Łukasz cz.1
Siedziałam przywiązana do drewnianego krzesła. Sznur z każdym moim minimalnym ruchem coraz mocniej wrzynał mi się w nadgarstki. Bolało. Na zadrapanym od uderzenia policzku już dawno zaschły niewielkie krople krwi. Miałam dość! Chciałam, żeby to się skończyło. Chciałam wrócić do domu... do brata. Miałam tylko jego.
Nagle usłyszałam dźwięk przekręcającego się w zamku klucza. Do niewielkiego, pustego pokoju wszedł postawny mężczyzna: szeroki, przesadnie umięśnione barki, łysa głowa i gruby, pseudo złoty łańcuch na szyi. W najmniejszym stopniu nie wzbudzał mojego zaufania.
- Co się tak paczysz? - warknął swoim wschodnim akcentem.
Spuściłam wzrok, mając nadzieję, że moja twarz nie będzie miała wątpliwej przyjemności spotkać się z jego zaciśniętą pięścią. Podszedł bliżej mnie.
- Twój brat potwierdził spotkanie. Dostaniemy jego, kasę, ciebie i będzie komplet – wyraźnie miał problem z opanowaniem trudnego polskiego języka.
Nie odezwałam się. Wbiłam wzrok w podłogę i cierpliwie czekałam, aż mój porywacz zostawi mnie samą. Gdy wyszedł, odetchnęłam z ulgą. Wolałam już siedzieć sama niż w jego towarzystwie. Spokój jednak nie trwał długo. Drzwi ponownie się otworzyły. Ku mojemu zaskoczeniu stał w nich mój starszy brat – Dawid.
- Olka, nic ci nie jest? - szepnął zatroskany, podbiegając do mnie.
- Nie – odparłam z delikatnym uśmiechem.
- Chodź, musimy stąd uciekać – stwierdził, rozwiązując mi ręce.
Złapał mnie za dłoń. Szliśmy szybko, ale cicho. Bałam się, że nas nakryją, pobiją i zabiją. Już byliśmy na zewnątrz jakiegoś obskurnego budynku. Nagle usłyszałam krzyk. Goniło nas dwóch mężczyzn. Biegliśmy prosto przed siebie aż do asfaltowej ulicy. Tam padł strzał. Dawid upadł. Z łydki polała mu się krew. Pochyliłam się nad nim.
- Zadzwoń do Michała i biegnij do Łukasza. On ci pomoże – wycedził przez zęby, wciskając mi do ręki swój telefon.
- Nie zostawię cię – powiedziałam ze łzami w oczach.
- Nie po to cię ratowałem, żebyśmy teraz razem wpadli. Uciekaj! No, już! - rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Z ciężkim sercem i łzami jak grochy biegłam przed siebie. Po drodze zadzwoniłam do Michała – przyjaciela Dawida, który był świeżo upieczonym policjantem. Streściłam mu wszystko w kilku zdaniach. Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić. Kilkadziesiąt minut później zdyszana, zapłakana i wykończona zapukałam do drzwi mieszkania Łukasza. Miałam cichą nadzieję, że przyjaciel Dawida jest w domu. Na moje szczęście, był.
- Cześć, Ola. Wchodź – zaprosił mnie do środka, zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć.
Weszliśmy do kuchni. Usiadłam na krześle przy niewielkim stoliku koło okna. Łukasz podał mi szklankę wody, ale byłam tak roztrzęsiona, że nawet nie dałam rady utrzymać jej w rękach. Łukasz kucnął przede mną i schował moje trzęsące się ręce w swoje dłonie.
- Ciii... Już jesteś bezpieczna – mówił spokojnym półszeptem, gładząc kciukiem moje ręce. - Już dobrze, spokojnie. Gdzie Dawid?
- Wzięli go... Postrzelili go, jak uciekaliśmy – dukałam z trudem przez zaciśnięte gardło. - Kazał mi uciekać, zadzwonić do Michała, a potem przyjść do ciebie, bo mi pomożesz.
- Pomogę, możesz być pewna.
Delikatnie dotknął moich poranionych nadgarstków. Cicho syknęłam z bólu i odruchowo cofnęłam ręce.
- W pokoju jest torba z twoimi rzeczami. Weź prysznic i przyjdź, to ci to opatrzę – uśmiechnął się.
Bez namysłu wstałam, wzięłam jakieś ubrania i jakby mechanicznie skierowałam się do łazienki. Nie miałam siły zastanawiać się nawet, skąd moje rzeczy wzięły się w mieszkaniu Łukasza. Nieważne. Wszytko było nieważne. Miałam wszystkiego dość. Chciałam zniknąć, zapaść się pod ziemię i nigdy nie wrócić. W głowie mi huczało. Ledwo trzymałam pion. Nawet prysznic nie pomógł mi w dojściu do siebie. Poczułam chłodny, wieczorny, lecz ciągle letni wiatr. Zamknęłam uchylone okno, trącając ręką o zasuniętą roletę. W tym momencie przypomniały mi się poranione przeguby. Z jednej, już zaschniętej rany, znowu zaczęła sączyć się krew.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania