Ludzie, Roboty i Żaby
Tytuł roboczy: Ludzie, Roboty i Żaby
I. Przybycie
Uderzył raz jak biczem.
Chłodne oko zaszło krwią.
Widziało Go – Boga nocnych burz.
Uszedł nad morze.
Sol wezwał wschodnie wiatry –
To pułapka!
Eksplodowała noc.
Żegnajcie stare Bliźnięta
Napisał Aeon świetlistymi łzami.
To Tur się odradza przy starym dębie.
On zna stare drogi, sekretne imiona rzek.
Czy młode go posłuchają?
Wolą nucić wesoło na okarynie,
Ale nie ja, dziecko dębu.
________________________________________
Eridu siedział pod drzewem nieopodal rechoczących żab, oparty łokciem o kolano, zadumany, zagubiony, przygnieciony pięknem wszechświata. Jego musztardowo-złote, mechaniczne ciało, wzorowane na anatomii młodego mężczyzny, delikatnie mieniło się w światłach wioski położonej za jeziorem. Siedział nieruchomo. Eridu słyszał delikatny gwar niosący się po tafli wody.
Tup, tup, tup. Słychać było kroki. Ktoś szedł pagórkowatą drogą. Za chwilę przejdzie koło młodego przybysza. On jednak zachowywał się, jakby nikogo tam nie było. Człowiek wracający ze wsi, przechodząc koło starego dębu, zobaczył, że ktoś tam jest.
– Ciepła noc! Można się przespać pod dębem, prawda? – zagaił przechodzień.
– Faktycznie ciepła i przyjemna – Eridu naturalnie odwrócił się i zobaczył piękną młodą kobietę. – Wie panna, którą stroną jeziora dostanę się szybciej do tej wsi?
– To nie jest jezioro, HYK!, tylko zatoka. Jedyna droga prowadzi w prawo, zawsze w prawo! Lepiej trzy razy w prawo niż raz w lewo, haha!
Robot się nie zaśmiał, ale odpowiedział:
– A to dobre!
Człowiek podszedł bliżej. Eridu rozjaśnił aurę światła wokół siebie, aby można było mu się przyjrzeć.
– A jesteś, HYK!, robotem! Coś podejrzewałam po tym głosie. W życiu nie widziałam robota dumającego pod drzewem. Pan cię wygonił?
Robot milczał.
– A może masz awarię? Przepraszam za bezpośredniość. Wracam ze spotkania z przyjaciółmi.
Eridu nachylił twarz do kobiety. Zobaczyła robota z dużymi oczami, wyraźnymi, lecz niegroźnymi rysami twarzy. Na krawędziach świeciły się tysiące bardzo drobnych, ledwie widocznych światełek. Aż chwilowo otrzeźwiała, wpatrzona w maszynę. Eridu spokojnym, czułym głosem powiedział:
– A chuchnij.
– Huuuuuu – odparła zadziwiona kobieta.
Robot spokojnie zamknął oczy i po chwili powiedział:
– Już wiem! To młode wino. Macie dziś święto młodego wina. Obchodzicie je w trzeci czwartek listopada. Biorąc pod uwagę rozwój owoców na tych orzechach i te pola selera, dziś musi być 15 listopada 15 381 roku.
– Niezły jesteś, HYK! Może i taka jest data u was, ale u nas jest 11 grudnia 715 roku. Jestem Rygna.
– Eridu Atlageneta.
Usiedli razem pod drzewem.
– Niebo tu jest naprawdę spektakularne, HYK! Bo jest daleko od miasta.
– Tak, marzyłem wiele lat, aby zobaczyć to niebo.
– Ja widziałam tylko to… niebo.
– Nigdy nie opuściłaś północnej półkuli?!
– Nigdy nie opuściłam tej wioski.
– Nigdy nie opuściłaś tej wioski?! <Długa cisza> Ile masz lat?
– Piętnaście. Nie byłam ani tu, ani tam, ani na górze, ani na dole, HYK!
Zdziwiony Eridu milczał przez chwilę, patrząc jej w oczy.
– A ty? Gdzie byłeś, że teraz tak się dziwisz?
– Byłem tylko na naszej rodzimej Engys.
– To dlaczego tak się dziwisz, że ja nie podróżuję?
– Bo ja jestem robotem, mam całą wiedzę ludzkości wgraną na dysk. To tak, jakbym był wszędzie.
– To opowiedz jakąś historię. Taką, którą bardzo lubisz i dotyczy tego świata.
– Hmmm, mógłbym zacząć w tylu miejscach…
– Zacznij od najstarszej historii, jaką masz w bazie.
Eridu zmrużył oczy w niedowierzaniu.
– To nie jest część historii!
– Jest! Opowiedz, proszę.
– No dobrze.
________________________________________
II. Wstęp 1: Powstanie Świata
Bóg otoczony bezładem, nieporządkiem, bajzlem, burdelem i bałaganem zaczął porządkować świat poprzez oddzielenie rzeczy od siebie lub nadanie im kategorii. I tak oddzielił ziemię od nieba, dzień od nocy i Tiamat od Szeolu. Następnie nadał kategorie wszystkiemu, co żywe. Jedne zwierzęta były morskie, inne lądowe, inne podziemne, a jeszcze inne powietrzne. Podzielił je też na inne sposoby. Na końcu wydzielił ze zwierząt człowieka, który miał panować nad nimi wszystkimi i zastąpić posąg Boga w jego świątyni.
Człowiek zaczął nazywać zwierzęta tak, jak czyni to właściciel. Zauważył, że z niektórymi jest problem. Niektóre z nich miały dwa, a nawet więcej naturalnych środowisk. Taka kaczka na przykład chodzi, lata, pływa, nurkuje. Jak ją nazwać?
– Skoro ja jestem człowiekiem i pisane mi jest zastąpić posąg Boga w jego świątyni, to mogę nazwać zwierzęta jak chcę. Nazwę więc wszystkie „istota żywa”.
– Wtedy zapomnisz, co w nich wyjątkowego – powiedziała Ewa do Adama.
– Ewo, teraz nie wiem, co w nich wyjątkowego. Jak się dowiem, to nadam lepsze imię.
– Bądź mężczyzną i podejmij decyzję, abyśmy mogli zastąpić posąg Boga w jego świątyni.
– My?!
– No my.
– Z jakiej niby paki my?
– A ja nie jestem człowiekiem?
– Jesteś, oczywiście, że jesteś, ale myślałem, że…
– To nie myśl! Człowiek to ludzkość. Jak chcesz pokazać ludzkość jednym człowiekiem? Posągiem będzie kobieta i mężczyzna.
– Mężczyzna i kobieta.
– Co?
– Najpierw mężczyzna. Ty jesteś młodsza.
– Dobra, niech będzie. Mężczyzna i kobieta.
Pierwsi ludzie żyli w zgodzie i harmonii, w miłości i porządku, w dostatku i radości. Po pięciu minutach opuścili raj i zaczął się powolny upadek człowieka, który trwał dokładnie 8128 lat.
________________________________________
– To najbardziej nieprawdziwa, HYK!, historia, jaką w życiu słyszałam! – przerwała Rygna.
– To mit o stworzeniu świata! Jest w nim ziarno prawdy!
– Ja chcę znać historię ludzkości! Bitwy, romanse, sojusze, HYK!, zdrady, a nie mity!
– Dobrze już, dobrze. Ta historia, którą teraz opowiem, wydarzyła się naprawdę bardzo, bardzo dawno temu i opowiem ją, łącząc te źródła, które mam. Posłuchaj:
________________________________________
III. Wstęp 3: Ucieczka
List Jana do Agape z zasobów archiwum Atlagenetów:
"Droga Agape, spisuję jak najdokładniej wszystko, co się wydarzyło od czasu mojej ucieczki ze Zjednoczonej Republiki. Wszystko to, co zobaczyłem, i wszystko to, co opowiedzieli mi zaufani ludzie, wszystkie przejęte wiadomości i filmy ułożyłem chronologicznie. Proszę, zachowaj to w swoim sercu dla przyszłych pokoleń. Ty mnie widziałaś w tej historii, zanim się wydarzyła. Przekaż przyszłym pokoleniom. Dziękuję za wszystko. Żegnaj! Najpierw kradzież, potem ucieczka i to od niej zacznę:
________________________________________
Nomen omen – Lasy Janowskie, niegdyś obszerna podkarpacka puszcza, dziś umniejszona, nadal posiadały niezbadane zakątki, pełne magii i dzikich zwierząt, miejsca, po których od setek lat nie kroczyła ludzka stopa. Wiedzieliśmy tylko tyle, że ten prastary rezerwat jest dobrą kryjówką przed morderczymi mackami Agencji Bezpieczeństwa Zjednoczonej Republiki. Jak uciec, to tam. Potrzebowałem jednak cudu, aby się przed nimi uchronić. I taki cud się wydarzył.
Las był spowity gęstą mgłą, szaro-fioletowy zmierzch nie do opisania ani odtworzenia. Nie ma takich kolorów na palecie. Tajemniczy i przerażający. Tylko on równał się z powagą i brutalnością moich prześladowców. Biegłem co sił w nogach na wpół ślepo, co chwila oglądając się za siebie. Zatrzymałem się na moment. Słychać, jak biegną, ale nie widać. Nie zatrzymuj się. Biegłem tak, jak pokazywała mapa. Byłem bardzo blisko, ale w tej cholernej mgle... Usłyszałem strzały. Nad koronami drzew race zaczęły rozświetlać niebo. Na szczęście daleko ode mnie. Nawigacja pokazywała, że cel jest 30 metrów przede mną.
Wtedy zobaczyłem maleńką chatkę otuloną drzewami, pajęczynami i mchem. W chwili zagrożenia życia, kiedy trzeba być skupionym na przetrwaniu, mój mózg pomyślał: „Przepiękna architektura jak na domek wielkości dwóch przenośnych toalet”. Wparowałem do środka. Zapaliło się światło na czujnik ruchu. Wnętrze domu było wypełnione pięknymi rzeczami przykuwającymi uwagę. Małe okna dzielone krzyżem, małe obrazy, drewniane biurko, kominek, ozdoby — wszystko nietknięte od wielu dekad, ale bez objawów starzenia. Gdzie to jest?! Szukałem czarnoprochowca, tak jak kazał mi Arno. W tle słyszałem biegnących za mną funkcjonariuszy. Przetrząsałem rzeczy w małych szafkach i szufladach, ale broni nie ma. Stop, już za późno — pomyślałem. Odwróciłem się w stronę krzyża, żeby przeprosić za porażkę i szykować się na śmierć. Gdy tylko mój wzrok wyostrzył się na krucyfiksie, zobaczyłem ukrytą szafkę w ścianie. Jest! Wyjąłem broń i załadowałem nabój podpisany moim nazwiskiem. Zza okienka zobaczyłem w dali biegnącego żołnierza. Zatrzymał się, żeby wymierzyć i oddać strzał. Pierwszy! — chybił. Wycelowałem powoli, pierwszy raz w życiu do człowieka. Drugi! — rykoszetem zabrzęczało w szpargałach na biurku. Teraz albo nigdy! Palnąłem mu prosto między oczy. Pisk w uszach po wystrzale zagłuszał wszystko. Żołnierz padł na mech jak kukła i zniknął w czarnym dymie po wystrzale czarnoprochowca. W tym momencie usłyszałem hałas windy. Cały domek zaczął chować się pod ziemię. Najpierw wolno, potem coraz szybciej. Nad głową usłyszałem, jakby zatrzaskującą się śluzę, i nie widziałem już nic. Słyszałem tylko swoje dyszenie i hałas przyspieszającej windy. Czułem poprzez ciążenie, prawie jakby winda spadała. Z wysokiej bety prosto w stan nieważkości. Zamknąłem oczy. Zobaczyłem Cię wtedy po raz pierwszy, choć z bardzo daleka. Siedziałaś na swoim świętym tronie na tle gwiazd. Nazywamy go Hajle. To trwało może kilkadziesiąt sekund, może kilka minut — nie wiem. Winda zaczęła gwałtownie hamować i hamować, aż ruch ustał. Otworzyłem oczy, gdy otworzyły się drzwi windy, a w niej byłem ja w małym zadymionym domku. Świeże powietrze zaczęło wdzierać się przez wybitą szybę. Uchyliłem skrzypiące drzwi chatki, a skrzyp rozlał się echem, które uprzedzało to, co miałem zobaczyć. Olbrzymia podłużna hala oświetlona setkami małych lampionów unoszących się równymi rzędami w powietrzu. Było chłodno i wilgotno, ale komfortowo, tak jakby działała tam klimatyzacja.
Drzwi do windy zamknęły się, a do mnie zaczęło docierać, że uniknąłem śmierci. Jako jedyny z ruchu oporu jestem bezpieczny. Ale czy na pewno? Na drugim końcu hali, jakiś kilometr ode mnie, zobaczyłem dwóch ludzi. Przy wstrzymanym oddechu słyszałem, że rozmawiają. Szedłem w ich kierunku. Pistolet do plecaka; wyrównać oddech; zachowywać się naturalnie. Im byłem bliżej, tym wyraźniej słyszałem rozmowę. Jednak nie był to język polski, jaki znałem. Słowacki? Na pewno jakiś słowiański, ale mi nieznany. Zobaczyli mnie.
— Hej, ludzie! — krzyknąłem.
— Acztuperbvlamyvakapaszdohospodyne — powiedział i zaśmiał się jeden z nich.
Nic nie rozumiałem. Zaczęli iść w moim kierunku i rozmawiać.
— Że szine chle po czemnoszci.
Zdania brzmiały tak znajomo. Szliśmy w swoją stronę.
— Zapytaj tokto zemty wste woli — gadali jeden do drugiego, a ja zaczynałem rozumieć pojedyncze słowa. Nasze języki muszą mieć wspólnego przodka.
— Ajt? Nie ma co. To dróżnik! — nazwali mnie dróżnikiem.
Krzyknąłem:
— Ja jestem dróżnik. Mam na imię Jan i właśnie przyjechałem z powierzchni. Nie wiem, gdzie jestem, ale wiem, że cudem uniknąłem śmierci dzięki tej windzie.
Zapadła długa cisza. Stanęliśmy naprzeciwko siebie i patrzyliśmy sobie w oczy.
— To gby starolesza mowa — powiedział jeden.
— Jom Sombor, strug bramy za desjet lat.
Z każdym zdaniem ich język zdawał mi się bardziej podobny do mojego ojczystego. Spytałem:
— Czy brama to ta winda z domkiem, którą przyjechałem?
— Haha, ano tak! — odpowiedział. — Ale i tot, co przed tobą.
— A co jest przede mną?
Popatrzyłem na drugą osobę. To była dziewczyna i zdawała się być lekko przerażona. Sombor odrzekł:
— Jedno z xięstw podziemia o nazwie Kraśniew.
— Księstwo Kraśniew? A to dopiero.
Mój mózg zaczął ignorować słowiańskie różnice językowe w coraz większym stopniu. Jestem w innym kraju. Całkowicie pod ziemią, o którym tam na górze miliardy ludzi nie mają pojęcia.
— Mam tyle pytań...
W końcu odezwała się dziewczyna:
— To chodź z nami.
— Najpierw powiedz mi, czy ta winda...
— Uruchomiłeś ją, używając pistoletu. Masz go przy sobie?
— W plecaku.
— Winda bez wystrzału z tej broni nie zadziała.
— Aresztujecie mnie?
— Co?! Nie! Zabierzemy cię do księcia, oczywiście. To wielkie wydarzenie dla nas wszystkich.
— Powiedz jeszcze, jak masz na imię.
— Sen.
________________________________________
IV. Incydent w lesie
Na powierzchni kilkunastu zdyszanych funkcjonariuszy AB zebrało się nad zamkniętą śluzą.
— Otwórzmy to jak najszybciej!
— Czekamy na rozkazy od dowództwa! — przerwał mu drugi w połowie zdania.
— Rozkaz będzie tylko jeden: musimy iść.
— Spróbuj, a dostaniesz kulę w...
BUM! Jeden zastrzelił drugiego i ruszył do śluzy, próbując siłą otworzyć ją lufą. Po krótkiej chwili wszyscy stanęli na baczność, widząc, jak z gęstej mgły wyłania się młody porucznik. Był ubrany w szaro-niebieski pancerz, buty przeciwminowe wydawały charakterystyczny dźwięk, hełm zakrywał całą twarz. Porucznik stanął pośród nich. Zdesperowany żołnierz przestał dobierać się do śluzy.
— Panie poruczniku! Złodziej przebywa pod śluzą!
Cisza. Pod hełmem porucznika zdało się słyszeć głos ze słuchawki. Porucznik bez namysłu wycelował i zastrzelił tłumaczącego się żołnierza. Kiwnął głową, aby oddział wracał, a on został sam przy śluzie.
— Generale! Jestem przy punkcie LJ853/973 — mówił wewnątrz idealnie wyciszonego hełmu. — Złodziej uciekł przez tunel. Skanery utraciły kontakt o 20:03:19. Jest przynajmniej 11 km pod ziemią. Zespół wraca bez trzech. Wieczorem będzie bez czwartego.
— Wracaj do bazy — odpowiedział stonowany głos w słuchawce.
To był generał Belomor Mróz. Młody, postawny szatyn o zimnej twarzy i przenikliwym spojrzeniu.
— Adiutancie, wyślij wniosek o zgodę na uzyskanie tajnych informacji dotyczących LJ853/973. To nie był przypadek. Ruch oporu musiał zaplanować ucieczkę dawno temu.
— Tak jest!
Generał opuścił mostek i wyszedł na taras Bazy Wojskowej Orzeł, z której widać było wielkie miasto i smog. Na niebie latało kilka samolotów wojskowych.
— Teraz albo nigdy — powiedział na głos do siebie Belomor. — Albo go złapię, albo skończę jak Ren VIII.
— Ren VIII miał...
— Hedwiga! Nigdy więcej się nie zakradaj do mnie!
— ...większą moc obliczeniową niż wszystkie inne komputery razem wzięte — odezwała się z rogu tarasu piękna kobieta w pancerzu wojskowym z hełmem w ręku. — Popełnił tylko jeden błąd. Jak opracujemy nową generację maszyn myślących, nie będzie już wątpliwości, kto jest efektywniejszym wojskowym.
— To moja specjalność — odrzekła piękna porucznik sił specjalnych.
— Ren IX wejdzie za 5 miesięcy. Do tego czasu złapię złodzieja żywego i przyprowadzę razem z artefaktem, a cała ta banda oporu stanie przed sądem za zdradę ludzkości! — powiedział, ledwo ukrywając, jak wściekły jest na sprawców tak zuchwałej kradzieży.
Hedwiga kontynuowała, aby go jeszcze bardziej podjudzić:
— Wiesz w ogóle, czym jest ten artefakt?
— Nie muszę.
— I tak ci powiem — odrzekła szybko i podnosząc głos. — To historyjka, fałszywa historia ludzkości, optymalnie skonstruowana przez sztuczną inteligencję. Idea, której celem jest postawić obywateli przeciwko władzy. Trucizna, która, jeśli zostanie wprowadzona w obieg medialny, może doprowadzić do upadku Zjednoczonej Republiki i rozproszenia władzy światowej, a na pewno do wielkiej wojny domowej.
— Przynajmniej my, żołnierze, będziemy mieli co robić — odpowiedział beznamiętnie generał.
________________________________________
V. Rygna
— Zaraz, zaraz, Eridu! — przerwała Rygna. — Skoro to najstarsza historia, jaką masz w bazie, to artefakt zaginął albo faktycznie przedstawiał nieprawdę, a to smutne. Nie lubię HYK! smutnych historii.
— Bystra jesteś. Jest jeszcze trzecia opcja, której na razie nie wyjawię.
Uspokojona Rygna oparła głowę o drzewo, wpatrując się w oczy Eridu. Miała długie, niczym niespięte blond włosy i tradycyjną wiejską suknię. Eridu patrzył na tę sukienkę, a później prosto w jej oczy przez niepokojąco długą chwilę. W końcu odrzekł:
— Jesteś z bogatego domu, prawda?
— Ha! — śmiechnęła dziewczyna. — Jestem na OPE.
— OPE?
— W naszym kraju ludzie inteligentni i piękni są wpisywani do OPE — Obowiązkowego Programu Eugenicznego. Moja rola to założenie dużej rodziny, wychowanie wielu inteligentnych ludzi. Pracą zajmują się roboty i pozostali ludzie. My zajmujemy się rolą na własny użytek, ale nie musimy. To tylko forma spędzania czasu i tradycja.
Eridu:
— Czyli inżynieria genetyczna jest...
— Zakazana — przerwała Rygna. — Co kraj, to obyczaj. Inteligencja wśród HYK! Keriberów, do których się zaliczam, rośnie o 2% co pokolenie od wieków.
— Na tym etapie mam czkawkę, bo mi zimno. Masz coś do ogrzania?
Eridu przysiadł się bliżej Rygny.
— Przytul się do mojej ręki. Podgrzeję ją.
Rygna objęła ramię Eridu i zdziwiła się, że nie jest metaliczne, a w dotyku przypomina raczej rozgrzany kamień znany z Rytuału Palowej Nocy, przesilenia letniego.
— Opowiadać dalej?
— Pewnie! — od razu zripostowała Rygna. — Na pewno nie za... HYK!... snę.
— Nie będę cię budził.
— Bo nie zasnę!
— Jan, Sombor i Sen opuścili halę i schodzili po nieskończonej spirali schodów coraz głębiej.
— Coraz głębiej — przerwała Rygna.
________________________________________
VI. Księstwo Kraśniew
Sombor zaczął:
— Jesteś z powierzchni. My wiemy, że jest tam życie, bo stamtąd pochodzimy, ale wy o nas nic nie wiecie. Nie wolno nam wysyłać jakichkolwiek informacji na powierzchnię. To jest pierwsza zasada wszystkich ludzi Podziemia.
— Zaraz, zaraz — przerwałem — a gdybym wsiadł do tej windy z powrotem?
— Winda nie wywiezie nikogo i niczego na powierzchnię oprócz tego, co zostało zaprogramowane — przerwała Sen — tak została ustawiona.
— Czyli pierwsza zasada to nie komunikujemy się z powierzchnią?
— To oznaczałoby natychmiastową wojnę i śmierć milionów ludzi Podziemia z rąk władzy światowej.
— A jaka jest druga zasada?
Sen i Sombor milczeli przez dłuższą chwilę, drepcząc w dół, po czym Sombor odparł:
— Nie ma drugiej zasady.
— Ha! To musicie mieć tu ciekawie przy tak rozbudowanym kodeksie. Żadnego „nie zabijaj”?
Sen od razu zripostowała:
— Każde państwo ma swoje prawa.
— Posłuchaj uważnie — kontynuował Sombor, tuptając ze schodka na schodek — jesteśmy pod powierzchnią dokładnie od 812 lat i ośmiu miesięcy. Wiem to, bo liczymy czas właśnie od tamtych wydarzeń. Po przegranej wojnie światowej na powierzchni wolni ludzie pod przywództwem generała Nazci Tursa schowali się w olbrzymim, głębokim schronie zbudowanym na dnie Oceanu Atlantyckiego. Nazca, ojciec wszystkich narodów Podziemia, podjął decyzję o zasypaniu wyjścia ze schronu na wiele kilometrów, zostawiając nam oko na to, co się dzieje na górze, aby w odpowiednim momencie powrócić i pokonać Rząd Światowy. Taka była idea.
— Jednak idea zawiodła — wtrąciła Sen.
A Sombor z ewidentnym smutkiem kontynuował:
— Próbowaliśmy podbić powierzchnię w 184 roku naszej ery. Zakończyło się to wielką masakrą. Przeżyli tylko ci, którzy mieszkali w Odkrytych Halach, rozdzieleni od siebie w niektórych przypadkach na ponad wiek. To powodowało wiele dalszych tragedii. Nic o tym nie wiecie, bo wasza państwowa historia to stek bzdur. Gdy Podziemie stanęło na nogi, zaczęliśmy zachowawczo podchodzić do przejęcia powierzchni. Przez dziesięciolecia, później wieki, zadomowiliśmy się tutaj i dziś już nikt nie żyje Wielkim Wyjściem. Maszyny coraz wydajniej uzdatniały nowe tereny do życia, obniżały temperaturę i ciśnienie, odkrywały nowe Odkryte Hale, produkowały domy, maszyny, jedzenie i wszystko, czego dusza zapragnie. Ludzie Podziemia zakładali nowe państwa i odkrywali stare, dzielili się na frakcje, prowadzili wojny i przymierza, o których mógłbym opowiadać godzinami. Podziemne warunki okazały się być bardzo korzystne dla rozwoju człowieka. Podziemie to jeden wielki kocioł. Tu nie da się zapanować nad wszystkimi ludźmi, nie ma jednego wszechpotężnego imperium, tylko państwa małe, duże, pionowe, poziome, rozproszone. Największe ma ponad miliard mieszkańców. Straciliśmy słońce, ale otrzymaliśmy wolność. Jeśli tylko się starasz, możesz osiągnąć tu wszystko: zdobyć fortunę, sławę, nawet założyć własne państwo jak ojciec naszego księcia, ale na powierzchnię wrócić nie możesz.
Zapanowała długa cisza.
— Dziwi mnie, że mnie to nie dziwi — zamamrotałem chyba bez sensu, co wystarczyło, aby Sombor i Sen zatrzymali się i spojrzeli na mnie.
— Chodzi mi o to, że zjeżdżam jakąś tajemną windą tak głęboko, że ogień i ciśnienie powinny mnie zabić od razu, a zamiast tego Sombor i Sen opowiadają mi 812 lat i 8 miesięcy historii, o której nic nie wiedziałem.
— 812 lat i 8 miesięcy — przerwała Sen.
— Dobra, dobra — kontynuowałem — co wy dwaj tam właściwie robiliście?
— Jak już wspomniałem — odpowiedział Sombor — naszym zadaniem jest pilnowanie bramy, aby nikt nie próbował nadać wiadomości na górę oraz witanie gości takich jak ty.
— Ilu takich gości przybywa bezpowrotnie z góry?
— Ostatni podróżnik przybył do Podziemia w 325 roku.
— W mordę jeża! — krzyknąłem, na co Sombor i Sen wybuchli śmiechem.
— To było wieki temu!
Śmiech ustał i zapanowała cisza. Zaczął stonowanym, współczującym głosem Sombor:
— Wszystko, co zostawiłeś na górze, zostawiłeś na zawsze.
Dotarło do mnie, że w pewnym sensie umarłem dla tamtego świata. Po dłuższej chwili zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nich pretensjonalnie, jakbym chciał powiedzieć, że to się jeszcze okaże.
— Opowiedz mi lepiej o tym oku na powierzchnię.
— To szereg czujników, które kontrolują, co się dzieje na ziemi i w powietrzu. Militarne sprawy. Nie jestem od tego ekspertem, ale uczyli mnie, że te czujniki mogą wyglądać jak rzeczy codziennego użytku, mogą być tak małe, że nie widać ich gołym okiem, mogą wyglądać jak owady. Są długowieczne, bo same się naprawiają. Wysyłają zebrane informacje do kilku czujników rozrzuconych po całym świecie. Jeden z nich właśnie ty wyłączyłeś użyciem windy.
Chciałem spytać, czym są Odkryte Hale, lecz wtedy schody się skończyły i otworzyły się wielkie metalowe potrójne drzwi niczym do największego sejfu na świecie. Każde skrzydło było podwójne i zakończone zachodzącymi na siebie zębami. To, co zobaczyłem później, sprawiło, że poczułem, jak rosną moje powieki. Stanąłem jak wryty.
To był zupełnie nowy świat. Hala była tak wielka, że ze ściany wysoko ponad zabudowaniami dało się dostrzec horyzont i krzywiznę Ziemi. Zobaczyłem piękne białe budowle, jeziora, przedziwne pojazdy jeżdżące i kroczące oraz samoloty, które widziałem pierwszy raz w życiu. Wszystko tętniło życiem, oświetlone tysiącami różnokolorowych punktów. Widziałem bliżej świecące drzewa, olbrzymie rzeźby i kolorowe płaskorzeźby na ścianach. Było pięknie. Brakowało tylko nieba. Zastępowała je błękitna, rzeźbiona w nieskończoność, lekko świecąca ściana.
— A więc to jest to Księstwo Kraśniew? — spytałem.
— To jest jedna z hal Księstwa — odrzekła Sen. — Nasz książę posiada ich więcej. Są różnej wielkości, więc mierzymy państwa po ich objętości. Księstwo Kraśniew ma 524 kuby.
— Masz głowę, Sen — odpowiedziałem automatycznie, nie wychodząc z podziwu, po czym Sen ukłoniła się niepewnie.
Sombor zaczął:
— Jedziemy bezpośrednio do księcia. Nowy gość to wielkie wydarzenie dla całego Podziemia. Pewnie wypyta cię, skąd wiedziałeś o nas i jaki jest twój cel przybycia. Już go poinformowaliśmy.
Głos Sombora zaczął być zagłuszany przez nadlatujący odrzutowiec pionowego startu zwany skoczkiem.
— Jak się nazywa wasz książę?!
— Jego Książęca Mość...
W tym momencie hałas od skoczka zagłuszył słowa wypowiedziane przez Sombora. Otworzyły się drzwi i zobaczyłem kilku żołnierzy zapraszających do środka ruchem rąk.
________________________________________
VII. Karcer
— Dziwne — zaczął pomocnik generała Belomora na mostku bazy wojskowej — odmowa udzielenia informacji. Zdaje się, że nie ma pan uprawnień.
— Generał Belomor Mróz wezwany do karceru numer 6 — ogłosił megafon.
Generał poprawił mundur i sprawnie udał się przez korytarz. Idąc, na jego twarzy pojawiła się pierwsza kropla potu. Wiedział, że może z karceru wyjść nogami do przodu.
Karcery znajdowały się w centralnej części olbrzymiego budynku bazy. Wszedł do estetycznej sali konferencyjnej z jasnoszarymi ścianami i flagą Zjednoczonej Republiki. Natychmiast zatrzasnęły się drzwi i uruchomił się olbrzymi ekran, na którym pojawiła się uśmiechnięta twarz Jego Ekscelencji Prezydenta Cala Mbewe. Zaczął usypiającym głosem:
— Dzień dobry, drogi Belomorze.
— Panie Prezydencie, to prawdziwy zaszczyt — wtrącił szczerze poruszony generał.
— To, co teraz powiem, pozostaje między nami. Twoje imponujące awanse są potwierdzeniem, że jesteś jednym z najlepszych wojskowych na tej planecie, a masz dopiero 25 lat. To była kwestia czasu, kiedy zaczniesz zadawać dobre pytania, a nam nie będzie się opłacało cię uciszać. Na LJ853/973 trafiliście na wejście do podziemnej bazy, zniszczonej dawno temu. Według naszych danych ostatni buntownicy z tej twierdzy utracili kontakt z powierzchnią i powymierali. Jest duża szansa, że tam na dole ciśnienie i temperatura stopiły ciało zbiega i co najważniejsze — artefakt, jednak ku przestrodze trzeba będzie wysłać tam ludzi. Stwórz zespół do sześciu komandosów, którzy zejdą szybem tak nisko, jak to możliwe, i zdadzą raport. Poza szybem nie będzie możliwości nadawania. Rozumiesz, generale? Musisz wybrać zaufanych ludzi, którzy najprawdopodobniej nie wrócą. Pytania?
— Tak, Panie Prezydencie. Czym jest skradziony artefakt?
Jego Ekscelencja zmarszczył brwi.
— Czyżbym zadał niewłaściwe pytanie?
— Nie, nie, to dobre pytanie. Czy wiesz, dlaczego wyłączyliśmy REN VII? Bo stworzył materiał propagandowy dla Ruchu Oporu.
— Skoro udało się powstrzymać REN VII przed emisją, to czemu w ogóle zostawiono artefakt? Nie bezpieczniej byłoby go zniszczyć?
Prezydent uśmiechnął się.
— Powiedzmy, że chcieliśmy to porównać z dokonaniami kolejnego superkomputera, a później kolejnego. Tu postawię kropkę. W środę z rana drużyna schodzi do podziemia. Powodzenia.
Generał wymaszerował z karceru.
— Nic z tego nie rozumiem — pomyślał. — Ale jedno wiem: zabieram na dół moją konkurencję. Oddam życie za rozkaz Prezydenta! Oddam niejedno życie.
________________________________________
VIII. Solum Superficiei Cedit
Najwyższa spiczasta wieża błękitno-białego pałacu księcia sięgała niemal połowy wysokości sufitu i była najwyższą konstrukcją, nie licząc tych na ścianach hali. Zamek zajmował centralne miejsce w prostokątnej hali, a ze skoczka było widać wszystkie jej ściany. W połowie długich ścian znajdowały się szczeliny aż do sufitu, które prowadziły do kolejnych hal, łącznie tworzących sieć. Skoczek wyjątkowo szybko i miękko wylądował na lądowisku dla skoczków, wystającym z jednej z wyższych wież.
Wyszedłem w eskorcie żołnierzy i po chwili spaceru otworzyły się szklane drzwi salonu o powierzchni około 100 m². U boku ujrzałem grupę kapłanów w bardzo dziwnych strojach, zrobionych jakby ze skrawków brunatno-czarnego materiału, a jednocześnie luksusowych, bo były wyszywane srebrno-złotymi wzorami. Zbliżając się, zobaczyłem więcej żołnierzy i samego księcia w otoczeniu doradców. Patrzył w stronę okna, ubrany w granatowy strój z materiału przypominającego jarmuż, z wieloma ornamentami.
— Nie! Nie możemy wpuścić Hansy jako obserwatorów! — mówił do doradców, nie odwracając wzroku.
— To może zapewnić bezpieczeństwo negocjacji — odpowiedział niskim tonem najstarszy doradca.
— Obserwatorzy stanowią jeszcze większe zagrożenie.
— Jego Książęca Mość, oto Jan, który przybył z powierzchni — rzekł żołnierz.
Książę natychmiast odwrócił się i rozpromienił. Był wysokim rudym mężczyzną, w odróżnieniu od swoich doradców idealnie wyprostowanym, z rękami po bokach, jakby zaraz miał zacząć śpiewać.
— Witaj w Księstwie Kraśniew, nazywam się Dąb Kraśniew.
— Dąb? Jak drzewo?
— Haha, dokładnie. Jestem potomkiem założyciela tego księstwa. Twoje przybycie zostało błyskawicznie zgłoszone do mnie zgodnie z procedurą. Nieszczęśliwie byliśmy na podsłuchu — książę zrobił przerwę, a jeden z doradców wyraźnie posmutniał — i dostaliśmy już setki zapytań dyplomatycznych z całego Podziemia o wizytę, aby spotkać się z tobą. Nie mam prawa zatrzymywać cię dla siebie, ale nie mogę wpuścić tu wszystkich naraz. Najlepiej, jeśli zostaniesz tutaj przez jakiś czas, jeśli nie masz nic przeciwko. Nie masz?
— Czyli jestem więźniem?
— Powiedzmy, że proponuję ci gościnę, której się nie oprzesz.
— Zdaje się, że mam mnóstwo czasu, skoro nie mogę powrócić na powierzchnię — odpowiedziałem, przytłoczony majestatem księcia. Wyglądał jak człowiek na właściwym miejscu. Wzbudzał ogromne zaufanie.
— Jak to się stało, że wszedłeś w posiadanie instrukcji uruchomienia windy?
— Instrukcję i mapę do windy dał mi osobiście przewodniczący Ruchu Oporu, Ares Heijnen.
— Ares jest postacią znaną w Podziemiu, możesz ujrzeć jego obrazy w wielu miejscach miasta.
— Czyli sympatyzujecie z Ruchem Oporu?! — spytałem głupio.
— Oczywiście, mamy jednak szczątkowe informacje. Ruch Oporu urósł w siłę około dziesięć lat temu, przyłączyły się do niego mniejsze organizacje, takie jak Błękitny Front czy Chanelingowcy. Jednak w wyniku nieudanej operacji w Ban Da Ka jesteście w odwrocie.
— Jego Książęca Mość jest naprawdę dobrze poinformowany.
Wtedy kątem oka zauważyłem, jak jeden z kapłanów zbliża się do nas z rogu sali.
— Pewnie zastanawiasz się, czemu nie pomagamy w odzyskaniu wolności na powierzchni. Gdybym nawiązał jakikolwiek kontakt z powierzchnią, naraziłbym całe Podziemie na konflikt. Co za tym idzie, wszystkie inne państwa natychmiast zaczęłyby ze mną wojnę. Skąd Ares miał instrukcję?
— Cały czas znajdowała się w archiwum Biblioteki Europejskiej. Rozszyfrował ją pewien matematyk i kosztem swojego życia przekazał ją Ruchowi Oporu.
Zawahałem się, czy powiedzieć o artefakcie. Moim zdaniem należy strzec go jak oka w głowie, nawet kosztem mojego życia.
— Doskonale! Czy instrukcja została powielona?
— Nie.
— Czy ktoś cię śledził, gdy wsiadałeś do windy?
Znów się zawahałem.
— Gonili mnie żołnierze. Cudem uszedłem z życiem.
Książę zamyślił się, patrząc w okno.
— Nie martw się tym. Zejście bez windy szybem to samobójstwo. Wszystkie pozostałe wejścia wymagają instrukcji. Wszelkie przewierty czy wysłanie sondy zakończą się niepowodzeniem. Żeby się tu dostać, trzeba mieć zaproszenie — uśmiechnął się książę.
Wtedy podszedł do niego kapłan w trójkątnym kapturze.
— Jego Książęca Mość — zniżył głos i powiedział księciu coś na ucho, a jego głos brzmiał jakby puszczony od tyłu.
— Tak, to dobry pomysł. Odpocznij trochę, Janie. Mam pilne... kilkadziesiąt... kilkaset pilnych rozmów. Wieńczy! Pokaż Janowi pokój. Jan, dla twojego bezpieczeństwa, nie opuszczaj pałacu.
Czy kapłan domyślał się, że ukrywam artefakt? Zjeżdżając zewnętrzną windą na niższe piętra, zobaczyłem, jak rośnie w moich oczach olbrzymi, kolorowy rynek w centrum stolicy tego państwa. Winda zatrzymała się nadal wysoko nad poziomem zero. Pamiętam, że po chwili uderzyłem twarzą o poduszkę.
Godzinę po pobudce, gdy maszyny posprzątały po śniadaniu, usłyszałem kroki za drzwiami.
— Sombor! Sen! Dobrze was widzieć.
— Chodź, pokażemy ci coś. Tylko najpierw popraw strój, bo wyglądasz jak fleja — palnął Sombor, po czym poprawił mi kołnierz i rękawy.
— Dzięki! Resztę poprawię sam — powiedziałem z obawy, że wyczuje artefakt w kieszeni.
Zjechaliśmy windą na sam dół, a następnie winda zaczęła poruszać się bokiem, odsłaniając dach, aż zatrzymała się na środku gwarnego rynku. Zaczęliśmy spacer, jakbyśmy byli przeciętnymi kupcami.
To miejsce tętniło życiem jak nic, co widziałem do tej pory. Wokół latały skoczki i pomniejsze maszyny wożące towar i ludzi. Ludzie szli załatwiać swoje sprawy i nisko kłaniali się sobie nawzajem od czasu do czasu. Nikt nie był namolny, nie filmował zdarzenia, nikt nie żebrał.
— Dlaczego nikt nas nie zaczepia?
— Żebrak tu nic nie dostanie. Musi coś zaoferować.
— A co może zaoferować chory, biedny, głupi...?
— Ewidentnie więcej, niż myślisz, Janie. Zobacz.
Przed nami ukazała się bardzo stara kobieta, skurczona przez swój wiek niemalże do kształtu kłębuszka. Sprzedawała tylko jeden rodzaj nieznanego mi warzywa. Sombor podszedł do niej i kupił sztukę.
— A gdyby tu był jakiś zamachowiec? A gdzie straże?
— Tu jest łatwiej zarobić niż ukraść, Janie. A gdyby coś ci się stało, szpitale wyleczą człowieka nawet z kuli w głowie. Skoczki błyskawicznie przetransportują ciało.
— Dlaczego właściwie mi to pokazujecie?
— Ach... To jest powód, dlaczego wszyscy kochają księcia. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu to miejsce było śmierdzącą kopalnią.
— Co zrobiliście, żeby tak odmienić to miejsce?
— Książę zaufał swoim poddanym. Poza niskim podatkiem od gruntu nie ma żadnych obciążeń. Ludzie płacą księstwu z miłości do niego. Postawiliśmy na natychmiastowość kar za wykroczenia, przez co spadły do praktycznie zera.
Podszedłem do straganu z gadżetami. Roboty i robociki, kamery, czujniki, rzeczy, które przypominają broń. Sen złapała się za ucho.
— Musimy wracać.
— Ile kosztuje ten robocik?
Uśmiechnięty sprzedawca odrzekł:
— 19 rubenów.
Nad nami pojawił się skoczek z trzema wysięgnikami.
— Zapłacicie za mnie? — krzyknąłem.
Sprzedawca odkrzyknął:
— Masz, zapłacisz później!
Wysięgniki skoczków złapały nas w pas i wciągnęły do środka. A tam Sombor, przerażony.
— Chyba mamy kłopoty. Miałeś nie opuszczać pokoju, prawda?
________________________________________
IX. Głębszy sen
Po chwili byliśmy w salonie, w którym czekali żołnierze i ci sami kapłani.
Sala zamarła.
— Generale, sytuacja — powiedział książę spokojnie, ale donośnym głosem. — Czarna Ruia postawiła ultimatum wydania im zbiega z powierzchni. Termin mija za 4 minuty.
— Ilu dyplomatów przybyło do pałacu?
— Stu dwóch i cały czas przybywają.
— To jest szaleństwo!
— Jak ocenisz szanse w starciu?
Podczas burzliwej dyskusji powoli podszedł do mnie kapłan i wyszeptał swoim dziwnym akcentem:
— Jaki jest twój prawdziwy cel podróży?
— Przecież tłumaczyłem. Czy na pewno to dobry moment?
W tle książę coraz głośniej wymieniał zdania z generalicją.
— Uciekałem przed wojskami...
— Ilu uciekało razem z tobą?
— Yyy... sześciu.
— Co się stało z resztą?
— Trzech na pewno nie żyje. Reszty nie widziałem.
— Dlaczego Ares...
Tu przerwał książę.
— Ewakuacja pałacu! To ultimatum to pułapka, która miała mnie tu sprowadzić. Wezwać skoczka!
Wszyscy obecni zaczęli w pośpiechu wychodzić na lądowisko i już było widać nadlatujące skoczki. Włączyły się syreny. Porucznik, trzymając się za ucho, krzyczał:
— Jesteśmy atakowani!
Na krańcu hali wokół szczeliny granicznej było widać dym, wybuchy i mnóstwo ledwie widocznych czarnych obiektów wlewających się do hali jak szarańcza oraz kilka pająkowatych maszyn. Były jednak przynajmniej kilkadziesiąt kilometrów od pałacu.
Kapłan kontynuował:
— W naszym skoczku będzie więcej miejsca.
W tym momencie podleciał inny, mniejszy skoczek. Kapłan kontynuował, jakby nigdy nic, a ja poszedłem z nim.
— Dlaczego Ares wybrał właśnie ciebie i sześciu pozostałych?
Hałas był coraz większy, a ja ujrzałem Sen czekającą na skoczka.
— Sen! W naszym skoczku będzie więcej miejsca!
Sen się dosiadła, a po chwili skoczek oderwał się od doku i poleciał. Jeszcze dobrze nie wyrównał lotu, kiedy czerwony świetlisty pocisk uderzył dokładnie w salon. Uderzenie wyrwało szyby z kilku pięter i zamieniło całe miejsce w kulę ognia. Chmara czarnych obiektów zbliżała się. Wtedy z obu bocznych szczelin zaczęły wlatywać niezliczone biało-błękitne bezzałogowe samoloty, kierując się na czarną chmarę i strzelając świetlistymi pociskami, laserami oraz rakietami.
Kapłan kontynuował:
— Nazywam się Satem, jestem wysokim kapłanem Bractwa Vedatuli. Pragnę cię uspokoić, iż książę darzy nas zaufaniem, a my w zamian służymy mu radą. Pytał się nas, jaki jest twój cel podróży. Stąd moje pytanie: dlaczego przywódca Ruchu Oporu wybrał ciebie i pozostałych sześciu ludzi i jaki jest cel ukrycia was tutaj?
Skoczek odlatywał w poprzek sali, zostawiając za sobą setki walczących samolotów. Musiałem powiedzieć coś, co ukryje mój cel podróży, dlatego postanowiłem... że powiem prawdę.
— Ja... nie byłem wybrany przez Aresa. Ares wybrał sześciu, a ja się schowałem w przedziale kolejowym. Jak mnie znaleźli, musieli zabrać mnie ze sobą. Byłem asystentem agenta... świętej pamięci i chciałem im pomóc.
Opadła mi głowa. W tym całym chaosie, zniszczeniu i śmierci kapłan powiedział:
— Zaraz, dlaczego musieli cię zabrać? Zostawiliby cię na śmierć, a mógłbyś im się przydać.
I od razu odezwała się Sen:
— Ważne, że my żyjemy.
Olśniło mnie na moment. Ares nie postanowił, aby świat zapomniał, kim jest i skąd pochodzi. Chciał wezwać Podziemie do działania, ostatni bastion wolności, który właśnie płonie w ogniu wewnętrznych walk. Skąd Ares wiedział o Podziemiu?
Kapłan patrzył na mnie wnikliwie, więc odezwała się Sen:
— Bractwo Vedatuli to agenci wywiadu wielu państw Podziemia. Bardzo dobrzy ludzie i wnikliwi. Nie graj z nimi na rubeny.
— Właśnie dostali się szybem nieproszeni goście — przerwał Satem.
— Przecież książę mówił... — przerwałem.
— Książę przeliczył się. Trzeba było od razu wyłączyć pole siłowe w szybie i ciśnienie dokonałoby dzieła. Trzem udało się przeżyć.
Satem spojrzał na Sen.
— Strażnicy zmarli.
Skoczek podchodził do lądowania przy masywnym dworcu kolejowym. Z okien ujrzałem, że bitwa toczy się wokół pałacu i część statków leci w kierunku dworca.
— To nie jest wojna totalna. Chcą zabić księcia i schwytać ciebie. Wojny w Podziemiu są częste. Statki Ruii nie atakowały obiektów cywilnych, ale bitwa siłą rzeczy siała pożogę po całym księstwie.
________________________________________
Skoczek wypuścił długie teleskopowe podstawy, które błyskawicznie zamortyzowały lądowanie, i po sekundzie otworzyły się drzwi do pogrążonego przerażeniem dworca. Ludzie pośpiesznie ładowali się do pociągów. Megafony trzeszczały nerwowo w niezrozumiały dla mnie sposób. Gdy tylko żołnierze, Satem, Sen i ja wybiegliśmy, skoczek zaczął odlatywać, nie zamknąwszy do końca drzwi. Coś mnie zatrzymało: perony nie były horyzontalne jak na powierzchni, ale czasami nawet przechylone o 90 stopni. Dach dworca, oparty o stalowe podstawy, był cały ze szkła. Trójkątne szyby, a każdy trójkąt inny. Za szybami widać było dużą część księstwa i błyski bitwy. Co jakiś czas nad dworcem zaszumiał cień statku wojennego.
— Szybko! Z 28 peronu odchodzi pociąg do Dolnej Pano! — krzyknęła Sen.
Wróciłem do siebie i zaczęliśmy przedzierać się przez tłum ludzi Podziemia, który robił to, co my. Na peronie obok zaczęli się tratować. Hałasy bitwy były coraz bliżej. Pociąg koło nas zaczął ruszać z otwartymi drzwiami. Wtedy usłyszeliśmy potworny huk bijących się szyb, które zaczęły spadać na tłum. Jeśli wcześniej nie było paniki, to teraz była na pewno. Szyby jeszcze nie spadły na perony. Spojrzałem w górę, a tam olbrzymia pająkowata maszyna zaczęła prześwietlać teren dworca zza wybitych szyb. Satem złapał Sen i mnie za fraki i silnym ruchem obrotowym miotnął nas przez drzwi do nieznanego pociągu, obok którego się przedzieraliśmy. Pociąg na torze obok wybuchł od świetlnego pocisku. To zatrzymało na moment Satema. Biegł za otwartymi drzwiami pociągu, który poruszał się coraz szybciej. Gdy już dobiegał, wpadł na kogoś zdezorientowanego. Spojrzał w górę, opuścił głowę i założył trójkątny kaptur skośnym ruchem z ramienia, a on zaczął wysuwać czarny pancerz zakrywający coraz więcej ciała. Drzwi się zamknęły, a zbite, ciężkie szkło spadło na peron.
W pociągu panowała absolutna cisza. Nikt nic nie mówił. Nie było słychać żadnych odgłosów z zewnątrz. Tylko ciężkie oddychanie ocalałych. Siedzieliśmy na podłodze z otępiałym wzrokiem. Po krótkiej chwili pociąg zanurzył się w czarnym tunelu i wszystkie wydarzenia z dworca stały się nagle bardzo odległe. Pociąg nie przestawał przyspieszać. Całe Księstwo Kraśniew po kilku sekundach było już tylko wspomnieniem spowitym mgłą potencjalnych nadchodzących wydarzeń. W kolorowym wnętrzu pociągu było mniej ludzi niż siedzeń, co, zważywszy na okoliczności, znaczyło, że ruszył znienacka albo kierunek nie jest popularny. Sam nie wiem.
— Co teraz? — spytała Sen.
Odpowiedziałem:
— Musimy wrócić... żaby... żaby...
— Co? — przerwała Sen.
Wtedy poczułem ból koło potylicy. Krwawiłem obficie. Zemdlałem.
Ile masz na ofiarę?
— 20 koron — odpowiedziała dziewczyna o rudych włosach.
Weszliśmy powoli do archikatedry. Była olbrzymia. W środku był tłum ludzi. Po lewej mężczyźni i chłopcy, a po prawej kobiety i dziewczyny, a na środku kościoła szedł kapłan zwrócony w stronę ołtarza, machając zielonym trybularzem. Trybularz był pełen kadzidła i produkował tak dużo dymu, że momentami nie było widać kapłana. Szedł w stronę ołtarza, śpiewając coś w obcym języku. Ściany wewnętrzne archikatedry były okryte drzewami i roślinnością, czego przed chwilą nie zauważyłem. Kolumny były pniami drzew. Zacząłem się zmniejszać. Na końcu kościoła, na ołtarzu, stał pal z belką poprzeczną, który także się kurczył i jakby oddalał. Coraz dalej i dalej. Ludzie byli coraz mniejsi, a roślin było coraz więcej i więcej, aż znalazłem się po prostu w lesie. Wtedy się obudziłem.
Pociąg pędził przez wielką kolorową, świetlistą halę.
— Sen?!
Nie było jej w pobliżu. Prawie nikogo nie było w pociągu, który zaczął powoli hamować przed stacją.
— Jestem, jestem — zawołała moja towarzyszka z metalowym bidonem w ręku. — To powinno cię pobudzić. Straciłeś przytomność na parę godzin. Tu zmienimy pociąg.
— Gdzie jedziemy?
— Do mojego stryja. On będzie wiedział, co zrobić.
— Nie możemy wrócić?
— Janie, gdzie nie pojedziesz, grozi ci teraz niewola z setek stron. Do tego ci żołnierze z powierzchni! Zbliża się wojna i trzeba cię schować.
— Nie po to dołączyłem do Ruchu Oporu, aby się chować!
— Jesteś w obcym świecie! Nic nie ogarniasz!
— Ogarniam...
Pulsujący ból głowy przerwał mi wypowiedź i skuliłem się, jakbym chciał w ten sposób wyłączyć układ nerwowy.
Zmartwiona Sen podała ciepły napój.
— Nie jest z tobą dobrze.
Droga trwała wiele dni, a ja budziłem się tylko na chwilę i widziałem dziesiątki krain. Każda była innego koloru i kształtu, ale wszystkie pełne ludzi. Mój stan pogarszał się. Zapadłem w głębszy sen.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania