Poprzednie częściMały, biały domek

Mały, biały domek[1]

Gdy dom był pełen gwaru, tętniący życiem; obfitujący w kłopoty i problemy – pani Agata nieraz wzdychała : Zazdroszczę samotnym wdowom, te to mają święty spokój

. Przyszedł czas, że i ona została samotną wdową, ale wcale się z tego nie cieszyła. Tak córki, jak i syn byli pochłonięci swoimi rodzinami, swoimi sprawami.

Jak ktoś przyjeżdżał, to nie bezinteresownie. Wnuki wolały towarzystwo rówieśników. Niedzielne obiady też niby były po to, by babcia nie czuła się opuszczoną, w istocie był to dzień ciężkiej harówki. Nieraz zasłuchana w piękną, starą melodię ocierała łzy. Życie się dla mnie skończyło, mam tylko wspomnienia – myślała.

Najgorzej było jesienią i zimą. Telewizja i gazety męczyły oczy; pozostawało radio i jakieś drobne robótki. Wieczorami lubiła dzwonić do wnuków i słuchać ich relacji, co w szkole, co w domu. Kiedyś, gdy zadzwoniła, w słuchawce odezwał się niski, męski głos. To była pomyłka, pani Agata przepraszała i tłumaczyła się. Pan powiedział, ze chętnie by pogadał z kimś, kto ma tak miły dla ucha glos, ale czeka na telefon od syna, więc może jutro? Porozmawiamy?

-No dobrze – rzekła z wahaniem. Później rozważała, że to może jakiś dziwak, albo podpity żartowniś. Ale następnego dnia tak układała zajęcia, by o tej godzinie być w domu. Zadzwonił telefon, drżącą ręką podniosła słuchawkę.

Pan się przedstawił, powiedział , gdzie mieszka i czekał, ze ona uczyni to samo. Znów się wahała; powiedziała tylko, że na imię ma Agata i że jest wdową. Przyznał się, ze cały dzień myślał o tym, czy ona odbierze; jest sam od wielu lat, owdowiał, gdy syn miał piętnaście lat – teraz ma trzydzieści, pracuje w Niemczech, zamierza się żenić Jak na pierwszą rozmowę, to było aż nadto.

Umówili się, że pogadają następnego dnia.. Pani Agata wysprzątała mieszkanie, poszła do sąsiadki podciąć włosy, była bardzo podekscytowana; tak jakby ktoś miał przyjść. Nie była pewna, czy on zadzwoni i nie do końca wierzyła, że ten głos nie kłamie.

Zadzwonił, opowiadał o samotnym życiu, o smutnych wieczorach, gdy nie ma do kogo ust otworzyć, ona wiodła podobne życie; bardzo dobrze się rozumieli.

Po miesiącu ona wiedziała o młodziutkiej kandydatce na synową, on o córkach, które przychodzą, jak coś potrzebują i synu, który rzadko wpada, bo synowa jej nie lubi.

Tak minęła zima. Przed Wielkanocą pan Benedykt uprzedził, że nie będzie mógł dzwonić, bo syn na parę dni przyjeżdża. Minął jeden tydzień i drugi – a telefon wciąż milczał. Więc zadzwoniła pani Agata. Numer niedostępny? A cóż się tam stało?. Rozmyślała dwa dni, w końcu postanowiła pójść pod adres, który jej tyle razy podawał i zobaczyć na miejscu co się stało.

Drzwi otworzyła ślicznotka w skąpym szlafroczku i wyjaśniła, ze tatuś poszedł do serwisu, bo stacjonarny telefon zlikwidowali, kupili dziadkowi komórkę, ale się popsuła. Określiła dość dokładnie, gdzie tę komórkę kupowali.

Szła przez pachnący młodziutką zielenią park na skróty, naprzeciw szedł pan z laseczką w ciemnym kapeluszu, mięli się i przystanęli, by się obejrzeć

– Pan Benedykt? – zapytała. Tak się poznali. Przepraszał, ze nie może jej zaprosić i ugościć. Przyszła synowa straciła pracę, nie ma na opłacenie stancji i wprowadziła się do niego.

– Skaranie boskie z tą dziewczyną, śpi do obiadu, pali papierosa za papierosem; w domu jest taki bałagan, że wstyd kogoś wpuścić! Poszli do pani Agaty, spędzili miły wieczór; w rewanżu zaprosił ją w najbliższą niedzielę do restauracji.

Wkrótce wieść o tym, że mama ma adoratora doszła do córek. Najpierw zjawiła się Majka. Wypytywała, drążyła, ale matka nie miała odwagi przyznać się do tej znajomości.

– Ty słuchaj, co ludzie gadają, to daleko nie zajedziesz – zbyła ją byle czym. Z drugą córką już tak łatwo nie było, bo wiedziała o wizytach pana Benia, o wspólnych spacerach, zakupach. Tak niegrzecznie wyrażała swoją opinię o tej znajomości, ze pani Agata ubrała się i rzekła

– Wybacz kochanie, ale mam sprawy do załatwienia. Córka poszła obrażona, a ona przepłakała cały wieczór. Rozmyślała, co robić, co wybrać? Wiedziała jednakże, że jak się spotka kogoś takiego, to jakby dar od losu.

Wszystko jej się w nim podobało; lubiła słuchać, gdy nucił stare melodie, gdy całował jej dłonie, dawał drobne upominki. Uwielbiała patrzeć, jak radzi sobie w kuchni. Prawdziwy mistrz patelni! Był miły, rycerski, pełen ciepła i dobroci. Przy nim czuła się młodsza, ładniejsza, zdrowsza. Przekreślić to wszystko; czy przez swoją samotność uczynię dzieci szczęśliwszymi? -

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Marian 29.04.2021
    Ciekawy tekst i dotyczący bardzo wielu starszych ludzi, którzy "poświęcają" się dla dzieci.
    Te dzieci przeważnie wcale tego nie potrzebują, natomiast uważąją, że "starym"się już nic nie należy.
  • Miło się czyta takie ciepłe opowiadania.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania