Magiczne schody

O tej jakże rannej porze na dworcu było dość pusto, aczkolwiek zaczynali się schodzić już spieszący do pracy ludzie. Powyżej tylko pojedyncze samochody i niektórzy przechodnie kierowali się do miejsc swoich dziennych przeznaczeń. Miasto sennie jeszcze ziewało, wyrwane ze snu. Była godzina szósta rano. Poranne metro zatrzymało się, żeby pasażerowie mogli wrócić z nocnej zmiany do zacisza swoich domostw i odespać zarwaną nockę. Otworzyły się z sykiem drzwi. Tłum wylał się na zewnątrz. Wśród nich był młody mężczyzna. Mógł mieć co najwyżej dwadzieścia-kilka lat, mimo to podkrążone, zapuchnięte błękitne oczy, ukryte za okularami wskazywały na to, że jest nieco starszy. Ubrany był w znoszony sweter z golfem w kolorze brudnej zieleni i wytarte na kolanach dżinsy oraz adidasy. Rozczochrane ciemne włosy rozpaczliwie domagały się randki z grzebieniem. W ręku ściskał teczkę, zaś z ust sterczał dopalający się papieros. Jedyne, o czym myślał, to położyć się już do łóżka i zasnąć, rekompensując sobie bezsenną noc. Odetchnął. Z ust wydobyła się słaba smuga dymu. Wyciągnął peta i cisnął go do kosza. Ruszył w kierunku ruchomych schodów. Postawił nogę na stopniu. Po chwili jechał w górę.

Po kilku chwilach zobaczył ją. Jechała w kierunku metra. Wieku jej, jako szanujący się dżentelmen, autor nie zdradzi, nadmieni jednak, że była niewiele młodsza od jadącego z naprzeciwka szatyna. Była ona na swój sposób atrakcyjna, miała brązowe włosy ułożone w artystycznym nieładzie i szaro-zielone oczy, ukryte za dużymi okularami w białych oprawkach. Miała na sobie pospolite szaro-czarne kolory, przeto sprawiała wrażenie, że nie wyróżnia się z tłumu. Mimo to palacz zauważył tą dziewczynę. Nie wiedzieć czemu, poczuł dziwne ukłucie w sercu, gdy posłała mu swe spojrzenie. Uśmiechnęła się lekko do niego. Po chwili rozminęli się. Mężczyzna postawił krok i ruszył w kierunku swojego domu. Jakiś czas potem znalazł się przed drzwiami swojej kawalerki. Wyjął z kieszeni klucz. Włożył go do zamka i przekręcił, po czym znalazł się w przytulnym wnętrzu. Zamknął drzwi na zasuwkę. Zdjął buty. Skierował się do łóżka i zdjął dzienny uniform, zostając w samych gaciach i podkoszulku. Opadł na poduszkę. Przykrył się pościelą i zasnął. Po raz pierwszy od wielu dni przyśniła mu się spotkana na schodach dzisiaj kobieta. Nie miał bladego pojęcia, jak długo spał. Gdy się obudził, było nieco po południu. Do pracy zostało mu jeszcze trochę czasu. Wstał, założył czystą bieliznę. Po chwili namysłu postanowił zrobić sobie coś do zjedzenia. Poczuł ochotę na jajecznicę. W tym celu wyjął ćwiartkę boczku, masło, mleko i trzy jajka. Z szafki wygrzebał patelnię, deskę do krojenia i garnuszek, z szuflady nóż, widelec oraz drewnianą łyżkę.

Odkroił kawałeczek osełki masła i położył go na patelni, która spoczywała na kuchence. Po chwili rozeszło się skwierczenie. Manewrował patelnią, aż pokryła się ona równomiernie tłuszczem. Pokroił boczek w kostkę. Wysypał go na patelnię. Pomieszał drewnianą łyżką, by mięso się nie przypaliło. Rozbił trzy jajka i wlał ich zawartość do garnuszka. Ubił żółtko i białko widelcem, aż stały się jednolitą żółtą masą. Dolał troszeczkę mleka i pomerdał widelcem w garnuszku. Po chwili wylał zawartość naczynia na patelnię. Pomieszał łyżką. Po chwili potrawa była gotowa. Zgarnął wszystko eleganckim ruchem na talerzyk. Zabrał się za pałaszowanie jajecznicy. Mimo to czuł w sercu jakąś dziwną pustkę. Miał wrażenie, że brakuje mu czegoś. Złapał się na tym, że zaczął myśleć o tajemniczej brunetce, którą widział rano na stacji. Zdawało mu się, że jest ona kimś dla niego ważnym, jednak nie mógł określić, jak bardzo. Po chwili nastawił wodę do picia. Gdy zagotowała się, mężczyzna sparzył sobie mocną kawę, popularnie zwaną szatanem. Kofeina rozlała się przyjemnie po jego organizmie. Gdy zakończył późne śniadanie, włożył naczynia do zlewu. Umył je i odstawił na suszarkę. Ubrał się w niezbyt przeznaczone do pracy w miejscu swojego zatrudnienia odzienie i zszedł na dół, do skrzynki na listy. Wyjął stamtąd prasę i kilka listów. Wrócił do swojego domostwa. Przejrzał przesyłki. Przeważnie rachunki, ale znalazło się w nim coś, co go mocno zaintrygowało. Było to bilecik do teatru, zarezerwowany na następny dzień, na wieczór, kiedy akurat nie będzie miał nocnej zmiany. Przez myśl przebiegały mu różne scenariusze. Kto mógłby wysłać mu takie coś? Może koleżanka z pracy? Albo któryś z kolegów?

Chcąc nie chcąc, rzucił jeszcze okiem na arkusik papieru listowego. Zawierał on zaproszenie na Zemstę i kilka słów od nadawcy, jednak nie zdradzał, kim rzeczony jest. Z treści wynikało, że nadawcą jest ktoś, kto go teoretycznie zna. Nie mógł sobie przypomnieć, kto mógłby to być. Jego sąsiadka? Może Paulina, również pracująca na nocnej zmianie? A może Iza? Co tu się dzieje, do cholery? pomyślał. Usiadł na łóżku, odpalił laptopa. Po chwili rachunki miał już z głowy. Pozostawało do odpowiedzenia pytanie, kto mógł być nadawcą tego listu.

Następnego dnia, przed dwudziestą, wsiadł w autobus, który na szczęście miał miejsce postoju pod teatrem. Gdy wysiadł, stwierdził, że ma jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia spektaklu. Wyjął bilet. Sprawdził dokładnie na którą jest umówiony. Z satysfakcją stwierdził, że ma dosłownie dwadzieścia minut. Zostawił kurtkę w szatni, odebrał numerek. Powoli skierował się w kierunku sali teatralnej. Okazał bilet i chwilę potem znalazł się w sali teatralnej. Odszukał swój rząd i spoczął na miejscu. Po chwili ze zdziwieniem stwierdził, że nie jest tutaj sam. Miejsce obok niego było zajęte. Siedziała na nim dokładnie ta sama kobieta, którą minął rano. Puls jego serca skoczył.

- Dobry wieczór - zdążył tylko wydukać.

- Dobry wieczór - odpowiedziała. Miała ciepły i miły dla ucha głos, który sprawił, że momentalnie okręcił się wokół własnej osi. Cholera, pomyślał. Jakiś czas potem światła zgasły. Zaczęło się przedstawienie. Oboje bawili się na nim świetnie. Gdy spektakl zakończył się, ruszyli do szatni. Po chwili widzowie byli już w kurtkach. Okularnik rozejrzał się. Po zagadkowej dziewczynie nie było ani śladu.

We wtorek rano znowu ją zobaczył. Udało mu się zdobyć na lekki uśmiech. Odpowiedziała mu tym samym. Gdy posłała mu spojrzenie, poczuł dziwne drżenie w sercu. Och, ile by dał, żeby te schody zatrzymać! Ile by dał! Oboje byli jak dwa zmęczone trybiki, dwie wśród miliona innych wyspy.

Jakiś czas potem kolega z pracy poinformował go, że ktoś chce, żeby spotkać się z nim w sobotę po południu, przy fontannie. Ostrożnie przyjął zaproszenie, nie wiedząc, co go czeka.

W sobotę znalazł się we wskazanym miejscu. Po chwili znalazła się przy nim tamta dziewczyna, którą spotykał na schodach każdego dnia i z którą był w teatrze. Była ubrana w swoje ulubione kolory. Podeszła do niego i na powitanie ucałowała w policzek. Zarumienił się jak mała dziewczynka. Zaczęli rozmawiać. Jego towarzyszka okazała się nadawać na podobnych, jeśli nie tych samych co on, falach. Było im razem dobrze. Gdy już mieli się rozchodzić, mężczyzna złapał ją za rękaw.

- Czekaj, jak się nazywasz? - zapytał.

- Ewa - odpowiedziała. I odeszła.

Minęło kilka dni. Mijali się codziennie na magicznych schodach dworca metra. Facet czuł drżenie pod mostkiem, gdy Ewa posyłała swoje spojrzenie. Zdołał ledwie szepnąć do niej słowa powitania, gdyż całowania w biegu surowo się zabrania. A schody jechały dalej, obojętne na los zapatrzonych w siebie nawzajem zakochanych. Każdy dzień wypełniała tęsknota, do siebie, do tego, co ich czeka i do nieznanego. Po jakimś czasie mężczyzna oświadczył się jej. Odpowiedziała mu zgodą, a szczęśliwa była bardzo.

A wszystko zaczęło się na z pozoru głupich schodach do stacji metra.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania