Magia Wód

Miała na mię Ewa i gdy ją pierwszy raz zobaczyłem, niemal dostałem zawału serca.

Dopiero od niedawna zacząłem wychodzić z domu. Przez dwa lat po śmierci żony, poza wyjściem do pracy czy na zakupy, prawie nie widywałem ludzi. Dawni przyjaciele powoli odwracali się ode mnie; nie starczało im cierpliwości dla odludka i mruka. Tylko dwójka moich przyjaciół nie odpuściła i w końcu udało im się wyciągnąć mnie z depresji i marazmu. Właśnie wracałem z imprezy, którą zorganizowali na gdańskim Chełmie, odrobinę się zasiedziałem i było już sporo po północy, gdy wyszedłem złapać trochę oddechu i poczekać na dworze na zamówioną taksówkę. Był początek czerwca, ale pomimo zbliżającego się już lata, zrobiło się chłodno. Podniosłem kołnierz marynarki, by choć trochę osłonić szyję, ale na niewiele się to zdało. W końcu po dziesięciu minutach na końcu uliczki pojawiły się światła i po chwili stanął przede mną samochód. Otworzyłem drzwi i już miałem wsiadać, gdy usłyszałem za sobą kobiecy głos.

– Czy jedzie pan może w kierunku Sopotu?

– Jadę na Przymorze, więc może pani... – zacząłem odwracając się żeby zobaczyć, kto pyta. Zamurowało mnie. Z mroku wyłaniała się moja zmarła żona. – To ty Marysiu???

– Nie, mam na imię Ewa – odparła. I tyle zdążyłem usłyszeć zanim zemdlałem.

Gdy się ocknąłem, zorientowałem się, że leżę na kozetce na SOR–ze z wbitą w ramię igłą kroplówki. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że niedługo będzie pusta. Po chwili podeszła pielęgniarka i powiedziała:

– O, witamy z powrotem. Zaraz zawołam lekarza, on powie, co panu dolega – powiedziała i ruszyła do drzwi. – Acha, na korytarzu czeka pana żona. Zaraz ją poproszę – rzekła i zanim zdążyłem się odezwać, wyszła. Po chwili, z lekkim wahaniem, weszła do pokoju Ewa. W jasnym świetle lamp zobaczyłem, że jest bardzo podobna do Marii, ale też widać było pewne różnice.

– Dziękuję za uratowanie życia – odezwałem się pierwszy, żeby przerwać ciszę, jaka zapadła.

– A ja przepraszam za ten mały podstęp, ale inaczej nie wpuściliby mnie tu, a musiałam wiedzieć, co się z panem stało. Mam tu pana portfel, wypadł panu jak pan upadł. Znalazłam pana prawo jazdy, żeby wiedzieć jak się pan nazywa i podać dane lekarzom. – Wyrzuciła z szybkością karabinu maszynowego podając mi portfel – No i nie cierpię zagadek.

– Zagadek? – zapytałem zdziwiony.

– Tak, dlaczego na mój widok pan zemdlał. Jakby zobaczył pan ducha.

– Zobaczyłem… – odparłem cicho.

– Jak to?

W odpowiedzi otworzyłem portfel i z małej kieszonki wyciągnąłem zdjęcie żony. Gdy je zobaczyła wszystko zrozumiała.

– Dawno? – Zapytała.

– Ponad dwa lata temu. Miała wylew, potem trzy tygodnie w śpiączce, Gdy ją wybudzili, nie odzyskała świadomości. Po kolejnych czterech tygodniach przyplątało się zapalenie płuc i z tym sobie jej organizm już nie poradził. Dlatego nie cierpię szpitali i chcę jak najszybciej stąd wyjść.

Nastąpiła chwila krępującej ciszy. Nie bardzo miałem ochotę na zwierzenia, a ona nie pytała. Dopiero ruch na korytarzu coś mi uświadomił.

– Skoro już jesteśmy małżeństwem, to może mówmy sobie po imieniu, bo jak ktoś z personelu usłyszy nasze pan–pani, to oboje możemy mieć kłopoty.

– Masz rację, Robert. – Odparła. Uśmiechnąłem się.

– Co robisz? To znaczy, jaki masz zawód? – zapytała po chwili.

– Mam kilka, najpierw byłem hydraulikiem… nie śmiej się, naprawdę, potem programistą a teraz jestem inżynierem.

– Wow. – Powiedziała tylko. – Ja dekoruję wnętrza, a w wolnych chwilach trochę maluję i robię zdjęcia. Właśnie skończyłam projekt i mam trochę czasu dla siebie.

– Artystyczna, wolna dusza. A jak to się stało, że znalazłaś się w środku nocy sama bez telefonu tak daleko od domu?

Zamyśliła się na chwilę, po czym powiedziała – Nie wiem, co miałam w głowie sądząc, że on się zmieni.

– On?

– Mój facet, muzyk z kapeli jazzowej. Potrafił być słodki jak czegoś potrzebował, ale generalnie to spotykał się ze mną z nudów. To mi właśnie powiedział w nocy. Nie wytrzymałam i trzasnęłam go w pysk. Potem wybiegłam jak stałam, ale nie wiedziałam, że mój telefon był rozładowany. Zastanawiałam się, co robić, gdy zobaczyłam ciebie i taksówkę. Resztę już wiesz.

– Jak się pan czuje? – zapytał wchodząc do sali lekarz

– Całkiem dobrze – odparłem.

– Na szczęście nie miał pan zawału, to tylko arytmia i zaburzone elektrolity plus stres. Niech pan jeszcze trochę odpocznie, wzmocnimy pana serce i sprawdzimy ciśnienie, i będzie pan mógł wrócić do domu. Ale musi pan przynajmniej tydzień odpuścić sobie stres i pracę. No i w następny poniedziałek lub wtorek zrobimy panu badanie wysiłkowe.

– Będziemy mogli niedługo stąd wyjść? – Zapytała Ewa.

– Jeszcze ze dwie – trzy godzinki i może pani zabrać męża do domu. Tylko niech pani go nie przemęcza – rzucił dwuznacznie i wyszedł.

Po kilku minutach Ewa wyszła napić się kawy. Pielęgniarka przyszła po kilkunastu minutach i wyjęła mi igłę z żyły. Później wyszła i zrobiło się pusto. Ewa nie wracała, więc myślałem, że pojechała do domu. Zamknąłem oczy i zapadłem w drzemkę. Ocknąłem się, gdy pielęgniarka zakładała mi rękaw do mierzenia ciśnienia. Wszystko było w porządku. Wyszła jeszcze raz i po chwili wróciła, wręczyła mi kopertę ze zwolnieniem, skierowaniem na badanie i receptą oraz wypisem. Ubrałem tylko buty i marynarkę i wyszedłem z pokoju. Ewa była w poczekalni.

– Spałeś, więc nie chciałam ci przeszkadzać – powiedziała tylko.

Zadzwoniłem po taksówkę i po kilkunastu minutach siedzieliśmy w wozie, kończąc podróż, która zaczęła się dwanaście godzin wcześniej.

– Muszę ci się jakoś odwdzięczyć za uratowanie życia – zacząłem, gdy powoli zbliżał się czas rozstania – Dasz się zaprosić na kolację? Mój znajomy ma knajpę nad morzem w Sopocie, więc nie miałabyś daleko do domu. Może jutro lub pojutrze?

– Jutro i pojutrze nie dam rady, ale w środę mogę. Zadzwoń do mnie to umówimy się dokładniej – odpowiedziała podając mi wizytówkę.

–Super, zamówię stolik i dam ci znać.

Wysiadłem z taksówki przed blokiem i gdy ta odjechała, poczułem się nagle bardzo zmęczony. Powoli wczłapałem się na trecie piętro i wszedłem do mieszkania. Usiadłem w fotelu i zacząłem zastanawiać się, co się właściwie zdarzyło. Nie miałem zbyt dużej ochoty na nowe znajomości, nie mówiąc o jakichkolwiek oczekiwaniach. Cóż mogło być interesującego w złamanym facecie z problemami zdrowotnymi? Spotkamy się na kolacji, bo jestem jej to winny i tyle. Potem każde pójdzie w swoją stronę.

Zadzwoniłem do Marcina, mojego przyjaciela ze szkoły. On był jednym z tych dwóch, którzy się nie poddali.

– Cześć Marcin, tu Robert – powiedziałem, gdy odebrał.

– Cześć Robert. Jak było na imprezie? Nie mogłem być, bo mieliśmy mały Armagedon w knajpie.

– Całkiem fajnie, ale potem zdarzyło się coś niesamowitego, – odparłem – w zasadzie dzwonię, żeby cię prosić o przysługę.

– Jasne, jak mogę ci pomóc?

Pokrótce wyjaśniłem mu sytuację z Ewą i co jej obiecałem.

– Niezły numer. A kiedy chciałbyś ten stolik, bo wiesz w weekendy mamy tu zwykle piekło.

– W środę – rzuciłem z nadzieją

– Da się zrobić – odparł Marcin – Cieszę się, że mogę ci pomóc. Będziemy musieli się później spotkać, to opowiesz mi dokładnie, co i jak.

Następnego dnia, w poniedziałek, zadzwoniłem do pracy wytłumaczyć, co się stało i powiedzieć, że później podrzucę zwolnienie. Szef jak zwykle kręcił nosem, ale nic nie mógł zrobić – rynek pracownika ma swoje pozytywne strony.

Wieczorem zadzwoniłem do Ewy, umówić się na środę. Ustaliliśmy, że spotkamy się przy molo w Sopocie i podejdziemy do knajpy.

Tego dnia miałem dziwny sen. Moja zmarła Babcia zapraszała mnie do swojego domu na Kaszubach, mówiła, że spotkają mnie tu niezwykłe przygody i że czeka mnie tam nowe życie. Nie wszystko zapamiętałem, mówiła coś o studni, wodzie i duchach. To prawda, że tęskniłem za miejscem, gdzie spędzałem w młodości wakacje, a po ślubie dwa razy urlop. Więcej nie, bo moja żona wolałą Hiszpanię. Może po prostu ostatnie wydarzenia odblokowały jakąś ukrytą tęsknotę?

Środowy wieczór był ciepły i przyjemny, po południu lekko popadało i powietrze było rześkie. Podjechałem taksówką na umówione spotkanie. Ewy jeszcze nie było, więc usiadłem na ławce i chłonąłem kojący szum pobliskiego morza i krzyk mew. Było jeszcze jasno, ale zmierzch powoli napływał znad zatoki.

– Cześć, nie spóźniłam się za bardzo? – usłyszałem za sobą. Odwróciłem się i spojrzałem w jej stronę. Była ubrana w lnianą sukienkę w kolorze kawy z mlekiem. Jej niewyszukana elegancja robiła bardzo przyjemne wrażenie.

– Nie, mamy jeszcze pół godziny – odparłem – może się przejdziemy?

– Byle nie za daleko, mam nowe buty – powiedziała z przepraszającym uśmiechem.

– Knajpa jest kilka minut stąd.

– Dobrze – odparła chwytając mnie pod ramię – Jak twoje serce? W porządku? Całkiem dobrze wyglądasz.

– Dziękuję, czuję się nieźle. Więc mieszkasz w Sopocie? Niedługo zacznie się letni najazd turystów. Jak to znosisz?

– Czasem to bywa dokuczliwe, ale generalnie bardzo lubię to miasto. Latem często wyjeżdżam i unikam tłoku.

Powoli zbliżaliśmy się do restauracji Marcina. Mieliśmy jeszcze chwilę, więc nie skręciłem do wejścia. Gdy ją mijaliśmy Ewa wskazała na nią i powiedziała.

– „Koral”, to podobno najlepsza knajpa z owocami morza w Trójmieście. Nigdy w niej nie byłam, ale znajomy mówił, że jedzenie jest nieziemskie.

Uśmiechnąłem się i powiedziałem – Kiedyś cię tam zabiorę.

– Jasne – mruknęła z powątpiewaniem. – Chodź na plażę. – Zdjęła pantofle i pociągnęła mnie na brzeg morza. Człapałem jak kaczor usiłując uniknąć piasku w butach. W końcu się poddałem i zdjąłem buty i skarpetki.

– Najlepsze stereo na świecie – rzuciłem zamykając oczy. Szum morza zawsze działał na mnie kojąco.

– Też tak czuję – poparła mnie Ewa.

Postaliśmy chwilę nad brzegiem, zamoczyliśmy stopy w morzu a potem wróciliśmy na nadmorski deptak. Ubraliśmy buty i zawróciłem w kierunku mola.

– Gdzie mnie prowadzisz? – Zapytała zdziwiona.

– Mówiłem ci, że kiedyś zabiorę cię do „Korala”, więc czemu nie dziś?

– Nie… Naprawdę?

– Mój kolega jest właścicielem. Udało mu się znaleźć dla nas stolik na dziś.

– Wow… Zaskoczyłeś mnie. Pan zagadka…

Weszliśmy do willi, w której mieściła się knajpa i zostaliśmy poprowadzeni do stolika. Mimo środka tygodnia było pełno klientów. Po kilku minutach podszedł do nas Marcin z kartami dań.

– Witam panią, cześć Robert – przywitał się całując Ewę w rękę. Widziałem niedowierzanie w jego oczach. Podobieństwo do Marii i na nim zrobiło wrażenie – Mam nadzieję, że będzie pani smakowało, osobiście polecam łososia bałtyckiego, ryba sama w sobie jest cudowna, ale nasz kucharz robi z nią cuda.

– Jeśli pan tak zachwala, to nie pozostaje mi nic innego jak spróbować tego cudu – odparła z uśmiechem.

– A na przystawkę? – zwrócił się w moim kierunku i uśmiechając się mrugnął okiem.

– Chyba twoją sałatkę z krewetek, a ty, Ewa, na co masz ochotę?

Ewa przeglądała kartę i nie mogąc się zdecydować wzruszyła ramionami i powiedziała – Chyba to samo.

Przystawki przybyły bardzo szybko i zajęliśmy się nimi bez wahania. Po zaspokojeniu pierwszego głodu nastąpiła chwila, gdy mogliśmy w końcu spokojnie porozmawiać.

– Muszę ci się do czegoś przyznać, – powiedziała Ewa – szłam na to spotkanie by się z tobą pożegnać…. Zaczekaj – przerwała mi, widząc, że chcę coś powiedzieć – pozwól mi dokończyć. Gdy się spotkaliśmy, miałam połamaną duszę, a ty, pomimo okoliczności, okazałeś się miłym facetem. To zadziałało jak balsam. Przemyślałam to i stwierdziłam, że nie chcę w tej chwili pakować się w żadne nowe znajomości. Ty masz swój świat, znajomych przyzwyczajenia, a ja swój. Nie mam siły ani ochoty czegokolwiek zmieniać by kogokolwiek zadowolić. I nie chcę by ktokolwiek robił to dla mnie. Ale dziś znowu mnie zaskoczyłeś. I cała narracja poszła w cholerę. Nie wiem, co z tobą zrobić...

– Szczerość za szczerość – odparłem po chwili – Trochę się tego spodziewałem. W zasadzie chciałem cię zapytać, dlaczego, gdy już poznałaś odpowiedź na swoją zagadkę, zostałaś ze mną w szpitalu. Przecież mogłaś wrócić wtedy do domu, a nie czekać kilka godzin aż wyjdę. Przecież nie ma we mnie nic specjalnie interesującego, a moje kłopoty zdrowotne raczej powinny odstraszać.

– Może dlatego, że uśmiechasz się oczami.

Zaskoczyło mnie to stwierdzenie. Nigdy tak o sobie nie myślałem. Wydawało mi się raczej, że jestem poważny, czasem nawet trochę ponury.

– Poza tym wszedłeś w moją grę bez wahania i trochę mi to zaimponowało.

– Słuchaj, mam po babci domek na Kaszubach, stara chatka, ale w cudownym miejscu, las, jezioro, spokój. Mam teraz odpoczywać, więc zamierzam tam pojechać i pobyć do niedzieli. Mówiłaś, że masz teraz chwilę dla siebie. Możesz porobić zdjęcia albo coś namalować. Jedź ze mną.

– Zapamiętałeś, co mówiłam? To niezbyt częste u mężczyzn. Dobrze, dam ci szansę, ale jeśli się rozczaruję, to zniknę z twojego świata szybciej niż się w nim pojawiłam. I na pewno nie zgodzę się na zastępowanie kogokolwiek.

– Ułatwię ci decyzję, bo na pewno nie będę niczego udawał i dam się poznać od mojej nudnej i szarej strony. Kiedy możesz wyjechać?

– Jutro wczesnym popołudniem. – Odparła – Masz samochód? Ja mam tylko służbowego Vana.

– Tak, przyjadę, tylko powiedz, gdzie.

Przesłała mi pinezkę i już wiedziałem, gdzie mieszka.

– Jezu, jakie to dobre – powiedziała później smakując łososia z kurkami. Sam nic nie mówiłem, tylko mruknąłem na potwierdzenie ze swojej chmurki w kulinarnym niebie. Potem był jeszcze deser, który lekko pogłaskał nasze podniebienia i tak skończyła się ta uczta.

Zrobiło się już ciemno, więc odprowadziłem Ewę pod dom i podziękowałem za miły wieczór.

Prognoza pogody na nadchodzący tydzień była typowo wakacyjna, więc zabrałem głównie lekkie rzeczy. Podjechałem po Ewę i spakowaliśmy jej torby i przybory do malowania.

– Musimy zrobić jakieś zapasy – powiedziałem, gdy ruszyliśmy. – Po drodze wpadniemy do marketu i kupimy, co potrzeba.

– Dobrze, ja też muszę dokupić parę rzeczy.

Po pół godzinie zaparkowałem pod hipermarketem. Pomimo że był to czwartek wczesnym popołudniem, na parkingu było mało wolnych miejsc. Wzięliśmy wózek i weszliśmy do środka. Zakupy zajęły nam prawie godzinę, wiec postanowiliśmy szybko coś przekąsić w jednej z licznych knajpek.

– Zapomnieliśmy o wodzie! – krzyknęła Ewa zrywając się z krzesełka.

– Nie przejmuj się, w domku woda jest ze studni, naprawdę pyszna, można pić prosto z kranu, zobaczysz – uspokoiłem ją. Spojrzała na mnie z lekkim niedowierzaniem, prawie kpiąco.

Gdy już prawie kończyliśmy nasz posiłek, niedaleko nas zaczęło się jakieś zamieszanie. Jakaś starsza kobieta w dziwnym ubraniu, wyglądająca jakby brała udział w jakimś przedstawieniu, rozdawała dzieciom słodycze. Pomimo jej dziwnego wyglądu (a może właśnie przez niego) dzieci chętnie je brały, a rodzice zazwyczaj bardzo ostrożni, pozwalali na to. Po chwili zamieszanie się powiększyło, bo podeszło dwóch ochroniarzy i zaczęło kobietę szarpać. Podeszliśmy z Ewą zobaczyć, o co chodzi. Ochroniarze zaczęli krzyczeć i ciągnąć staruszkę, a ta z nadzwyczajną dla swojego wieku siłą stawiała opór. Usłyszałem, że oskarżają ją o kradzież cukierków z marketu.

– Nic nigdy nie ukradłam – odkrzyknęła kobieta. – Chciałam kupić, ale wasze są przeterminowane, a takich nie dam dzieciom. Dawałam swoje.

– Włącz nagrywanie – powiedziałem do Ewy wskazując na jej telefon. Poczułem się nagle tak, jakby to moją babcię ktoś chciał skrzywdzić. Z zasady unikam konfrontacji, ale tym razem nie wytrzymałem. Podszedłem do walczącej grupki i powiedziałem do jednego z ochroniarzy, który wyglądał na bardziej zawziętego:

– Zostaw ją.

– Bo co? – odparł zaczepnie.

– Bo cię nagrywamy. Zaraz wrzucimy do sieci z odpowiednim komentarzem. Jak myślisz, ile czarnego PR–u wytrzyma sklep zanim cię zwolni? – powiedziałem cicho, ale dobitnie. Chyba dotarło, bo po chwili złapał kolegę za rękaw i pociągnął za sobą, zostawiając staruszkę w spokoju.

– Nic pani nie zrobili? – zapytałem kobiety.

– Te chucherka? – odparła staruszka dziarsko. – Dziękuję, że stanąłeś po mojej stronie – powiedziała, po czym uścisnęła mi rękę, odwróciła się i wmieszała w tłum sunący do wyjścia. Miała wyjątkowo silny uścisk, dlatego nie od razu poczułem, że wcisnęła mi w rękę jakiś papier. Początkowo pomyślałem, że to banknot, ale gdy spojrzałem na niego, zobaczyłem kawałek pożółkłego papieru z wyblakłym napisem:

 

Gdy miesiąc ten minie I znów się narodzi,

Twój los się odmieni i ból twój złagodzi.

Odnajdziesz trzy źródła, które w prawdzie toną,

A twa towarzyszka będzie twoją żoną.

 

Podniosłem wzrok, żeby poszukać kobiety, ale już jej nie zobaczyłem. Podeszła Ewa, więc szybko schowałem kartkę do kieszeni.

-Co to było? – zapytała.

Wzruszyłem tylko ramionami, nie potrafiąc odpowiedzieć na to pytanie. Poszliśmy na parking i zanim Ewa wsiadła do samochodu, zdążyłem schować kartkę do schowka.

– Nie mam pojęcia czy to był żart, czy jakiś przekręt – powiedziałem w końcu. –Ta staruszka wcale nie poruszała się jak staruszka… Może to jakiś przebieraniec. Albo ukryta kamera.

Według tej „przepowiedni” za rok mamy zostać małżeństwem? – pomyślałem patrząc na Ewę – Nierealne…

– Wiesz co, zapomnijmy o tym, bo to było zbyt dziwne, by to roztrząsać.

– Masz rację, jedźmy – powiedziała, więc uruchomiłem wóz i wyjechaliśmy na drogę do Kartuz. Miałem nadzieję, że na dziś dosyć już niemiłych niespodzianek.

Gdy wjechaliśmy do Żukowa, rozpętała się potężna ulewa, silna, ale krótkotrwała. Deszcz na szczęście poruszał się w przeciwnym kierunku, więc po kilkunastu minutach znów pojawiło się słońce.

 

Zawsze, gdy jadąc drogą na Bytów mijałem las za Kartuzami, miałem wrażenie, że wjeżdżam do krainy baśni. Że za każdym drzewem albo krzakiem czai się wróżka lub inne magiczne stworzenie. Powietrze też się zmieniło, mogłem w końcu wziąć głęboki, dający ulgę oddech. Kręta droga zmuszała do nieśpiesznej jazdy, prawdziwe wakacje. Po godzinie dojechaliśmy do wsi, w której stał domek mojej babci. Wjechałem przez bramę i zaparkowałem pod rozłożystym Bukiem, który rósł na środku podwórka.

– Sympatyczna chatka. – Stwierdziła Ewa, gdy wysiadła z wozu. – Miałeś rację, to piękne miejsce.

– W zasadzie myślałem, żeby ten dom wyremontować, unowocześnić i się tu przeprowadzić, ale najpierw moja żona nie chciała, a potem… ja nie miałem siły. Dobrze, najpierw się wypakujemy, a potem uruchomię pompę. Chętnie napiję się herbaty.

Wypakowaliśmy rzeczy i zapasy z samochodu, pokazałem Ewie jej pokój, a potem poszedłem uruchomić pompę. Przy bramie stał Jasiek, upośledzony chłopak z wioski. Wołał mnie:

– Proszę pana, proszę pana.

– Tak?

– Czy może pan tu podejść?

Podszedłem do bramy, a on chwycił mnie za rękę i zachichotał. Ze zdumieniem zobaczyłem jak jego oczy tracą ostrość a twarz wykręca grymas szaleństwa.

– O co chodzi? – zapytałem próbując wyrwać rękę z jego uścisku.

– Znasz się na pompach?

– Trochę, właśnie idę moją włączyć.

– Nie znasz się, nie znasz...– puścił mnie i pobiegł ciągle dziko się śmiejąc i wymachując rękami.

Wzruszyłem ramionami i zszedłem do piwnicy. Uruchamiałem pompę dziesiątki razy i znałem na pamięć prostą procedurę, ale tym razem poczułem się jak nieprzygotowany uczeń wywołany do tablicy. Próbowałem kręcić różnymi zaworami, przełączać jakieś włączniki, ale nie udawało mi się. Po półgodzinie bezowocnych prób, zadzwoniłem do lokalnego majstra od pomp. Powiedział, że najwcześniej jutro po południu będzie mógł mi pomóc. Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. „Pan porażka” – pomyślałem o sobie. Wróciłem do domu. Na pytające spojrzenie Ewy odparłem:

– Niestety pompa nie działa, dopiero jutro po południu majster może ją naprawić.

Reakcja Ewy mnie zaskoczyła. Spodziewałem się, że zażąda powrotu do Gdańska, albo przynajmniej przenosin do jakiegoś hotelu.

– Zdobądź trochę wody na kolację. – Powiedziała tylko uśmiechając się i kręcąc głową. – A mówiłam, żeby kupić wodę.

– Mówiłaś… – Odparłem skruszony. – Tu niedaleko jest strumyk, z którego babcia brała wodę do kiszenia ogórków. Chyba jeszcze lepsza niż w studni. Zaraz wrócę – powiedziałem i wziąwszy pięciolitrowy baniak, poszedłem do lasu.

 

Dotarcie do strumyka zajęło mi dziesięć minut. W lesie panował lekki półmrok, więc nie od razu zobaczyłem, że nad strumykiem ktoś siedzi i patykiem grzebie w wodzie. Dziwna to była postać, przygarbiona, masywna. Po chwili zorientowałem się, że to mężczyzna. Łysy, o szerokich ustach, jakby bez szyi. Miał dziwne oczy, jakby rybie albo żabie. Jego głos, gdy się odezwał, też był dziwny. Aż mnie ciarki przeszły, ale postarałem się opanować.

– Chce pan nabrać wody? – Zapytał

– Tak, pompa mi wysiadła i chciałem trochę nabrać na herbatę.

– Ma pan pecha – zagulgotał bardziej niż powiedział – po deszczu woda jest zmącona, jeśli nie chce pan pić błota, to nie polecam.

Rzeczywiście, w wodzie pływały kawałeczki ściółki zmieszanej z osadami z dna strumyka.

– Dzień lub dwa, zanim się oczyści. – Stwierdził. – Ale jeśli się panu nie śpieszy, to za tym wzgórzem, przy największym drzewie, jest źródełko, które na pewno jest czyste. Cudowna woda. Najłatwiejsza droga wiedzie tu na lewo, wokół wzniesienia.

Podziękowałem i ruszyłem we wskazanym kierunku. Po chwili obejrzałem się za siebie, ale gościa już nie było. Wtedy pomyślałem, że Ewa na mnie czeka i pewnie się niecierpliwi. W przypływie paniki zobaczyłem oczami wyobraźni jak się pakuje i wychodzi. Pomyślałem, że spróbuję przejść na skróty. Stok był dość stromy, ale niezbyt wysoki. Nie powinienem się forsować, ale sytuacja zmusiła mnie do podjęcia wysiłku. Kilka minut później wdrapałem się na szczyt i po chwili odpoczynku zacząłem powoli schodzić w dół. Wcale nie było łatwiej niż w górę. Zacząłem rozglądać się za największym drzewem, ale w gęstym lesie łatwiej powiedzieć niż zrobić. Krążyłem tak kilkanaście minut, gdy natknąłem się na kolejną niezwykłą postać. Staruszek z wiązką chrustu na grzbiecie szedł ścieżką w moim kierunku.

– Dzień dobry, czy wie pan może, gdzie tu jest źródełko przy największym drzewie? – Zapytałem grzecznie.

Starszy człowiek uśmiechnął się przyjaźnie i powiedział – A skąd pan o nim wie?

– Taki jeden człowiek siedział nad strumykiem za wzgórzem i powiedział, że je tu znajdę.

- A jak wyglądał?

- Barczysty, łysy. Taki... żabowaty...

– I skierował pana szczytem? – Nie krył zdziwienia.

– Nie, mówił, że najłatwiejsza droga to tam – wskazałem w kierunku, z którego miałem nadejść.

Nagle staruszek wybuchnął niepochamowanym śmiechem. – Ale będzie miał minę jak się dowie. – Powiedział. – A pan miał naprawdę dużo szczęścia. Tam są bagna. Nie powinien pan ufać każdemu. Bywają tacy, którzy chcą ludziom zaszkodzić. A źródełko jest tam, – wskazał za siebie – jakieś sto kroków. Nie przegapi pan. Tylko żeby się tą wodą napić, musi ją pan przegotować.

– Jak to? Woda to woda. – Odparłem zdziwiony.

– Tak, ale to niezwykła woda, uwalnia lęki. – Powiedział.

W tym momencie w pobliżu rozległ się wystrzał. Staruszek zamarł a z jego twarzy znikł uśmiech.

– Myśliwy – rzekł z nienawiścią w oczach.

– Też ich nie cierpię – odparłem.

– Muzę już iść, niech pan uważa.

– A jak wrócić do wioski? Jest może jakaś krótsza droga?

– Jak pan pójdzie od źródełka dalej prosto, dojdzie pan do leśnej drogi. Skręci pan w prawo i dojdzie do wsi. – powiedział i ruszył w kierunku, z którego rozległ się wystrzał.

Po odejściu starszego człowieka ruszyłem w kierunku źródła. Gdy je znalazłem, zobaczyłem krystalicznie czystą wodę spływającą po korzeniach wielkiego Dębu. Poczułem się bardzo spragniony, więc nabrałem trochę w dłonie i wypiłem. To było dziwne uczucie, bo czułem się tak, jakbym się nie napił. Znowu nabrałem wody i wypiłem. Napełniłem baniak i postanowiłem postąpić tak, jak mówił staruszek. Zacząłem zastanawiać się, czy czasem w wodzie nie ma jakiegoś halucynogenu, bo wydawało mi się, że w oddali pomiędzy krzakami zobaczyłem postać znad strumyka, przyglądającą mi się z ciekawością. A może to było tylko złudzenie, zwłaszcza, że powoli niebo zaczynało ciemnieć.

Ruszyłem w kierunku leśnej drogi. Nagle kilkadziesiąt metrów przede mną, jakiś człowiek ubrany w moro, biegł z krzykiem opędzając się, jakby gonił go rój szerszeni. Po chwili zniknął między drzewami. Spojrzałem na zegarek. Od wyjścia z domu minęło już ponad pół godziny – „Ewa na pewno mnie przeklina” – pomyślałem. Ruszyłem prawie biegiem i po chwili znalazłem drogę. Dziesięć minut później doszedłem do wsi.

Gdy wszedłem do domu, Ewy nie było. Postawiłem baniak na stole i wybiegłem jej szukać. Obszedłem dom, a później ruszyłem nad jezioro. Nigdzie jej nie znalazłem. Pomyślałem, że stało się to, czego się obawiałem i zrezygnowany ruszyłem do domu, przeklinając wszystkie dziwne osoby, które tak namieszały w moim życiu. Przypomniałem sobie starą prawdę, że życie śmieje się z ludzkich planów. Miało być fajnie, a wyszło… jak zwykle.

Ewa siedziała przy stole popijając wodę ze szklanki. Na blacie bulgotał czajnik a obok niego stały dwa kubki.

–Jesteś – powiedziałem cicho. – Szukałem cię. Bałem się, że wyjechałaś.

– Długo cię nie było, więc poszłam się umyć do jeziora, a potem zrobiłam kilka zdjęć zachodu słońca. Widziałeś księżyc? Dziś jest pełnia. – Po chwili dodała – Chyba się odwodniłam, bo pije już drugą szklankę i ciągle nie mogę się napić. Dziwna woda.

– Nie uwierzysz, co mi się przydarzyło… – Opowiedziałem jej moje przygody w lesie. Nie bardzo chciała wierzyć, bo i mnie samemu wydawało się to wszystko jakimś snem. – Nie zdążyłem cię ostrzec, że według tego staruszka, ta woda uwalnia lęki. To brzmi dziwnie. Napiłem się jej, i nie wiem, czy miałem zwidy, czy to wszystko, co ci opowiedziałem naprawdę się działo. Tylko, że większość zdarzyła się, zanim napiłem się wody.

– Boję się, że nigdy nie spotkam faceta, którego warto pokochać… – wypaliła nagle Ewa. I natychmiast zasłoniła dłońmi usta, jakby chciała wepchnąć te słowa z powrotem do gardła. Poczułem przemożną potrzebę, by ją jakoś uspokoić, więc powiedziałem „Zasługujesz na najlepszego…”. To znaczy chciałem powiedzieć, bo z ust wyszło:

– Ja boję się, że ten mrok z mojej duszy, rozsieję na wszystkich wokoło.

Popatrzeliśmy na siebie zdumieni.

– Boję się, że na zawsze pozostanę tą rezerwową, drugą, zastępczynią…

– A ja, że jeśli poczuję się szczęśliwy, to zdradzę w jakiś sposób Marysię.

– Boję się samotności, ale też boję się ryzykować wchodzenie w związek.

– Myślę, że nie jestem dosyć dobry, by ktoś mnie zechciał. – Nie potrafiłem zatrzymać tego potoku wyznań. Ewa chyba też nie. Choć najwyraźniej oboje próbowaliśmy.

– Boję się zaryzykować i przenieść się tutaj, choć bardzo bym chciał – dodałem po chwili.

– Ja bym chciała fotografować na pełen etat, ale boję się, że nie dam rady się z tego utrzymać.

– Boję się, że nie dam rady zaczynać wszystkiego od nowa.

– Ja się boję, że dla jakiegokolwiek związku będę musiała poświęcić zbyt dużo, zrezygnować z marzeń. I że znowu się rozczaruję…

Woda w czajniku się w końcu zagotowała i Ewa wstała, żeby zaparzyć herbatę. Po chwili postawiła dwa kubki na stole. Pomimo, że była gorąca, pierwszy łyk dał spragnionym ustom orzeźwienie. I zatrzymał obopólną spowiedź. Z każdym następnym łykiem czułem się coraz bardziej zrelaksowany i jakby odświeżony. Przekąsiliśmy małe co–nieco i dopiliśmy herbatę.

– Idę się umyć, wiesz, gdzie jest twój pokój – powiedziałem biorąc z walizki ręcznik i przybory toaletowe. – Miłej nocy, dziękuję za wszystko i przepraszam za to całe zamieszanie.

– Nie ma sprawy, uważaj nad wodą – odparła.

Woda w jeziorze była nadzwyczaj ciepła, więc postanowiłem się w niej zanurzyć. Było już ciemno, tylko Księżyc w pełni kładł na tafli jeziora srebrzystą poświatę. Zanurkowałem, ale tylko raz, bo wrażenie totalnych ciemności było tak silne, że nie chciałem ponownie tego przeżywać.

Gdy wróciłem do domu, Ewa była w swoim pokoju. Światło było zgaszone, ale wydawało mi się, że słyszę zduszony płacz.

Poszedłem do siebie, położyłem się i poczułem jak po policzkach spływają mi dwie wielkie łzy. Po chwili usnąłem jak kamień.

 

Obudziłem się późno, słońce było już wysoko na niebie. Spojrzałem na zegarek. Było wpół do jedenastej. Codziennie, nawet w weekendy, wstawałem około szóstej – siódmej rano. Tak długo spałem ostatnio jako nastolatek. Wstałem i poszedłem do łazienki. Odruchowo spuściłem wodę, i dopiero po chwili dotarło do mnie, że spłuczka się napełnia. „Jakim cudem?” – pomyślałem. Sprawdziłem jeszcze kran przy umywalce – poleciała woda. Bojler był włączony. Narzuciłem szlafrok i poszedłem do kuchni, z której dobiegały odgłosy krzątaniny.

– Cześć Ewa, jak się spało? – zapytałem wchodząc.

– O, jesteś. Bardzo dobrze, spałam jak dziecko.

– A woda? Był majster?

– Nie, wstałam wcześnie i jak szukałam łyżeczki do kawy, znalazłam instrukcję, jak włączyć pompę. Pomyślałam, że spróbuję i… udało się! – powiedziała z dumą.

– No tak, instrukcja… – westchnąłem, zapomniałem o niej. Powinienem być zły, na siebie, na nią, na cokolwiek, że okazała się lepsza ode mnie, ale nie czułem tego. Byłem z niej po prostu dumny. – Brawo, świetna robota.

– Potem poszłam zobaczyć wieś. Spotkałam jakąś kobietę, która pokazała mi, gdzie rosną kurki. Zebrałam trochę, starczy dla nas na śniadanie. I trochę jagód też zebrałam. – wskazała na słoik stojący na blacie. – Ach, no i zrobiłam kilka niezwykłych zdjęć – dodała po chwili.

Z każdym wypowiadanym zdaniem moje brwi szły w górę o kilka milimetrów. Gdyby nie skończyła, wypadłyby mi oczy. Było coś jeszcze. Widziałem już Ewę jak się śmiała czy uśmiechała, ale to były chwile. A teraz była po prostu radosna. Ja sam czułem się też inaczej. Od śmierci żony nosiłem na sercu wielki ciężar, jakby dysk ze sztangi ciężarowca. Teraz ten ciężar znacznie zmalał. Wzięcie głębokiego oddechu nie było już takie trudne.

– Wezmę tylko szybki prysznic i pozwól, że w dowód wdzięczności, to ja przygotuję śniadanie. – Powiedziałem i ruszyłem do łazienki.

Gdy odświeżony wróciłem do kuchni, zabrałem się za oczyszczenie grzybów.

– Chcesz je na maśle, czy z jajkami? – zapytałem.

– Na maśle – odparła – szkoda dusić taki smak.

Podsmażyłem trochę cebulki, dodałem masło i grzyby, i po dziesięciu minutach siedzieliśmy nad talerzami pachnącej potrawy.

– Pycha – stwierdziła krótko Ewa wycierając chlebem talerz. Nigdy nie byłem mistrzem w kuchni, a kurki zrobiłem pierwszy raz w życiu. Nie wiem, dlaczego podjąłem się tego, bo mój racjonalizm powiedziałby, że polegnę przy pierwszej próbie.

Po śniadaniu stwierdziłem, że skoro lekarz kazał mi odpoczywać, to dziś będzie dzień lenia. Wziąłem koc, poduszkę i poszedłem zainstalować się na hamaku nad brzegiem jeziora. Ewa wzięła leżak, szkicownik i umieściła się w pobliżu. Nie musieliśmy nic ustalać, to wszystko wyszło naturalnie. I tak było dobrze. Słoneczko pięknie grzało, cień drzew i bryza znad jeziora dawały ochłodę – wakacje pełną gębą. Nic dziwnego, że po pół godzinie odpłynąłem w krainę snów. Przed oczami przepływała typowa senna kawalkada postaci i miejsc, które nie dawały się wytłumaczyć w racjonalny sposób, ale we śnie miały swój własny sens. Po pewnym czasie ujrzałem obraz z dzieciństwa, dom mojej ciotki w Konarzynach, gdzie często jeździliśmy z rodzicami na niedzielne obiady, a szczególnie jesienią, łącząc wizyty z grzybobraniem w pobliskich borach. Po chwili jej kot wskoczył mi na pierś i zaczął wpatrywać się we mnie mrucząc pod nosem „Zapomniałeś… zapomniałeś…”. Kot z każdą chwilą stawał się cięższy i w pewnym momencie zaczęło mi brakować oddechu. Próbowałem go zrzucić, ale nie mogłem. Coraz rozpaczliwiej walczyłem o oddech… i w tym momencie usłyszałem swoje imię. To Ewa potrząsała mną, próbując obudzić. Ocknąłem się i wziąłem głęboki oddech.

– Co się stało? – zapytałem półprzytomnie.

– Coś ci się śniło i jęczałeś przez sen. Martwiłam się, że znów masz problemy z sercem.

Mój oddech powoli się uspokajał, więc zapewniłem ją, że wszystko w porządku, że to tylko sen.

– Długo spałem?

– Jakieś dwie godziny – odparła.

Wstałem z hamaka i podszedłem do brzegu jeziora, by opłukać twarz. Kątem oka zobaczyłem, że w szkicowniku pojawił się jakiś rysunek.

– Pokażesz? – wskazałem na jej leżak.

– To nic takiego – powiedziała, – bazgroły.

Na kartce widniał rysunek domu mojej babci. Pięknie odwzorowany, ale w niezwykłych, magicznych wręcz kolorach. Jakby był częścią jakiejś baśni, a co najważniejsze, rezonował z moją duszą.

Po chwili spojrzałem na Ewę.

– Jest piękny. – W jej oczach dojrzałem zadowolenie z pochwały.

Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, że zbliża się druga po południu. Czas coś zjeść.

– Jesteś głodna? – zapytałem.

– Jak wilk – odparła.

– Zapraszam cię na obiad do zajazdu, tu niedaleko, kilka kilometrów stąd. Podobno mają najlepszy żurek na Kaszubach. Ale nie tylko żurek.

Ewa zgodziła się i po czterdziestu minutach wchodziliśmy do przestronnej sali z kilkunastoma stolikami. Usiedliśmy i zamówiliśmy dania. Było spokojnie i w miarę cicho, więc mogliśmy rozmawiać nie podnosząc głosu.

– Opowiedz mi o swojej rodzinie – poprosiła Ewa.

– Babcia była mamą mojego ojca. Tata stamtąd pochodzi – powiedziałem, mając na myśli miejscowość, w której był dom, w którym spędzaliśmy weekend. – Mama pochodzi z Gdańska. Poznali się na studiach, pobrali i zamieszkali w mieście. Potem mama odziedziczyła mieszkanie po rodzicach. Urodził się mój brat, Rafał, a potem ja. Mama jest jedynaczką, ojciec ma siostrę. Wyszła za mąż za chłopaka z Konarzyn, pod Kościerzyną i z nim zamieszkała. Często tam jeździliśmy z rodzicami, ale to się skończyło, jak przeprowadzili się do Starogardu. Rafał mieszka we Wrocławiu, ale nie utrzymujemy kontaktu od czasu jak śmiertelnie obraził się na to, że babcia to na mnie przepisała dom. Rodzice kupili mały domek pod Gdańskiem, a mieszkanie podarowali nam w prezencie ślubnym. A twoja rodzina?

– Tata zginął na motorze jak miałam 11 lat. Mama nigdy nie pogodziła się z jego stratą. Wychowywała mnie sama, więc jestem pokręcona. – Uśmiechnęła się lekko, mrużąc oko. – Była skrzypaczką w Operze Bałtyckiej. Chyba odziedziczyłam po niej artystyczną duszę. Zmarła dwa lata temu.

– Przykro mi. Nie masz rodzeństwa?

– Nie.

Zapadła chwila ciszy, by każde z nas przyswoiło sobie te informacje. Po chwili wpadłem na pewien pomysł.

– Dałabyś się namówić jutro na wycieczkę do Konarzyn? Nie byłem tam dwadzieścia lat, a mam wiele miłych wspomnień. Chciałbym odwiedzić te miejsca, które pamiętam z młodości. Możemy potem wpaść do jakiejś knajpy w Kościerzynie na obiad.

– W porządku, chętnie zobaczę miejsca z twojego dzieciństwa.

Po sutym, pysznym obiedzie, poszliśmy na spacer po okolicy. Później wróciliśmy do domku. Włączyłem laptopa poprosiłem Ewę, by skomentowała mój projekt renowacji domu babci. Przyglądała się chwilę planowi pomieszczeń.

— W sypialni masz bardzo dużo pustej przestrzeni, warto by ją wykorzystać. Możesz zabudować tą ścianę - wskazała na ścianę, w której nie było okien – na przykład garderobą. Wtedy ta wnęka sąsiadująca z łazienką, gdzie zaplanowałeś szafę, może zniknąć i jak przesuniesz ścianę, to powiększysz łazienkę. Wierz mi, teraz jest troszkę przyciasna.

Pobawiłem się chwilę programem i pokazałem zmieniony plan Ewie.

- Coś takiego? - spytałem.

- Tak.

Włączyłem widok 3D i przeszedłem się po wirtualnym domu.

- Miałaś rację, jest o wiele lepiej. Ile się należy za konsultację? - zapytałem w żartach.

- Robisz dziś kolację - odparła. Więc zrobiłem.

Wieczorem leżałem w łóżku i wpatrywałem się w ciemny sufit, gdy dotarło do mnie, że jeśli kiedykolwiek miałbym się z kimś związać, to właśnie Ewa była tym kimś. Nie wiedziałem tylko czego ona pragnie. Równie dobrze mogła traktować ten wyjazd jako to, czym do tej pory był – przyjacielską wyprawą za miasto.

 

Gdy wyruszaliśmy następnego ranka na wycieczkę do Konarzyn, Ewa poprosiła byśmy najpierw podjechali do sklepu kupić kartę pamięci do aparatu.

– Nie zapisujesz zdjęć w chmurze? – zapytałem.

– Oczywiście, że zapisuję, ale trzymam oryginalne zdjęcia na kartach. Taki nawyk. Zawsze mam dostęp do oryginału – odparła. – Nie spodziewałam się, że zrobię tu tyle zdjęć, a zanosi się na jeszcze więcej.

– Dobrze, i tak będziemy przejeżdżać przez Kościerzynę, to wpadniemy tam do jakiegoś sklepu. – Sprawdziłem w Google gdzie można kupić karty pamięci i zaznaczyłem na mapie.

Godzinę później, zaopatrzeni w dwie nowe karty, wyjeżdżaliśmy z Kościerzyny drogą na Toruń.

Nie byłem pewny czy się nie pogubię, ale instynkt dobrze mnie poprowadził i skręciłem w prawo w Starej Kiszewie a potem jeszcze raz na drogę do Konarzyn.

Sama wieś rozrosła się tylko trochę, parę domów przybyło, kilka zostało przebudowanych a kilka zniknęło. Na ulicy nie było widać wielu ludzi, większość to byli starsi. Nie widać było dzieci.

- Młodzi pewnie uciekli stąd, jak moja ciocia - skomentowałem smutny widok.

Podjechaliśmy w miejsce, gdzie kiedyś stał dom cioci. Nowy właściciel przerobił go na sklep spożywczy. Weszliśmy do środka i zobaczyłem, że nie zostało tam nic ze starego układu pomieszczeń.

- W czym mogę pomóc? - zapytała starsza kobieta siedząca za ladą. Wydawało mi się, że jej rysy były znajome.

- Dzień dobry, kiedyś ten dom należał do mojej cioci, Anny Zbierskiej. Byłem w okolicy i pomyślałem, że zajrzę w starte kąty. Wie pani, taka podróż sentymentalna.

Kobieta przyjrzała mi się uważnie.

- Robert? To ty? - wykrzyknęła, a ja przypomniałem sobie sąsiadkę cioci, panią Łobecką. Bawiłem się czasem z jej córką.

- Tak pani Magdo.

- Ale się zmieniłeś, nie było cię tu pewnie kilkanaście lat. A co u twojej cioci? Nie widziałam jej od kiedy się wyprowadzili.

- Mieszka z mężem w Starogardzie, oboje pracują w Polfarmie.

- A u nas po staremu. Magda... pamiętasz Magdę? - Skinąłem głową. - Ona wyjechała do Anglii i tam wyszła za mąż. Przyjeżdża tu raz na rok.

- Proszę ją pozdrowić - poprosiłem. - My jeszcze chcemy pojechać do lasu; zawsze miło wspominam spędzone tu chwile.

- Las jeszcze stoi - zażartowała pani Magda, - ale ostatnio zaczęli trochę go ciąć. - Spoważniała. - Ludzie się burzą, ale nikt nas nie słucha.

- To przykre, uwielbiam ten wielki las.

- A to twoja żona? - zapytała, wskazując na Ewę.

- Nie, przyjaciółka - odparłem. - Moja żona zmarła dwa lata temu.

- Och, tak mi przykro. Bardzo ci współczuję.

- Dziękuję. Będziemy się już zbierać, miło było panią zobaczyć.

- Pozdrów rodziców. Żyją jeszcze? - dopytała by się upewnić.

- Tak, dziękuję, pozdrowię.

Ewa wyszła pierwsza, a pani Magda dodała cicho – I nie zwlekaj zbyt długo... - mrugnęła okiem, brodą wskazując drzwi. Roześmiałem się.

Następnym przystankiem był leśny parking, dwa kilometry za wsią. Wysiedliśmy z wozu i poczuliśmy niezwykły zapach starego boru. Ruszyliśmy leśną ścieżką w kierunku, gdzie kiedyś była piękna polana. Po przejściu kilkuset metrów stwierdziłem, że polany nie ma, jest za to młody las. Skręciliśmy w kierunku, gdzie widać było jaśniejszy prześwit, co sugerowało otwartą przestrzeń. Jednak po chwili usłyszeliśmy odległy odgłos pił motorowych, więc zawróciliśmy poszukać spokojniejszego miejsca. Po kilkudziesięciu minutach chodzenia w kółko zrozumiałem, że straciłem orientację.

- Chyba powinienem był zabrać telefon - mruknąłem - przydałby się GPS.

Ewa spojrzała na mnie ironicznie.

- Poczekaj tu, ja połażę trochę i porobię zdjęcia - powiedziała i zniknęła wśród młodych świerków.

Usiadłem oparty o pień drzewa i zamknąłem oczy. Było ciepło. Poczułem pragnienie. Oprócz telefonu, powinienem z samochodu wziąć też butelkę z wodą. Po dziesięciu minutach zacząłem się niepokoić, bo Ewa nie wracała.

- Ewa! - krzyknąłem, wstając. - Ewa!!

Odpowiedziała mi cisza. Przypomniało mi się, jak w czasie grzybobrania, mama oddalała się od nas w pogoni za prawdziwkami, a potem szukaliśmy jej dobrą godzinę.

- Ewa!!! - chyba wystraszyłem wszystkie pobliskie zwierzęta tym okrzykiem.

- Tutaj! - usłyszałem słaby odzew z prawej strony.

Ruszyłem w tamtym kierunku i po chwili ujrzałem ją kucająca przy jakimś źródełku.

- Ja też chcę - powiedziałem wskazując wodę, w której igrały promyki słońca.

- Jest pyszna - odparła.

Napiłem się i poczułem, jak wracają mi siły. Jednak natura dba o swoje dzieci.

Zobaczyłem, że Ewa celuje we mnie ze swojego aparatu. Wcześniej nie robiła mi zdjęć.

- Nie masz ciekawszych obiektów? - zażartowałem.

- Coś się w tobie zmieniło - odparła.

- Wyrosły mi ośle uszy? Bo czuję się jak osioł, skoro się zgubiłem.

- Nie wiem co, ale to jest ciekawe.

- Chciałbym, żeby to trwało.

- Co?

- Ta chwila. Takie życie. Spokój, radość, piękno...

- Ja chciałabym pokazać ludziom piękno tych wszystkich chwil.

- To zrób to - odparłem, - zorganizuj wystawę.

Zamyśliła się.

- Może...

- Ja chyba się przeprowadzę do domku babci. Czas coś w życiu zmienić.

Po dłuższej chwili ciszy, Ewa ze spuszczonym wzrokiem dodała. - Chciałabym... Miałabym ochotę... z tobą...

- Ja też bardzo bym chciał... - odparłem ze ściśniętym gardłem. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem twarzy Ewy. Usta same znalazły drogę...

- Wracamy – powiedziała stanowczym głosem, wyciągając komórkę z kieszeni bluzy. - Samochód jest trzysta metrów stąd.

- O ty! - wyrzuciłem z siebie z udawanym oburzeniem – A ja robię z siebie durnia.

- Ktoś tu musi myśleć - odparła biorąc mnie za rękę. - No chodź już.

Nagle spłynęło na mnie olśnienie.

- Czy miałaś zamiar to wszystko powiedzieć, gdy tu szliśmy?

Zastanawiała się przez chwilę.

- Chyba nie, ale chwila była taka magiczna, więc powiedziałam czego pragnę.

- Ja też powiedziałem czego chcę, choć tego nie planowałem. Myślę, że znalazłaś źródło pragnień.

- Co?

- Przypomniała mi się pewna historia, którą opowiadał mi ojciec. Dawno temu, chyba w latach sześćdziesiątych albo siedemdziesiątych, odbyło się w pobliskiej wsi wesele. Ludzie mówili na nie “czarne”, bo skończyło się trzema rozwodami, bójką, a członkowie czterech rodzin przestali się do siebie odzywać. Podobno ojciec pana młodego pędził bimber i przed weselem nabrał do beczki wody z leśnego źródełka. Było wtedy gorąco, więc ludzie znaleźli beczkę i pili z niej wodę. Po jakimś czasie zaczęli mówić, czego naprawdę pragną. Możesz się domyślić, że nie wszyscy byli szczęśliwi, gdy usłyszeli, że ich bliscy pragną kogoś innego, że kochany brat lub siostra chcą by to drugie trafił szlag, albo że sąsiedzi oskarżają się nawzajem o kradzieże. Bimbrownik nie pamiętał, gdzie było to źródło. Ludzie szukali, ale nikt nie mógł go znaleźć. Tobie się udało.

- Niezła historia. Ale ja nadal mam na ciebie ochotę, więc...

- Zjemy coś po drodze? - zapytałem przekornie, bo wiedziałem, że będę pędził na złamanie karku prosto do domku babci.

- Jak się zatrzymasz, to cię zatłukę...

To nie wyglądało jak na Hollywoodzkich filmach, gdzie cała droga od drzwi do łóżka jest zaścielona ubraniami. Gdy już wróciliśmy do domu, oboje poczuliśmy tremę, ale też spokój i pewność swoich decyzji. Starałem się być bardzo delikatny, powoli odkrywając słodkie tajemnice.

Czas przestał istnieć. Byliśmy tylko my i niekończące się pieszczoty przerywane chwilami ekstazy. Nie wiedziałem, że można aż tak mocno odczuwać rozkosz, by aż płakać ze szczęścia, nie wiedziałem też, że mogę dać tak dużo. Wszystko było niezwykłe, szalone, magiczne. Nigdy wcześniej nie przeżyłem niczego podobnego. Nawet nie wiem, kiedy popołudnie zmieniło się w wieczór, wieczór w noc, a noc zaczęła zbliżać się do końca i niebo zaczęło szarzeć. Szybko coś przekąsiliśmy i chwilę później zasnęliśmy wtuleni w siebie.

 

Obudziłem się około dziewiątej. Ewy nie było w łóżku. Wstałem i wziąłem prysznic. Ubrałem się i poszedłem do kuchni. Ewa siedziała przy stole, a na podłodze stały jej walizki.

– Musimy wracać – powiedziała z tajemniczym wyrazem twarzy, z którego nie potrafiłem nic odczytać. Włączyły mi się wszystkie lampki i dzwonki alarmowe.

– Jeszcze wcześnie, nie musimy się śpieszyć – powiedziałem, mając nadzieję, że to powstrzyma chwilę rozstania.

– Muszę załatwić parę spraw, a ty jutro też wracasz do pracy, więc musisz odpocząć. Poza tym później będą korki.

- Dobrze, daj mi tylko kilka minut na spakowanie. – odparłem zrezygnowany. Jak można w ciągu kilku chwil trafić z nieba do piekła? Byłem pewny, że zrobiłem coś nie tak, i Ewa postanowiła zrealizować to co zapowiadała, gdy ją zawiodę – zniknąć z mojego życia.

– Gdzie twoja radość? – zapytałem cicho, bardziej siebie niż ją, ale mimo to odpowiedziała.

– Zmieniła się w zdecydowanie. Już wiem czego chcę i muszę do tego dążyć. Ty też powinieneś.

– Ale czego chcesz?

– Dam ci znać, jak będę gotowa – odparła tylko i zamilkła.

Pomyślałem, że jednak to nie jest definitywny koniec. Ciągle jest nadzieja. Bo jeśli nie wyjdzie mi z kimś takim jak ona, to już nie chcę więcej próbować.

W zasadzie w milczeniu dojechaliśmy pod jej dom.

– Kiedy się odezwiesz? – zapytałem jeszcze.

– Nie wiem, ile to zajmie, proszę bądź cierpliwy – odparła, po czym pocałowała mnie czule.

Kilkanaście minut siedziałem w samochodzie pod jej domem i wpatrywałem się w nicość. Nie mogłem zrozumieć o co chodzi. I na co mam czekać? Na pożegnanie? Na jej powrót?

 

Nie chciałem wracać do pustego mieszkania, więc pojechałem odwiedzić rodziców. Ostatni raz kontaktowałem się z nimi trzy tygodnie temu na czacie (tak było lepiej niż osobiście, bo łatwiej było przerwać rozmowę, gdy mój mroczny nastrój brał górę). Nie widziałem ich od Wielkanocy. Dlatego, gdy mama zobaczyła mnie w drzwiach chciała zapytać czy coś się stało, ale zrozumiała, że skoro przyjechałem, to raczej tak, więc zaprosiła mnie do środka.

Usiadłem przy stole. Ojciec wyłączył telewizor i przysiadł się do nas.

– Wyglądasz inaczej – zaczęła mama.

– Trochę się wydarzyło – odparłem. – Tydzień temu Marcin i Krzysiek zaprosili mnie na imprezę. I poszedłem.

– Naprawdę??? – chórem zapytali rodzice. W ich oczach pojawiło się mnóstwo emocji na raz. Nadzieja, niedowierzanie, radość, ciekawość niepewność…

– Jak było? – zapytał tata.

– Nawet fajnie, w końcu trochę odżyłem, ale to co najważniejsze stało się potem. Spotkałem dziewczynę, przez którą wylądowałem na pogotowiu. Nie, nic mi nie jest. – Przerwałem spodziewany wysyp pytań – po prostu była bardzo podobna do Marysi, i w nocy wydawało mi się, że to ona. Zemdlałem, a ona zabrała mnie do szpitala. Potem, w ramach podziękowania zabrałem ją do knajpy Marcina. Dostałem tydzień zwolnienia, więc pojechałem do domku babci, a ona zgodziła się pojechać ze mną. Spędziliśmy tam weekend, i myślałem, że coś między nami się zaczyna, ale dziś coś się stało i postanowiła nagle wrócić. Nie wiem co się dzieje, nic mi nie mówiła, kazała tylko na coś czekać.

Rodzice przypatrywali mi się tak, jakby ich syn nagle zmienił się w Hulka. Nic dziwnego, tylu zdań na raz nie wypowiedziałem bardzo dawno.

– Zakochałeś się? – zapytała mama.

– No co ty, czy można zakochać się w tydzień? – odparłem. – Po prostu zaczynałem odżywać, myślałem, że może jeszcze mam szansę na normalne życie.

– Zrobiłeś coś złego?

– Nie… Chyba.

- Powiedziałeś coś?

- Nic, co mogłoby wywołać taką reakcję. Wczoraj wieczorem wszystko było super. A rano, jakby coś ją odmieniło. Nie chciała mi nic powiedzieć, prawie w ogóle się nie odzywała.

- A jak cię pożegnała?

- Pocałowała mnie. Boję się, że na pożegnanie.

Mama spojrzała na mnie badawczo.

- Muszę ją poznać, to bardzo ciekawa dziewczyna. Masz jej zdjęcie?

- Nie mam – odparłem zdziwiony tym, że nie pomyślałem o tak normalnej rzeczy. – Ale poczekaj, ona ma firmę, może jest w sieci. – Wyciągnąłem telefon i wygooglowałem jej stronę. – Jest, zobaczcie. – Pokazałem zdjęcie rodzicom. Tak samo jak na Marcinie, zrobiło na nich ogromne wrażenie.

- Jeśli mogę ci coś doradzić, to poczekaj, myślę, że ma coś naprawdę ważnego do zrobienia.

- Tak myślisz? – zapytałem, czując odrobinę powracającej nadziei.

- Myślę, że warto poczekać aż sprawa sama się wyjaśni – powiedziała. – A teraz opowiedz mi o niej…

 

Wróciłem do mieszkania wieczorem. Sprawdziłem pocztę i odpisałem na kilka maili. Potem zasnąłem.

Powrót do normalnego życia był trudny. Uświadomiłem sobie, że dłużej tak nie chcę. W biurze poszedłem do szefa, żeby się zameldować i omówić zadania i projekty na najbliższe dni.

- Jesteś – przywitał mnie, gdy stanąłem w progu jego pokoju. – Trochę się spiętrzyło przez twoje zwolnienie.

- Wiem, jakoś to ogarnę, ale przychodzę w innej sprawie.

- Jakiej? – zapytał szef.

- Przeprowadzam się na Kaszuby i chciałbym pracować zdalnie przez cztery lub trzy dni w tygodniu. Na dzień lub dwa mógłbym przyjeżdżać do biura.

- A jeśli się nie zgodzę?

- A chcesz usłyszeć odpowiedź? – Spojrzał na mnie i zobaczył determinację w moich oczach.

- Serio chcesz wyjechać z miasta?

- Całkowicie serio. Tylko tam czuję się dobrze – odparłem.

Zastanawiał się przez chwilę, rozważając wszystkie za i przeciw.

- Dwa dni w biurze – powiedział w końcu. – Nie podlega negocjacji. Od Lipca.

- Zgoda. – Podałem mu rękę a on uścisnął ją na znak zawarcia porozumienia.

Poczułem, że kolejny kilogram spadł z mojego serca.

Zająłem się organizacją ekipy remontowej, organizacją środków na remont i wszelkimi możliwymi zgodami, pozwoleniami i innymi rzeczami związanymi z tym przedsięwzięciem. Tak minęło dziesięć dni. Ewa nie odzywała się, a ja myślałem o niej każdego wieczora przed zaśnięciem, zastanawiając się, kiedy i czy w ogóle, się odezwie.

W piątek rano na desce rozdzielczej mojego samochodu pojawił się znaczek wymiany oleju. Po pracy pojechałem do mechanika, by to zrobić. Właśnie odkręcił korek w misce olejowej i ciemnobrązowy płyn zaczął płynąć wartkim strumieniem do zbiornika, gdy zadzwonił telefon. To była Ewa!

- Cześć, miło cię słyszeć – zacząłem radośnie.

- Cześć Robert, zostawiłam w domku na Kaszubach jedna kartę pamięci z aparatu, a bardzo jej potrzebuję, mógłbyś pojechać tam ze mną dzisiaj?

- Jasne – odparłem. Z mojego głosy wyparowała cała radość. – Tylko daj mi godzinę, bo właśnie zmieniam olej.

- Dobrze, będę czekała.

Gdy mechanik wlał już olej, pozostawało tylko wykasowanie kontrolki oleju. Szkoda mi było na to czasu, więc powiedziałem, że sam to zrobię później.

Na widok Ewy wróciły wszystkie emocje, ale ona nadal nie chciała nic powiedzieć, choć próbowałem pytać.

- Nie pytaj, wszystkiego dowiesz się w niedzielę. – odparła tylko. To już było coś, rama czasowa, dająca jakieś oparcie.

- Zostaniemy na noc, czy wracamy wieczorem? – zapytałem.

- Muszę dziś wracać – odparła.

Prosiła, bym zatrzymał się pod sklepem we wsi. Weszła do środka, a ja kupiłem kobiałkę truskawek od dziewczynki przy drodze. Po chwili wyszła ze sklepu trzymając w ręku plecionkę z gałązek. Widywałem podobne na ścianie sklepu, ale myślałem, że to dekoracja. Za nią ze sklepu wyszedł młody, bardzo elegancki mężczyzna, który mógłby być modelem. Zaczepił Ewę.

- Przepraszam panią, jestem przedstawicielem handlowym firmy „Czar wód” i wchodzimy na rynek z nowym produktem. – Usłyszałem przez otwarte okno. – To jest nasza nowa woda „Kropla uczuć” – powiedział wyciągając z torby butelkę. – Czy zechciałaby pani wziąć udział w naszym badaniu i podzieliła się opinią o tej wodzie na naszej stronie internetowej? Tu jest adres. – Podał jej wizytówkę. – Opinie naszych potencjalnych klientów są dla nas bardzo ważne. – Uśmiechnął się i chyba żadna kobieta nie potrafiłaby odmówić takiej prośbie. Ewa wzięła butelkę i wizytówkę.

Wsiadła do samochodu i ruszyliśmy do domku. Napiła się nowej wody i stwierdziła, że jest bardzo dobra.

- Chyba dam jej pięć na pięć.

- Co to za plecionka? – zapytałem, unikając tematu przystojnego chłopaka, by nie wyjść na zazdrośnika.

- Zauważyłam ją jak byłam poprzednio w sklepie i bardzo mi się spodobała. Zapytałam, czy jest na sprzedaż i okazało się, że tak. Kuzynka właścicielki je robi.

Podjechaliśmy pod dom. Na podwórku stała betoniarka, paleta z bloczkami i górka piasku.

- Co tu się dzieje? – zapytała zdziwiona Ewa. – Robisz remont?

- Tak, postanowiłem się tu przeprowadzić. Będę pracował zdalnie przed trzy dni, a dwa razy w tygodniu będę jechać do pracy.

- Gratuluję, świetna decyzja.

Weszliśmy do domu. Ewa poszła do swojego pokoju po kartę, a ja umyłem kilka truskawek i zacząłem jeść. Jak zawsze, były pyszne. Ewa wróciła trzymając kartę w ręku.

- Możemy wracać. Kocham cię.

Właśnie połykałem truskawkę, więc się zakrztusiłem. Podbiegła do mnie i walnęła z całych sił w moje plecy. Pomogło i kawałek truskawki podążył właściwą drogą do żołądka. Zacząłem kasłać.

- Napij się. – Podała mi wodę. Kilka łyków uspokoiło podrażnione gardło.

- Co powiedziałaś? – zapytałem, gdy już odzyskałem głos.

- Że możemy wracać – odparła.

- Ale to drugie.

- Powiedziałam to na głos??? – Zaczerwieniła się.

- Tak, powiedziałaś… Tylko dlaczego? Czyżbyś czuła, że ja cię też kocham? – Tego już było za wiele. Miałem powiedzieć, że prawdziwa miłość rozkwita długo, że trzeba się upewnić, zanim powie te słowa. Że trzeba czekać czasem latami. A z moich ust wyszło to, co wyszło. Co się działo?

- Robert, co się dzieje?

- Nie wiem, chyba musimy wracać i porozmawiać w mniej magicznym miejscu.

- Racja, wracajmy.

Usiadłem za kierownicą i gdy przekręciłem kluczyk, pojawił się znaczek wymiany oleju.

- Muszę to skasować, bo rozprasza mnie to miganie w czasie jazdy – powiedziałem sięgając do schowka po instrukcję obsługi, by znaleźć procedurę kasowania. Na podłogę wypadła kartka z przepowiednią. Ewa podniosła ja i przeczytała.

- Co to jest? – zapytała.

- Ta kobieta w markecie wcisnęła mi to do ręki. Nie chciałem cię denerwować. Mogłabyś pomyśleć, że robię ci kawał, więc to schowałem i zapomniałem.

Pomyślała chwilę i przyznała mi rację. Wykasowałem kontrolkę oleju i schowałem instrukcję.

- Tu jeszcze coś jest – powiedziała Ewa odwijając bardzo ciasno zwinięty dół kartki.

 

Masz wiele pytań, na wszystkie odpowiedź znajdziesz w Czarcim Jarze.

 

Ta nazwa zadziałała jak włącznik. Nagle wszystko sobie przypomniałem. Gdy miałem sześć lat, w czasie wakacji u babci, męczyły mnie nocne koszmary. Śniło mi się pulsujące światło połączone z dudniącym dźwiękiem i nieznośnym piskiem. Co noc budziłem się zapłakany. To był cichy płacz, więc rodzice tego nie zauważyli, ale babcia tak. Wtedy zabrała mnie do źródełka pod wielkim drzewem i kazała napić się wody. Powiedziałem czego się boję i koszmary się skończyły. Mówiła mi o złych i dobrych duchach. Potem zabrała mnie na wycieczkę do mrocznego lasu, który nazwała Czarcim Jarem. Tam spotkaliśmy jej znajomych, pamiętam tylko, że czułem się przy nich dobrze i byli mili.

Czarci Jar cieszył się we wsi złą sławą. Mówiono, że kto tam pójdzie, źle kończy. Kilkadziesiąt lat temu jakiś rolnik pojechał tam po drzewo i zaginął. Gdy ludzie ruszyli go szukać, znaleźli tylko zepsuty traktor, zanurzony po kabinę w zaschniętym błocie. Nie dało się go wyciągnąć, bo maszyny, które tego próbowały, też się psuły. Więc został tam jak nagrobek zaginionego. Stwierdzono, że prawdopodobnie utopił się w jakimś bagnie, jakich tam wiele. Oczywiście nie opowiedziałem tego wszystkiego Ewie, by jej nie straszyć.

– Musimy tam jechać – powiedziałem.

- Do Czarciego Jaru? – upewniła się? - Już późno i niedługo zajdzie słońce.

- Wiem, ale znam drogę – odparłem. - Muszę tam pójść. Ty też, jeśli chcesz poznać odpowiedzi.

Podjechaliśmy najbliżej jak się dało, kilkanaście metrów dalej z ziemi sterczał szkielet kabiny starego traktora. Ruszyliśmy ścieżką przez leśną gęstwinę, część lasu rzeczywiście była mroczna, ale ścieżkę, którą szliśmy rozświetlał blask zachodzącego słońca. Ewa przytuliła się do mnie. W oddali rozległ się brzęczący głos Lelka. Ten ptak lubił odludzia. Przeszliśmy tak ponad kilometr, gdy nagle wyszliśmy na rozległą polanę, na której wokół wielkiego głazu zebrała się grupa ludzi.

- Jesteście – powiedziała starsza kobieta, którą spotkaliśmy w markecie.

- Nie bójcie się – rzekł starzy człowiek spotkany przy źródle. – Podejdźcie tu.

- Chyba wiem kim jesteście – powiedziałem. – Babcia mi o was opowiadała. I już was tu spotkałem jak byłem dzieckiem. Ty jesteś Borowa Ciotka, a ty Borowiec. Jesteście duchami lasów.

- Jednak pamiętasz – rzekła piękna dziewczyna o kocich oczach. – A już myślałam, że zapomniałeś.

- Macie pewnie dużo pytań – powiedziała starsza pani.

- Co to znaczy? – zapytała Ewa, wyciągając w jej kierunku kartkę z wierszem.

- To, że dziś się pobierzecie.

- Dziś???? – zawołaliśmy razem. – Przecież tu jest napisanie, że za rok! – dodałem.

- Przeczytaj jeszcze raz.

Nim miesiąc ten minie i znów się narodzi…

- Przecież ciągle jest Czerwiec! – powiedziała Ewa.

- Spójrzcie w górę – odparła kobieta.

Na niebie pojawił się cieniutki sierp księżyca.

- O rany – powiedziałem rozumiejąc, - to ten Miesiąc.

- Ale jak mamy się pobrać? Gdzie? Kto nam da ślub? To niemożliwe. Musimy wracać, ja muszę coś dokończyć… Za wcześnie na ślub. Nie jestem gotowa…

Do Ewy od tyłu podeszła dziewczyna o kocich oczach – Mora, i założyła jej na głowę wianek z polnych kwiatów. - Wiecie co dziś jest za noc?

- To dziś są Sobótki? – zapytałem, w zasadzie sam sobie odpowiadając.

Ewa złapała wianek, ale nie zdjęła go. Była coraz bardziej oszołomiona. Ja też.

- Kochasz go? – zapytała Borowa Ciotka.

- Tak – odparła Ewa.

- A ty? – spytała mnie.

- Ja też.

- Czesz z nim być? – padło drugie pytanie.

- Chcę.

- A ty z nią?

- Chcę.

- To właściwie już jesteście małżeństwem. Jeśli bardzo lubicie formalności, to możecie się pobrać przed ludźmi, może być nawet za rok – roześmiała się głośno. – dla nas ważne jest to, co czujecie.

Spojrzałem na Ewę niezbyt przytomnie. Ona patrzyła na mnie z przerażeniem w oczach. – Co teraz? – zapytała chicho.

- Ale jak to wszystko się stało, przecież nie planowaliśmy nawet bycia razem, nie mówiąc o małżeństwie. – zapytałem duchy. – A nasze spotkanie? Przypadek czy wasze dzieło?

- Trochę trudno nam działać w mieście, ale czasem się udaje. Przez przypadek odkryliśmy, że Ewa jest podobna do twojej żony. Ale jest od niej o wiele lepsza. Ma dobre serce. To nas przyciąga. Gdy spotkałaś się ze swoim chłopakiem – Borowa Ciotka zwróciła się do dziewczyny - Purtek poleciał zasiać między wami niezgodę. Potem Grzenia zesłał na Roberta sen o domu babci i zaprosił was tutaj. Nie zawiedliście mnie w sklepie, to było naprawdę miłe, co zrobiliście. Lelek opanował Jaśka i spowodował, że zapomniałeś, jak włączyć wodę. Musiałeś szukać źródła.

- A ten gość przy strumieniu?

Z ciemności wysunął się żabowaty.

- Mumocz. Jedna z kilku czarnych owiec w rodzinie – powiedział Borowiec. - Nie miało go tam być, sam miałeś się zorientować, że strumyk jest brudny, i pójść szukać źródła, tam czekał Szemicha, by ci wskazać drogę. Na szczęście nie posłuchałeś go, bo skończyłbyś jak ten rolnik co tu przyjechał po drzewo.

- Powiedziałeś, że woda uwalnia lęki.

- No bo uwalnia. Powoduje, że ludzie mówią, czego się boją i dzięki temu uwalniają się od lęków. Stara zasada, żeby coś pokonać, musisz to zmaterializować. Oboje poczuliście się lepiej, prawda?

- Tak. – potwierdziła Ewa.

- Przyszłam do ciebie z Grzeniem, gdy spałeś na hamaku – odezwała się Mora. - W dzień to trochę trudne, ale dałam radę. Grzenia przypomniał ci ciocię i Konarzyny, a ja chciałam cię zmusić, żebyś sobie o nas przypomniał. Ale zapomniałeś…

- Ten kot to ty?

- Lubię koty.

- A źródło pragnień? – zapytałem.

- Niech Ewa ci opowie, jak je znalazła.

- Zobaczyłam jakiegoś niezwykłego ptaka, więc zaczęłam iść za nim. Napił się ze źródełka i odleciał. – odpowiedziała moja nowa żona.

- Wtedy zdecydowaliście, jakie są wasze prawdziwe pragnienia. – powiedział młody elegant spod sklepu, wychodząc z cienia.

- Ty? – zapytałem zdziwiony. – Kim jesteś?

- Lubiczk, do usług – skłonił się.

- Kto? – zapytała Ewa.

- Duch miłości i seksu. – odparła Mora uśmiechając się.

- To trzecie źródło, to była woda w butelce od ciebie – domyśliła się Ewa.

- Kropla uczuć, jak sama nazwa wskazuje… - roześmiał się młodzieniec.

- I oboje ją wypiliśmy… - dodałem.

- Nasza misja skończona, teraz tylko od was zależy, jak to się potoczy – podsumował Borowiec i towarzystwo powoli zaczęło się rozmywać w powietrzu. Zanim wszyscy zniknęli, zdążyłem jeszcze zadać kilka pytań.

- Ale dlaczego tak się trudziliście?

- Bo coraz mniej ludzi o nas pamięta, a bez tego nie możemy istnieć, więc musieliśmy znaleźć kogoś, kto przedłuży nasze istnienie. – odparła Borowa Ciotka.

- Jesteście duchami Kaszub, więc dlaczego was tak dobrze rozumiem?

- Przede wszystkim jesteśmy duchami, więc nie słyszysz naszych słów, lecz myśli. Każdy słyszy je w swoim języku. – dodała i rozpłynęła się niczym mgła.

Wracaliśmy prawie po ciemku. Na szczęście latarki w telefonach dawały dosyć światła, byśmy nie pobłądzili. Gdy w końcu usiedliśmy w samochodzie, przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, oszołomieni.

- To mi się śniło? – zapytała Ewa niepewnie.

- Jeśli to był sen, to mieliśmy ten sam – odparłem.

- Czy właśnie zostaliśmy małżeństwem?

- Na to wygląda, chyba że nie chcesz. Powiedziała, że liczy się to, co czujemy.

- Czuję się trochę zmanipulowana. Ale wiem, że czuję, to co czuję. Naprawdę cię kocham.

- A ja ciebie. Miała rację, mówiąc, że jesteś o wiele lepsza od Marysi. Ona mnie tłamsiła, wymuszała zachowania, które nie były moimi. Przy tobie czuję się wolny. – W tym momencie spadł z mego serca ostatni ciężar.

- To co, ślub w czerwcu przyszłego roku? – zapytała.

- Dla rodziny i znajomych, moja kochana żono – odparłem.

- To ruszajmy już, drogi mężu – rzekła – bo muszę coś dokończyć, a czas nagli.

- Powiesz mi wreszcie co to?

- Mówiłam, że dowiesz się w Niedzielę.

- Jak stąd wyjeżdżaliśmy, to myślałem, że chcesz mnie zostawić i zniknąć. – powiedziałem.

- Dlaczego miałabym cię zostawić? Przecież jesteś miłym i fajnym facetem. – odparła zdziwiona. – Po prostu mam coś do zrobienia.

- No dobrze, a co do nocy poślubnej…

- W Niedzielę!!!

- Ok.

Odwiozłem ją do domu.

- Przyjedź w niedzielę o jedenastej rano. Tylko się nie spóźnij. – powiedziała na dobranoc i zniknęła.

Niedzielny poranek był pochmurny, ale później miało się wypogodzić. Punktualnie o jedenastej podjechałem pod dom Ewy. Zadzwoniłem do drzwi. Otworzyła mi po chwili. Jeszcze nie widziałem jej tak wystrojonej. Spojrzałem na siebie bezradnie. Lniana marynarka wyglądała nędznie przy jej błyszczącej, srebrzystej sukni.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, żebym się ubrał wizytowo? – zapytałem z wyrzutem.

- Oj, zapomniałam – odparła. – Wyglądasz wystarczająco elegancko. Zaraz będę gotowa i możemy ruszać.

Miałem pewne podejrzenia, zwłaszcza od czasu, gdy pojechaliśmy po kartę pamięci, ale wolałem nic nie mówić.

Poprowadziła mnie uliczkami Sopotu pod jakiś budynek. Nad wejściem był napis „Galeria Sztuki Nowoczesnej Gabi”. Gdy zobaczyłem na drzwiach plakat, zrozumiałem.

- Twoja wystawa – powiedziałem, - zrobiłaś to.

- Tak – odparła z dumą. – Dałam radę sama. No prawie sama…

Przyjrzałem się plakatowi i ze zdumieniem zauważyłem, że głównym sponsorem jest Restauracja „Koral”.

- Jakim cudem? – zapytałem, bo wiedziałem, że Marcin niechętnie patrzył na sponsoring.

- Później ci opowiem. Chodźmy. – pociągnęła mnie przez drzwi do środka. Na razie było cicho, wystawa miała rozpocząć się w południe. Przeszedłem się wzdłuż ścian na których oprawione w antyramy wisiały zdjęcia Ewy. Były niezwykłe, dziewczyna naprawdę miała ogromny talent. Rozpoznawałem miejsca, które razem odwiedziliśmy. Na końcu wąskiego korytarza wisiał mój portret z Konarzyn. Nigdy nie miałem zdjęcia, które by mi się podobało. Jednak to pokazywało mnie jako oazę spokoju i radości.

- Dlatego powiedziałaś, że wyglądam inaczej.

- Uhm… - przytaknęła. – Słyszałam kiedyś, że jakość zdjęcia zależy od stosunku obiektu do fotografa. Wtedy cię pokochałam.

Rozejrzałem się po galerii i powiedziałem:

- Zaimponowałaś mi, jestem z ciebie dumny.

- Właśnie po to była ta tajemnica. Gdybyś wiedział, chciałbyś mi pomagać, a musiałam dać radę sama. Teraz też jestem z siebie dumna.

 

Kwadrans przed południem pojawił się Marcin z Kasią, swoją żoną.

- Gratuluję, piękna wystawa – powiedział witając się z nami.

- Taki z ciebie przyjaciel? – zapytałem z wyrzutem. – Brałeś w tym udział i nic mi nie powiedziałeś?

- Czasem tak trzeba – odparł filozoficznie.

Powoli pojawiali się zwiedzający. Kilka osób spytało o możliwość kupna zdjęć. Wyglądało na to, że wystawa odniesie sukces. Pojawili się też dziennikarze, Ewa udzieliła kilku krótkich wywiadów. Skorzystałem z chwili spokoju i zadzwoniłem do rodziców, by ich zaprosić. Pojawili się po godzinie.

- Ewa, mogę cię prosić na chwilkę? – zapytałem. Przeprosiła rozmówców i podeszła do mnie.

- To są moi rodzice – przedstawiłem mamę i tatę. – A to Ewa, niezwykła kobieta, z którą połączyła mnie magia. – Moja świeżo upieczona żona uścisnęła podane dłonie.

- Bardzo miło mi poznać państwa – przywitała się. – Zapraszam serdecznie. – Wskazała na zdjęcia. – To wszystko dzięki Robertowi.

- Bardzo się cieszę, że panią poznałam, mogę poprosić na słówko? – zapytała mama i razem z Ewą odeszły trochę dalej porozmawiać.

- Co mama knuje? – zapytałem taty.

- Kto by tam wiedział co siedzi w głowie kobiety. – odparł. – Bardzo fajna dziewczyna – dodał - ożenisz się z nią?

- Może w przyszłym roku, jak się uda. Tylko już wiem, że nic nie jest dane na zawsze i trzeba się bardzo starać by zachować to, co cenne w życiu.

- Nie musisz mi mówić – odparł. – Ale warto się starać - dodał wskazując na mamę.

 

Wieczorem leżeliśmy w łóżku w domu Ewy. Tym razem było jak na Hollywoodzkich filmach, ubrania były rozrzucone po całym domu. Gdy w końcu nasyciliśmy się sobą, mogłem ją zapytać, jak udało jej się zorganizować wystawę.

- Gabi, właścicielka galerii, jest moją koleżanką. Zapytałam, czy mogłabym u niej wystawić swoje zdjęcia. Powiedziała, że tak, ale muszę pokryć koszty organizacji. W banku powiedzieli, że mogą dać kredyt, więc wydrukowałam kilka próbnych ogłoszeń i poszłam do kilku miejsc je rozwiesić. Pomyślałam, że skoro Marcin jest twoim przyjacielem, to może pozwoli mi je powiesić przy wejściu. Chciał zobaczyć moje zdjęcia, więc mu je pokazałam. Kilka z nich nadawało się do wystroju wnętrza restauracji, więc powiedziałam, że mu je podaruję, jeśli pozwoli mi powiesić ogłoszenie. Powiedział, że pozwoli pod warunkiem, że “Koral” zostanie głównym sponsorem wystawy. Załatwił u znajomego nowe, profesjonalne plakaty, a ja nie musiałam brać kredytu. To tyle.

- Czasem myślę, że też jesteś kaszubskim duchem - powiedziałem dając nurka pod kołdrę.

 

New Ross 2022

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Piotrek71 dwa lata temu
    Taka swojska słowiańska magia :)
  • Poncki dwa lata temu
    Harlekin z kaszubskimi duszkami. Przyjemnie się czytało i trzymało w napięciu. Zakończenie nie tyle przewidywalne co oczekiwane.

    Drobna sugestia z mojej strony to przepowiednie zamknąć w tagi [i] [/i]
    Piona!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania