Martwy punkt, Rozdział 3
Jego ręka była owinięta wokół mojej talii. Mocno przyciskał mnie do siebie, tak jakby usilnie próbował utrzymać moją nienaganną postawę. Kołysaliśmy się w rytm muzyki.
Zirytowana po raz kolejny poprawiłam futro, które spadało z mojego ramienia.
— Czy ty możesz, choć przez chwilę, zachowywać się normalnie? — jego wzrok był skupiony na jakimś punkcie w oddali.
— Co jest nienormalnego w poprawianiu głupiego futra, które spada przy każdym moim ruchu?— Mimowolnie spojrzałam na zegar. Wskazywał dochodzącą godzinę dwudziestą trzecią. Nagle na swoim ramieniu poczułam zimną, lepką dłoń.
— Król raczy pozwolić? — Otworzyłam usta, żeby już zaprzeczyć, ale mnie ubiegł.
— Oczywiście. — Wykrzywiłam usta w grymasie. Niski, tęgi mężczyzna ukłonił się przed Williamem i pochwycił mnie za dłoń. Jego przeciętny wygląd maskowały drogie szaty i fikuśny zdobiony kamieniami kapelusz na czubku jego głowy. Ledwo powstrzymywałam uśmiech, który próbował wkroczyć na moją twarz. Chwycił mnie mocno, a nawet za mocno i pociągnął mnie prawie aż na sam środek parkietu. Mężczyzna był znacznie żywszym partnerem do tańca niż sam król William. Choć brakowało mu ogłady i wyczucia, którą on posiadał. Dookoła nas wirowały damy zarówno z bardziej zamożnych jak i mniej domów, ich piękne suknie unosiły się i opadały przy każdym obrocie. Szybko poprawiłam spadające futro, gdy dostrzegłam spoczywający, lubieżny wzrok mojego partnera na moim odsłoniętym, nagim ramieniu. Na jego czole zaczęły pojawiać się kropelki potu, a na jego twarzy wykwitł czerwony rumieniec. Stłumiłam w sobie obrzydzenie i wymusiłam blady uśmiech. Gdy drugi utwór zakończył się podziękowałam jemu za taniec pod pretekstem zmęczenia i chęci napicia się wody. On sam ukłonił się równie nisko co królowi, a podnosząc głowę oblizał swoje wąskie, jasne usta i ucałował moją dłoń wyrażając głębokie chęci na kolejną możliwość wspólnego tańca. Podeszłam do stołu tuż obok muzyków, który zastawiony był różnymi rodzajami wypieków, alkoholi, ale przede wszystkim z dzbanami wody, której tak bardzo teraz potrzebowałam. Miałam wrażenie jakby od co najmniej kilku dni nie wypiła nawet kropli - suche gardło niemiło zakuło mnie. Przyłożyłam dłoń do mojego gardła delikatnie zaciskając na nim palce jakby miało mi to pomóc w zwalczeniu nieprzyjemnego uczucia. Nagle czyjaś duża ciężka dłoń spoczęła niespodziewanie nisko na moich plecach, wzdrygnęłam się i szybko spojrzałam na towarzysza. Twarz Wiliama nie zdradzała żadnych emocji. Sięgnął po dzban wykonany ze szkła w kolorze morskiej bryzy i nalał sobie do pełna kielich wina. Uniosłam wysoko brwi i obserwowałam, jak przystawia kryształowy kielich do ust upijając spory łyk.
— Nie wypada chyba królowi tak ostentacyjnie sięgać po takie ilość alkoholu. — Ponownie uniosłam szklane naczynie z wodą do moich ust.
Spoglądał na mnie kątem oka i niewzruszony moją kąśliwą uwagą ponownie przyłożył kielich do ust.
— Jak myślisz kto dostrzeże, że właśnie nalałem sobie trzecią lampkę wina? Damy, które wręcz prężą się, aby ktoś wziął je do tańca czy zamożni lordowie szukający potencjalnych żon? A może skrzypkowie, którzy choć na sekundę nie przerywają grania swojej muzyki bo boją się o utrate swojego życia, jeśli goście nie będą się bawić wystarczająco? Czy jeszcze może siedząca przy ostatnim stole biedota, która czuje się jakby złapała samych bogów za stopy i nie śmiałaby nawet pisnąć słowa na ten temat? — jego ostry wzrok przenikł mnie na wskroś. — Nikogo nie obchodzi co robię i jak to robię a nawet jeśli, to strach nie pozwala im się odezwać. A wszystko wiesz, dlaczego? — nie dał nawet czasu na odpowiedź. — Bo to ja jestem królem i to ja, decyduje co wypada a co nie na moim dworze. Po ostatnim zdaniu nie zaszczycił mnie nawet wzrokiem, odwrócił się i odszedł znikając pomiędzy wirującymi parami, a ja poczułam jak mróz przeszywa mnie do szpiku kości.
--------------------
Na blade policzki Grace wpłynął mocny czerwony rumieniec. Dotarło do niej, że nie powinna odzywać się tak do osoby jaką był król. Odłożyła pucharek z wodą i powolnym krokiem oddaliła się w kierunku stołu biesiadnego.
Zajmując swoje miejsce spostrzegła, że nigdzie nie może dostrzec dużego ciała Mortona. Poczuła jak jej żołądek się skręca, nie chciała wywołać w nim tak silnych emocji, które przyczyniłyby się do jego ucieczki z jego własnego przyjęcia weselnego. Zagryzła wargę i obserwowała ludzi z oddali siedząc samej - dzień, na który czeka każda mała dziewczynka, dzień związania się z miłością swojego życia, dzień przetańczony do godzin porannych, dzień... Grace parsknęła głośno i przetarła swoją twarz rękoma. Jej wzrok rozmył się a ona sama zamyśliła się.
Ten dzień nie był taki na jaki czeka każda mała dziewczynka. Jej mąż uciekł a jedyne co może robić do późnych godzin porannych to być kukłą na pokaz. Huk wyrwał ją z transu. Przed nią stała piękna, dojrzała kobieta, wbiła ona mały, dyskretny sztylecik ze srebrną rączką w pieczeń z dzika. Obie spojrzały sobie głęboko w oczy.
— Lady Charmain Mckee. — powiedziała i wyciągnęła sztylet, na który nabity został kawałek mięsa. Włożyła go do ust i lekko się skrzywiła — Moja służka Leokadia robi o niebo lepszą pieczeń. — puściła oczko do Grace, przetarła ostrze i schowała je pod grubym gorsetem. — Mam nadzieję, że będziemy miały przyjemność jeszcze się spotkać. — Nim ta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć czarnowłosa piękność odeszła. W połowie parkietu pochwyciła jakiegoś mężczyznę za ramię, prawdopodobnie lorda Mckee i oboje zniknęli w tłumie. To co się stało było tak zaskakujące dla niej, że nie była do końca pewna czy to nie jej mózg płata jej figle ze zmęczenia.
-----------------------
Zegar wybił drugą w nocy a z nią ubyło kolejne grono gości. Stałam tuż obok króla, który niespodziewanie pojawił się przed samym zakończeniem. Razem dziękowaliśmy za przybycie każdemu z osobna przez co czas upływał niemiłosiernie wolno. Niektórzy z kupców przystawali na dłuższą pogawędkę zachwycając się przyjęciem a damy chichotały do króla, gdy ten uśmiechał się do nich szeroko. Ostatnią z wychodzących par ku mojemu zaskoczeniu okazali się lord i lady Mckee, oboje z szerokimi uśmiechami na twarzy dumnie kroczyli w naszą stronę. Lord odziany był w naprawdę dobrze skrojone spodnie i koszulę, o płaszczu ciężko było cokolwiek powiedzieć, gdyż trzymał go pod ramieniem. Ewidentnie większość wieczoru znajdował się przy stole z trunkami.
— Przyjacielu! — lord zaśmiał się i podszedł z rozłożonymi rękoma do króla. — No gratulacje, nie sądziłem, że skończysz z tak piękną żoną, w prawdzie mówiąc, że skończysz w ogóle z żoną. — podrapał się w czubek głowy po tym jak jego żona pacnęła go wierzchem swojej dłoni w jego żebra.
— Nie słuchaj go Williamie... — przewróciła oczami i zerknęła szybko na mnie. — Gratulujemy wam obojgu.
Morton zaśmiał się i pochylił głowę w geście podziękowania.
— Cieszę się, że udało wam się tu przybyc. — Spojrzał na czarnowłosą. — Char, wyjątkowo dziś pasuje ci ta suknia. — kobieta parsknęła i poklepała króla po ramieniu, chwyciła mocniej swojego męża i wyszli jako ostatnia para tego wieczoru. Za zamykającymi się drzwiami dostrzegłam uniesioną w górze kobiecą dłoń, która machała nam na pożegnanie.
—Cóż, osobliwa para...— pokiwałam głową i lekko uśmiechnęłam się do męża.
Wypierałam myśli, że nadszedł czas na faktyczną finalizacje małżeństwa.
Chciałam odłożyć to na nigdy.
Komentarze (2)
"Stłumiłam w sobie obrzydzenia" - obrzydzenie
"On sam ukłonił się równie nisko co królowi a podnosząc głowę oblizał" - przecinek przed "a"
"sięgnął po dzban" - duża litera
"i nie wzruszony moją kąśliwą uwagą" - niewzruszony
*oprócz tego jest jeszcze dość sporo błędów interpunkcyjnych
nie wiem czy bohaterka dobrze zrobiła, zwracając uwagę królowi na picie wina - w końcu to tylko impreza, a wyglądało na to, że wcale nie chlał do nieprzytomności... Tak czy owak nadal jesteśmy przy ślubie, ale akcja idzie naprzód
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania