Marvels - Kinowe Uniwersum Marvela cz.1

Nazywam się Phil Sheldon. Żyję na tym świecie długo, czasem mam wrażenie, że za długo. I nie chodzi wcale o wiek, choć ten jest już naprawdę sędziwy - liczę 86 wiosen. Nie, chwileczkę, 87 wiosen. Czasem zdarza mi się zapomnieć. Za długo żyję, bo doświadczyłem takiej ilości szczęścia, że czasem obawiałem się, że odbieram je innym. Bo dziś mogę zapomnieć o jadłospisie lub partyjce szachów z przyjacielem, ale nigdy nie wylecą mi z głowy niezwykłe wydarzenia, których doświadczyłem tak dużo, że koniecznym wydaje mi się ich spisanie. Szczęście zdające się być dla ludzi niekiedy czymś mistycznym, pozwoliło mi nie tylko zakochać się w najwspanialszej kobiecie na świecie, ale też przetrwać chwile pełne niebezpieczeństw. Nie musiałem długo na takie sytuacje czekać. Moja życiowa przygoda zaczęła się niedługo po tym, jak zostałem zatrudniony jako redaktor wojskowej gazety.

 

Był rok 1943. Miałem wtedy 19 lat i - podobnie jak wielu innych młodych chłopaków - zaciągnąłem się do wojska, żeby dać sobie szansę na dostąpienie zaszczytu spoliczkowania Adolfa Hitlera. Oczywiście wielu marzyło o bardziej dosadnym spotkaniu z nazistowskim przywódcą, kończąc je wsadzeniem mu kulki między podbródek a szpetny wąsik. Tego pierwszego dokonał jednak muskularny heros, odziany w patriotyczne barwy. To nic, że było to tylko narzędzie propagandy powielane za pomocą sfingowanych plakatów. Fama rozeszła się po całych Stanach Zjednoczonych, że oto mamy bohatera z prawdziwego zdarzenia. Prawdą jest, że Steve Rogers a.k.a. Kapitan Ameryka, nigdy nie stanął twarzą w twarz z Hitlerem. To jednak nie umniejsza wartości, jaką stał się ten mężczyzna. W imię wolności stoczył wiele walk i unieszkodliwił nazistowski odłam nazwany H.Y.D.R.A., ale wielu obywateli USA przez bardzo długi czas nie miało pojęcia, jak wiele poświęcił młody chłopak z Brooklynu, żeby dać nam namiastkę szczęścia i chwilowego pokoju. Ja też dowiedziałem się tego wiele lat później, kiedy miałem okazję poznać go osobiście. To zostawiam jednak na inną historię, bo najpierw muszę wspomnieć o innym wybitnym i genialnym człowieku, który być może nie stał się symbolem narodowym, ale odmienił świat nauki. Hank Pym, bo o nim mowa, wpłynął również znacząco na moje skromne, ale własne życie.

 

Widzicie, nie bez przyczyny wspominam o moim krótkim epizodzie jako redaktor wojskowej gazetki. Komisja stwierdziła, że jestem za młody, żeby być gotowym na walkę z bronią na froncie. Tak sobie to tłumaczyłem, chociaż prawda była zdecydowanie bardziej banalna. Przy mojej wadzie wzroku stanowiłem zagrożenie nie tylko dla siebie, ale też dla własnych towarzyszy. Bardzo chciałem się jednak przydać i pomóc sprawie, dlatego sprawdzono moje umiejętności pisania na maszynie i składnia słów w ogóle. Szło mi to naprawdę sprawnie i dlatego osobiście zająłem się niezwykle odpowiedzialnym zadaniem prowadzenia wojskowej gazetki. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wciskanie propagandy w klawisze umożliwi mi spotkanie z Hankiem Pymem. Ktoś z Korpusu Piechoty Morskiej puścił pewnego listopadowego dnia plotkę, że oto genialny naukowiec opracował niezwykłą formułę, która na pewno odwróci losy wojny. Porównywano to z tajemniczym serum Superżołnierza wstrzykniętym w Steve'a Rogersa, co miało podobno dać oszałamiający efekt w postaci niezwykłej sprawności fizycznej. Wspomniany wynalazca miał jednak stworzyć coś, co pozwalało na zmniejszanie człowieka do rozmiarów mrówki. Wydawało się to absurdalne i trudno było w to uwierzyć, a jeśli nawet, to chcemy wygrać wojnę puszczając do walki ludziki o rozmiarach malutkich owadów? Poproszono mnie, żebym zbadał sprawę i dowiedział się, czy to żart, czy naprawdę jest coś na rzeczy. Jeśli wszystko okazałoby się kłamstwem, miałem wówczas napisać, że to sprawka rosyjskiego wywiadu i ktoś chciał z nas zakpić, ale przecież nie z nami te numery! Pojechałem do San Francisco, gdzie spotkałem się z autorami powyższych plotek. Wskazano mi drzwi z dwoma plakietkami. Na jednej z nich napisane było: NIE WCHODZIĆ!, zaś na drugiej widoczny był podpis: Dr Hank Pym.

 

Byłem gotowy zapukać, kiedy nagle drzwi się otworzyły i wybiegł z nich całkiem młody facet z bujną blond czupryną. Miał na sobie biały fartuch, który pewnie tęsknił za praniem i żelazkiem. W oczy rzucały się jeszcze nietypowe, koliste okulary. Mężczyzna wpadł na mnie.

- Ugh! - krzyknął Hank Pym - uważaj dzieciaku, mam w rękach fiolkę z płynem cenniejszym od łącznego majątku wszystkich smutasów z Pentagonu!

- Bardzo pana przepraszam, jestem redaktorem gazet... - nie zdążyłem dokończyć.

- Chłopcze, jeśli nie zejdziesz mi z pola widzenia w ciągu dwóch sekund, usadzę cię w terrarium. - powiedział Pym przez zaciśnięte zęby. Do dziś nie wiem czy żartował. Zaraz potem stanął plecami kilka kroków ode mnie. Odwrócił samą głowę i zmierzył mnie wzrokiem.

- Chociaż właściwie... przydasz mi się. Nie jesteś żołnierzem, prawda? - zapytał.

- Nie Sir, jestem redaktorem gazet...

- Świetnie! Potrzymaj to i chodź ze mną! - powiedział wręczywszy mi do rąk dziwaczny hełm.

Szliśmy przez długi i ciemny korytarz, miałem wrażenie, że dawno nikt tędy nie przechodził. W pojedynczych miejscach jedynymi gośćmi były pająki i miałem nieodparte myśli, że nie mają zbyt dobrych zamiarów. W końcu doszliśmy do niewielkiego i opuszczonego hangaru. Pym wziął z moich rąk dziwaczny hełm i... włożył go. Początkowo myślałem, że wygląda komicznie i tak skonstruowana maska gazowa może i ochroni przed trującym gazem, ale na pewno nie powstrzyma towarzyszy przed pękaniem ze śmiechu. Później jednak odprowadził od maski kabelki do chwytaków, które trzymał w dłoniach. Nie miałem pojęcia, co zamierza zrobić. Zaraz potem dosłownie rozpłynął się na moich oczach.

- Panie Pym? - zapytałem zdezorientowany. - Gdzie Pan jest?

- Nie widzisz mnie mój duży przyjacielu? - usłyszałem głos Pyma, ale nie mogłem zlokalizować ciała, z którego się wydobywa.

- Nie wiem, gdzie Pan jest, ale słyszę po głosie, że jest Pan bardzo podekscytowany! - rzeczywiście, zniknął, ale nagle jego barwa głosu i ton stały się o wiele przyjemniejsze. Zwrócił się nawet do mnie per Przyjacielu!

- Ha, ha! Wiedziałem, że mogę zmniejszyć się przy pomocy tego aktywatora! - krzyknął i nagle pojawił się dokładnie w tym samym miejscu, w którym widziałem go po raz ostatni.

- Wow, jak to się stało!? Przed chwilą Pana nie było, teraz w ułamku sekundy znowu jest Pan widoczny! Czy to urządzenie pozwala stawać się niewidzialnym? - zapytałem.

- Niewidzialnym? Skądże! Po co miałbym opracowywać coś tak infantylnego i niepotrzebnego. Ja się mój drogi pomniejszyłem do rozmiaru mrówki. To daje nieprawdopodobny zakres możliwości - powiedział wyraźnie podekscytowany.

- Niebywałe! Czyli to prawda... plotki okazały się prawdziwe.

- Tak, niestety byłem niezbyt uważny i dałem się przyłapać na moich eksperymentach. Słuchaj, nikomu nie pomoże fakt ujawnienia tej informacji na tym etapie.

- Nie rozumiem - zapytałem zdziwiony - dlaczego w takim razie mi to pan pokazał?

- Powiedziałeś chłopcze, że jesteś redaktorem gazetki wojskowej, która ze względu na zamieszczane pod koniec paski komiksowe czytana jest przez wszystkich w koszarach. Nawet przez wojskowych na wysokich szczeblach! Musisz napisać, że urządzenie do zmniejszania swojego rozmiaru jest kłamstwem! Nic takiego nie ma miejsca i są to tylko bajki wymyślone przez zmęczonych żołnierzy pod krawatami.

- No dobrze, ale już widziałem, że pan to potrafi. Dlaczego miałbym kłamać?

- Zdecydowałem się tobie pokazać prawdę, bo inaczej byś drążył i starał się przyłapać mnie na gorącym uczynku. Chciałem tego uniknąć i znaleźć w tobie szansę na... nie bójmy się tego stwierdzenia: wygranie wojny! - krzyknął to w taki sposób, że naprawdę mu uwierzyłem. Bo dlaczego nie? Facet przed chwilą przemawiał do mnie będąc rozmiarów mrówki!

- Jak ma nam pomóc ukrycie prawdy? – zapytałem. No co, byłem redaktorem gazetki wojskowej! Musiałem drążyć.

- Widzisz, jeśli zbyt wielu ważniaków dowie się o moim projekcie, zaczną nadmiernie go wykorzystywać. Ponieważ powstał z grantu finansowanego przez rząd Stanów Zjednoczonych, ktoś może zechcieć stwierdzić, że dzieło Hanka Pyma należy do niego. To się nie może stać! - podkreślił to dwukrotnie. Może nawet trzykrotnie. - A już najgorszym scenariuszem byłoby przedostanie się planów mojego projektu i receptury w ręce wroga.

- Ale rozumiem, że Pan zamierza wykorzystać osobiście swój wynalazek do pokonania nazistów?

- Chłopcze, moje dzieło pozwoli nie tylko na pokonanie Hitlera i jego salutujących koleżków. Dzieło Hanka Pyma zrewolucjonizuje wszystkie dziedziny życia! – wykrzyczał.

Było w nim coś urzekającego, coś, co sprawiało, że mógł nagadać mi totalnych głupot, ale i tak bym całkowicie mu zaufał.

- Dobrze panie Pym, w takim razie obiecuję, że dochowam tajemnicy. Pod jednym tylko warunkiem. Ocali pan Stany Zjednoczone i cały świat! Tak. W ten sposób postawiłem warunek przed Hankiem Pymem, genialnym naukowcem i wielkim bohaterem, który odpowiedział mi wtedy tylko uśmiechem. Na czyny zaś długo nie trzeba było czekać i świat usłyszał o drugim po Kapitanie Ameryce herosie zza Oceanu: Ant-Manie!

 

Do gazetki poszedł oczywiście artykuł obalający plotkę o urządzeniu do zmniejszania ludzi. Wtedy nie myślałem jeszcze o konsekwencjach, bo przecież było oczywiste, że w końcu prawda wyjdzie na jaw i świat dowie się o wielkim wynalazku Pyma. Jednak czas, który dzięki temu zaoszczędził, pozwolił mu na dopracowanie formuły i kombinezonu. Po latach wymyślone przez Pyma cząsteczki nazwano jego nazwiskiem, co tylko umniejszało mojemu pierwszemu dziennikarskiemu śledztwu. Mogłem próbować się tłumaczyć, ale uznałem, że to nie ma sensu i świadomość o moim czynie dawała mi wiarę w to, jaką siłę posiada dziennikarz. Wyrzucono mnie z gazetki, ale wtedy nie było jeszcze internetu i tak naprawdę nikt nie wiedział o mojej „wpadce”. Wojna dobiegła końca, ale okupiona została życiem ogromnej liczby niewinnych istot. Odszedł także Kapitan Ameryka, który rozbił się samolotem gdzieś na Syberii. Ciała nigdy nie odnaleziono, ale uznano bohatera za zmarłego. Stawiano Kapitanowi Ameryce pomniki, drukowano nowe podręczniki od historii z jego podobizną na okładce i tworzono komiksy z nim w roli głównej. Symbolem młodzieży z kolei stał się na długie lata jego pomocnik, Bucky. Steve Rogers i Bucky Barnes być może polegli w czasie wojny, ale pamięć o nich pozostała wieczna. Koniec wojny, oznaczał dla mnie powrót do rodzinnego miasta Jersey City. Wcześniej nie wiedziałem, co chcę robić, ale po spotkaniu z Pymem odnalazłem nową drogę. Chcę zostać dziennikarzem, stać w obronie prawdy (to zabawne biorąc pod uwagę, że przy pierwszym poważnym zadaniu skłamałem) i kształtować rzeczywistość. Tego nauczył mnie Pym, że niekiedy trzeba podjąć trudne wybory i zdecydować, czy nasz kolejny ruch może przyczynić się sprawie, czy wręcz odwrotnie. Przechodziłem więc kolejne szczeble hierarchii w jednej z lokalnych redakcji. Biegałem z newsami od redakcji do redakcji, sprawdzałem dziennik przed drukiem, podawałem kawę redaktorowi naczelnemu, aż wreszcie przyszła moja wielka chwila.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania