Manekiny
Kim jestem i czemu tu stoję? Stoję, bo stać muszę. Czemu ja muszę, a oni wszyscy inni nie muszą, a może jednak muszą, tylko nie wiedzą, że muszą. No tak, stoję tutaj, bo jestem pieprzonym manekinem. Dziś pani Marta – znaczy się sklepowa – zarzuciła na mnie niezłe wdzianko. Dzięki temu zdobędę najlepszą laskę w mieście. Niech no, tylko tutaj jaka przejdzie. Przez to wszystko, znowu zapomniałem, że jestem pieprzonym, nieruchomym, białym manekinem! I co najwyżej mogę przelecieć jakąś oczami wyobraźni. O idzie jakaś? Proszę, no proszę, zatrzymaj się i pomaluj usta przed moją gablotą. Przejrzyj się w tej pieprzonej szybie! Jest! Jest! Jest! Powiedz jeszcze coś sprośnego i jesteśmy na miejscu. Nie wierzę, idzie następna. Może jaki trójkąt na tylnym siedzeniu? Tak, zatrzymała się i zaczęła mówić. Czar prysł…
- Czeeeeeść! Lodzia – wykrzyknęła, a raczej wystękała ta, która przyszła później.
- O cześć! – odpowiedziała z niechęcią ta pierwsza. Chyba ktoś tu kogoś nie lubi, ale ten ktoś o tym nie wie.
Właściwie tyle miały do powiedzenia. Reszta rozmowy, to jakieś strzępy słów o botoksie, że ta ma sztuczną wargę, a tamta powiększony półdupek. Kurwa! co ma powiedzieć ta, co nie ma ręki albo nogi. Te się martwią, że mają za małe wargi, ale one i tak są usprawiedliwione, bo to przecież nie jest ich wina, to zrobił im ten skomercjalizowany, zatęchły od kiczu, sponiewierany pozorną wolnością – świat. One (oni) myślą, że są wolne, bo jak będzie chciała, to sobie powiększy wargi. Jednak prawdą jest, że jak moda jej rozkaże, to będzie nosić usta na czole. Jestem wolniejszy od najwolniejszych. Cóż, że nie mogę ubrać się, w to co zechcę, ale przynajmniej wiem, że jakbym mógł, to i tak bym tego nie zrobił. Przegrałbym z modą, ale świadomie, wiedząc że nie jestem tak naprawdę wolny.
Przy mojej gablocie przystanęli, ci „najwolniejsi” i zaczęli skrupulatnie liczyć świecące miedziane żółciaki. Jednak oni, mimo że są wolni, tak naprawdę są „szybcy”. Obaj ubrani bardzo podobnie, ten sam odcień czerwieni zdobi ich twarz, skórzano-podobna kurtka, mocno zabrudzone poszarpane dżinsy, przetłuszczone czarno-siwe włosy, lekko zakrzywiony, przyozdobiony czerwoną truskawą bokserski nos, a wszystko to podparte gęstą brodą i mięsistymi wąsami. Na głowie obaj mają dżokejki, ale grają w innych klubach. Pierwszy z nich to środkowy Los Angeles Lakers, a drugi to rozgrywający Chicago Bulls. Wspólnym elementem ich pięknych kapeluszy, oprócz pokrzywionego daszka, jest biała, ptasia kupa na samym czubku tych jakże wyszukanych okryć głowy. Tak właśnie wyglądają „najwolniejsi”.
- Zenek! Zenek! Brakuje pisiont groszy! – wykrzyknął jeden z „wolnych” tak głośno, że cała galeria, w jednym momencie wlepiła w niego wzrok jak w najlepszy towar. Co to za problem dla „wolnego”, nawet ich nie zauważył, nawet przez chwilę nie poczuł się nieswojo, wręcz przeciwnie dalej ciągnął swoją tyradę – Kurwa! Co my teraz zrobimy?! Nie wytrzymam następnej godziny. Zenek, proszę cię! Wymyśl coś!
- Popełnijmy zbiorowe samobójstwo! – wpadł na pomysł ten trochę wolniejszy z „wolnych”.
- Ale jak? – zapytał zdziwiony ten szybszy.
- Co jak? – odpowiedział pytaniem na pytanie wolniejszy.
- No, jak chcesz popełnić to zbiorowe samobójstwo? – sprecyzował szybszy swoje poprzednie pytanie.
- Durniu! Nie będziemy popełniać żadnego samobójstwa. To był żart, ironia, kawał! – okrzyczał wolniejszy szybszego – Rozdzielimy się i uskutecznimy naszą strategię: PANDA – dodał, a następnie każdy z nich poszedł w swoją stronę, szukać potencjalnej ofiary.
Zenek i Mietek to najwolniejsi ludzie jakich znam. Na pewno nie zniewoliła ich ta franca – moda! Często przystają przy mojej gablocie, czając się jak dwa gepardy na małą antylopę. Zawsze mają ten sam problem, ale zawsze też znajdują jakieś rozwiązanie. Widzę ich jak wracają z supermarketu, ze swoim osobistym szczęściem, ze swoją oazą spokoju, nektarem bogów – tak nektarem bogów, bo gdy go niosą ich krok jest naprawdę boski. Zabierzmy im jednak ten magiczny napój albo niech wszyscy ludzie zmówią się ze sobą i nikt nie da im nawet grosika. Dajmy im jednak spokój, niech upijają się swoją pozorną wolnością.
Wybiła godzina piętnasta. Nienawidzę piętnastej – wtedy na drugą zmianę przychodzi pani Rebeka. Ona zawsze ubiera mnie w różne dziwne fatałaszki. Wszystkie te ubrania są zrobione z lateksu. Podejrzewam, że jakby dała radę otworzyć mi usta, włożyłaby mi tam czerwoną kulkę. Na szczęście nie posiadam otworu gębowego.
Pani Rebeka nie lubi być wolna, dlatego podczas seksu każe swojemu chłopakowi, zakuwać się w kajdanki. Opowiadała kiedyś pani Marcie jak to ją nie bolą pachwiny.
- Marta nie uwierzysz co wymyślił ostatnio mój Rafcio? – powiedziała podekscytowana pani Rebeka.
- Pewnie znowu coś zboczonego. – rzuciła Pani Marta z taką pewnością siebie, jakby nic już nie mogło jej zaskoczyć ze strony Rebeki.
- Kupił dyby, wstawił je do naszej sypialni, a w nocy mnie w nie zakuł. Następnie kazał mi wyć jak…
- Rebeka przestań, nie chcę tego słuchać! – oburzyła się jak zawsze pani Marta, kiedy musiała wysłuchiwać relacji z conocnych przygód Rebeki.
Czasami mam wrażenie, że pani Marta zazdrości tych seksualnych wypraw swojej koleżanki z pracy. Coś jednak nie pozwala jej spróbować tak samo. Co lub kto to jest? Nie wiem, może konserwatywny mąż, a może konserwatywny Bóg, w którego pani Marta tak mocno wierzy. Zawsze przed snem całuje stópki Jezuska, bo jego pocałuje wszędzie, męża już niekoniecznie. Później narzeka, że robią to jak manekiny, z automatu, zawsze tak samo. Najpierw kupowali wino żeby rozluźnić atmosferę, ale od kiedy Adam po alkoholu nie domaga, przerzucili się na Oranżadę Haliny. Pani Marta zawsze kupuję białą, a pan Adam kupuje czerwoną. Owijają się w te barwy ku chwale ojczyzny, i robią to co robić muszą, szybko żeby oczywiście za bardzo nie zdenerwować Jezusa. Mniej więcej po pięciu minutach, rozłączają się powoli od siebie te dwa kolory. Biały patrzy się tępo w sufit, a czerwony odwraca się dupą do białego i idzie spać.
Jakbym umiał mówić, to bym powiedział pani Marcie, że manekiny tak nie uprawiają seksu, że nie docenia mocy naszych oczu wyobraźni. Ja to robiłem już na wszystkie sposoby. Na pieska to dla mnie chleb powszedni. Przebiła mnie tylko pani Rebeka, jednak jej wyobraźnia w tym względzie jest niedościgniona.
- Dzień dobry pięknym paniom. – do sklepu wszedł pan Wiesio rzucając komplementami na lewo i prawo.
- Dzień dobry panie Wiesiu. Dobrze, że już pan jest, w ubikacji cały czas leje się woda. – odpowiedziała ucieszona i lekko zawstydzona komplementami Wiesia, pani Marta.
- Ooo jak cieknie, to na pewno gdzieś jest dziura, a ja zatkam każdą dziurę – małą, dużą, średnią, półśrednią, muszą, słomkową, ciężką, kogucią, a nawet superciężką. – pochwalił się sprośnym żarcikiem pan Wiesio. Reakcje dwóch sprzedawczyń były całkowicie antagonistyczne. Pani Rebeka puchła ze śmiechu, aż jej imię REBEKA nabrało sensu.
- Panie Wiesiu, niech pan da już spokój z tymi żarcikami i zrobi ten klozet! – oburzyła się pani Marta, a pan Wiesio bez słowa udał się zatykać.
Pan Wiesio, ogólnie to ma wszystko głęboko w dupie. Kiedyś był jednym z „wolnych” i razem z Zenkiem i Mietkiem uskuteczniał technikę PANDA. Mający wszystko w dupie Wiesio, pewnego dnia zaczął w niej głęboko grzebać, bo coś go tam uwierało. Grzebał i grzebał, aż wygrzebał pomysł, że skończy z menelstwem i założy jednoosobową firmę pod nazwą: Wiesio Golden hent. Od tamtej pory nic już nie uwierało pana Wiesia, dlatego też już więcej w niej nie grzebał. Właściwie nie bardzo zmienił się pan Wiesio za sprawą tajemniczego wykopaliska, ale metamorfozie uległo wszystko co go otaczało. Jakby spojrzeć na wygląd pana Wiesia, to w sumie zamienił tylko czapkę Boston Celtic, na firmową czapkę, koloru czerwonego, z napisem „Wiesio golden hent” przez co ewidentnie upodobnił się do słynnej postaci ze świata gier – Mario Brosa. Za to ludzie otaczający pana Wiesia, zaczęli odnosić się do niego z szacunkiem, teraz dla nich to już nie był Wiesio – żul, tylko Pan Wiesio – złota rączka.
Pracował pan Wiesio w pocie czoła, bez żadnej przerwy, starał się bardzo, szarpał, kleił, rozpalał papierosa, główkował, aż nagle wszystko eksplodowało, właściwie to wybuchł kibel. Woda, gówno, mocz, wszystkie te kolory wystrzeliły panu Wiesiowi w twarz i zalały cały sklep. Może to i dobrze i dzięki temu zamkną wreszcie ten sklep, a ja ułożę się wśród gratów w magazynie i nic już nie będę musiał, jak przystało na prawdziwego, honorowego – manekina.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania