Ma-gić-nie? Bardziej śmiesznie niż straszno. I oczywiście niezdrowo

W pewnym wieku oraz po określonych doświadczeniach wreszcie zaczyna się mieć wszystkiego dość. Tak, dość. Dosyć dawnego kolokwialnego „pentagonu”, czyli sytuacyj, gdzie „jeden się pęta a drugi goni” niby ci wciąż nieśmiertelni – przedzierający się przez zakopiańskie Krupówki - domniemani turyści.

 

„Dziesięć jajek, mak w puszce, rodzynki, masło roślinne, proszek do pieczenia…” usłyszałam wczoraj wychodząc z powiatowych delikatesów. Rzuciłam okiem: szara, beznamiętna twarz kobiety w nie do końca określonym wieku, która czytając półgłosem ów rejestr, bardziej zwracała się w przestrzeń niż do towarzyszącej jej – niczym ona - mentalnie przydeptanej - nastolatki.

 

Bezradosne święta, gdzie akurat obecnego roku niemal każdy bez żadnego wyjątku przyjmuje pozycję smaganego batem galernika, choć przecież Boże Narodzenie, to jednak Boże Narodzenie nawet z całą tą swoją wrzaskliwą, tandetną „magią”. Szczególnie „magią” kretyńskich zakupów wspomaganych widokiem głowonoga-reklamy w osobie pani Doroty W., czyli tzw. dziennikarki z nader toksycznego przekaziora.

 

Trzeba być wszak obiektywną, bowiem w minionych dekadach tak aktualnie nadużywaną „magię” zastępowało wtedy szaleństwo.

I oto na przykład przyprawiające o migreny „myślenice” typu: czy na pewno się zdobędzie wymarzoną choinkę [najlepiej jodełkę: świeżo ściętą, gęstą, wysoką, oczywiście sobą pachnącą]? Co z karpiem? No i cytrusy produkt niebłahy, nie mówiąc o grzybach, maśle, kawie, kakao, orzechach, miodzie, później kokosowych wiórkach...

 

Znajomy kierownik Sanepidu [przedwojenny dr wszechnauk medycznych] w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku ganiał tuż przed świętami po podległych mu placówkach handlowych, wydając wodzowskie dyspozycje: „Zapakujecie mi 2 kg masła, trzydzieści jajek, no i przydałby się jeszcze z 1 kg nietłustego boczku. Aha, kontrola wykazała wzorowy porządek „na sklepie i zapleczu”.

 

Ogony kolejkowe nie były wprawdzie kolorowe, ale niemożliwie kłótliwe. No i należało też do dobrego tonu paradowanie w wieńcach [na szyi, nie głowie] sporządzonych z higienicznego papieru, niewiele miękkszego od papieru ściernego; przy okazji karp uciekał z wiaderka, w drugiej zaś ręce siatka z czterema pomarańczami, które przypłynęły do polskich portów, o czym komunikowały ogólnopolskie dzienniki radiowe radosnymi głosami reżimowych spikerów.

 

Spotkania rodzinne [oraz nie tylko] obok konsumpcji skrzętnie zgromadzonych dóbr, obfitowały w – a jakże! - w mrożące krew w żyłach wojenne opowieści z jednoczesną prognozą wybuchu III wojny. Wówczas rozmarzeni tą perspektywą Rodzice, już zaraz, teraz i natychmiast pakowali się do Lwowa.

 

A Bóg – Człowiek, urodzony, oczekiwany, pomijany, zapominany, ponieważ prezenty ważniejsze, szuka(ł) tego miejsca, którego dla Niego nigdy nie było.

 

Byłam bardzo młoda: może w liceum, może na studiach, gdy przeżyłam – pierwszy i do tej pory ostatni raz – tę swoją jedyną, niepowtarzalną Pasterkę. I musiało minąć naprawdę bardzo wiele lat, żeby tamto wspomnienie utrwalić w wierszu [2004] zatytułowanym „Epifania”:

 

trzepot srebrnopióry

napowietrzną muzyką

potężniejąca Gloria

Nowonarodzonego kwilenie

 

dziecięce. Który

chociaż ubogi

ma przecież

u Ojca

 

niepojętą przestrzeń

 

Na skrzydłach

anielskich powietrze

gwiaździście uskrzydlone

 

Smużkę mirry

kadzidlanych grudek

Żywiczny żar

Błysk złota

 

opublikowanym w tomiku „Radość świętowania albo Ogrody Żupne” [Kraków 2005] i później przekopiowanym na literacki Portal „poezja-polska.pl” [grudzień 2013].

Oj, oberwało mi się okropnie od trzech, przypuszczalnie mocno pokiereszowanych przez los i życie, komentatorów, jednak z pomocą Bożą plus życzliwych mi Czytelników, nie dałam się. Mało tego, że nie dałam, to jeszcze – na szczęście werbalnie – skróciłam o głową nazywaną makówkę pewną panią Herod; diabła popędziłam tam, gdzie zostało mu uprzednio wyznaczone miejsce; na śmietnik w pudle po odkurzaczu wyniosłam czartowskie łańcuchy, wreszcie do kąta wepchnęłam śmierć, natomiast jej kosę wystawiłam za okno, by sobie ciut w grudniowym deszczu podrdzewiała.

Średnia ocena: 2.2  Głosów: 12

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • SwanSong 24.12.2021
    Dorota W. ma więcej klasy, niż ty kiedykolwiek z siebie wydobędziesz.
    A komentator, który krytykuje, nie musi być pokiereszowany przez los i życie - ale żeby to zrozumieć, trzeba mieć trochę pokory i literackiej odwagi, której tobie, niestety, brakuje.
  • befana_di_campi 24.12.2021
    "W szatany..." hejterski anonimie bez rogów. No naturalnie, gnebiciestwo wszystkich, zlosnictwo menelskie, bez ciebie i przez ciebie nieopaskudzone Boże Narodzenie nie mogło by być tym, czym jest.
    Medrstwo się znalazło, co "pokory" chce uczyć. Siebie naucz, że swoich smierdzacych kopyt nie wtyka się nikomu pod nos.
    No i dalej czekam na parę, bo jeden to ciut przymalawo, twoich tzw. literackich dzieł.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania