Poprzednie częściLuna (2012)

Luna (Luna)

LUNA

Och Luno — bo tak cię zwać przywykłem,

Gdyż otworzyłaś mi oczy na słońce, księżyc i gwiazdy,

Na wszechświat cały ukryty w twoim spojrzeniu.

Nauczyłaś mnie patrzeć, nie tylko widzieć.

Odróżniać światło od jego odbicia,

Prawdę od jej cienia na ścianie jaskini.

Słowa nie były wtedy potrzebne —

Milczenie mówiło więcej niż tysiąc wyjaśnień.

 

Zrozumienie znaczyło więcej niż tysiąc przysiąg.

Tak samo jak dysonans krążący

na mojej osi i kole czasu,

jak blizna po niewidzialnej ranie.

Jak znamię nieusuwalne,

z którym trzeba nauczyć się współgrać.

By wtedy wszystko miało swój sens,

a teraz szukam tego sensu również w tobie.

 

Odbudujmy światło, które nie gaśnie,

zmontujmy na nowo rozbity witraż naszego czegoś bardzo miłego,

oboje pragniemy burzy zmysłów i ciszy po niej,

asymetrii i symetrii po chaosie.

Zniszczenia i odbudowy na jego gruzach.

Chcę poczuć twoją obecność zanim będzie za późno,

nim zegar wybije godzinę rozstania,

nim cienie pochłoną ostatni promień dnia albo nocy.

 

Nim zapomnimy melodii, którą razem śpiewaliśmy,

nim zamilknie echo naszych imion szeptanych w ciemności.

Bo wszystko, czego potrzebowaliśmy, mogliśmy mieć od zawsze —

siebie nawzajem, i to wystarczało.

Zanim nauczyliśmy się chcieć więcej i radzić z trudnością,

zanim pragnienie zamieniło się w obsesję,

zanim wspomnienie stało się więzieniem,

z którego nie powinniśmy uciec.

 

Każde twoje słowo zatrzymuję oddechem,

kolekcjonuję jak antyczne monety,

choć wiem, że ich wartość jest tylko we mnie.

Dni bez ciebie to resztki wspomnień.

Z tobą odzyskałem lepsze zmysły,

odkryłem, czym jest pragnienie —

nie żądza, ale potrzeba głębsza niż oddech,

starsza niż strach, silniejsza niż normalność.

 

A teraz to pragnienie mnie pożera,

jak ogień trawi suche drewno,

jak rdza niszcząca metal,

jak czas rozpadający wspomnienia.

Płonę, tęksnie, spalam się, aniele litości,

i nie wiem już, czy chcę, żebyś mnie ugasiła,

czy raczej dorzuciła drewna do ognia.

Weź moją pustkę, przemiel i rzuć w dal.

 

Wypełnij próżnię czymkolwiek —

nawet bólem, byle nie tą obojętnością.

Pozwól mi oddychać pełnią barw,

nie tylko przetrwać kolejny dzień.

Tracę kontrolę, mała królowo,

a może po prostu pozwalam jej ujść,

bo kontrola to złudzenie a ,

a utrata kontroli lepszą prawda.

 

Daj mi kawałek siebie, swojej pasji niewybrakowanej,

nie całość — wiem, że nie mogę jej dostać — większy fragment, ułomek, cień,

Zanim zgasnę jak gwiazda, zanim rozsypię się w kosmiczny pył,

zanim zostanie ze mnie tylko ciemna materia,

niewidzialna, ale wciąż istniejąca.

Bo wszystko, co straciliśmy, nosimy jeszcze w pamięci —

siebie nawzajem i tę wersję siebie, którą byliśmy razem,

a którą nie możemy być osobno.

 

Czy widzisz we mnie oszołoma, czy człowieka bez wiary,

Błądzącym po wieży własnych wyrzutów?

Czy jestem więc słaby, szalony,, bezradny

wobec własnych rozbłysków, rosnących dziko jak pnącza,

duszące wszystko, czego się trzymają?

Nie możesz się mnie wyprzeć, jak ja ciebie —

choć zgubiłem cię, tak ty mnie zgubiłaś.

Jesteśmy nawzajem swoimi zaginionymi przedmiotami, których nikt nie szuka.

 

Bo wszyscy wierzą, że nie zostaną odnalezione.

Upadam na kolana nie w geście pokory ani wyczerpania,

i czekam na znak, który mnie ocali albo dopełni — znak zgubny jak moja ostoja.

Jak nadzieja, której nie umiem wytracić,

Żyjemy w świecie obsesji i kłamstw,

w labiryncie, gdzie każde wyjście prowadzi do ciebie,

gdzie każda droga kończy się twoim imieniem,

wyrytym na ślepej ścianie, za którą nie ma już nic.

 

Pozwól mi ujrzeć cię choć raz jeszcze, zanim zabraknie mi pamięci,

zanim przestanę odróżniać twojość od jej wspomnienia.

Bo to ty utrzymujesz mnie przy lepszym życiu.

Oh Luno, bo kocham księżyc i gwiazdy, które razem oglądaliśmy.

Bo każdy świt emanuje tobą,

Każda noc przypomina, że cię nie ma,

a każde popołudnie jest próbą

przejścia przez kolejny dzień bez ciebie.

 

Gdzie jesteś teraz. Co i jak robisz. O czym i jak myślisz.

Moje sumienie już dawno umarło,

ale wciąż chcę cię zobaczyć zanim znieczulę się znów z tęsknoty,

zanim ta pustka stanie się wszystkim, czym jestem lub mogę się stać.

Zamroziłaś moje wnętrze, zamieniłaś krew w lód,

a serce w kamień — kamień, który pamięta ciepło twoich dłoni.

Kamień, który marzy, żeby znów być głazem.

Oby to nie było możliwe, oby to nie była prawda — ale wiem, że to prawda.

 

Tak bolesna jak świt po bezsennej nocy,

jak przebudzenie ze snu, który był piękniejszy od rzeczywistości,

I do którego nie można wrócić;

Sen, w którym byliśmy szczęśliwi.

Sen, w którym nie musiałem wybierać.

Sen, który był kłamstwem słodszym niż prawda.

Czy zobaczymy się kiedyś? Moja mała, niewinna… kochanie ?

Te słowa brzmią teraz jak ironia, bo żadne z nas nie jest niewinne.

 

Oh Luno — bo tak cię zwać przywykłem,

choć twoje prawdziwe imię znam już tylko ze wspomnień.

A może nigdy go nie znałem a może kochałem tylko znaczenie księżyca.

Może kochałem tylko ideę ciebie, którą sam stworzyłem i którą teraz poszukuję.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • piliery godzinę temu
    Bardzo to podobne do tworów AI. Egzaltacja kapie z tego tekstu, że aż tworzy przy czytaniu kałuże, a "dysonans krążący na mojej osi i kole czasu" (itp.) to klasyczny przykład pisaniny o niczym.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania