Martwy punkt, Rozdział 1
Dookoła panował gwar, ludzie biegali i krzyczeli do siebie. Dziewczyna z jasną cerą nie wiedziała co ma robić, więc postanowiła - nie robić nic. Wpatrywała się w nich zamglonym wzrokiem z perspektywy małego drewnianego stołka, na którym siedziałam.
— Czy stoły są już zastawione?! — Starsza, przygarbiona z opadniętymi policzkami kobieta spojrzała się surowym wzrokiem na młodą blondwłosą dziewczynę.
— Tak, — na jej twarz wpłynął ledwie zauważalny rumieniec — pozostało mi jedynie wstawić bukiety do waz. — Spuściła delikatnie głowę i dygnęła, po czym szybko się oddaliła.
— Dobrze, dobrze — wymamrotała cicho pod nosem.— idź i to zrób, nie będę się tłumaczyła z takiego blamażu!—Kobieta mamrotała pod nosem niezauważając, że dziewczyna już dawno się oddaliła.— To by była kompromitacja... Istna kompromitacja... — Gorączkowo wypowiadała te słowa cichym i pełnym przejęcia głosem. Zaszła Grace od tyłu, rozgarnęła jej kręcone włosy i zaczęła je czesać.
— Auć. — zmarszczyła brwi kiedy ta za mocno szarpnęła ją za włosy.
— Przepraszam.— Popatrzyła w jej bladozielone oczy odbijające się w lustrze, a jej twarz wyraziła skruchę.
Dziewczyna oddychała głęboko i miarowo. Przymknęła powieki i rozkoszowała się miłymi dreszczami, które tworzyły się, dzięki szczotkowaniu włosów.
— Stresuje się Pani? — Podniosła leniwie oczy. — Ja to rozumiem, ale nie ma co się przejmować. — Zaczęła kiwać głową na boki. —Będzie Pani wyglądać pięknie, najpiękniejsza w całym królestwie, a król? Ha! A król nie będzie mógł oderwać oczu. — Oddzieliła kolejne pasmo włosów. — On sam też człowiek bardzo, —zamyśliła się chwilę — jakby to powiedzieć...— myślała, śmiesznie kręcąc przy tym głową.— Charyzmatyczny! Tak, tak to dobre określenie.
Uniosła wysoko palec jakby właśnie wpadła na najlepszy pomysł na świecie.
— A przede wszystkim twarz ma równie nieposp- — urwała nagle, gdy tylko podniosłam dłoń.
— To chyba nie przystoi plotkować o takich sprawach. — Twarz Grace stężała, a gula w jej gardle wezbrała z każdym wypowiadanym przez nią słowem.
— Ale Pani się nie denerwuje, nerwy przed ślubem to ludzka rzecz. — kontynuowała. Staruszka wydawała się nie przejmować chłodnym odzewem dziewczyny.
— Skończmy tą rozmowę, to nie istotne. Ślub i tak się odbędzie bez względu na wszystko.— przerwała jej dobitnie, kobieta tylko przytaknęła i oddaliła się, aby ponownie wrócić z piekną koronkową bielizną oraz ślubną suknią.— A miłość może przyjdzie sama...—mruknęła pod nosem, tak jakby chciała się sama pocieszyć albo oszukać własny rozum.
~~~~~~
Dziesięć różnych kobiet pomagało się jej ubrać, było to co najmniej krępujące stać przed nimi w całej okazałości i dawać ubierać się im jak szmacianą lalkę, chociaż lalkę nie ubiera się w najdroższą koronkową bieliznę wykonaną z najlepszych sprowadzanych z odległych krain tkanin.
Kiedy jakikolwiek skrawek materiału zakrył młode ciało, przyszła kolej na suknię. Była piękna, biała z gorsetem, odkrywała plecy i ramiona. Zrobiła zdziwioną minę. Szybko jedna ze służek zreflektowała się i zarzuciła na nią białe, grube futro. Z pewnością będzie dobrze trzymało ciepło. Zima była w swoim rozkwicie. Mróz na zewnątrz był niesamowity, przez częste burze śniegowe ludzie wychodzili tylko jeśli sprawa pilnie tego wymagała. A ślub był jedną z takich okazji. Współczuła wszystkim gościom, w szczególności tym uboższym, których nie stać było, by móc zaopatrzyć się w lepsze futra.
Przyglądała się sobie w lustrze, delikatnie kręcone włosy lekko układały się na jej piersi, a ciężkie futro spływało po plecach oraz ramionach.
Przyszedł czas, kiedy musiała stanąć twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem, życiowym celem i zadaniem. Służki podprowadziły ją pod drzwi prowadzące do królewskich ogrodów a młoda kobieta, która zajmowała się zastawą zasłoniła jej twarz welonem. Ciężkie, żelazne drzwi otworzyły się na boki. Mroźne powietrze uderzyło i zaszczypało ją w twarz.
Rozległ się dźwięk skrzypiec. Ruszyła na przód krocząc powoli pomiędzy poddanymi. Zza jej pleców wyskoczyły roześmiane dziewczynki sypiąc zasuszonymi płatkami kwiatów,
— Dziękuję. — powiedziała szybko przez ramię do służki i przybrała delikatny uśmiech na twarz. Dziewczyna dygnęła pospiesznie usuwając się na bok.
Muzyka grała, ludzie wlepiali w nią swój wzrok. W już za moment - nową królową Thiternii.
----------
Dłonie zaczęły mi drżeć, dlatego przycisnęłam je mocno do ciała. Kroczyłam dumnie, przynajmniej na tyle, na ile potrafiłam. Wszędzie widziałam ogromne uśmiechy i oczy pełne zachwytu, wycelowane wprost we mnie. Mój przyszły mąż stał i czekał na mnie wyciągając w moim kierunku dużą dłoń, gdy byłam już na wyciągnięcie ręki od niego, chwyciłam za nią i weszłam na mały podest. Jedyne co było w tej sytuacji pocieszające to to, iż nad naszymi głowami znajdował się dach, dzięki temu śnieg, który zaczął padać spoczywał na głowach gości, a nie na mnie. Spojrzałam na ostatni, najbardziej odległy rząd krzeseł - gdzie siedzieli najubożsi. Większość z nich dygotała z zimna, lecz nawet to nie zdarło im uśmiechów z twarzy.
Kapłan odchrząknął i uniósł krzaczastą brew. Od razu odwróciłam się przodem do króla i ukłoniłam się przed nim nisko. Z powrotem powróciłam wzrokiem na duchownego.
— Zebraliśmy się tutaj, aby...— wyłączyłam się. Klecha tubalnym, głośnym głosem wypowiadał kolejne słowa, dla mnie brzmiały głucho i tępo.
Poczułam ruch po mojej prawej stronie, przechyliłam głowę zauważając kątem oka, że mężczyzna próbuje dotknąć wierzchem swojej dłoni moją. Nie przysunęłam jej ani nie zabrałam. W końcu odważył się i otarł swoją dłoń o moją. Mróz przeszywał mnie do szpiku kości z każdym podmuchem wiatru coraz mocniej, futro tylko zarzucone na ramionach nie ogrzewało tak jak powinno. Zadrżałam czując przyjemne ciepło w tym miejscu. Król złapał mnie za dłoń i ukrył ją w swoich dłoniach, które w przeciwieństwie do moich były gorące.
Twarz króla pokrywał delikatny, krótki zarost. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, wpatrywał się tylko z powagą w kapłana. Przyjrzałam się jego profilowi dokładniej. Nos był wystający ale prosty, dodawał mu uroku niżeli go oszpecał. Znacznie mnie przewyższał, cała jego postawa budziła respekt, był naprawdę postawnym człowiekiem.
Przyszła pora na naszą przysięgę, zwróciliśmy się ku sobie i chwyciliśmy za obie dłonie.
— Ja William Morthon, biorę Ciebie Grace Hathaway na moją żonę i królową mojego królestwa. Ślubuję Tobie miłość, wierność i uczciwość oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Obiecuję, że przy moim boku nigdy nie zaznasz bólu i cierpienia. — Mówi świdrując mnie wzrokiem jednocześnie
— Ja Grace Hathaway, biorę Ciebie Williamie Morthon za mojego męża i ślubuję Tobie miłość, wierność, uczciwość oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. I z wielkim zaszczytem stanę u twego boku jako podpora dla ciebie i naszego królestwa, aby zrodzić Tobie godnych następców tronu. — Mówiłam usilnie próbując nie przewrócić oczami, w szczególności podczas wypowiadania ostatniego zdania.
Ksiądz uniósł dłonie mówiąc jednocześnie — Co Pan złączył niech człowiek nie rozłącza, Panie miej na uwadze to małżeństwo i strzeż ich dusze od grzechu. — Położył dłonie na naszych głowach, a ludzie dookoła zaczęli wymawiać słowa modlitwy.
Wpatrywałam się w niego, cała drżałam z zimna jedynie jego dłonie tworzyły delikatne oparcie dzięki, któremu jeszcze wytrzymywałam.
Każdy powstał, a my odwróciliśmy się do nich twarzą. Oboje przyodzialiśmy szerokie uśmiechy. Wysunął w moją stronę ramię, chwyciłam za nie i wolnym krokiem kroczyliśmy z powrotem do zamku. Ludzie rzucali drogą biżuterią, która była symbolem dobrobytu dla nowożeńców, natomiast ci biedniejsi rzucali ryżem i zbożem miał to być przede wszystkim znak płodności. Kiedy dotarliśmy pod żelazne drzwi spojrzałam przez ramię, ujrzałam, że niektórzy wcale nie kierują się do środka.
Pociągnęłam dyskretnie Williama za ramię.
— Tak? — spojrzał na mnie z podniesioną lewą brwią.
— Czy ci ludzie też mogą zasiąść z nami do stołu? — Oboje spojrzeliśmy na grupkę osób przyodzianych w cienkie, cerowane futra i płaszcze.
— To także twoje przyjęcie ślubne i jesteś teraz królową, możesz zdecydować. — Wypuścił moją dłoń i uniósł kącik ust do góry. Od razu odwróciłam się na pięcie i czym prędzej podeszłam do nich.
— Przepraszam! — krzyknęłam.
— Ah, Królowo nasze najszczersze życzenia z związku z...— Kobieta zaczęła pośpiesznie składać życzenia a reszta jej rodziny ukłoniła się głeboko.
— Wejdzie proszę do środka, ogrzejcie się i zjedzcie coś pożywnego. — Cała rodzina stanęła i wlepiała się we mnie swoimi dużymi, zaskoczonymi oczami.
— My nie wyglądamy...Królowo — powiedział słabym i zawstydzonym głosem najstarszy mężczyzna.
— Wejdźcie proszę, nie baczcie na nic bądźcie ze mną w tym ważnym dniu.— Uśmiechnęłam się.
Z nerwów zaczęłam się odwracać do tyłu szukając niewidzialnego wsparcia, ku mojemu zdziwieniu król stał dalej przy drzwiach i spoglądał w naszym kierunku w przerwie od witania gości. Złapałam z nim kontakt wzrokowy, ale jego twarz nie wyrażała nic.
— A będzie gorąca czekolada? — Cichy głosik wyszedł na przód. Przede mną stanęła śliczna brązowo oka dziewczynka. Zauważyłam napięcie na ich twarzach, że dziecko śmiało się spytać o taką rzecz.
— Chyba coś się znajdzie. — roześmiałam się i złapałam jej małą, zimną rączkę. — Chodźmy, proszę. — wskazałam ruchem dłoni kierunek.
Rodzina zgodnie kiwnęła głowami. Ruszyliśmy razem w kierunku ogromnych drzwi, a im bliżej się nich znajdowaliśmy mi samej zaczynało się ciężej oddychać...
***
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania