Mama Sen

I

 

- Z tobą da się normalnie pogadać, tylko jak cię porządnie wyżyłuję - stwierdził Helge.

- Ale wiesz, że czuję się bardziej niż chujowo? - zapytał rzeczowo Gunnar.

- Zdaję sobie z tego sprawę. - Helge wyciągnął się na twardej, kłującej trawie, wsunął ręce pod głowę i zapatrzył z rozmarzeniem w nabrzmiałe szarymi chmurami niebo. - Chociaż nie potrafię ci współczuć. Jedna nieprzespana noc, dwie doby bez wzmacniaczy i już wymiękasz. Gdzie twoja męska duma?

- Tam, gdzie wszystkie relikty przeszłości - odpysknął Gunnar. - W muzeum! Wybacz, ale nie jestem w stanie pojąć, jak możesz wytrzymać tydzień bez snu. Dla mnie upiorne zmęczenie przesłoniłoby jakiekolwiek plusy wynikające z trochę jaśniejszych myśli.

- Twój problem - obruszył się Helge. - Dzisiaj jesteś w stanie rozmawiać o przeszłości, jutro mógłbyś spróbować analizować teraźniejszość. Pojutrze zakochałbyś się w pani kierowniczce, czwartego dnia usiłowałbyś ją poderwać, a piątego wydłubując skrzepy z nosa zacząłbyś marzyć o przyszłości.

- Przyszłości z Sigrid? - upewnił się Gunnar. - Teraz wiem, kto ci przetrącił nochal.

- Nie, nie z Sigrid. - Helge przycisnął palce do piekących powiek i ogarnęło go niewyobrażalne zmęczenie. - O przyszłości swojej, mojej i wszystkich innych ludzi. O następnych miesiącach i latach. O kolejnych pokoleniach.

- A co robisz siódmego dnia? - zapytał cicho Gunnar.

Po dłuższej chwili Helge odpowiedział delikatnie:

- Siódmego dnia nie jesteś w stanie się podnieść... Całe twoje ciało dygocze, wszystkie mięśnie rwą, kości trzeszczą, kruche patyki. Oczy jak czerwone ślimaki. Zamiast słońca widzisz wirujące, płonące koła. Ale marzysz... o gwiazdach, kobietach, wiośnie... i rewolucji.

- O czym?! - Gunnar zakrztusił się prawie cricami, którymi próbował oszukać pozbawione wzmacniaczy ciało.

- O rewolucji, stary. O krwawej wojnie, w której giną tysiące i miliony po jednej i po drugiej stronie. - Helge zachichotał, wyczuwając, jakie wrażenie zrobił na koledze.

Znowu zapadła cisza, przerywana chrzęstem gryzionych ciastek.

- A o śnie marzysz?... - zapytał cicho Gunnar, strzepując okruszki z kolan na ziemię.

Helge wzdrygnął się.

- Jeszcze jak - wycedził gorzko. - O śnie i o Błysku. O żetonach. O symulatoriach. Ale najbardziej to o śnie. Sen! - krzyknął prawie, aż czarne gawrony z pobliskiego drzewa poderwały się do lotu. - Czy ty, Gunnarze, wiesz, co to jest sen?!

- Wiem - powiedział Gunnar i złapał go za dłoń. - Tę noc przechodzimy jeszcze i przegadamy, stary. Potem wstanie słońce i udamy się do Sigrid. Poprosimy ją o Błysk. Strzelimy sobie po thunderze, usiądziemy do ekranów i zrobimy swoją robotę. Wyobrażasz sobie, jak miło zachrzęszczą żetony w kieszeni?... A wieczorem pójdziemy do Mamy Sen i zapłacimy za dwanaście godzin najsłodszego.

- Idź precz, kusicielu - odepchnął go Helge z irytacją, kładąc się z powrotem pomiędzy kępy kłującego zielska.

- Taa, taa. Nie histeryzuj, facet. Gdzie twoja męska duma?

Zaczęli się śmiać jak z dobrego dowcipu. Helge czuł, że jeszcze kilka słów więcej i zamiast śmiechem, wybuchnąłby płaczem.

*

Oczywiście zrobili tak, jak zapowiedział Gunnar.

Helge wiedział, że nie wytrzyma kolejnego dnia. W ciągu całego tygodnia schudł prawie dziesięć kilogramów i zaczynał mieć halucynacje. Tęsknota za odpoczynkiem i zmniejszeniem bólu i zmęczenia w końcu wygrała, tak jak wygrywała zawsze.

"Ciekawe, co by się wydarzyło, gdybym nie błyskał się przez miesiąc?" rozmyślał, czekając na Sigrid. "Bez snu pewnie bym umarł. A gdyby... gdyby zmęczenie osiągnęło taki poziom, że zasnąłbym bez Mamy?".

Wtedy wróciłyby czasy prehistoryczne. Czasy bez lekarstw, antybiotyków, szczepień, nauki, ekranów, prostej pracy dla każdego, podstawowego zapewnienia środków do życia dla każdej jednostki, czasów bez Błysku, czasów z dziurą ozonową, trzodami chlewnymi i snem!

- Piękne czasy, piękne czasy - syczał pod nosem Helge, sam w to nie wierząc.

Ile razy próbował zasnąć bez pomocy Mamy Sen?

Niezliczoną ilość. Pił szklankami syntetyczne mleko, parzył herbatki z podejrzanie wyglądającej melisy zebranej z pobocza. Słyszał coś o lekach nasennych, ale nie produkowano ich odkąd wynaleziono Mamę. Ćwiczył fizycznie, co bez wzmacniaczy przyprawiało go niekiedy o stany przedzawałowe, brał ciepłe, relaksujące kąpiele, wietrzył pokój, otulał się kołdrą, wsuwał butelkę z wrzątkiem pod stopy. Raz poprosił nawet sąsiadkę-staruszkę z baraku, aby zaśpiewała mu kołysankę, bo słyszał, że to pomaga. Spojrzała na niego jak na wariata i zapytała, dlaczego nie pójdzie do Mamy Sen.

- Bo nie mam żetonów! - krzyknął wtedy.

- To pracuj, patałachu. - babcia była potężnie zdenerwowana.

- Nie chcę się błyskać! - wrzasnął.

- Dlaczego? - zdziwiła się. - Bez Błysku nie byłbyś w stanie wykonać roboty. Tylko dzięki Błyskowi nasze społeczeństwo funkcjonuje.

Kiedy usłyszał slogany rządowe z odbiorników w ustach starszej pani, zatkał uszy i uciekł.

Nigdy nie zasnął bez pomocy Mamy. Zaciskał powieki, medytował, wyciszał się. Serce biło mu powoli, raz za razem, jak głuchy dzwon i po wielu godzinach takiego transu wstawał, zmęczony jeszcze bardziej niż wcześniej, z głową pękającą z bólu.

Gunnar zdawał się go trochę, troszeczkę rozumieć. Ale nawet najbliższy przyjaciel traktował zerwanie nocki i jednorazowe wagary w pracy jak skok w bok, miłą przygodę pozamałżeńską albo młodzieżową imprezę do białego rana, połączoną z rzyganiem po krzakach i straszliwym kacem. Nie uważał tego za żadną formę buntu wobec państwa ani za próbę odkrycia własnego ja, użycia mózgu, myślenia i marzenia.

"Przecież ja na początku byłem taki sam, a nawet gorszy" Helge próbował usprawiedliwić kolegę. "Dopiero Fritjof pokazał mi zbawienne skutki odwyku od Błysku".

Z całą mocą i zupełnie niespodziewanie zatęsknił za Fritjofem. "Gdzie jesteś, stary?" zapytał z rozpaczą. "Potrzebuję cię. Musimy porozmawiać. Musimy pogadać o tym wszystkim i zaplanować coś. Nie da się tak żyć, nie da się tak żyć, stary".

Tak naprawdę Helge nie miał nawet pewności, czy Fritjof żyje.

- O, Helge Henderson? - Sigrid wyrosła jak spod ziemi. Miała zniszczoną cerę, czerwone usta i czarne włosy. - Jak tam nosek, wyleczył się?

- Chyba już z nim wszystko dobrze - odpowiedział uprzejmie, dotykając ostrożnie nozdrzy.

- Proponuję poszukanie partnerki seksualnej w jednym z naszym przeglądów - powiedziała Sigrid przyjaźnie. - Ewentualnie, jeżeli cię nie stać, są jeszcze symulatoria.

- Nie jestem zainteresowany - odpowiedział Helge. - Chcę spać.

- Zapraszam. - Zaklekotały drewniane klapki za wyślizganej przez pracowników podłodze. Kobieta odwróciła się, machając za sobą ręką.

*

Dłonie oparte o metalowy pręt wyżłobiony starannie na kształt palców, aby wygodnie było zacisnąć pięści.

Szczęka ustawiona na plastikowej podkładce w kształcie podkowy, zapiętej na karku. Trochę boli kręgosłup lędźwiowy, ale za chwilę będzie po wszystkim.

Okrągły reflektor, szary jak bryła kamienia na wysokości oczu, w odległości około trzydziestu centymetrów od twarzy. W jego wnętrzu dało się dostrzec coś jak oszlifowany kryształ (żarówkę?). Kryształ miał wiele drobnych, kanciastych płaszczyzn, na których załamywało się światło zwykłej lampy.

Lampa sufitowa zgasła, zrobiło się czarno jak w jaskini. Zapach potu i środków dezynfekujących stał się dużo wyraźniejszy i dusił niczym kłąb waty wepchniętej w tchawicę.

Jeden, króciutki, niezapowiedziany Błysk, na którego nie dało się przygotować. Oczy rozwarte szeroko, szeroko - albo zamknięte, mocno i z całej siły.

Dla Błysku cienka warstwa skóry nie była żadną przeszkodą.

Ach, ten niezapomniany Błysk!

 

II

 

W mózgu panuje przyjemne zamglenie, poczucie własnego ja zostaje nieco rozmyte, podczas gdy spostrzegawczość i precyzja ruchów wyostrzają się. Wzmacniacze wprowadzone prosto do żył tchną nowe siły w pół martwe mięśnie.

Helge dostał żółty fartuch z dużym napisem: "Własność Spółki Grubera" i cztery czerwone żetony na zachętę. Faktycznie go to zachęciło, ściskał pieniądze w spoconej dłoni i myślał pożądliwie, co za nie kupi. Na sen jeszcze za mało, ale do wieczora uzbiera się jeszcze trochę zielonych i żółtych. Czerwoniakami można zapłacić za godzinę filmu edukacyjnego albo rozrywkowego, czy kupić doskonale ocenzurowaną powieść sprzed dwustu lat. Albo zakupić jeszcze trochę wzmacniacza i przeżyć odlot.

Helge, Gunnar i czterdzieści innych osób Sigrid i paru innych pracowników rozprowadzili po odpowiednich, jasno oświetlonych salach.

Helge usiadł na fotelu, wsunął stopy w mechaniczne buty. Oparł potylicę o zagłówek, czując z przyjemnością, jak jego ciało dobrze pamiętające poprzednie ustawienia ze szkoleń, tak i teraz doskonale się przystosowuje.

Palcami natrafił na gałkę. Ścisnął ją w dłoni, chłodny plastik wyślizgany był od używania. Otworzył szeroko oczy i spróbował się rozluźnić. Tak im zawsze mówiono na szkoleniach.

"Najważniejszy jest luz" mówił ojciec Fritjofa. "Gładkie czoło, spokojny oddech, równe tętno. Nigdy nie wiesz, co pojawi się na ekranie i co trzeba będzie zrobić. Dobroczynny wpływ Błysku naprowadzi cię błyskawicznie, należy tylko w spokoju i ciszy słuchać swojej intuicji. A intuicja się wyrabia razem z ćwiczeniami".

"Z całą pewnością ogarnie was nie raz i nie dwa frustracja, gniew, poczucie absurdu" mówił jeszcze Johannes. "Zignorujcie je, odepchnijcie daleko, pozbądźcie się ich. To stare, archetypiczne lęki przed utratą kontroli. JA wam mówię, PAŃSTWO wam mówi: wasza praca jest niezbędna. Dlaczego wygląda tak a nie inaczej - to zasługa naszej techniki, która umożliwiła każdemu niezależnie od jego predyspozycji intelektualnych i fizycznych objąć zajęcie, które jest w stanie idealnie wykonać. Bądźcie za to wdzięczni. Ba, bądźcie z tego dumni, chłopcy".

Stary Johannes to był równy gość. Taki ludzki.

Na ekranie pojawił się błyszczący oślepiającą czerwienią kwadrat, otoczony jakby stadem wściekłych os - niewielkich, czarnych trójkątów.

Co dalej? Helge wyćwiczonym ruchem pchnął gałkę i czerwony kwadrat poruszył się posłusznie, a kilka czarnych trójkątów przy zetknięciu z jego lewą boczną ścianą opadały na dół ekranu i przekształcały się w szare cegły.

Przez następne kilka minut Helge zaciekle likwidował trójkąty, aż ekran zamienił się w szarą, murowaną ścianę. Kwadrat przeobraził się w uśmiechniętą szeroko buźkę, która mrugnęła do Helgego porozumiewawczo.

Odmrugał bez namysłu. Ogarnęło go uniesienie.

"Jestem dumny... Jestem dumny..." powtarzał raz po raz, przestając po chwili rozumieć znaczenie tych słów.

Po kilku godzinach ciężkiej pracy wybiła przerwa obiadowa. Automat wysypał na jego spracowaną dłoń osiem żółtych żetonów i dwa zielone.

- Brawo, panie Henderson. Świetna robota - pochwaliła go maszyna zgrzytliwym głosem spomiędzy zaworów i elektrod.

- Dziękuję - odpowiedział, a w jego sercu ćwierkały skowronki.

W stołówce spotkał się z Gunnarem. Zaczęli jeść zupę z kleistym makaronem, a potem drugie danie z syntetycznego szpinaku i glonów Avoe.

- Widzisz, że jest zajebiście? - zapytał go Gunnar, wskazując dłonią dookoła. - Dlaczego więc raz na jaki czas musisz świrować?

- Nie wiem. - Wzruszył ramionami Helge, ale wiedział. Jutro likwidowanie czarnych trójkątów wyda mu się "frustrujące i absurdalne", twarze współpracowników tępe i głupie, a własna niemożliwość do skupienia upiorna i nie do zniesienia.

Pracował jeszcze cztery godziny, dopóki nie ogłoszono fajrantu. Sigrid poklepała go po ramieniu, znajomi pokazywali uniesione kciuki. Cieszyli się, autentycznie, że wrócił do nich po tak długiej przerwie. Nie było kar za wagary - twoją pracę może z łatwością wykonać ktokolwiek inny, nikt nie jest niezbędny. Ale zawsze powrót Syna Marnotrawnego sprawia dziwną satysfakcję Ojcom.

Teraz pracownicy mieli czas, aby wrócić najbliższymi busami do swoich mieszkań. Obmyć się, zjeść kolację, obejrzeć godzinę filmu czy dwie godziny programu telewizyjnego, posłuchać najnowszych hitów z radioodbiornika.

Po tym czasie udawano się do najbliższej Mamy Sen, wsuwano odpowiednią ilość żetonów we właściwą szparę i...

Helge, pachnący truskawkowym mydłem, w granatowej piżamie w czarne paski, ze wszystkimi żółtymi i dwoma zielonymi żetonami, czekał cierpliwie na swoją kolej do kapsuły sennej. Nawet nie chciało mu się spać, wzmacniacze jeszcze działały.

Obserwował, jak jego sąsiadka wyciąga sztuczną szczękę i wkłada ją do pudełeczka na piersiach. Starsza pani odgarnęła kołdrę, wsunęła pomiędzy pościel swoje zgrzybiałe ciało i okryła się ciepło. Kapsuła bezszelestnie zamknęła drzwi i popełzła w bok, ustępując miejsca kolejnemu białemu, obłemu pokoikowi zamontowanemu na szynach, na których będzie mógł przemieścić się do głównej komnaty sennej i ustawić w równym szeregu, zajmując minimalną ilość miejsca.

Teraz on, Helge. Wsunął żetony w szparę, kapsuła otwarła się zachęcająco. Podniósł czystą, pachnącą mlekiem kołdrę i przytulił głowę do poduszki. W kapsule było tak ciasno, że po zamknięciu drzwi nie dało się prawie drgnąć. Około dziesięć centymetrów dzieliło jego twarz od sufitu.

Nie musiał się tym więcej przejmować. Drzwi zostały zamknięte, kojące światło lampek rozjarzyło sufit i w tym momencie Helgego ogarnęła nieprzezwyciężona senność.

Usłyszał jeszcze gwizd szyn i zasnął.

*

Obudził się równo po dwunastu godzinach, maksymalnym czasie, jaki udawało się wykupić u Mamy Sen. Za późno, aby iść do pracy, za późno na śniadanie, za wcześnie, aby ze spokojem przebimbać wieczór i potem rozpocząć życie jeszcze raz.

"Dlaczego nie mogę zachowywać się jak normalny człowiek?" zapytywał samego siebie, wyłażąc z kapsuły, obciągając fałdy piżamy i przeciągając z ziewnięciem. "Osiem godzin snu i do Sigrid, do Błysku. A potem z kolejnymi uczciwie zarobionymi żetonami do Mamy Sen. Co ci szkodziło, Helge? Co ci szkodziło tak zrobić?".

"To tylko idiotyczna przekora" monologował. Był już w mieszkaniu (zespół kolejek miejskich pracował znakomicie), ochlapywał się zimną wodą z kranu i przebierał w czyste ubranie, pachnące pralnią. "Nic więcej. Żaden bunt, żadna klarowna wizja, co zrobić, o co walczyć. Tylko przekora. Nie wyjdę na dwór w czapce, nawet gdy wiem, że to dla mojego dobra, tylko dlatego, że babcia prosi. Jestem gówniarzem".

Zachichotał histerycznie, wpatrując się w lustro.

"Trzydziestotrzyletni gówniarz" pomyślał, wpatrując się w swoje błękitne jak niezabudki oczy, różowe powieki o jasnych rzęsach i rozczochrane rude włosy. Uśmiechnął się szeroko i dostrzegł zalążki próchnic w czwórkach.

Nie było go stać na dentystę, więc machnął ręką.

Wyszedł na zewnątrz. Dochodziło południe, słońce stało wysoko i odbijało się we wszystkich kałużach podziurawionych ulic. Widocznie w nocy padał deszcz.

Ludzi było stosunkowo niewiele, wszyscy zajęci jakąś konkretną robotą. Niektórzy zamiatali chodniki, inni naklejali plakaty. Wszyscy mieli więcej niż siedemdziesiąt lat i byli to nieliczni obywatele, którzy uprosili rząd tysiącami petycji - kiedy to było, czterdzieści lat temu? - aby nie obejmował ich program "Idealna Praca". Zgodzono się na to, chociaż i tak zostawali regularnie błyskani, a większość ich roboty wykonywały roboty.

Helge dziwił się im trochę. Przecież te czterdzieści lat temu nie byli aż tak starzy, aby nie nauczyć się nowego rodzaju pracy, najodpowiedniejszego. Na co im to było? Mogli siedzieć wygodnie na fotelu i wykonywać polecenia z ekranu, a zamiast tego wybrali wymienianie żarówek w oświetleniu miejskim.

Zafascynowało go to w pewien sposób. Przystanął przy jednej takiej zapracowanej grupce, zadarł wysoko głowę i przyglądał im się w skupieniu. Chłodny wiatr rozwiewał mu włosy i wpadał za kołnierz wyświechtanej kurtki.

Czterech dziarskich starców i dwie drabiny. Oraz automat, szturchany i obrzucany przekleństwami dosłownie co minutę. Rozgrzebana instalacja na ścianie jakiegoś budynku. Otwarta skrzynka, w środku rury, więcej Helge nie dostrzegał i nie interesowało go to. Wydawało się strasznie skomplikowane i niesamowicie nudne.

Starcy stukali wesoło narzędziami i zrzucali niepotrzebne części metalu prosto na chodnik, ostrzegając potencjalnych spacerowiczów grubymi, nagłymi wrzaskami. Nie zwracali uwagi na Helgego Hendersona ani na nikogo innego. Na tym świecie byli tylko oni i wadliwie działające rury, syczące parą i nieposłuszne rękom śmiertelników.

"Fritjofa to by interesowało" pomyślał Helge, przysiadając na hydrancie i czując, jak trochę cierpnie mu kark.

Pamiętał, jak Fritjof, siedzacy na łóżku, przykryty kocem i przypominający starego dziadka, przytrzymywał go, Helgego, w nieskończoność, opowiadając o wszystkim, co sobie przemyślał w długich godzinach samotności. Helge na początku chciał uciekać, potem trochę się nudził. Na następnych wizytach ogarnęło go niezdrowe zainteresowanie, które wzbudziło w nim niepokój.

A potem zostali przyjaciółmi na śmierć i życie. Ojciec Helgego zdążył umrzeć, ale coś z wizyt w sanatorium jego synowi pozostało.

Helge oderwał oszołomiony wzrok od czterech dziarskich starców i rozejrzał się dookoła nieprzytomnie, czując, jak w brzuchu burczy mu z głodu.

Zobaczył obok siebie dziewczynę, jak stoi i gapi się szeroko rozwartymi oczyma w robotników.

*

Miała ciemnoblond włosy obcięte równo pod łopatkami, stary wojskowy płaszcz i kilka kilogramów za dużo, a pomimo tego wydawała się jakaś mizerna. Okrągłe, zielone jak mech oczy wydały się Helgemu niespodziewanie poważne i posępne.

Mogła sobie liczyć najwyżej dwadzieścia lat.

Helge dostrzegł jej powieki podbite na fioletowo i mętny wzrok.

"Nie śpi od dawna" uświadomił sobie z nagłą jasnością i nie był w stanie powstrzymać języka za zębami.

- Pani to pewnie Mamy Sen od miesiąca nie widziała? - zapytał z galanterią, ale wbrew własnej woli zabrzmiało to szyderczo.

Spojrzała na niego od razu, czujna i odpychająca.

- A pan to, jak widzę, pączek na maśle? - syknęła.

Nie potrafił powstrzymać śmiechu.

- Odsypiałem zerwany tydzień - wyjaśnił, patrząc na nią z sympatią. Nawet jej cichy gniew wydał mu się sympatyczny.

Uważnym wzrokiem omiatała jego twarz, jakby próbując wyczytać, o czym w tej chwili.

- Nie znamy się - odpowiedziała cicho, wyraźnie akcentując słowa. - I pan nie boi się ze mną O TYM rozmawiać?

- O tym, czyli o czym? - Helge zdziwił się trochę. - O świadomym zrywaniu nocek? A co w tym takiego złego? Wszyscy czasami tak robią. Prawo nie przewiduje za to żadnych kar. Wszyscy wiemy, że nie powinno się uciekać od Błysku, ale przecież nie da się uciekać w nieskończoność, więc po co tu karać?

- I właśnie o to chodzi. - Dziewczyna weszła mu w słowo. - Nie ma kar, bo wiedzą, że do nich wrócisz. Wrócisz, błagając o żetony, o Błysk, o Mamę. Ufają swojej mocy.

Helge wzruszył ramionami. "I co z tego?" miał ochotę zapytać.

- Dlaczego nie mogę głośno mówić o czym myślę? - powiedział zamiast tego.

- Z całą pewnością nasze rozmowy są rejestrowane. - Dziewczyna nie spuszczała z niego zimnego wzroku i dopiero teraz Helge zdał sobie sprawę, że na ich dnie czai się strach. - Im bezpieczniej się czujesz, tym więcej paplasz i tym więcej wiedzą o tobie. Im mniej gadasz, tym ciężej jest przewidzieć, co zrobisz.

- Ale ja przecież nie zamierzam nic robić - zirytował się Helge. - Nic niezgodnego z prawem. Jeszcze nie mam paranoi i nie widzę wszędzie podsłuchujących agentów w czerni.

- Okej. - Dziewczyna wyraźnie się obraziła. Zacisnęła usta i usunęła się o krok.

Widocznie postanowiła przerwać rozmowę i wrócić do obserwacji robotników, ale Helge nie potrafił odpuścić.

- Powiedz mi, jak długo nie śpisz! - zawołał, próbując ją udobruchać. Uśmiechnął się zachęcająco, durnowato.

Tym razem nie spojrzała na niego nawet. Wsunęła dłonie w kieszenie i zakołysała się na piętach.

- Dzisiaj wybije trzynasta bezsenna noc - powiedziała powoli, znużona.

Helge prawie podskoczył.

- Trzynaście nocy! - krzyknął w uniesieniu. - Mój rekord to siedem. Jak ty to robisz, dziewczyno? - zająknął się. - Panienko... Jak to ci się udało?

Uśmiechnęła się po raz pierwszy, błysnęła ostrymi, białymi zębami.

- Widocznie Bóg tak chciał - wycedziła sarkastycznie.

Nagle jeden z robotników zaryczał z bólu.

- KUUUrrw...! - wrzasnął, oderwał obie dłonie od szczebla drabiny, zachybotał się niebezpiecznie.

Serce podeszło Helgemu do gardła. Zerwał się na równe nogi.

- Co się stało, Sorensen? Co się stało? - pytali przestraszeni koledzy, ale Sorensen wył tylko grubym głosem, zaciskając powieki. Niezgrabnie zsunął się z drabiny na ziemię, klepnął ciężko o chodnik.

- Dzwoń po pogotowie - polecił Helge zdławionym głosem do bladej jak trup dziewczyny. - Człowiek jest ranny.

Teraz to dostrzegł, gdy Sorensen leżał do chodniku, przeklinając i płacząc z bólu. Wąski, różowy pasek poparzonej skóry ciągnął się od jednej skroni do drugiej, przez oczy i nos. Powieki były blade - i Helge zrozumiał. Sorensen dostał wrzącą parą prosto w gałki oczne.

W tym samym momencie Sorensen rozchylił nieco powieki - Helge zdążył zobaczyć krwistoczerwone białka. Zmiękły mu kolana.

- Ja nic nie widzę!! - wrzasnął z całej siły Sorensen. - Oślepłem! Do kurwy nędzy, oślepłem! - wybuchnął strasznym, ryczącym szlochem.

Dziewczyna wyrosła u boku dygoczącego Helgego.

- Co z nim będzie? - zapytała jak głupia.

- Och, to co ze wszystkimi ślepcami - wykrztusił z nienawiścią, zalewającą gardło. - Odizolujemy go. Przecież nie da się go więcej błysnąć. Myślisz, że można takich szajbusów trzymać w towarzystwie normalnych? Więcej nie powtórzymy takiego błędu. Nigdy więcej! - powtórzył, wykręcając na pięcie i uciekając.

"Nigdy więcej" powtarzał zaciekle, pełen nienawiści.

Przecież Fritjof też był ślepy. I trochę za późno zrozumiano, że to właśnie takich jak on należy się wystrzegać jak ognia.

 

III

 

Może Sorensen jeszcze nie jest stracony. Przecież mógł sobie odłożyć ładną sumkę żetonów i teraz zapłacić za lekarza - no i kto wie, może też przysługują mu jakieś rządowe dotacje czy ulgi? A dobry lekarz specjalista spróbowałby go uratować, przeszczepić rogówki, posklejać soczewki, załatać miękką, rozłażącą się w szwach membranę oka.

Wzroku Fritjofa nie dało się w ten sposób uratować.

Opowiadał mu przecież, jak to było. Podczas ćwiczeń na placu, kiedy jeszcze wydawało mu się, że przysłuży się państwu swoją obecnością w elitarnych, nielicznych szeregach wojskowych, programując automaty wojenne.

"Zawsze zdarzały się tragiczne wypadki" mówił Fritjof, kierując w stronę Helgego bladą twarz ze skroniami przewiązanymi bandażem. "Kiedyś granaty wybuchały w rękach, koledzy bawili się załadowaną bronią, coś było niedokładnie zabezpieczone, strzeliło, eksplodowało. Dzisiaj mamy taki luksus, że nieszczęścia nie pochodzą z rąk ludzkich. Dlatego nie ma czegoś takiego jak wina-kara, jest przypadek i "pogódź-się-z-tym-może-zrobią-ci-przeszczep". W moim przypadku była to awaria automatu HWII-49. Oberwałem odłamkami metalu i falą świetlną. Miałem na głowie kask zabezpieczający i wiesz, orzeczono, że to prawdopodobnie ocaliło mój mózg''.

"Ale nerw wzrokowy jest nieodwracalnie uszkodzony" szeptał dalej Fritjof, przysuwając się do Helgego. "Nie błyskałem się od trzech miesięcy, wiesz, stary? Korzystam z Mamy Sen, bo mam żetony z odszkodowania. Wiesz, jak to ich wkurwia, tych lekarzy, rządzących? Zaraz wymyślą jakiś substytut Błysku, do wprowadzenia pod skórę, albo jakiś fajny ogłuszacz. Nie będzie się nazywał Błysk tylko Huk, albo Szum. Niezły pomysł, co? Helge?"

"Snujesz fantazje" odpowiedział mu. "Co z tego, że się nie błyskasz? Tak czy siak jesteś stracony dla społeczeństwa. Co te wielkie szychy obchodzi, że jakiś jeden facet ma trochę za dużo czasu?"

"Bo snuję fantazje, jak to sam zauważyłeś." Fritjof poprawił się na fotelu, jego usta nabrały żywszego koloru. "Snuję głupie, naiwne, oburzające fantazje i ośmielam się nimi dzielić z niewinnymi dziećmi. Myślisz, że to się dobrze skończy?".

"Paranoja, staruszku" zaśmiał się Helge. "Muszę wracać do roboty. Do jutra".

Nie upłynął miesiąc, a Fritjof zniknął.

Paranoja? To samo powiedział tej pulchnej dziewczynie na chodniku. To chyba jego problem, wciąż jest łatwowierny i papla, papla jak ta lala. Może to jego wina, że Fritjof został przeniesiony (oby został przeniesiony, oby to było przeniesienie, Boże, błagam, oby to było tylko i wyłącznie przeniesienie...).

A co, jeżeli już nigdy-przenigdy nie natknie się na dziewczynę? Co będzie to oznaczało? Jeżeli Helge znajdzie się w trzeźwiejszym nastroju, stwierdzi, wzruszając ramionami "Przypadek. Wyprowadziła się. Wpadła pod tramwaj. Cokolwiek", a kiedy odezwie się jego własna, prywatna paranoja, pomyśli: "JĄ TEŻ WZIĘLI...".

"Co jeszcze musi się wydarzyć, byś uwierzył?" pytał siebie, leżąc na kanapie w pustym, małym jak ptasia dziupla mieszkanku. "Że nic nie dzieje się bez powodu?".

"Żałosne" buntował się. "Co ci nie przeszkadza w tym świecie? To najlepsze czasy, w jakich znajdujemy się, odkąd powstała ludzkość. Każdy człowiek ma co jeść i gdzie złożyć głowę. Można się nawet wkurzać, buntować i snuć spiski i nikogo nie spotyka za to czapa".

"To, że ciebie nie spotkała, nie znaczy, że..." napłynęła zalękniona myśl z głębi mózgu.

Nie znaczy, że jeszcze nie spotka.

Nie znaczy, że Fritjof nie poznał jej słodkiego smaku.

I że dziewczyna pozostanie wiecznie poza jej zasięgiem.

Tutaj występuje logiczny związek wina-kara. Występuje, jak w pysk strzelił.

*

Pierwsza noc minęła bezsennie.

Helge zwlókł się z kanapy w mieszkaniu, wyczerpany i obity, w ubraniach śmierdzących potem. Blask świtu raził zmęczone oczy, wiercił w nosie.

Helge mył się długo, starannie. Pienistymi strugami wydrapywał wszystkie złe myśli, które kluły się w pęknięciach skóry. Truskawkowym mydłem dodawał sobie otuchy, optymizmem napawał go szorstki, czysty ręcznik.

- Wybacz, Viko - powiedział zapinając guziki koszuli.

Tak, nadał imię pulchnej dziewczynie z chodnika.

- Mam nadzieję, że wytrzymałaś tę czternastą noc. Walcz, walcz, walcz. W niczym ci nie pomogę. Jestem słaby. Idę do pracy.

Przyczesał włosy.

- Idę po Błysk.

Zamknął drzwi na klucz.

- Wybacz, Viko.

Nigdy nie będziemy walczyć ramię w ramię przeciwko iluzjom. Mam trochę rozsądku. Mam zdrową porcję hipokryzji i umiem zagłuszać głos sumienia. Dobrze mnie wytrenowano.

W sumie, jeśli już, to powinien przepraszać Fritjofa, ale bał się jego wspomnienia jak ognia.

Sigrid uśmiechnęła się do niego szeroko. Darowała sobie nawet grube dowcipy, po prostu zabrała go do gabinetu i profesjonalnie, fachowo błysnęła. Nagle wata wypełniła mu głowę, wzrok się wyostrzył, słuch wyczulił.

Gunnar zachwycił się i wzruszył jego widokiem.

- O, stary. Staruszku. - Klepnął go w ramię. - Bałem się, ze znowu znikniesz na tydzień. Jak tam? Poczucie obowiązku wróciło?

- Chyba dopiero je sobie wyrabiam - odpowiedział Helge, z trudem zbierając rozbiegane, chaotyczne myśli. - A co u ciebie słychać?

Nic go to nie obchodziło. Chciał po prostu zasiąść już do pracy, zatonąć w kwadratach i trójkątach, oderwać się od szumu w mózgu, zdać na instynkty ciała i na wyrobione długoletnimi ćwiczeniami odruchy. Błysk to ułatwiał.

"Błysk nas wyrównuje" pomyślał Helge. To byłby dobry tekst na slogan telewizyjny.

*

Tym razem zadanie było znacznie bardziej skomplikowane. Musiał nagłowić się chwilę, zanim wpadł, o co chodzi - a potem z rozsadzającym pierś uczuciem dumy wprowadzał białe koła w czerwone trójkąty, które następnie ustawiał w długich, pionowych rzędach. Rzędy przylegały do siebie ściśle, tło nabrało barwy kojącego różu.

Helge nie martwił się niczym więcej. Tylko jedno miał na myśli: oby rzędy były równe, oby rzędy były proste i wysokie do nieba.

- Poznałem fajną dziewczynę - rzucił niezobowiązująco na stołówce.

Gunnar ucieszył się.

- Serio? Gdzie? - zapytał, zręcznie wyławiając kawałki parówki z ziemniaczanej paćki.

- Och, wpadłem na nią na spacerze. - Helge uśmiechnął się. - Ma na imię Vika i jest ogromnie sympatyczna.

Co go wzięło, żeby kłamać? Nawet nie chciał przestać. Zresztą, czy to było kłamstwo? Odnosił wrażenie, ze wszystko co mówi, jest niezwykle prawdopodobne, i tak, taka musiała być prawda.

- Też czasami zrywa nocki - kontynuował z zapałem. - Ale to wspaniała, odpowiedzialna dziewczyna. Myślę, że jest do ciebie podobna.

- Do mnie? - roześmiał się Gunnar. - Dlaczego?

- Nie traktuje wagarów jako formy oporu, biernego czy aktywnego, nie! - Helge podniósł głos, serce zaczęło mu szybciej bić. - Skąd! To jest odpowiednik młodzieżowej imprezy. Jedna zerwana noc i co? I nic! Zmęczenie i odurzenie, wyczerpanie. Czujesz, że żyjesz i nie masz najmniejszej ochoty tego powtarzać. Potem idzie do pracy, pracuje, pracuje, zarabia i IDZIE SPAĆ! Rozumiesz teraz? - urwał. Z płuc uciekło mu całe powietrze.

- Nie musisz tak krzyczeć - stwierdził Gunnar, nie rozglądając się nawet. Miał spuszczoną głowę, jego twarz zgasła.

Pomiędzy kolegami zapadła martwa cisza.

"Kogo obchodzą twoje słowa?" wyrzucał sobie Helge zaciekle. "Myślisz, że cię podsłuchują, co? Jeżeli tak, przecież takie ględzenie nic nie da! Kogo ty chciałeś przekonać? Myślisz, że Vice to pomoże? A może tylko jej zaszkodzi!". Zrobiło mu się niespodziewanie zimno.

Gunnar poruszył się lekko na dźwięk dzwonka wzywającego do opuszczenia stołówki.

- Wiesz... - szepnął. - O ile zechcesz walczyć, dasz radę.

- Co?... - zdziwił się Helge, odruchowo odnosząc słowa Gunnara do swoich myśli.

- Dasz radę z tymi dziecinnymi zachciankami - wyjaśnił Gunnar. - Wdrożysz się do pracy. Przestaniesz dziwaczeć. O ile zachcesz z tym walczyć, uda ci się.

Jak zwykle, Helge nie znalazł odpowiednich słów, tylko zaciął usta. Z utęsknieniem pomyślał o Mamie Sen.

Idąc do swojej sali, usłyszał pod jednymi z wielu drzwi podniesione głosy. Zatrzymał się w marszu i rzucił okiem do środka pomieszczenia. Zauważył jeszcze, jak Gunnar spogląda na niego z niedowierzaniem i irytacją, a potem znika w odpowiednim pokoju.

O rety, pięć minut nikogo nie zbawi.

W sali numer 16 cztery główne ekrany wyświetlały duży, migający padaczkowo napis: "Błąd". Grupa pracowników stała stłoczona na środku podłogi, obgryzała paznokcie i mamrotała coś od czasu do czasu, wyrwana z ciągu, oszołomiona i otępiała.

Co innego było dla Helgego zaskakujące.

Brak automatów rzucał się od razu w oczu. Profesjonalne maszyny od wszystkiego, z wyspecjalizowanymi chwytarkami, stały na uboczu, zepchnięte na drugi plan, zaś dwóch mężczyzn w pomarańczowych kombinezonach i kilkudniowych zarostach na twarzy, przejęło na siebie całą robotę.

Jeden z nich leżał na podłodze, górna połowa ciała tkwiła w otwartej skrzyni komputera. Z wewnątrz biło blade, błękitnawe światło i głośne, metaliczne postukiwania. Drugi mężczyzna siedział niedbale na jednym z foteli, podpiął własny przenośny, niewielki ekran z klawiaturą do zepsutego ustrojstwa i od czasu do czasu porozumiewał się z gościem w skrzyni głośnymi krzykami pełnymi fachowego słownictwa.

- Co się tu stało? - pomyślał na głos Helge.

- Usterka - odpowiedział ktoś obok niego. Helge odwrócił głowę i ujrzał trzeciego faceta w pomarańczowym kombinezonie. Ten stał, ściskając w dłoniach urządzenie przypominającym duży kalkulator i zdawał się coś nim mierzyć.

- Usterka? - powtórzył Helge. - Dlaczego wezwano ludzi?

Nie mieściło się to mu w głowie. Mężczyźni w kombinezonach nie byli starcami ze zboczonymi zachciankami. Wyglądali jak fachowcy z poprzedniego wieku.

- A bo to cholernie dziwna usterka - mruknął facet. - Automaty ześwirowały.

- I panowie sobie poradzą z czymś, na czym automaty wysiadły? - upewnił się Helge, z sercem trzepoczącym z napięcia.

- Jak zwykle - odparł. - Maszyny nie zastąpią ludzi, łudziłeś się kiedykolwiek, gościu? - Spojrzał na niego krótko jadeitowo zielonymi, błyszczącymi jak światełka choinkowe oczyma.

- Chyba tak - wyznał Helge. - A skąd wy się wzięliście? Gdzie studiowaliście takie... takie zajęcia jak to? - Zamachał ręką w stronę ekranów.

W tym momencie w sali pojawiła się Sigrid i Helge zrozumiał, że trzeba się zmywać.

- Tajemnica państwowa! - ryknął za nim mężczyzna w kombinezonie i wybuchnął gardłowym śmiechem.

 

IV

 

- I wtedy - powiedział Helge. - Zdałem sobie sprawę, że jestem idiotą.

- Myślałem sobie: no dobra, starcy. Staruchy, traktujące pracę fizyczną jak zabawę, którą dostały jako wielkoduszny podarunek zanim zdechną i oczyszczą naszą epokę ze nieodpowiednich nawyków i przekonań.

A oprócz tego my - młodzi i średni, wychowankowie naszego słodkiego systemu. Bezwzględnie przekonani o jego słuszności, o jego trwałości, doskonałości w najdrobniejszym szczególe. Mężczyźni i kobiety przed ekranami.

I wiesz co, stary? Ja naprawdę jestem idiotą. Dotarło to do mnie dopiero jak ujrzałem tych "fachowców", pomarańczowych ludzików. Kolesie przyszli naprawić zawieszoną maszynerię, po tym jak automaty zawiodły. Nic niezwykłego, co? Niczym nie trzeba się martwić, nie?

Ale chyba przypominasz sobie pomarańczowych ludzików? Bo ja tak. Widać ich czasami na ulicach, bardzo zajętych i zaaferowanych. Nigdy nie zwracałem na nich uwagi, ty też nie, stary. Czy choćby to nie świadczy o tym, że coś ze mną - z nami - jest cholernie źle?

I co dalej? Pomyślałem o Sigrid. O jej pracy - przecież kobita nie siedzi przed komputerem. Została wykształcona, aby nas pilnować i błyskać. Przecież mógłby robić to automat, prawda?

Pomyślałem o naszym mistrzu Johannesie. A potem o wojskowych, politykach, naszych szefach i kierownikach.

Och, człowieku.

- Zrozumiałem - podjął po chwili zmęczonym głosem. - Żadna, po tylekroć wychwalana zmiana, nie nastąpiła. Wciąż są grupy społeczne, odmiennie wykształcone, o zróżnicowanym zakresie władzy, zajmujące się różną pracą i w różny sposób potrzebne.

Tylko, że kiedyś uczyłbym geografii w podstawówce, piekł bułeczki czy pilotował śmigłowiec, a dzisiaj klikam... klikam coś NIE WIADOMO PO CO I NA CO.

- Oczywiście, że wiadomo... - przerwał bluźnierstwo wzburzony Gunnar.

- WCALE NIE. Oszukujesz się, kurwa, durniu. Wystarczą ci banały, aby zapchać makówkę i pójść spać. Kiedyś wmawiano ludziom, że równość to najwyższa wartość i należy do niej dążyć po trupach do celu, a dziś, że ją osiągnęliśmy. Podczas gdy jedno i drugie to kłamstwo.

Gunnar dygotał ze wściekłości i dopiero teraz Helge to zauważył. Mężczyzna miętosił w dłoniach wyrwany pęk trawy, nie zwracając uwagi na cięcia ostrych łodyg.

- Ale chrzanisz - wykrztusił z siebie Gunnar niecierpliwie. - Chrzanisz. Co z tego, że rzeczywistość jest inna, niż sobie wmawiałeś przez całe życie. Oczywiście, że widziałem pomarańczowych ludzików. I wiedziałem doskonale, co robią. To samo tyczy się Sigrid i Johannesa. Nie rozumiesz jednego, Helge. Odrobina gładkich banałów jest potrzebna dla ludzi, aby im nie odpierdalało. Bo ludzie lubią podpalać świat i zalewać go we krwi. Dzisiejsza forma społeczeństwa jest trwała, pozwala na rozwój i na odmienność poglądów. Dla dziewięćdziesięciu dziewięciu procent ludzkości to najpiękniejsza rzecz, najlepsza rzecz, jaką można sobie wyobrazić. A ty, Helge - podniósł głos, powstrzymując Helgego przed odpowiedzią. - Poczułeś się oszukany i odbiło ci. I powiedz, którą to noc nie śpisz?

- Szóstą - warknął Helge. - Co to ma do rzeczy, że poczułem się oszukiwany? Dlaczego od razu "poczułem"? Może zwyczajnie dlatego, że JESTEM oszukiwany i moja głupota wrodzona nie pozwalała mi tego dostrzec.

- Paranoja - stwierdził definitywnie Gunnar. - Widzisz oddziaływania złych mocy tam, gdzie ich nie ma.

Helgego ogarnął szał.

- Och, znowu to wyświechtane słowo! - wrzasnął, biegając w kółko i wymachując rękami. - Paranoja i co jeszcze? Jeszcze jakiego ładnego słówka użyjesz, aby mnie zakwalifikować do odpowiedniej szufladki i zapomnieć? Może jeszcze powiedz, że to Fritjof nasrał mi do mózgu!

- To Fritjof nasrał ci do mózgu - przyznał Gunnar.

- No jasne! Powiem ci, czym się różnimy. - Zatrzymał się, ciężko dysząc. - Podstawowa różnica: priorytety. Twoim jest: żarcie i spokój. Moim jest: poczuć smak. Smak wszystkich starych, dobrych rzeczy: snu, seksu, miłości, tylko bez tabletek, bez wzmacniaczy, bez Mamy Sen, bez thundera. Rozumiesz teraz, kurwa?! - ryknął.

- Rozumiem. - Gunnar podniósł się na równe nogi, otrzepał spodnie ze źdźbeł trawy, - Rozumiem, że zwariowałeś i nie ma dla ciebie ratunku. Przykro mi, przyjacielu, ale to chyba ostatnie nasze spotkanie.

- A gdzie wasza sławna tolerancja? - syknął Helge, przechylając głowę w bok.

- Nie można tolerować nietolerancji ani świadomego szaleństwa - odpowiedział Gunnar. - Wiesz o tym, nie udawaj debila.

- No, to jest doskonały przykład podsumowujący - ochłonął nieco Helge. - Dzisiaj mamy równość i tolerancję. Tylko tak naprawdę nie mamy równości, a tolerancja jak zawsze tylko dla swoich. A dochodzimy do tego, że obie te pojęcia są chujowe nawet w swojej najpiękniejszej definicji, a nie tylko w wykonaniu.

- Cześć, Helge. - Gunnar zarzucił na ramię torbę i spojrzał na zasnute zmierzchem niebo. - Przykro mi patrzeć na ciebie w takim stanie. Mam nadzieję, że nie odpierdolisz niczego głupiego. Pogadaj z tą swoją dziewczyną. Skoro jest tak podobna do mnie, to może przemówi ci do rozumu.

- Vika? - powtórzył zaskoczony Helge, przypominając sobie nagle swoje kłamstwa. Zachichotał gwałtownie, histerycznie, aż zatoczył się do tyłu. - Ona? - wydusił, śmiejąc się. - Vika stwierdziłaby, że jesteś agentem złych sił i pierwsza strzeliłaby ci między oczy.

*

Nie miał większego planu, nic.

Tylko obsesyjną potrzebę zemsty.

Przypominał sobie wszystkie głupie filmy, które oglądał w życiu i zastanawiał się, co zabrać ze sobą. Siekiera? Rewolwer? Kanister z benzyną i słomiane pakuły?

A potem stwierdził, że szaleństwo zobowiązuje i wziął tylko łyżkę.

Dochodziła godzina dziewiąta wieczorem. Niebo pokryte ciemnym granatem mrugało białymi skrami gwiazd. Księżyc krył się pomiędzy dachami, unikał ludzkiego wzroku.

Mama Sen przypominała prostą budowlę z dziecięcych klocków, kwadratową, bez okien, bez ozdób czy elewacji. Wciśnięta z jednej strony obok salonu gier, z drugiej obok świątyni ekumenicznej, przypominała w dziwny, odległy sposób kołyskę w zagraconym pokoju. Bez dziecka w środku, napojonego mlekiem, z oczami zaklejonymi piaskiem. Kojarzyła się raczej z dorosłymi, ze starymi ludźmi, z dziećmi i młodzieżą, martwo wciśniętymi w pościel, ze strużką śliny na policzku i mózgiem w czarnej, sennej mgle.

Helge nie wszedł przez główne drzwi, widział kręcących się w przeszklonej sieni obcych w piżamach, szlafrokach i z misiami w objęciach. Minął radosnym, entuzjastycznym krokiem załom budynku, skręcił na jego tyły.

Czarny żużel chrzęścił pod stopami. Na tyłach budynku mieścił się wąski parking w kształcie litery L z kilkoma niedbale zaparkowanymi samochodami. Porwany strzęp kolorowej gazety unosił się na delikatnym wietrze.

Boczne wejście dla pracowników. Tak, tego szukał.

Wspiął się po betonowych schodkach, złapał zimną, zardzewiałą klamkę i nacisnął. Czuł wzrok kamer na swoich plecach, pomagało mu to odrzucić wszystkie zbędne ruchy. Był skupiony i pewny siebie.

Drzwi okazały się otwarte. Wąski, długi korytarz, wykładzina na podłodze, zabłocone ślady butów. Jarzeniówki u sufitu, jakaś tablica z karteluszkami przypięta do ściany, regulaminy na pineskach. Zza jednych drzwi doleciały podniesione głosy i śmiechy, zza innych dobiegała martwa cisza.

Szedł dalej, teraz prawie biegł. Rozglądał się dookoła, czytał wszystkie napisy na drzwiach. Szukał.

Szukał.

Kolejne drzwi. Otworzyły się i wyszła z nich szczupła, siwa kobieta. Na widok Helgego otworzyła usta - nie wiedział, do krzyku, do pytania? Nie chciał ryzykować.

Złapał ją wpół lewą ręką, zatkał usta. W prawej dłoni ścisnął łyżkę i przyłożył jej rączkę do chudej, drgającej grdyki kobiety.

- Zaprowadź mnie - powiedział spokojnie. - Do komendy głównej.

Nie wiedział, czy wyraził się jasno.

- Do serca Mamy Sen - dodał. - Chcę ujrzeć jej najwrażliwsze flaki. Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję, kobieto. Idź.

Ruszyła do przodu jak zahipnotyzowana, nawet nie próbując wyrwać się z jego uścisku. Skądś wiedział, że nawet nie zacznie krzyczeć, była przerażona do szpiku kości.

Och, jak bardzo bała się śmierci.

Wskazała drzwi po lewej. Szeptem kazał jej otworzyć, obie ręce miał zajęte.

Nacisnęła klamkę. Jej rwany oddech parzył mu palce.

Zeszli po kilkunastu stopniach na dół. Helge pilnował starannie, aby oboje się nie potknęli.

Poczuł zapach mokrego żelaza i sosnowych odświeżaczy powietrza, usłyszał głośne buczenie. Na ścianach pięły się rury, ciągnęły poplątanymi arteriami do wielkiego zbiornika wypełnionego mleczną cieczą znajdującego się na środku rozległej niskiej piwnicy. Obok stał stół, kilka ekranów i mnóstwo elektroniki, nic nie mówiącej Helgemu. Pod sufitem niczym gniazda nietoperzy, połączone przewodami, ciągnęły się skupiska atramentowo czarnych głośników.

- Dobra. – W końcu wypuścił kobietę z uścisku. - Wyłącz to ustrojstwo.

- Co? - szepnęła przez ściśnięte gardło. Spod jej pomarszczonych powiek płynęły łzy.

- Wyłącz Mamę Sen - poprosił łagodnie. - Naciśnij jakiś duży, czerwony guzik i wyłącz ją.

Podeszła do ekranów, dotknęła touchpada. Przesunęła kursorem, kliknęła jakiś link, wpisała kilka komend. Na koniec, łkając coraz głośniej i bojąc obejrzeć się na Helgego, nacisnęła ENTER.

Nawet lampy przygasły, buczenie ucichło, jakby ktoś wyrwał kabel odkurzacza z kontaktu.

- Dziękuję - podziękował Helge. - To tyle. Możesz iść.

Przez chwilę nie była w stanie drgnąć. Dopiero teraz zauważył smugi moczu na nogawkach jej spodni.

- Czego się boisz? - Podniósł do góry łyżkę i pokazał ją. - Nie mam broni. Idź wezwać policję.

- Idź! - krzyknął w końcu, stojąc przy stole i ujmując w obie dłonie jeden z ekranów.

Kiedy drgnęła, podniósł urządzenie na wysokość twarzy.

Kiedy cisnął nim o podłogę, rzuciła się biegiem w stronę schodów.

Trzask!

*

Śpieszył się. Roztrzaskał wszystkie ekrany w ekspresowym tempie, szkło zasypało podłogę, popękany plastik i śmierdzące spalenizną kable otoczyły go kręgiem.

Wbił łyżkę w jedno z większych, metalowych pudeł, ryzykując porażenie prądem elektrycznym. Zdarł klapę, ujrzał zielone płytki, przewody, kabelki, miedziane druciki łączące jedne szklane kropelki z drugimi. Wepchnął pomiędzy nie dłonie, wydzierał jeden organ po drugim.

Rozciął o coś dłoń, krew wsiąkła w rękaw.

Wybebeszył wszystko.

Czy to coś da? Modlił się, żeby tak.

Kiedy uderzał pięścią w pokrywę zbiornika, na górze schodów pojawili się ludzie.

- Długo wam to zabrało! - zaśmiał się. Uderzył jeszcze raz barkiem, prawie zwichnąwszy staw, a potem zaparł się o ścianę i przewrócił zbiornik na podłogę.

Chlusnęła blada, pachnąca metalicznie ciesz. Dostrzegł w środku małe, krwawe strzępki, niczym fragmenty ludzkiego ciała. A może to tylko jego chora wyobraźnia?

Fala wymiocin podeszła mu do gardła.

- Już jedzie policja! - wrzasnął któryś z naukowców. - Niech pan się podda, nic panu nie zrobimy! Prosimy oddać się w ręce sprawiedliwości!

- Chuj ci w dupę - odpowiedział niegrzecznie Helge.

Przedarł się przez białą masę. Spodnie miał mokre do kolan, koszula przesiąkła potem.

Dotarł do schodów.

- Wynocha - powiedział, wyciągając w kierunku tych dwóch przerażonych facetów i czterech jeszcze bardziej przestraszonych kobiet swoją dzielną łyżkę.

Cofnęli się, jakby pchnął ich silny wiatr. Rozstąpili się na boki na podobieństwo Morza Czerwonego i niczym Mojżesz przeszedł między nimi.

Wypadł na korytarz i rzucił się biegiem, ślizgając w przemoczonych butach.

Przestał myśleć.

Znalazł się przy głównym wyjściu. Rozepchnął zgromadzonych przy kapsułach ludzi i wyskoczył na chodnik. Rzucił się do szaleńczej ucieczki, rycząc z uciechy na całe gardło.

*

Zatrzymał się, skrajnie wyczerpany, w miejscu, którego nie rozpoznawał, pomiędzy obcymi domami, pod obcym, nocnym niebem. Wiedział, że policja wkrótce go znajdzie, skuje i odprowadzi… gdzieś. Gdzieś.

Do Fritjofa, do Viki, do różnych innych ludzi. Do trupów.

Żadnych więcej błysków. Nigdy więcej.

Odciągnął powiekę i przyłożył łyżkę u granicy oczodołu. Wbił mocniej; zabolało kurewsko. Zacisnął zęby i popchnął łyżkę, jakby wydrążał kulkę lodów.

Gałka oczna wyskoczyła z mokrym mlaśnięciem. Gorąca fala krwi zalała mu policzek.

A teraz drugie. Ból zaraz się zmniejszy.

Tego, że nadchodził świt, domyślił się tylko po śpiewie ptaków.

Był znużony jak nigdy w życiu i tak okropnie chciało mu się spać.

Przytulił głowę do chropawej ściany jakiegoś budynku, podciągnął nogi pod brodę i, przykrywając krwawe dziury powiekami, po raz pierwszy w życiu naprawdę zasnął.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Edypalna dwa lata temu
    Napisane na przełomie stycznia i lutego, ale dopiero teraz znalazłam chwilę na zredagowanie i publikację. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do regularnego pisania.
    Miłego czytania, ludziska.
  • słone paluszki dwa lata temu
    Ponad 6 tysięcy słów? Łoj...

    Dobra, jestem silną, niezależną kobietą bez kotów, więc podejmuję się wyzwania?
  • Edypalna dwa lata temu
    Zapraszam :) Daj znać, co sądzisz ❤
  • słone paluszki dwa lata temu
    Życie w futurystycznej dystopii zmusza głównego bohatera do radykalnych działań, bo każdy czas ma swojego buntownika...

    Zaznaczyłam sobie 9 fragmentów, które bardzo do mnie trafiają, ale nie chcę spojlerować, więc chociaż jeden:
    - Im bezpieczniej się czujesz, tym więcej paplasz i tym więcej wiedzą o tobie. Im mniej gadasz, tym ciężej jest przewidzieć, co zrobisz.

    Choć nie jest to lektura odkrywcza, to można stwierdzić, że jest pozycją przypiminającą o czymś, o czym zawsze warto pamiętać.

    Jestem zadowolona, że nie był to czas stracony, tylko tytuł bym zmieniła.
    Pozdrawiam z 5! ?
  • Edypalna dwa lata temu
    Dziękuję za miłe słowa. Nic odkrywczego, wiem, ale dobrze się pisze takie historie ;) . Może kiedyś stworzę coś bardziej wybitnego, ekhm.
    I nie mam głowy do tytułów, powinnam kogoś do tego zatrudnić ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania