Lunatykomo.
Wtedy powstał księżyc,
przed oknem padał popiół,
więc koc i herbata.
I miód w hektolitrach,
choć przecież na końcu języka,
wszyscy jesteśmy orbitami.
Prócz ciebie.
Prószysz na moje odciski, na palce i usta,
a potem staję się tak lepki,
że dodajesz mnie do herbat, do kawy.
To ja jestem posmak i powidoki,
zwłaszcza, że siadasz na parapecie
i patrzysz na księżycu, który powstał
dopiero co.
Obudził się po raz pierwszy.
.
.
.
Z cyklu : Kwietnie.
Koniec sierpnia, roku w którym wszystko się zaczęło
Komentarze (21)
Księżyc powstał. Runda pierwsza.
Przed jaskinią popiół sypie ciosy,
więc ja w koc, herbata na stole,
miód jak zbroja, miód jak tarcza —
na języku, na zębach, w duszy.
Krążymy, ty i ja, jak wojownicy,
wszyscy wokół orbitują, ale nie ty.
Przeciwnik: ty.
Ty prószysz na moje ręce, na usta,
lepkość wciąga mnie w ten wir.
Dodajesz mnie do wody, do kawy,
ja — posmak, echo, kontratak.
Maczuga w rogu, gotowa do akcji,
twoje oczy błyszczą jak ciosy krytyczne.
Siadasz na kamieniu, patrzysz na księżyc.
On dopiero co się obudził.
Pierwsza runda, walka trwa...
Twoja dłoń sięga po maczugę,
cios jak piorun, uderzenie w serce.
Niebo jęczy od twojej siły,
miód kapie jak krew na kamienie.
Fatality.
Ale moje lepsze.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania