Marność istnienia - Kaleka
Historia oparta na faktach.
Było południe, pogoda wręcz idealna - kilka chmur na niebie, ogrzewające słońce w zenicie oraz od czasu do czasu prawie nie wyczuwalny powiew wiatru. Nic nie zapowiadało się na to, że ten dzień coś zepsuje, a jednak tak się stało.
Dworzec autobusowy w Kętach, małej mieścinie w okolicach Oświęcimia, nie należy do największych, choć osobiście twierdzę, że jest wystarczający. Z racji tego, że w naszym mieście wiele do roboty nie ma, to większość osób przeczekuje wolny czas – ja czasem nawet dwie godziny – właśnie na tym dworcu. Jak się pewnie domyślacie, można spotkać tam ludzi z sąsiednich miast oraz wsi i poznać całkiem ciekawe osoby.
Ku mojemu nieszczęściu tego feralnego letniego dnia spotkałem na nim kilka osób, których nigdy wcześniej nie widziałem. Można powiedzieć, że przez moje dobre serce wplątałem się w sytuację, przez którą wstydzę się pokazać ponownie w tym miejscu.
Najlepiej opowiem wam to wszystko powoli i od początku, abyście zrozumieli sens i przesłanie następującej opowieści…
Jak co dzień siedziałem na pierwszej z brzegu ławce, kilka metrów od mojego przystanku. Miałem w zwyczaju czekać na autobus sam, bez znajomych, których domy znajdowały się na tyle blisko, że nie musieli czekać na dworcu. Dlatego zawsze miałem ze sobą książkę, ostatnimi czasy mą ulubioną „Bazar złych snów” Stephena Kinga. Niestety tego pechowego dnia zapomniałem jej zabrać z domu.
W takim razie musiałem obejść się bez papierowej rozrywki, ale jak? Pozostało mi tylko wpatrywanie się w sytuacje na drodze czy też zachowanie przechodniów. Pierwsze dziesięć minut cholernie mi się dłużyło. Następne pięć było katorgą, a słońce coraz bardziej dawało we znaki.
Myślałem, że już gorzej być nie może. Myliłem się oczywiście, jak to na pechowca przystało. W pewnej chwili spostrzegłem chłopaka – siedemnasto, szesnastoletni tak na oko -, który krzyczał coś i gestykulował zamaszyście rękami nad wystraszonym dziesięciolatkiem.
„W końcu dzieje się coś ciekawego”, pomyślałem. Czułem, coś mi podpowiadało, że nie skończy się to dobrze, ale i tak wstałem i zacząłem iść spokojnie w ich stronę, z chęcią zwrócenia mu uwagi. Nie zdążyłem zrobić drugiego kroku, a nastolatek uderzył prosto w brzuch chłopczyka.
Ten zgiął się w pół i próbował zasłonić twarz, ale napastnik popchnął go z całej siły i przewrócił na betonowy chodnik. Tego już było za wiele.
Podbiegłem do niego, po drodze upuszczając plecak nie wiadomo gdzie, i z lekkiego wyskoku sprzedałem mu cios w szczękę. Chłopak zachwiał się na jednej nodze, obrócił na pięcie, by sprawdzić, co się dzieje, a ja wycedziłem prosto w przeponę. Tyle wystarczyło. Nastolatek próbował naprać tchu, choć nie zrobił praktycznie nic. Nie obchodziło mnie, czy chłopakowi coś się stało, ani to czy dziesięciolatek mi podziękuję. Chciałem sprawiedliwości i sprawiedliwość wywyższyłem.
Odwróciłem się w poszukiwaniu mojego pozostawionego plecaka, jednak nigdzie go nie było. Miałem w nim dokumenty, pieniądze, wartościowe przedmioty i inne ważne dla mnie rzeczy.
Ktoś go ukradł? Nagle zobaczyłem go na kolanach pewnego niepełnosprawnego mężczyzny na wózku elektrycznym.
- Przepraszam, to chyba moja własność – powiedziałem podchodząc do niego.
On popatrzył tylko na mnie ze złością i rzucił plecak na ziemię.
- Co gdybyś go uszkodził?! - wykrzyknął, gdy podnosiłem swoją torbę. - Co gdyby stał się kaleką?!
- Nie zrobiłem mu krzywdy, chciałem tylko obro… - starałem się wyjaśniać, lecz jegomość przerywał każdej mojej wypowiedzi.
- Zastanów się nad sobą! Dziękuję Bogu, że urodziłem się bez nóg, a niżeli taki jak ty, chłopcze.
Po tym zdaniu nie miałem już ochoty się kłócić, gdyż zrozumiałem, że nie warto.
Zaprałem swój plecak, obróciłem się w stronę dochodzącego do siebie nastolatka i zauważyłem, że chłopczyka już nie było. Najpewniej uciekł. Ja też teraz musiałem uciec, tylko na spokojnie. Odszedłem poważnym, spokojnym krokiem nie odwracając się za siebie.
Teraz będąc na dworcu autobusowym w Kętach zawsze przypomina mi się ta sytuacja. Co ciekawe nigdy więcej nie spotkałem tam, ani nigdzie indziej tego kaleki na wózku elektrycznym, tego małego chłopczyka oraz nastolatka.
Czasem śni mi się to zdarzenie i z każdym takim snem, mam wrażenie, że ta sytuacja nigdy naprawdę się nie wydarzyła.
Oczywiście to tylko wrażenie.
Komentarze (49)
Dzięki Lotta, ale Ty mnie nigdy nie krytykujesz... :( xD
P.S. W tym się przyznaję bez bicia, ale mam jeszcze dwa teksty, które pisałem w podobnym stylu ;) Zgaduj dalej
Karo nigdy nie uważałem abyś był do niczego. Jeśli jednak porównują cię ze mną, to nadal czeka cię dużo pracy, by zostać pisarzem z prawdziwego zdarzenia :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania