to powinno być całe zdanie:)
    Natomiast tu się nie zgodzę, w ogóle nie zgadzam się z poglądem o konieczności budowania na siłę zdań złożonych. Myślę, że rytmika tekstu to sprawa indywidualna (kwestia stylu), i wiem, że w tej materii nie da się wszystkim dogodzić. Via w moim ostatnim tekście padły zarzuty o nadmiar zdań złożonych. W tym postawiłem na prostotę, zarówno pod względem językowym, jak i pod względem treści. Z drugiej strony, być może po prostu potrzebowałem się rozkręcić i zweryfikuję to, gdy tekst trochę odleży.

    Dzięki za komentarz.
    Pozdrawiam.
    M.
  • MKP pół roku temu
    Alienator Nie ma konieczności budowania zdań złożonych - ja wymieniam konkretne przypadki, gdzie uważam, że by się płynniej czytało. Co do zarzutów, że miałeś za długie zdania, no cóż... Na to jakie zarzuty padną, to nie masz wpływu, ale jak na nie zareagujesz, to już wpływ masz - a na niektóre nie warto reagować wcale:)
  • Alienator pół roku temu
    MKP W zasadzie to wymieniłeś tylko jeden z początkowej części tekstu. Dlatego być może, to po prostu kwestia rozkręcenia się. Niemniej w wymienionym przypadku nie zamierzam dokonywać zmian. Jak to powiedział bodajże Pratchett, warto słuchać czytelników, ale nie warto robić wszystkiego, czego chcą.
  • MKP pół roku temu
    Alienator I to jest święta prawda - a teraz zmień jak napisałem:):)
  • Alienator pół roku temu
    MKP Nope
  • MKP pół roku temu
    Alienator No dobra, ale mam cię na oku:)
  • EllVik pół roku temu
    "Teraz tylko znęcał się na Felerem dla zabawy" ~ nad Felerem? Na Felerze?
    "wylądowali w Worach i skończyli na dnie rzeki." ~ worach nie z malej litery czasem?

    No ciekawie się czytało mając w pamięci pierwotną wersję. Dziwi mnie tylko kobieta wspomniana przy Kurwiej Bramie... bo z tego wywnioskowałam, że to tzw. dama lekkich obyczajów, a że nie zwróciła uwagi na Felera to trochę dziwne, bo raczej powinien się dla niej liczyć hajs niż wygląd potencjalnego klienta xD Ciekawy wątek z ta Złotą Listą, znając życie coś z nimi spierdzieli. Bo nie sądzę, byś wspominał o tym tak o. Też zmiana przebiegu rozmowy wyszła na plus. Ale muszę się doczepić do tego, że początek w pierwszej wersji podobał mi się bardziej z naszym polskim "kurwa" walącym w twarz na dzień dobry xD
  • Alienator pół roku temu
    Ewidentna literówka, chociaż ogólnie chyba pozbędę się "się". Teraz tylko męczył Felera dla zabawy.
    Wory to nazwa kary, więc z wielkiej. Być może gdzieś dalej opiszę jej przebieg.
    Narracja na pewno się wygładziła w porównaniu do pierwotnej wersji. Co do kobiety, to nie, to nie była kurwa, więc hajs nie miał znaczenia. Nie bardzo też wiem, jak lepiej to zaznaczyć, dlatego chętnie wysłucham sugestii.
    Co do początku, to zawsze można zmienić. To nie wymaga jakiś specjalnych działań. Ogólnie mam już kilka pomysłów dotyczących zmian, ale najsampierw dobrnę do końca tej opowieści.
    Dzięki za komentarz.
    Pozdrawiam.
    M.
  • EllVik pół roku temu
    Alienator, może krótka wzmianka w stylu "nie była ubrana jak kurwa" xD albo "była ubrana nie po kurewsku".
  • Alienator pół roku temu
    EllVik To chyba lekka przesada. To prędzej dodać, że kurwy w odróżnieniu od zwykłych kobiet nie zwracają uwagi na wygląd, co było jedynym ratunkiem dla Felera. xD
  • EllVik pół roku temu
    Alienator też pasuje xD
  • Józef Kemilk 4 miesiące temu
    Od pewnego czasu w związku z wyrażeniem przeze mnie poglądów niezgodnych z Twoimi, zacząłeś pod moimi tekstami pisać treści wulgarne i jednocześnie wygrażałeś mi. Podstawa Twoich ataków jest dla mnie bliżej nieznana, na wielokrotne prośby o podanie jakich to się dopuściłem kłamstw atakowałeś mnie nie odnosząc się do pytania. Jedyne co można wywnioskować z Twojej aktywności pod moimi tekstami, to chęć zniszczenia mnie, czy też zdyskredytowania, co prawdopodobnie wynika z faktu, że mam odmienne od Twoich poglądy. Niniejsze powoduje, że mam problemy ze snem i dodatkowo zastanawiam się, jak mogę się przed Tobą bronić. Wielokrotne prośby, byś opuścił miejsce moich publikacji na nic się zdały. Ty chcesz bym się przyznał do jakiegoś kłamstwa, tylko nie wiem jakiego. Myślę, że Twoja bezkarność wynika także z tego, że chronisz Swoją prywatność i nie można stwierdzić, kto stoi za Twoim awatarem. Niestety zdaję sobie sprawę, że dopóki będę publikował na tej stronie, ty dalej będziesz mnie stalkował. Tak właśnie traktuję twoje zachowanie. Jednocześnie informuję, że stalkowanie zgodnie z art. 190a odeksu Karnego jest ścigane na wniosek pokrzywdzonego.

    Poniżej podaję przykłady Twoich wypowiedzi i jednocześnie informuję, że zrobiłem zrzuty z ekranu całości dyskusji, tak na wszelki wypadek.

    „To dlatego uważam, że jesteś zwykłym, kłamliwym kutasem, któremu brak zdolności honorowych, żeby przyznać się do błędu. No i zgodnie z obietnicą dodaję Cię do obserwowanych i widzimy się pod większością Twoich komentarzy przez najbliższy rok.”
    „Masz o sobie zbyt wysokie mniemanie, skoro uważasz, że dyskusja z byle kłamliwym kutasem może wywołać u mnie jakieś emocje. Teraz poziom Ci się nie podoba? Zły Alienator, bo oddał z nawiązką? Przygotuj się na więcej.”
    „Daj spokój Swan, to tendencyjne gówno. Myślałem, że Kemlik ostatnio już osiągnął poziom dna, ale widać teraz zaczął robić odwiert. Tfu.”
    „Zabawne słowa od gościa, który najpierw nakłamie i nagada głupot, a potem ucieka i udaje, że go nie ma. „Boisz się konfrontacji? To polecam pisanie do szuflady, wtedy nikt nie wytknie Ci kłamstw.”
    „Przecież nie nazwałem Cię kłamliwym kutasem bez ostrzeżenia i powodu.”
    „Ostrzegałem Cię, że zrobię się niemiły, jeśli będziesz produkował o mnie kłamstwa. Mogłeś się przyznać do błędu i by się skończyło, zanim zaczęło.”
    „Pisałem już wcześniej, że zazwyczaj oddaję ludziom z nawiązką to samo, co oferują mi, więc nie zgrywaj teraz ofiary, bo to żałosne. Kiedy zaczynałeś prowokować, to ostrzegałem Cię, jak się skończy Twoje rumakowanie i co? Teraz jesteś zaskoczony?
    „czyli, że jesteś chamem i prostakiem? Bo w końcu dokładnie tak napisał. Twoja pierwsza samokrytyka. Mam nadzieję, że nie ostatnia”

    Tak więc jeszcze raz proszę Cię o zaprzestanie nękania mnie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania