Luton - upadłe miasto?

Miasto koło słynnego lotniska

Byłem tu tyle razy…a właściwie nigdy wcześniej nie byłem. I tak w ogóle, ciężko znaleźć w internecie takie typowo blogowe informacje o tym mieście. Luton jest znane przede wszystkim z dużego międzynarodowego lotniska tanich linii. Ludzie tu przylatują, wsiadają do fioletowego przegubowca, który zawiezie ich do pociągu. Ci sprytniejsi łapią tańszy od hot doga autokar i jadą nim, aż do London Victoria.

 

Długo się z tym zbierałem, ale w końcu zdecydowałem się pojechać nie na lotnisko, ale do miasta, którego renoma nie jest zbyt dobra. Szczególnie po proteście Jaydy Fransen z Britain First, która przeszła z krzyżem przez ulice Bury Park. Została tam prawie, że zlinczowana i ma zakaz wstępu do Luton co by nie denerwować miejscowych muzułmanów. To właśnie z Luton jechali zamachowcy, którzy zrobili słynny atak na metro 7 lipca 2005 roku. Mając nadzieje, że nie zostanę zamordowany, a zamiast tego zjem taniego i smacznego chicken burgera, wychodzę z domu 40 minut po północy.

 

Rowerem na Victoria Coach Station, czyli oszczędzić na zdzierusach

Jest 7 czerwiec 2019, a nadal jest paskudnie zimno jak na ten miesiąc. Wieje zimny wiatr. Psa grzech wypędzić. Wyprawa do Belfastu tydzień wcześniej była dla mnie mocno stresująca jeśli chodzi o logistykę, więc tym razem cieszę się, że jadę tylko na jeden dzień i bliżej domu. No i dziś nie lecę samolotem, więc mogę na przykład wziąć ze sobą klucz do roweru.

 

Jadę rowerem na dworzec autobusowy Victoria, tak ze 20 km. W nocy to dość relaksacyjna wycieczka, mało samochodów i ludzi, powietrze rześkie. Miałem jechać rowerem, aż do samego Luton, ale jak sobie pomyślę o tych wzgórzach przed Watford to mi się odechciało. A poza tym kupiłem kilka miesięcy temu bilety na autobus lotniskowy. Bilet w jedną stronę z centrum Londynu kosztował mnie zaledwie 1.99 funta. Metro w Londynie poza szczytem jest droższe. Nie ma więc sensu dziadować i pojadę sobie te 60 km jak burżuj.

 

Dotarłszy na Victorie jeszcze trochę się miotam szukając bezpiecznego miejsca do przypięcia roweru na cały dzień. Na dworcu kolejowym Victoria miałem upatrzony stojak pod dachem, między peronem 13 a 14. Niestety dworzec w nocy jest całkowicie zamknięty, więc nic z tego. Ostatecznie zostawiam mój pojazd pod samym dworcem autokarowym. Trudno. Jak mi go ukradną to i tak już na nim zarobiłem nie jeżdżąc komunikacją miejską. A resztę wartości roweru odpracuje sobie w jeden dzień.

 

Scenki na dworcu

Czekając na przyjazd autobusu czytam sobie na telefonie dość przeciętną książkę Hansa Helmuta Kirsta ‚Prawo Fausta’ i trochę obserwuje ludzi. Jakiś prostaczek ze słabym angielskim podpiął się kobiecie z obsługi dworca do laptopa, żeby podładować sobie telefon. Wyrwała mu ten kabel, powiedziała, że ma złe maniery, że ona w jego domu by czegoś takiego nie zrobiła. Jeśli jest w potrzebie to powinien ją spytać. To nie jest publiczny laptop. Gostek mieszkał chyba w jednej izbie bez podłogi i nie nauczony przez rodziców.

 

Łapię wcześniejszy ‚Easy Bus’ niż miałem to na bilecie. 4:20 i już jadę. Za kierownicą jakaś energiczna i trochę nerwowa młoda Azjatka. Jedzie dobrze, tylko ma kłopot z wyłączeniem komunikatu głosowego. Co chwilę słychać – ‚uwaga pojazd skręca w lewo’. Albo coś jej się psuje, albo nie umie wyłączyć. Z okna widzę jak pod sklepem z obuwiem sportowym znanej firmy stadne barany stoją w kolejce o 4. nad ranem. Co to komuna, że buty rzucili? Szybko się rozwidnia. Mam nadzieję, że przy okazji też może się trochę ociepli.

 

Wolałbym nie wychodzić z tego lotniska

Dojechałem autobusem do hali odlotów lotniska Luton. Jest tak zimno, że wolałbym w ogóle nie wychodzić z terminalu albo wracać od razu do domu. Nie mam jednak wyjścia. Pieniądze wydane, czy chce się czy nie chce, muszę zwiedzać. Na dodatek zapomniałem z domu saszetek z kawami i z herbatą i niestety musiałem kupić najtańszą kawę filtrowaną za 99p. Do tego czekoladowe herbatniki wzięte z domu.

 

Trochę się rozgrzałem, włączam sobie vloga znanego podróżnika jako podcast i idę stawić czoło mrozom czerwcowym. Lekko błądzę bo jakieś remonty, ale w końcu wydostałem się z terenu lotniska i idę na miasto. Schodzę ze wzgórza. Dobrze, że nie przyjechałem tu rowerem, bo również na miejscu zwiedzanie w ten sposób byłoby bardzo niewygodne.

 

Spacerkiem po ponurym mieście

Mijam tereny przemysłowe. Robotnicy idą do roboty, do fabryk, rodzine utrzymać, słodkie, małe dzieciątka co wiecznie jedzą drogie żarcie a korzyści nie ma z nich żadnych. Depresyjny widok niczym w piosence Siekiery ‚Nowa Aleksandria’. W okolicznym krajobrazie dominuje przede wszystkim wielka fabryka samochodów Vauxhall. Niemiecka firma Opel produkuje tu swoje samochody pod inną nazwą. Tak więc nie tylko w Polsce stosuje się takie walki z udawaniem, że coś jest ‚nasze’ a tak naprawdę nie jest.

 

Przechodząc obok rozkopanej jezdni przy stacji kolejowej Luton Airport Parkway docieram do pierwszej ciekawej atrakcji. Jak napisano na informacji nazywa się to ‚Moc w farbie’ - wystawa ulicznych murali. Wśród mniej lub bardziej udanych malunków znalazłem coś, co przypominało polskiego orła.

 

Zbaczam koło uniwersytetu Bedfordshire, mijam pętle autobusów miejskich i docieram do starszego centrum. Nawet bliżej centrum Luton sprawia przygnębiające wrażenie. Opustoszałe ulice, byle jakie budynki. A na dodatek całkiem sporo mówiących po polsku meneli, którzy nawet z rana łażą i zaczepiają ludzi chcąc pieniędzy. Zimno jest cały czas i co jakiś czas znowu zaczyna padać deszcz.

 

Nawet ratusz z lat 30. XX wieku nie jest zbyt urokliwy. Podobno neoklasycystyczny. Jak dla mnie bryła budynku jest ociężała i surowa. Prawie jak w brutalizmie.

 

Idę zjeść, bo czuje, że zamarzam. Nie ma w okolicy taniego jedzenia,

więc korzystam z ‚Subway’. Kanapka chicken tikka, długa za, aż 5.29 funta. Przy takiej parszywej pogodzie, będę zmuszony jeść nawet 2 razy dziennie.

 

Wreszcie docieram do miejsca gdzie chodzi więcej ludzi, głównej stacji kolejowej Luton (bez żadnych dopisków) i dużej, całkiem ładnej pętli autobusów. Miasto-sypialnia opróżnia się z mieszkańców, którzy jadą pociągami do pracy, głównie do Londynu.

 

Eksterytorialne autobusy na betonowych szynach

Dostrzegam unikatowe rozwiązanie jeśli chodzi o komunikację miejską. Autobusy miejskie mają swoje eksterytorialne ulice, a częściowo jeżdżą też po czymś w rodzaju szyn zrobionych z betonu. Autobusy na takich pasach jeżdżą szybciej, samochody nie mogą tam wjechać, bo albo wpadną w taką mini-zapadnie albo zderzą się z wysuwającym się metalowym słupkiem. Pomyśleć, że w takiej dziurze jak Luton ktoś wpadł na taki pomysł?

 

Bury Park, czyli muzułmanie

W końcu docieram do tej słynnej muzułmańskiej dzielnicy, czyli Bury Park. Na początek mijam rondo i wiadukt z czymś w rodzaju wiaty stylizowanej jakby na azjatycką świątynie. A może jestem przeczulony i to tylko udziwniony ozdobnik.

 

Ale pierwszą oznaką, że obszar zdominowany jest przez wyznawców islamu widać przede wszystkim po reklamach zachęcających do płacenia tak zwanego ‚zakatu’, czyli corocznej jałmużny na ubogich. ‚Zakat’ jest jednym z głównych filarów tej religii.

 

Już od wejścia widać, że mieszkają tu konserwatywni wyznawcy. Nawet chodząc po Londynie, gdzieś w dzielnicy Tower Hamlets czy Whitechapel nie odczuwa się takiego, że tak ładnie powiem oddania wierze gdzie na boga mówi się Allah. Atmosfera cięższa, niż gdziekolwiek w stolicy UK.

 

Co jeszcze zwraca uwagę w Bury Park? Kościoły. Jednak są one zamknięte. Nie ma koło nich życia. Jedynie widać na nich jakieś kartki o tolerancji, a właściwie przepraszające muzułmanów, za to, że te obiekty mają czelność stać na ‚ich’ terenie.

 

A niedaleko wielki meczet, gdzie zawsze jest mnóstwo wiernych,

a wejścia pilnują przez cały czas strażnicy-stewardzi w kurtkach odblaskowych. Tuż obok sklep gdzie można oddawać ubrania dla biednych. Niedaleko jest dawna synagoga, przerobiona na islamskie centrum edukacyjne.

 

I tak w Bury Park widzę całą infrastrukturę dla wyznawców Islamu.

Poczynając od sklepów z ubraniami – hijabami, sukmanami, chustkami, sklepów mięsnych, biur podroży na pielgrzymkę do Mekki, rożnych instytucji powiązanych. Można nawet kupić angielskie śniadanie albo rybę z frytkami w wersji halal. Wydawało mi się, że po zjechaniu Londynu wzdłuż i wszerz nic mnie już nie zaskoczy. W Luton nawet prywatne domki szeregowe w stylu angielskim mają zdobienia islamskie, czyli różne motywy roślinne, mozaikowe itd.

 

Idąc ulicą, nie robiąc zdjęć i za bardzo nie rozglądając się minąłem kobietę, która rozmawiała z koleżanką w drzwiach. Ta będąca w domu nie była ubrana w nikab czy coś w tym stylu. Długie spodnie, jakaś tunika. Więc gdy tylko zobaczyła mnie to szybko się schowała. Przecież mógłbym się na nią rzucić.

 

Stadion czyli coś bardziej dla Anglików

W samym środku tej mocno konserwatywnej dzielnicy mieści się stadion miejscowego klubu piłkarskiego. Widziałem to już na West Hamie. I tam i tu wygląda to tak, że w dni kiedy jest mecz okolica zapełnia się białymi kibicami. Anglicy z dobrobytu utracili instynkt samozachowawczy. Jedyny bóg, w którego jeszcze wierzą to futbol, czyli taki współczesny złoty cielec, durna korporacja zapewniająca rozrywkę, a nawet jakiś sens pustego życia. Kibice przychodzą tu gościnnie a potem wracają gdzieś do domów na przedmieściach.

 

Osiedle gdzie były zamieszki - Marsh Farm

Deszcz przestał padać. Kupiłem w Lidlu jakieś pączki, żeby nie paść z głodu, batony, sok i dochodzę, aż do odległej stacji kolejowej Leagrave. Lubię kolej i pociągi. Muszę infrastrukturę obejrzeć, nawet jeśli na miejscu okaże się, że stacja jak stacja, nie ma 5 poziomów. I nawet stara ciuchcia nie stoi dla ozdoby.

 

Znowu coś deszcz zaczyna padać. Na obrzeżach Luton mieści się osiedle councilowskie lub mówiąc bardziej po polsku kwaterunkowe o nazwie Marsh Farm. W 1992 miały tu miejsce 4-dniowe zamieszki w wykonaniu białej nastoletniej patologii. Policjant został dźgnięty nożem, potem paliły się samochody, sklepy. Teraz wygląda to wszystko normalnie, choć ładnie to tu nie jest. Choć z tego, co wiem administracja stara się poprawić ludziom byt. Zrównała z ziemią starsze budynki. Po tragedii w londyńskim wieżowcu Grenfell zainstalowano w wieżowcach spryskiwacze i wymieniono piankę ocieplającą na niepalną.

 

Powrót do centrum

Deszcz i zimno nie ustępują, więc zwiedzanie w takich warunkach to mordęga. Zanim znów wrócę do centrum docieram do byłego pubu, który podobno mają przerobić na kolejny meczet. Pub z minaretami i śmierdzący piwskiem? Na razie nie. Moim oczom ukazuje się po prostu zrujnowany pub.

 

Co jeszcze zwraca uwagę gdy znów idę przez Bury Park? Biblioteka. Zamknięta. Zlokalizowana w centrum gdzie jest dużo ludzi, a ma jakieś kosmiczne godziny otwarcia, zaledwie kilka godzin popołudniu. Po co tu ludziom jakieś książki? Koran wystarczy.

 

Wstępuje do KFC, nawet nie po to, żeby coś jeść, ale dać chwile odpocząć nogom. Na dworze nie da się usiedzieć. A obiad jem w muzułmańskim chicken shopie. Zawsze w biednych dzielnicach jest taniej. ‚Engliszy’ tu nie uświadczysz, więc cena jak dla swojego. Zamawiam ‚giant’ chicken burger z frytkami za 3.99 funta, czyli za sensowną cenę. Jest tanio, ale jedzenie przypalone, a nie jak było napisane na szyldzie że ‚peri, peri’.

 

Ładniejsze okolice

Luton to nie tylko muzułmańskie rewiry wyglądające na mocno radykalne, czy osiedla z białymi, którym nie wyszło, ale też kilka autentycznie ładnych miejsc. Co prawda, żeby tam dotrzeć trzeba się

trochę wspiąć pod górę, ale doświadczając wcześniej głównie przygnębiających widoków warto tam podejść choćby dla poprawy kondycji psychicznej.

 

Deszcz ustał, a nawet co nieśmiało wyszło Słońce. Po wejściu na wzgórze najpierw ukazuje się dawna wieża ciśnień Bailey Water Tower. Współcześnie przerobiona na wypasiony apartamentowiec. A tuż obok park. Jego nazwa brzmi trochę z japońska albo jak z chińskiego - Luton Hoo Memorial Garden. Kogo upamiętnia to miejsce?

 

Z tego, co można przeczytać choćby na dedykowanym kamieniu w parku, był sobie bogaty syn. Mimo tego, że miał pieniądze to poszedł i zginął na wojnie. Zrozpaczona matka kazała zbudować dla jego upamiętnienia park i kamień z informacją.

 

Gdzieś tu w okolicy znajduje się też jakiś pałac o nazwie Luton Hoo. Ale z racji tego, że nie miałem internetu ‚w terenie’ ani akurat nie przygotowałem się wcześniej nie docieram tam. Tak czy siak pałac jak pałac. Wstęp pewno płatny. To miejsce nie było też dla mnie jakimś głównym punktem programu przy okazji dzisiejszej wyprawy.

 

Zawijam na lotnisko, na autobus

Dochodzi 18-ta i czas wracać do Londynu. Mam dość wrażeń na dziś. Schodząc ze wzgórza ścigam się z kobietą co leci jak mi powiedziała ‚po parmezan’ do sklepu przed zamknięciem. Zaobserwowałem dziwny trend wśród miejscowych. Rowerzyści nagminnie jeżdżą po chodnikach. Przecież mniejszy tu ruch niż w Londynie. Ja nie takie trasy jeździłem jezdnią. Próbowałem nawet naginając nieco reguły jechać autostradą. A tu jezdni się ludzie boją.

 

Dotarłem do lotniska. Strasznie obolały jestem po tym deszczu, przejmującym zimnie i włażeniu w górę i w dół. Znów udało mi się złapać wcześniejszego, niż miałem rozkładowo jechać ‚Easy Busa’ o 19:55. Kierowca już w autobusie oznajmia pasażerom, że jest jakiś wypadek na trasie i więc podroż będzie o 30 minut dłuższa. Z okien widzę, że przejeżdżamy częściowo przez miasto Luton. Nie ma to już dla mnie wielkiego znaczenia.

 

Psiapsióły niedaleko gadają jakieś głupoty, a obok mnie jakiś sensowny gość, ciekawy świata. Robi zdjęcia miasta, które jest mi już obojętne, bo je dziś ‚podbiłem’. Dużo i mocno śpię w drodze, bo jak dojadę do Londynu to jeszcze czeka mnie 20 km pedałowania. Gdy dotarłem na miejsce mój rower nadal był na miejscu. Póki co nie korzystając z komunikacji miejskiej zarobiłem na czysto 106 funtów i 60 pensów. W domu jestem po 22-giej. Długi dzień. W Warszawie dziś upał, a tu zimnica.

 

Podsumowanie

Upadłe miasto? To nigdy nie była jakaś perła w koronie brytyjskiej. Po prostu osada przemysłowa, do której przyjeżdżali niezamożni ludzie za najprostszą pracą. W latach 60-tych i 70-tych XX wieku sprowadzono tu imigrantów do pracy w tutejszych fabrykach, muzułmanów z regionu Kaszmiru, Pakistańczyków i Bengalczyków. Gdy fabryki zaczęły podupadać wielu zostało i przebranżowiło się zakładając sklepiki głównie dla swoich współbraci. Świeżo przybyli nie mieli sił na terroryzm. Dopiero ich dzieci szukały swojej tożsamości. I niektórzy z nich ją ‚znaleźli’ radykalizując się. Poza tym zawsze dominują ci którzy mają więcej dzieci. Po latach poczuli się tak pewnie w kupie, że mogą mówić białym Brytyjczykom, żeby spadali z ich dzielnicy.

 

A tak poza tym. Luton nie jest miejscem typowo turystycznym. Jednak warto tu przyjechać żeby zrozumieć lepiej świat, w którym się żyje. Ja podróżuje przede wszystkim w tym celu.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Tjeri 04.11.2020
    Ciekawy artykuł z nieciekawego (a jednak ciekawego) miejsca. Znowu będę wychwalać - ale naprawdę uważam, że masz rewelacyjny sposób na opowieści. Trochę o miejscu, trochę o ludziach, ciut o sobie i okolicznościach. Do tego przyprawa w postaci kilku refleksji, skojarzeń, odniesień. To się samo czyta i czuje jakby samemu się tam było. Może nie wizualnie, ale można poczuć klimat miejsca.
    Jest trochę błędów, ale nie wypisuję, bo wiem, że to nie jest dla Ciebie ważne.
  • Tjeri 04.11.2020
    "Nie mam jednak wyjścia. Pieniądze wydane, czy chce się czy nie chce, muszę zwiedzać."
    ???
  • MarkD 04.11.2020
    Tjeri Dziękuje za mądry komentarz, bo to jest więcej warte niż komplementy. Ogonki przy polskich znakach czasem mi umykają. Bywa, że poprawiam jeszcze po publikacji. A co do szyku zdania i innych takich, staram się jak najlepiej potrafię. Takie miejsca jak Luton to wyzwanie dla psychiki i możliwość odbrązowienia sobie w głowie takich krajów jak UK, który z Polski wygląda jak rajska wyspa. Na moim blogu - https://markdmowski.wordpress.com/2020/11/04/luton-upadle-miasto/ znajdziesz ten sam tekst z dodanymi zdjeciami.
  • Tjeri 04.11.2020
    MarkD
    " A co do szyku zdania i innych takich, staram się jak najlepiej potrafię." - w tej kwestii jest zacnie.
    Obejrzałam zdjęcia, fajnie dopełniają tekst.
  • drohobysz 04.11.2020
    Typowy klimat UK. A myślałem ze juz bardziej przygnębiajaco anizeli w Warrington być nie może. No może jeszcze poza Blackburn, czyli Czarną Spalenizną jak to niektore ziomki wierzą tlumaczumy z jezyka szejk spira.
  • MarkD 05.11.2020
    Jak juz mieszkac w UK to lepiej w wiekszym miescie. Takie moje osobiste odczucie.
  • drohobysz 07.11.2020
    MarkD specjalnie ominąłem londek. Zbyt hectic jak to mówią. Zbyt frenetic jak powiadają.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania