MAMMOGRAFIA
A JAK
APOLLINAIRE
Nowoczesna szkoła malarstwa wydaje mi się najśmielsza, tak pisał Guillaume Apollinaire w Kubistach, w momencie dziejowej awangardy, jaką były lata dwudzieste, lata trzydzieste zeszłego stulecia, w chwili, w której oprócz kubizmu powstawały rozmaite mniej lub bardziej trwałe izmy: mistyczny orfizm, szalony surrealizm, doktrynalny dadaizm, fantazyjny futuryzm, a także akmeizm, parnasizm, oniryzm, fowizm...
Kobiety wnoszą w sztukę jak gdyby nową, piorunującą wartość. To dzięki Mojej Mamie mam ten szczególny rodzaj wrażliwości, nie tylko artystycznej.
W kilka miesięcy po ślubie Apollinaire, zapada na hiszpankę i odchodzi z tego świata w wieku zaledwie trzydziestu ośmiu lat. Pisząc te słowa, mam lat czterdzieści cztery.
Napisałem do kogoś, że Sława Croniamantala jest blisko, jakby wcielając się w Poetę zamordowanego. Napisałem to czternaście lat temu. Miałem trzydzieści lat i całe życie przed sobą.
Jeśli czuje Pani choćby najlżejsze wahanie, tak pisał w liście do Madeleine Pages, jednej z kilku pięknych kobiet, które nie chciały sprośnego, lirycznego brzydala.
Ale ta długa dygresja nudzi Cię z pewnością, Czytelniku Paskudniku! Ponieważ chciałbyś mrożących krew w żyłach morderstw, chciałbyś akcji pod Arsenałem, chciałbyś zapewne, żeby Slayer nagrał kolędy, chciałbyś być może żeby taki Nergal wrócił do Dody Elektrody. Tak jak ja chciałbym cofnąć czas do chwili, w której WTEM NAGLE NIESPODZIEWANIE straciłem Moją Ukochaną Mamę. Ta krótka książeczka jest o tym, co czuję. O tym czy to ma sens. Ona nie jest dla Ciebie. Nie jest by schlebiać Twoim gustom czy oczekiwaniom. Jest po to, żeby opisać, co czuję w związku ze śmiercią mojej matki. W związku z poezją Apollinera. W związku z muzyką Venom. Jest o tym wszystkim, co czuję. Co mi w duszy gra. Bo żeby napisać książkę, najpierw należy coś przeżyć, jak pisze Alfred de Musset na początku Spowiedzi dziecięcia wieku. I to ma sens.
Czy wspominałem Ci, Mamo, że żyjesz teraz w moich snach, wewnątrz moich wspomnień jesteś jak wyblakła tkanina, wczoraj śniłem, że przyszłaś do mnie i to było tak rzeczywiste odczucie, że znowu, po raz kolejny uwierzyłem, że nie umarłaś, najpierw przez dłuższy czas Cię nie było i nie odbierałaś telefonów, ale potem otworzyły się drzwi, a Ty stanęłaś w nich jak jeszcze niedawno.
Dzisiaj wróciliśmy jednak wcześniej i mogę poświęcić Ci więcej czasu, mogę przyłożyć głowę do poduszki i przypomnieć sobie ten cudowny wiersz księdza Twardowskiego:
Wiersz z banałem w środku
nie bój się chodzenia po morzu
nieudanego życia
wszystkiego najlepszego
dokładnej sumy niedokładnych danych
miłości nie dla ciebie
czekania na nikogo
przytul w ten czas nieludzki
swe ucho do poduszki
bo to co nas spotyka
przychodzi spoza nas
Bólu wschodzący rankiem srodze
Nad podwojonym mościsz się losem
Jednorożec i Koziorożec
Dusza i ciało przed twym stosem
Wśród gwiazd i kwiatów pędzę w trwodze
Nieszczęście znam twe oczy z kości
Słoniowej jakże Cię przybrały
Obłędne wieszczki Czy nie dość ci
Owieczki chodzą w śniegu niby
Kłaczki ze srebra kłaczki z wełny
Żołnierze maszerują gdybym
Tak zmiennych uczuć nie był pewny
I nie znał serca swego gdybym
Wiedział gdzie błądzą twoje włosy
Kiedy ogrody w zmierzchu toną
One historie snują swoje
Przed nocą która im z ironią
Rozrzuca czarnych włosów zwoje
O dzieci małe dzieci małe
Już uleciały wasze skrzydła
Wzbraniasz się różo i bez chwały
Woń ci zwietrzeje niedościgła
SKRUSZONE GRENADYNY
Oboje więc
Prasa ujawnia liczne wcześniejsze kradzieże eksponatów, a Apollinaire zostaje oskarżony o kradzież Giocondy z Luwru. Jest, oczywiście, niewinny, ale co to kogo obchodzi. Wygląda to na sprawę Dreyfussa.
Dwa niedoszłe pojedynki o obrazę, stawiają naszego bohatera w rzędzie awanturników honorowych, kawalerów orderu podwiązki. Miłostki Apollinera trwają tak krótko, jak pali się płomień świecy. Anne Playden, Marie Laurencin, Madaleine Pages, i Lou – te cztery kobiety równie szybko poznaje, co do siebie zniechęca: megalomanią, brzydotą, biedą.
Lou, Luiza de Coligny – Chatillon zrywa z nim chyba najbardziej ostentacyjnie.
ŻYCIE JEST ZMIENNE JAK EURYP
Za Guillaume'em Apollinaire'em
Ile ja się ciebie naszukałem! Mam, ach, Moja Mamo!
Pani z torsem w barwie jabłkowej
Przyprawiła o śmierć Merlina.
Byłaś mi wszystkim, całym światem,
Mamo, śmierć Cię zabrała w jednej
Chwili, przysłali mi anioła w zastępstwie,
ale to już nie jest przecież to samo.
Mądrzy ludzie mówią, że śmierć
nie jest końcem, że jest jakiś
ląd obiecany, na którym umarli
pędzą swój żywot powtórnie.
Tam jesteś teraz Ty i czekasz
na mnie. Tam się spotkamy
kiedyś, na lądzie nieznanym.
A potem, co nastąpi dalej? Jak jest w tym Lepszym Świecie, Mamo? Czy jest jakiś lepszy od tego świat, czy to jest już wszystko, jak chciałby Leibniz. Każdego dnia, odkąd odeszłaś, myślę o Tobie, jakbyś nie odeszła. Stajesz się jednak coraz bardziej wyblakłym wspomnieniem, mimo że przychodzisz do mnie w snach, w których nasze życie trwa, jakbyś nie umarła. Jak w tym filmie, w którym bohater mówi o swojej zmarłej żonie: Umarła, ale nie odeszła. Nie mogę w to uwierzyć, że umarłaś, mamo. To że nie żyjesz, jest równie absurdalne jak pąk róży, którą obiecałaś mi narysować.
Żyjąc dla naszej miłości myślałem o tobie, mamo, że będziesz zawsze. Byłaś ze mną przez całe moje życie. Zawsze zainteresowana moimi postępami, które określałaś jako sukcesy. Podobno nawet tego ostatniego poranka chwaliłaś się znajomym, że otrzymałem zaproszenie do teleturnieju Va Banque. Niestety okrutny los zagrał z nami va banque i w dniu, w którym miałem wystąpić w telewizji, był Twój pogrzeb. Dokładnie o tej samej godzinie. O czternastej.
Stójcie,
Na głos duszpasterza mężczyźni zatrzymali się zmieszani. Kobiety ucichły. Szept modlitw umilkł. Weszliśmy do kostnicy, w której ostatnim razem byłem z Mamą na pogrzebie Jej Mamy. Teraz to Moja Mama leżała w trumnie. Dwa dni od śmierci ciągle wyglądała jak żywa. Przepięknie. Jej twarz zakwitła jak róża.
Spójrz na nas. Mamo! Stoimy nad Twoją trumną. Zaczyna padać deszcz. Twoje ciało jest już sztywne i zimne. Nie mogę Cię wziąć za rękę. Nie mogę powiedzieć Ci, jak bardzo Cię kocham. Jak bardzo boli mnie Twoja śmierć. Jak bardzo chciałbym, żebyś żyła.
Zastosowałem najbardziej wyszukane środki swojej wiedzy. Nic z tego. Nikt nie daje gwarancji na życie po życiu. Każdy mówi co innego i wszyscy kłamią. Kościół katolicki wspomina o Zbawieniu. Buddyści wierszą w reinkarnację. Rozmaite, rosnące jak grzyby po deszczu, oferują system łączliwych korytarzy prowadzących donikąd. Bez względu jednak na to, czy istnieje jakieś Niebo, w którym teraz być może jesteś, Mamo, będę Cię kochać zawsze.
Dziecko na ręku matki wołało wyciągając dłonie do okrętów, taki byłem zawsze, podobno trzymałem się rąbków jej spódnicy, teraz piszę treny nie mogąc pogodzić się z tą najboleśniejszą stratą, od dziecka wychowywała mnie na wielkiego człowieka, chwaliła się mną, nie mogła wyjść z zadziwienia nade mną, używając takich określeń jak cudowne dziecko, alfa i omega czy fenomen, omnibus. Całe moje dzieciństwo, całe życie oddałem przecież książkom. Podobno ojciec nauczył mnie czytać, kiedy miałem cztery lata. Mama poszła na wywiadówkę do szkoły, starszego brata, który był podówczas w pierwszej klasie, a tata w tym czasie nauczył mnie ponoć czytać. Kochałem Ją i będę Ją kochać zawsze, bo dała mi całą swoją miłość, ogrom cierpliwości i uwagi, a przede wszystkim wiary we mnie.
Te informacje, które próbuję wydobyć z przeszłości, kiedy zamykam oczy, widzę je w oślepiającym świetle, a kiedy oczy otwieram, jakby przez mgłę, cała ta zapisana na palimpsestach mojego serca przeszłość, wspomnienie dzieciństwa, to taki sznur,który łączy mnie z Mamą. Mówią: nieprzecięta pępowina. W istocie pewnie tak jest. Z Mamą żyliśmy przecież jak papużki nierozłączki. Całe Jej życie, to życie, które pamiętam, było życiem przy mnie. Teraz, kiedy zamknęła oczy, próbuję przedostać się przez te wszystkie korytarze pamięci i wydobyć z nich jak najwięcej Jej.
Byłem szczerze zakłopotany. Tą nagłą tragedią. Jej nieodwracalnością. Mama często powtarzała: Nie wiedziałam, że to życie jest takie okrutne. Pamiętam Ją, siedzącą na skraju łóżka, skurczoną, kiedy mówiła te słowa, trzymając w dłoniach szklankę herbaty czy kanapkę. Tak lubiła sobie przysiąść.
SAMOTNOŚĆ TO TAKA STRASZNA TRWOGA
To ja,
Za drzwiami dały się słyszeć powolne kroki człowieka zmęczonego lub dźwigającego ciężkie brzemię.
Chodź albo zostawimy cię tutaj. Potem śniłem, że Mama wróciła do domu. Razem z Ojcem usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Potem jeszcze pukanie i szarpanie klamką. Kiedy podbiegliśmy, żeby otworzyć zaryglowane drzwi, ukazała się w nich Mama. Stała w progu, a kiedy chcieliśmy ją wpuścić, przez dłuższą chwilę się wahała, stojąc między dwoma światami: żywych i umarłych. W końcu przekroczyła próg.
Zielony kolor barwą jest nadziei,
Czarny barwą żałoby pozostaje,
W tej chwili śmierć z życiem przez sen się sklei,
Bo Mama żyje! Tak mi się wydaje...
Ojciec mój wrócił zaraz i oznajmił:
Nic już nie rozumieją. Nie są w stanie nawet przejść korytarza między snem, śmiercią a życiem.
Ale któryś z przyjaciół ojca zerwał już ze śpiącego maskę. Maska okazała się być pajęczyną.
Krzesło stawało się ołtarzem, okno muszlą, przez którą szumiało morze, kolczyki mamy były moim księstwem. Kroiła w kuchni kapustę pekińską do sałatki. Z lubością oblizywała palce ze śmietany. Ptaki zebrały się, żeby móc podziobać okruszki z jej dłoni. Zostawiła na moment kuchnię i wyszła rozwiesić pranie. Na placu zabaw było kilkoro dzieci. Od razu do niej podbiegły i przyglądały się, jak mama umieszcza na sznurkach ubrania. Dzieci gromkim chórem krzyknęły:
Dzień dobry, pani Lidziu!
Dzień dobry, moje dzieci!
Mama nachyliła się nad najmniejszą dziewczynką i pogłaskała ją po głowie. W tej chwili otworzyłem okno w pokoju na górze. Mama zauważyła mnie i powiedziała:
- Synku! Zrzuć mamie pościel na ławkę!
Zrobiłem to, o co poprosiła. Podeszła do okna i wyszeptała:
I te cukierki czekoladowe. Dla dzieci.
RÓŻA
Mojej Mamie
Było to w Beausoleil, pewna piękna pani miała różany ogródek, a w nim róże w wielu kolorach. Były róże czerwone, białe, żółte, zielone, niebieskie, były nawet róże czarne, które wydawały się wyjątkowo smutne.
Niewidzialny oprawca zbroczył krwią popołudnie. Ściął najpiękniejsze róże, powyrywał krzaki z korzeniami, rozkopał ogródek i zniszczył całe królestwo pięknej pani z Beausoleil. Biedaczka, kiedy ujrzała to pobojowisko, zgięło ją z żałości w kościach, i przez następne dni nie mogła dojść do siebie.
Myślę, że zdziwiła się nazajutrz, gdy zobaczyła wszystkie róże, jak to się mówi, całe i zdrowe.
Ależ wojna nie jest skończona i często zmienia się sektory.
Jestem zmęczony.
W pociągu wziąłem sobie kuszetkę i dobrze spałem, przewracając się z boku na bok. Sen niebawem powrócił.
Ostatecznie wszystko poszło dobrze. Zasnąłem znowu. Śniło mi się, że spadł deszcz, i piękna pani próbowała ponownie ochronić jej piękne róże przed ulewą. I jej się znowu dało. Szczęśliwa, przemęczona, zaczęła jednak kaszleć jak diabli. Z pewnością przeziębiła się. W czasach pandemii prosta droga do grobu.
Pomyśleć, że nie wiem, co nastąpiło dalej i że po prostu się obudziłem. Kiedy umarła Moja Mama, również myślałem, że to jest jakiś jednak koszmar senny, z którego się zbudzę kiedyś, i co? Nadal śnię.
Czytam je kawałkami przed zaśnięciem i niszczy ono podziw, jaki miałem dla tego rodzaju opowieści. Nie czytam Orbitowskiego ani Żulczyka. Dla mnie to literatura wagonowa i naprawdę jest mi cholernie przykro, że kiedyś mieliśmy Iwaszkiewicza i Miłosza, a dzisiaj mamy Orbitowskiego i Żulczyka. To bardzo zła lektura. Ale w koszu w Biedronce jest widoczna. Obok Bondy i Mroza to satanistyczna koza. Zamykam oczy i widzę moją książkę w koszu w Biedronce. Widzę, jak taki Orbitowski czy Żulczyk psioczy na jej wybitność.
Wolno się domyślać, że cały czas próbuję przebić się na drugą stronę. Odnaleźć Moją Mamę żywą.
Znaleźć Ją.
Westchnienie
Pierwodruk: zacząłem pisać jako dwunastoletnie dziecko. Mama przechowywała moje zeszyty z wierszami i opowiadaniami w taborecie. Teraz, kiedy Jej zabrakło, mogę to wszystko wyciągnąć i wyrzucić. Jakie to ma znaczenie: być pisarzem, wobec śmierci? Przecież wobec śmierci nic nie ma znaczenia.
Smutek gwiazdy: Jestem znów dzisiaj bezgranicznie smutny. Smutno mi, bo umarłaś i nie ożyjesz.
Pośmiertna narzeczona. Po śmierci mówi w wielu narzeczach: w wielu językach. Mieszka w Wieży Babel.
Senne smugi
Niebieskie oko: oko mojej matki wpatrzone we mnie, kiedy śpię. Kiedy śnię o Niej, że żyje, że wraca.
Kolejny sen
Kaleka ubóstwiony: śni mi się, że nie mam nogi, czy to ręki, ale mam Mamę, i jestem szczęśliwszy.
Następny sen
Święta Adorata; Mama w aureoli. Jako Święta. W Niebie. Tak śniła mi się pierwszej nocy po pogrzebie.
Kaligramy.
LA COLOMBE POINGARDEE
ET LE JET D'EAU
Douces figures poinGARDEE Cheres levres fleuries
MIA MAREYE
YETTE LORIE
ANNIE et toi MARIE
ou etes -
vous o
jeunes filles
MAIS
pres d'un
jest d'eau qui
pleure qui prie
cette colombe s'exstasie
Tous les souvenirs de naguere? Ou sont Raynal Billy Dalise
O mes amis partis
Chodźcie chodźcie panienki...
Chora jesień...
Jest już zima
pewnego dnia
znowu będziemy
razem w nieskończoności
mamo
pewnego dnia
przejdziemy po moście
ze strun i łez
trzymając w dłonie
własne jedyne serce
twoje serce mamo
moje serce mamo
pewnego dnia
zobaczę cię znów
szczęśliwą jak
rajski ptak
Gdyby przyszło mi zginąć
byłbym bliżej Ciebie
Mamo
bliżej tej blizny krwawej
bliżej Twego serca
gdyby przyszło mi zginąć
urosłyby mi skrzydła
na których jak Ikar
próbowałbym ulecieć nad Labiryntem
wprost w ramiona Twe
gdyby przyszło mi zginąć
spotkać mógłbym Ciebie
w lepszym świecie
w którym nie ma bólu i łez
chyba że łzy szczęścia
gdyby przyszło mi zginąć
wysypałyby się z torebki
cukierki i czekoladki
które przyniosłem Ci
wczoraj ale było już
za późno żeby Ci je dać
gdyby przyszło mi zginąć
moje ciało astralne
moja dusza
czy jak to ująć
byłaby wolna
tak jak Ty
gdyby przyszło mi zginąć
moglibyśmy wreszcie
pojechać do Japonii
i patrzeć z góry na
Hiroshimę moją miłość
na Nagasaki
gdyby przyszło mi zginąć
psy moich ramion byłyby
w siódmym niebie
Co do ucieczki i nie zapłaconego rachunku – mam na myśli rachunek sumienia i ucieczkę od życia – życie jest zmienne jak Euryp, dziś zaś jestem w nastroju nieprzysiadalnym. Nastrój melancholii się we mnie zresztą ustatecznia. Strzała, która przebiła moje serce, nadal tkwi w nim niczym kołek osikowy. Moje łzy są coraz cięższe, niosą jednak oczyszczenie. Mówią, żeby nie płakać za zmarłymi, bo to ich tutaj trzyma, nie pozwala im odejść.
Rozeznanie poety w problematyce społecznej jednej z jego ojczyzn nie ze wszystkim było trafne...Moje rozeznanie w rozpaczy po śmierci matki jest jednoznaczne.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania