Marakrzew.

Nauczyłem się w końcu pisać o tobie.

Ubierać w zachody słońca,

kiedy cienie pełzną wzdłuż przedramienia,

zatrzymując się na twarzy, w okolicach ust.

Pomijam już zupełnie nogi jak z waty,

które nie potrafią podtrzymać konwersacji.

Zamiast tego uciekają, potykając się

jak pastisz chodzenia w obłokach lub mgle.

 

I kiedy drapię je przez sen - te nogi -

to sam już nie wiem, czy próbuję je unieruchomić,

czy rozgrzać niezdarnie, wybudzić ze śpiączki.

A potem otwieram się na nowe,

Choć przecież ręka bezwiednie zmierza ku nim,

drapiąc i drapiąc - do krwi.

I cienie, które zrodził wczorajszy półmrok,

a które teraz okryły już głowę jak całun,

nie pozwalają mi wyjść poza łóżko.

 

I przestać.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania