Lustro - 1 - Tajemniczy błysk
Biegła wśród najmroczniejszych ciemności, biegła najszybciej jak mogła, jej serce biło jak szalone, pompując hektolitry krwi, miała wrażenie, że pęknie zanim zgubi goniące ją potwory. Warczenie było coraz głośniejsze, coraz bliższe. I wtedy drogę zastąpiło jej lustro. W momencie, gdy jej ciało zderzyło się ze srebrzystym szkłem... obudziła się.
Była cała spocona. Znowu ten sam koszmar. Śni jej się zdecydowanie zbyt często. Prawie co noc ucieka przed bestiami, za którymi boi się chociażby obejrzeć. Kiedy to się wreszcie skończy?
Wstała z łóżka i wyszła z pokoju. Nie lubiła korytarzy w swoim domu. Zawsze były takie zimne...
Skierowała się do łazienki, aby się umyć i uczesać. Rozczesywała właśnie ostatnie partie długich po pas, czarnych włosów, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Śniadanie czeka - usłyszała apatyczny głos swojej matki.
- Zaraz zejdę - odparła smętnie, po czym związała włosy w koński ogon. Przyjrzała się sobie w lustrze. Wyglądała tak zwyczajnie. Czarne włosy, szare oczy, blada cera. Zupełnie inaczej niż jej matka- złotowłosa piękność. Cały swój wygląd odziedziczyła po ojcu.
W końcu zeszła na dół do kuchni. Przy stole siedziała już jej ciotka, jak zwykle ubrana w długą spódnicę i obwinięta kolorowymi szmatkami i koralami. Przed nią stała wysoka szklanka napełniona jednym z jej dziwnych maziowatych koktajli.
- Witaj kochanieńka - przywitała się lekko nieprzytomnym głosem, wpatrując się w swoją siostrzenicę z szeroko otwartymi oczami. Wyglądała jak nawiedzona. Czyli tak jak zwykle - Jak ci się spało?
- Okropnie ciociu, znowu miałam koszmary - odpowiedziała siadając naprzeciwko niej. Matka, która do tej pory krzątała się po kuchni, postawiła przed nią talerz z tostami- Dziękuję mamo.
- To na pewno przez zbliżającą się sesję - powiedziała złotowłosa kobieta i wróciła do zmywania naczyń.
- Pamiętaj, że nie bez powodu nosisz takie, a nie inne imię - wtrąciła się ciotka- Lilith oznacza sowę,a sowa to najlepszy łowca wśród ciemności. Poradzisz sobie z każdym problemem...
- Daj spokój Sanja, nosi je, bo ładnie brzmi, nie gadaj głupot - skarciła swoją siostrę złotowłosa.
- Nie można ignorować rytuału nadania imienia, to bardzo poważna sprawa siostro. Imię definiuje osobę, która je nosi.
- Ty i te twoje rytuały.
Lilith nie odezwała się. Nie chciała się wtrącać. Właściwie to nawet nie słuchała tego co mówiły jej ciocia i matka. To dlatego, że zdawało jej się, iż słyszy odległe powarkiwanie bestii.
***
Wracała powoli do domu. Dzisiejsze zajęcia na uczelni też były męczące. Jak co dzień. Studiowanie już dawno przerodziło się dla niej w rutynę. Wiecznie zabiegana i zajęta. Ciągle coś musiała załatwiać, ciągle się uczyć i zdawać egzaminy. Na nic innego nie miała czasu. Myślami wciąż wracała do ostatnich zajęć i notatek, które powinna przeczytać po raz setny. Była tak zamyślona, że nie usłyszała jak ktoś ją woła i wzdrygnęła się, gdy czyjaś dłoń złapała ją za ramię.
- Lilith! Słyszysz mnie? Halo!
- Co...
Odwróciła się. I odetchnęła z ulgą. To była jej koleżanka z uczelni. Marie.
- Marie, szłaś za mną cały ten czas? - zapytała zdziwiona. Miała wrażenie, że odkąd opuściła uczelniany budynek, musiało minąć co najmniej pół godziny.
- Co ty mówisz, dopiero co wyszłyśmy z zajęć - Marie, dziewczyna o krótkich, blond loczkach spojrzała na nią, jakby Lilith była co najmniej dziwna.
Lilith rozejrzała się wokół siebie.
- Rzeczywiście - przyznała, gdy zobaczyła budynek uczelni oddalony dosłownie parę metrów od nich - To o co chodzi?
Marie stała chwilę jakby niezrozumiała pytania.
- Ach! No tak! Wybacz, zapomniałam, przecież miałam ciebie się zapytać o jedną rzecz - zaśmiała się nerwowo.
- A więc?
- Słuchaj - zaczęła - W sobotę wieczorem urządzamy imprezę u Mich, chcesz przyjść?
Lilith zmarszczyła z namysłem brwi. Nie przepadała za hucznym balowaniem i piciem na umór, ale ten raz przydałoby się trochę rozrywki. Musiała odetchnąć przed sesją.
- Okej, czemu nie, o której?
- O ósmej wieczorem, spotykamy się na miejscu.
- Świetnie, na pewno będę.
- Super, to na razie!
- Na razie!
Gdy Marie pożegnała się, pognała w przeciwną stronę. Lilith jeszcze chwilę patrzyła za nią, a potem sama zawróciła do domu.
***
Rozpuściła włosy pozwalając im powiewać na delikatnym chłodnym wietrze. Wtuliła się w swój płaszcz i ruszyła przed siebie. Była późna noc. Wracała z imprezy na którą zaprosiła ją Marie. Tym razem bardziej się postarała, bo założyła krótką, czarną i ładnie skrojoną sukienkę, umalowała się i założyła nawet szpilki. Nie wypiła jednak dużo i nie została do końca, w połowie straciła ochotę na zabawę z pokładającymi się na stołach, pijanymi ludźmi. Przeszedł ją dreszcz. Żałowała, że nie zadzwoniła jednak po swoją matkę, albo ciotkę, by po nią przyjechały. Był w końcu środek nocy, a ona bała się włóczyć samotnie ciemnymi ulicami. Wybrała jedną z oświetlonych latarniami dróg, ale niestety w pewnym momencie zaczęły gasnąć. Widocznie były już na wyczerpaniu. Mimo to dzielnie szła przed siebie. Nie miała aż tak daleko do domu. W duchu pocieszała się, że to tylko jakieś dziesięć minut drogi pieszo. Miała jednak wrażenie, że szpilki ją spowalniają, a w dodatku strasznie bolały ją stopy. Nie była przyzwyczajona do tego typu obuwia. Latarnie świeciły coraz słabiej, a wiatr był coraz zimniejszy. W końcu światła zgasły niczym zdmuchnięte świeczki. Lilith stanęła w miejscu. Wyraźnie słyszała swój oddech. Było tak cicho. Usłyszała jednak coś dziwnego, jakieś szepty, a może to wycie wiatru? Nie. To brzmiało raczej jak stłumiony głos. Wściekły głos. Nie, to nie był głos,to było warczenie. Lilith rzuciła się do ucieczki. Z każdym krokiem miała wrażenie, że warknięcia są coraz głośniejsze. Nie wiedziała już czy śni, czy to co się dzieje jest prawdą. Biegła więc jak szalona. Zupełnie jak w swoim śnie, jak w swoim koszmarze. I wtedy ujrzała światło. Na końcu uliczki widniała wnęka w jednej z kamienic, gdzie coś błyszczało. Biegła tam ile sił w nogach. Gdy dotarła na miejsce ujrzała gigantyczne lustro. Odwróciła się. Nikt jej nie gonił. Już nie słyszała warczenia.Znów zwróciła głowę ku wnęce. O kamienną ścianę oparte było stare, zaśniedziałe lustro o masywnej złotej ramie, zdobionej dziwnymi wzorami. Wyglądały jak jakiś stary, zapomniany język.
- Co to tu robi do cholery - szepnęła do siebie i przesunęła ręką po ramie. Lustro wyglądało dokładnie tak samo, jak to z jej snu - Muszę mieć halucynacje.
Oparła się o ścianę i odetchnęła głęboko. Nic jej nie goniło. Była bezpieczna. To się nie działo naprawdę. Po prostu za dużo wypiła. Ale to lustro...
Znów na nie spojrzała i pokręciła bezsilnie głową.
- Nie, ono wcale nie jest prawdziwe Lilith - zbliżyła dłoń do srebrzystej tafli szkła - Za chwilę zniknie.
Ale nie znikło, a jej dłoń spoczęła na powierzchni lustra. Było prawdziwe, namacalne, zupełnie materialne. Zbliżyła się i spojrzała w odbicie swoich szarych oczu. I wtedy lustro zaczęło pękać a odłamki szkła pochłonęły ją wiodąc ku przeznaczeniu.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania