TW 4.0 #4 - Dziewiątka cz.1
Postać: Dewotka - egzorcystka
Miejsce: Kamienny krąg
Zdarzenie: Serenada pod oknem
Wtorek. 24 stycznia 2012. Godzina 19.40
Podłoga w maleńkiej kuchni zaskrzypiała przeciągle. Zapach gotowanych ziemniaków nadal roznosił się po pomieszczeniu, sprawiając, że mężczyzna z trudem łapał kolejne porcje powietrza. Nienawidził tej intensywnej woni, pieszczącej jego nozdrza niczym wyspecjalizowane tortury przy użyciu ptasiego pióra. Zaklął w duchu siarczyście. Za oknem mrok zalał wszystkie okoliczne budynki czarną, nużącą smołą ustępując miejsca jedynie światłom ulicznych latarni. Teraz tylko czekać. To jest najgorsze. Wpasowane w białe rękawiczki dłonie kurczowo chwytały się blatu kuchennego w oczekiwaniu na dźwięk otwieranych drzwi. Było ciemno. Całe mieszkanie skąpane w mroku. Jedynie podświetlany zegar ścienny, wiszący nad drzwiami do korytarza przebijał czarną pelerynę błękitną łuną nadziei. Nadzieja. Kolejna po czekaniu rzecz, której nienawidził. Kiedy ot tak wspomnienia dawnych lat powracały przywołane podskórną potrzebą, która była mu kompletnie nieznana, ów chory wymysł samotnych nieudaczników przewijał się w nich aż zanadto. Widać wtedy nadzieja była paliwem dla jego egzystencji. To tylko potwierdzało, że sam należy do przegranych w wyścigu o kolejny spokojny dzień — życiu.
Wzdrygnął się nagle. Myśli ponownie napływały do jego głowy. Bombardowały spaczony zupełnie innymi wartościami umysł. Zacisnął zęby. Przez moment czuł jak krew pulsuje w jego żyłach mocniej, ciało napręża się, jakby cały organizm przygotowywał się do walki. Walki z samym sobą. Z kieszeni wojskowych spodni wypadł niewielki klucz. Właśnie nim ledwie dwadzieścia minut temu otworzył drzwi mieszkania, w którym właśnie przebywał. Sąsiadka spod dziesiątki spojrzała na niego wtedy z dziwnym zaciekawieniem. A może to była obawa? Czyżby czuła, że jego obecność nie jest tu pożądana? Nigdy wcześniej go nie widziała. Obcy facet ubrany w wojskowe ciuchy jakby nigdy nic wchodzi do mieszkania jej sąsiadki. Z drugiej strony, większej dziwaczki niż Kaśka Frekman jej oczy nie miały zapewne zaszczytu poznać. Dziewczyna ledwie po dwudziestce wprowadziła się do dziewiątki jakieś dwa miesiące temu. Szczupła blondynka o delikatnej cerze od razu wywołała szum na osiedlu. Starsze, doświadczone plotkary dyskutowały przy starych herbatnikach o kolejnych wybrykach młodej dewotki. Nieustanne, gorliwe modlitwy, nawet na spacerze kontrastowały z równie częstymi kłótniami o byle duperele. Dziewczyna wpadała w zwierzęcą furię, kiedy nieproszony gość zapukał do drzwi. Nie potrzebowała znać jego intencji. Każda taka sytuacja oznaczała furię. Kiedy stawała przed nim w progu mieszkania, rozpoczynała spektakl. Zalane krwią oczy przeszywały delikwenta. Jego ciało robiło się wiotkie, twarz bladą natychmiast. Powstawało uczucie odrętwienia, a następnie spazmatyczne ataki drgawek. Ofiara uchodziła z życiem, jednak oddalając się od płonącego żywym ogniem nienawiści demona, nie była człowiekiem, ale też i trupem. Balansowała na krawędzi, a nieobecny wzrok rejestrował jedynie rozmyte szare obrazy. Upadek ze schodów był pewny i nierzadko na tym się kończyło.
Więc tylko dlatego facetka uznała, że nie ma nic dziwnego w kolesiu wchodzącym do mieszkania demona. Pewnie nawet miała ubaw, że facet nie wie, na co się porywa, przekraczając próg piekła. Coś w tym było. On sam nie spojrzał na jej twarz. Zapewne była pokryta fałdami zmarszczek oraz okraszona odurzającym zapachem z ust. Czekanie. Znowu powróciła myśl, że musi czekać. Wolałby to załatwić od razu. To mieszkanie było prawdziwie przeklęte, a krzyże porozwieszane wszędzie gdzie tylko się da, jedynie potęgowały to uczucie. W ciemności nie były widoczne. Mrok w tym przypadku był jego sprzymierzeńcem. Maskował obraz chorej obsesji Kaśki. Ona sama uważała się za tą, która oczyszcza. Jedyny ratunek dla opętanych dusz. Doskonałą przykrywką, aby zwabić nieświadome niczego owieczki w paszczę wilka. Była już na to gotowa. Wiedział o tym doskonale i dlatego tu przyszedł.
Wtorek. 24 stycznia 2012. Godzina 10.30
Biała pierzyna otulająca całe osiedle odbijała promienie słońca, oślepiając otępiałych spacerowiczów. Ponure cienie szlajały się bez celu po oblodzonych ścieżkach. Wokoło wysoki żelbetonowy mur przypominał, że nadal istnieją w świecie rzeczywistym. Nie było miejsca na marzenia, snucie wielkich planów. Tu każdy, najdrobniejszy promyk nadziei na spełnienie choćby malutkiego pragnienia był postrzegany jak chora ambicja. Tu liczyła się teraźniejszość, ewentualnie wieczorna pogawędka sąsiedzka, bądź zmowa przeciwko Kaśce. Ludzie mieli dosyć ''wysłannika diabła''. Teraz tylko tak była określana, gdy ktokolwiek o niej wspominał. Trzeba przyznać, że udało jej się w dwa miesiące skutecznie zniechęcić do siebie cały blok, a i sąsiedzkie bloki sporadycznie pluły kwasem w jej stronę.
Wyszła z warzywniaka przepełniona złudna łaską Pana. Sklepikarka stała niczym marmurowy posąg, blada z tym charakterystycznym nieobecnym wzrokiem. Znowu to zrobiła. Powód równie błahy. Ostatnie dni przynosiły wyraźne straty i osiedlowy sklepik zawyżył ceny, aby choć ustabilizować sytuację w granicach zera lub lekkiej straty. Tym samym ulubione, słodkie bułeczki z nadzieniem, truskawkowym, która Kaśka zjadała na potęgę podrożały o dziesięć groszy na jednej sztuce. Ewidentny samobój. Demon przejął władzę nad ciałem dewotki chwilę po tym, jak Kaśka usłyszała, ile ma zapłacić.
- Już widzę cię w rzeźni tłusta kurwo. Na lśniącym haku. Wśród świń będziesz nie do odróżnienia — sypnęła po głębszym namyśle.
To było preludium. Cały cykl powtórzył się ponownie. Mariolka tylko stała. Drętwa, bezbronna owieczka. Nawet kilka minut po wyjściu Kaśki ze sklepu nie mogła dojść do siebie. Czuła, że cały sklep płonie żywym ogniem. Nienawiścią. A ona płonie w nim bezwiednie, pogodzona ze wszystkim.
Komentarze (40)
Całkiem ok.
Jest treść, są zdarzenia. Nie ma się za bardzo do czego przyjebać.
Podoba mi się ostatnia scena i monolog
Jest uroczy.
Pozdrox F&M team
Jest Cię mniej
Póki co mamy: "mężczyzna" i patrząc przekrojowo, cierpisz na niedobór w kreacjach, z którymi można się zżyć. Kibicować im lub nie lubić. Zdaję sobie sprawę, że przewrotność opowiadania winduje na pierwszy plan demona, jednak reszta jawi się nieco statyczna. Wiesz. Jak się pali sklep, każdy ma w dupie płonące manekiny.
Zżyj nas z nimi. Kurwa, nie wiem. Uczlowiecz główna postać. Obdarz zaletami, wadami, powiedzeniami, wyglądem.
Tymczasem u Ciebie często taki ludzi spełnia rolę ujścia dla Twych myśli, przez co w wielu miejscach widać odlinijkowe powielactwo.
Ale i tak językowo progresix
Dla mnie u Ciebie to
Jeleń
Potfel
I
Ta, co lecieli tym statkiem.
Nadal jednak uważam, że pod "wiadomym szyldem" byłeś lepszy, bo mniej skrępowany.
Choć ostatnie próby pp też są dość ciekawe
No nawet jakbym chciał to nie wrócę. Ja sobie powtarzam, tak musiało być. Może się otworzę tutaj, może ten lęk przed akceptacją nowego wcielenia minie. Bo przez tą blokadę jestem tak samo papierowy czasami jak postaci ze swoich tekstów
Innymi słowy, bądź sobą, bo to podstawa dobrego samopoczucia i bycia oryginalnym. Nie naturalność jest śmieszna a sztuczność i pozowanie na kogoś innego niż się jest
Reaserch Marokoku.
Do serii wrócę w odpowiednim czasie.
Kurna mi się pojebało jak coś ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania