„Ludzie, którzy nie wracają”
Anna była piękną, radosną, pozbawioną większych trosk młodą kobietą. Z nieznanego mi powodu nie wyszła za mąż w wieku dwudziestu paru lat, tak jak większość jej rówieśniczek. Na coś czekała. Może nie była dostatecznie pewna, może na jej drodze nie pojawiali się odpowiedni mężczyźni? Pewnego razu spotkała Jerzego – nie wiem gdzie i w jakich okolicznościach. Była już bliżej trzydziestki. Może to też ją skłoniło, by się nim zainteresować. Nie był stąd, ale mieszkał tu już długo. W zasadzie to też nie wiem, czemu on się wcześniej nie ożenił. Trzydzieści dwa lata to w tamtych czasach, nawet w przypadku mężczyzny, było wiekiem dość zaawansowanym jak na kawalerstwo. Coś ją podkusiło, że być może on jest tym, z którym chciałaby spędzić resztę życia, mieć dzieci i wspólny dom. Wtedy rozwody nie były popularne – małżeństwo miało trwać na dobre i na złe. Ludzie nie brali ślubu z myślą, że pożyją razem, a później zobaczą, jak to będzie – tak jak to dzisiaj nieraz bywa.
Podobno był bardzo miły i dobry przed ślubem. Krótko po również. Szybko jednak się zmienił. Jego chęć dominacji pod każdym względem, ślepe forsowanie swojego zdania, nienawiść do wszystkich, którzy się z nim nie zgadzali, i skłonność do agresji szybko się ujawniły. Chciał zmieniać pod siebie wszystko, co go otaczało, a przynajmniej to, na co miał jakiś wpływ. Pragnął ujarzmić żonę wedle własnego wzoru, a dzieci ukształtować na swoje podobieństwo. Ania niestety rodzeństwa nie miała – brata, który za te wszystkie krzywdy oklepałby ryja Jurkowi, ani siostry, u której mogłaby się schronić, gdy mąż „za karę” zamykał jej drzwi przed nosem, kiedy wyszła z domu by zobaczyć jak wygląda normalny świat. Tak im nieszczęśliwie się zdarzyło, że z dwójki dzieci, które spłodzili, żadne nie jest zdrowe, a tylko jeden z synów teoretycznie nadawał się, by zostać wierną kopią swojego ojca. Ani jedno, ani drugie się nie powiodło. To, co jest wdrażane siłą, napotyka na swojej drodze opór. Zamiast prawilnego obywatela, dewota, dobrego fachowca i potulnego pracownika, stworzył neurotycznego potwora z zaburzeniami osobowości, który do końca życia będzie musiał się męczyć ze swoimi demonami z przeszłości.
Ale cóż – o Annie, bo przecież o niej jest ta opowiastka. W czasie tych czterdziestu paru lat małżeństwa, z radosnej, pozbawionej większych trosk dziewczyny, która wyniosła z domu ideały miłości, dobroci, szacunku i pozytywnego dialogu, stała się zmęczoną życiem, schorowaną, pozbawioną złudzeń i nadziei starszą kobietą, która nie pragnie już niczego poza tym, by nie zejść z tego świata wcześniej niż jej niepełnosprawny syn, którym tylko ona potrafi się właściwie zaopiekować. Nigdy już nie wróci ta wesoła, beztroska, złotowłosa Anka, która na chrzcie dostała pierwsze imię Wioletta, którego tak nie lubi. Po tym, jak jej życie zostało zrujnowane bez możliwości odwrotu, nie da się powrócić do siebie sprzed lat. Na szczęście miłość, dobroć i empatia są w niej tak samo silne jak kiedyś, a uśmiech - choć znacznie rzadziej - wciąż gości na jej twarzy – i to się nie zmieni.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania